-Jak to... UKRADŁ?!- Wybuchłam tak
gwałtownie, że Brad musiał mnie mocniej przytrzymać, bym się tylko mu nie
wymsknęła.
Przeszliśmy
w stronę otwartego bagażnika. Na szarym dywaniku, który został poszarpany i
nieco wyciągnięty, leżało jedynie błoto. Znakomicie. Złodziej nawet podwędził
oponę James'a. Choć... W tym wypadku to już nic nie pomoże- nawet jakieś
wymienne koło.
Moja
dolna warga niebezpiecznie mi zadrżała. Nie. Nie byłam ich talizmanem
szczęścia, bo wręcz przeciwnie. Mogli mnie nazwać czarnym kotem, przynoszącym
jedynie pecha.
Przełknęłam
ślinę, wgapiając się w jedno i to samo miejsce, w którym uprzednio leżał mój
wózek. Nie potrafiłam wyrazić tego, co w danym momencie czułam. Pustkę?
Zażenowanie? Zdenerwowanie? Rozczarowanie? A może po prostu wszystko po
kolei?... Każde negatywne uczucie mieszało się z drugim, jeszcze gorszym, i
tworzyło bolącą mieszankę, rozsadzającą mnie od środka. Ścisnęłam mocniej
materiał wilgotnej koszulki Simpsona, układając palce w małą piąstkę. Przed
oczami przeszła mi scena z pikniku, który odbył się ponad tydzień temu. Miałam
ochotę rozpłakać się jak małe dziecko. Spojrzałam na Connor'a, który stał zaraz
obok Lisy i wpatrywał się w pusty bagażnik z otwartymi ustami.
Samochód nam nawalił, byliśmy w środku lasu a
zegar pokazywał dokładnie szóstą rano. Za dwie godziny mieliśmy być w Leeds i rozmawiać
z manager'em na temat kariery muzycznej chłopaków. To nie mogło się udać.
Chyba, że jakimś cudem wylądowałby tutaj helikopter albo odrzutowiec i zabrał
nas na swój pokład.
-Spokojnie Lennon. Jesteś taka leciutka, że Brad
może cię nawet na piechotę zanieść do Leeds.- Zażartował Tristan, który
stał oparty o ubłoconą karoserię i uśmiechał się zgryźliwie pod nosem.
Margaret
przystanęła na chwilę przy nim, mierząc go morderczym wzrokiem. Nim się
obejrzałam, chłopak już dostał z liścia w policzek. Otworzyłam szerzej oczy,
nie wierząc co się do cholery dzieje.
-Za co to było?!- Zajęczał, łapiąc się za
twarz.
-Ogarnij się! To nie jest śmieszne! W takiej
sytuacji nawet nie wiemy, czy dotrzemy do domu...- Krzyknęła jasnowłosa,
wymachując rękami niczym wariatka. Tym razem jej twarz zrobiła się koloru
czerwonego. Nigdy nie sądziłam, że ktokolwiek będzie w stanie wyprowadzić
Maggie z równowagi. Wydawała mi się spokojną i raczej stonowaną dziewczyną, a
nie mieszanką wybuchową, która w każdej chwili, zupełnie nieoczekiwanie,
potrafi wybuchnąć i zniszczyć wszystko wokół siebie.
Tristan
odwrócił się od niej tyłem, robiąc minę smutnego, zagubionego szczeniaka. Zdjął
swój plecak z ramion i wyciągnął kanapkę, zapakowaną w papierową torbę. Odszedł
parę kroków dalej, spoglądając w górę, na chmury, coraz to bardziej
zasłaniające niebo. Zaraz zacznie znowu lać jak z cebra i na tym się właśnie
skończy nasza wielka wyprawa do O'Neill'a.
Miałam
nadzieję, że ktokolwiek zdąży przyjechać na czas, zanim wszyscy się tutaj
pożremy, pokroimy na kawałki i zakopiemy w ciemnych dołach, gdzieś na polanach
w wilgotnym lesie.
Bradley
odetchnął głośno, spuszczając nieco brodę i opierając ją o moje ramię. Zrobił
to chyba nieświadomie, bo przez cały czas wpatrywał się nieprzytomnym wzrokiem
w swoich przyjaciół i głęboko dumał, co moglibyśmy w takiej sytuacji zrobić. To
dość dziwne, nieprawdaż? Można było powiedzieć, że aktualnie walczyliśmy o
przetrwanie i bezpieczną drogę do Leeds. A panienka Sheard, która podobno była
najbliższą osobą Simpsona? Ona pewnie siedziała w ciepłym domu, oglądała sobie
telewizję albo sprawdzała jakieś pierdoły na Internecie. Ewentualnie testowała
kolejny krem nawilżający z nadzieją, że nie załatwi jej skóry jak ten
poprzedni. My mieliśmy za sobą ciężką noc w jakiejś opuszczonej, zawszonej
stodole, pobrudziliśmy swoje wszystkie ubrania i...Walczyliśmy z czasem.
Bradley
stęknął cicho, prostując swoje plecy. Nic dziwnego- pewnie było mu już ciężko z
takim ciężarem. Choć byłam drobną dziewczyną, to nie mógł mnie trzymać w
nieskończoność.
-Po prostu oprzyj mnie o jakieś drzewo, nie
męcz się już.- Powiedziałam cicho, uśmiechając się niepewnie. Zerknęłam w
górę, żeby spojrzeć w jego oczy, które spoglądały na mnie z wyraźnym
oburzeniem.
Poczułam
się zupełnie inaczej. Choć sytuacja w lesie wydawała się beznadziejna, moje
serce całkowicie zaprzeczało wszystkim negatywnym uczuciom. Rwało się do
Brad'a, przeciskając przez klatkę piersiową. Oblizałam usta, nie odwracając od
niego wzroku. Po prostu... Nie mogłam się od niego odlepić. Był mi tak bliski,
a zarazem tak daleki... Wydawało mi się, że znałam go na wylot. Pamiętałam
każdą jego zmarszczkę, rzęsę, niesfornie układający się loczek, który opadał
gdzieś za uchem. To był mój Bradley. I nikogo innego.
Chłopak
pokręcił głową, podrzucając mnie delikatnie, a następnie usiadł ostrożnie na
mokrej ulicy po turecku. Usadowił moje ciało na swoich kolanach, a sam oparł
się rękami o zimny grunt.
Już
miałam coś mówić, ale do naszej grupki dołączył James. Uniosłam głowę w górę,
żeby przypatrzeć się jego smutnej twarzy. Był wykończony i chyba zżerały go
wyrzuty sumienia, po drapał się w tył głowy i spoglądał niepewnie na każdego z
nas.
-Słuchajcie... Wybaczcie mi za moje
zachowanie. Trochę mnie ta sytuacja przerosła. -Stwierdził cicho,
uśmiechając się niepewnie w stronę Margaret. -Nie ma zasięgu, samochód nie działa, Lennon ukradziono wózek... Nie mam
pojęcia jak dostaniemy się do Leeds. A jak nie zadzwonimy do Joe'go, że
odwołujemy spotkanie, pewnie się wścieknie i stwierdzi, że nie ma sensu
współpracować z nieodpowiedzialnym zespołem.
Wszyscy
pokiwali ze zrozumieniem głowami.
Zerknęłam
w prawo, żeby ocenić betonową drogę, która ciągnęła się w nieskończoność.
Zatrzymałam ciemne oczy na niemalże samym końcu, modląc się w głębi duszy, żeby
przejeżdżał tędy jakiś miły kierowca, który zabrałby nas choć na pierwszy lepszy
przystanek.
Albo
miałam zwidy, albo... Moje prośby zostały wysłuchane?
Gdzieś
na samym końcu zauważyłam małą, kruchą sylwetkę poruszającą się z małą
prędkością. Mógł być to jakiś zwierz, który urządzał sobie radosny spacer po
betonie. Ewentualnie pieszy, pędzący gdzieś przed siebie i zagubiony jak my.
-Bradley?- Zapytałam, nie odrywając
wzroku od czarnej sylwetki, która z każdą kolejną sekundą stawała się coraz
większa. Poklepałam Simpsona po ramieniu i pokazałam palcem w tamtą stronę. Do
tyłu odwrócili się wszyscy z nas. Zapadła gęsta cisza, która oznaczała nic
innego, jak oczekiwanie.
Z oddali
słychać było skrzypienie. Niezwykle irytujące skrzypienie, nasilające się wraz
z pomniejszającym się dystansem między naszą ekipą, a nieznajomym na... Rowerze.
James
wystrzelił prosto przed siebie, nie mówiąc zupełnie nic. Biegł ile miał sił w
nogach, łapiąc się za kieszeń od swojej jeans'owej kurtki i próbując ją
otworzyć. W pewnym momencie poślizgnął się na jezdni, ale na szczęście złapał
równowagę i biegł dalej. W końcu udało mu się wyciągnąć brązowy portfel i
zamachać nim w stronę nieznajomego pana.
Facet na
rowerze był chyba po sześćdziesiątce. Nie wyglądał na jakiegoś groźnego- ot,
zwyczajny dziadziuś, który zapewne wybrał się na grzyby, bo przy bagażniku miał
zamontowany wiklinowy koszyczek i mnóstwo reklamówek. Miał gęstą brodę oraz
szarą kaszkietówkę na swojej głowie, która zakrywała mu srebrzyste, długie
pukle włosów.
-Proszę poczekać! Chociaż przez chwilę!-
Wrzasnął James, a jego krzyk odbił się od drzew, które poniosły echo jeszcze
dalej.
Zacisnęłam
kciuki jak najmocniej się tylko dało. Wszyscy chyba skrzyżowali za sobą palce,
modląc się, żeby starszy pan miał miękkie serce i się nad nami zlitował.
Mężczyzna
z początku nie chciał się zatrzymać i jechał dalej, lustrując sylwetkę
zmęczonego chłopaka swoimi oczami. Blondyn musiał zastawić mu drogę, bo
staruszek chyba przestraszył się, że go
napadniemy, albo będziemy próbowali okraść. W końcu przystanęli parę metrów od zdezelowanego
samochodu. Dziadziuś zerknął na nas z wyraźnym rozbawieniem, a następnie
przyjrzał się uważniej James'owi, który
próbował złapać oddech po morderczym biegu w jego stronę.
Wyciągnęłam
bardziej szyję, żeby móc wszystko dokładniej analizować. Bradley również
wychylił się zza moich włosów, które nieco zasłaniały mu pole widzenia.
-Zapłacę panu za ten rower. Mogę oddać
wszystko, co mam. Tylko błagam, niech mi go pan pożyczy, muszę dojechać do
jakiegoś sklepu, albo przynajmniej wydostać się z lasu, żeby złapać zasięg.-
Wytłumaczył, spoglądając na nasze pełne nadziei twarze.
Dziadek
uniósł swą siwą, krzaczastą brew do góry i zmrużył oczy, nie będąc pewnym, czy
rzeczywiście dobrze słyszy.
-Błagam... To sprawa życia i śmierci. Zepsuł
nam się samochód, okradziono nas, zabrano wózek naszej przyjaciółce, która jest
niepełnosprawna.- Ciągnął dalej, gestykulując żywo i machając portfelem
przed oczami nieznajomego. Nawet pokazał na nas palcem. Z bliska chyba nie wyglądaliśmy
na buntowników, czy morderców, pragnących krwi niewinnych. Wszyscy byliśmy uciapani w błocie, przemoczeni do suchej
nitki i wyczerpani.
Starszy
mężczyzna wzruszył ramionami, oblizując swoje suche wargi i spoglądając z
zaintrygowaniem na portfel McVey'a. Z początku wydawał się nieugięty, ale teraz
chyba uległ. James dał mu parę zielonych banknotów, a nieznajomy staruszek w
zamian oddał swój nieco zardzewiały i skrzypiący pojazd. Sam wyciągnął z
tylnego bagażnika swój koszyk i zerkając na nas ostatni raz, ruszył w głąb
lasu, poprawiając kaszkiet, który miał na głowie.
Co się
właśnie stało? Nie mogłam w to uwierzyć, że los w końcu się do nas uśmiechnął.
Choć to był taki mały, maleńki promyczek szczęścia, to wszyscy wykrzyczeliśmy
na głos, że w końcu coś nam się udało.
-Dobra. Robimy tak- ja jadę do jakiejś
najbliższej stacji, dzwonię po pomoc, a wy na mnie czekacie. Potem wszyscy
docieramy szczęśliwie do Leeds. Tak? Mam rację?- Mówił drżącym głosem, nie
odrywając błękitnych tęczówek od starego roweru.
-James... Zaraz zacznie znowu padać. Nie
wiesz ile jeszcze kilometrów zostało, żeby wydostać się z lasu. - Odezwała
się Lissandra. Chyba tylko jej jako jedynej nie pasował pomysł chłopaka.
-A mamy jakieś inne wyjście?- Oburzył się
chłopak, wsiadając na rower. Siodełko zaskrzypiało żałośnie, podobnie jak
silnik jego samochodu. -Zaraz wracam. -Dodał
szybko, odpychając się nogami od ulicy i nabierając prędkości.
Odetchnęłam
ciężko, wzruszając ramionami i zerkając na niezadowoloną przyjaciółkę.
-Uważaj na siebie. -Rzuciła prawie
bezgłośnie Margaret, która wlepiła zielone tęczówki w plecy chłopaka, który był
już kilkanaście metrów dalej od samochodu. Mogłabym przysiąc, że jej słowa usłyszałam
jedynie ja z Bradley'em- w końcu to nasza dwójka znajdowała się najbliżej
dziewczyny. Uniosłam jedną brew w lekkim zadziwieniu. Co jak co, ale do takich
dziwacznych, niejednoznacznych sytuacji miałam nosa.
Sylwetka
McVey'a zniknęła za zaroślami, a nam została jedynie cisza i szum wiatru, który
z każdą chwilą się nasilał. Ponadto znowu zaczynało siąpić z nieba, więc
musieliśmy czekać na James'a i w pełni akceptować to, że wszystkie ubrania
przyklejały się do naszych ciał i ograniczały ruchy. Jedynie kolorowe,
jednorazowe płaszcze nas jako-tako ratowały.
-Jestem głodny.- Odezwał się w końcu
Tristan, który do tej pory wpatrywał się bez sensu w zieloną otchłań lasu.
Sądzę, że był tak pochłonięty swoimi rozmyślaniami, że nawet nie zauważył, iż
James odjechał na rowerze, aby poszukać jakiegoś ucywilizowanego miejsca.
Prychnęłam
bezgłośnie, wywracając oczami. Każdy z nas był zmęczony, głodny i przemarznięty.
Mogłabym się założyć, że po tej pechowej wyprawie wszyscy będziemy leżeli w
łóżkach przez najbliższy miesiąc i walczyli z zapaleniem płuc, albo jakąś
paskudną grypą.
-Jeść mi się chce.- Powtórzył głośniej,
gdy zauważył, że nikt nie zareagował na jego słowa.
-Tristan, zeżarłeś dosłownie wszystko, co
miałeś w torbie. Nie narzekaj teraz.- Odburknął mu Connor, poprawiając
swoją oklapniętą, jasną grzywkę.
Znowu
zapadła cisza, podczas której wszyscy byli pochłonięci swoimi własnymi
przemyśleniami. Ja, gdzieś w głębi duszy, odliczałam każdą kolejną sekundę,
która minęła od zniknięcia James'a na rowerze za zakrętem i błądziłam wzrokiem
po rękawie bluzy Bradley'a.
-Myślicie, że dżdżownica jest smaczna?-
Zapytał w końcu, kucając na drodze i pokazując palcem różowe stworzenie.
Wzdrygnęłam
się, zasłaniając usta dłońmi. Lisa odskoczyła od blondyna, wydając z siebie
charakterystyczne "bleee".
Chłopak
już podnosił zwierzę do swoich ust i rozchylał delikatnie wargi. Tak szczerze
to nie wiedziałam, czy robił sobie z nas jakieś jaja, czy rzeczywiście chciał
połknąć ohydnego robala, bo mu całkowicie odbiło.
-Samochód!- Krzyknęła Margaret,
odwracając swoją jasną czuprynę w tą samą stronę, z której przyjechał
sympatyczny dziadziuś na rowerze. Tristan chyba dał sobie spokój z
konsumowaniem dżdżownicy, bo wypuścił ją z powrotem na wolność i zerknął z
ciekawością na dziewczynę.
-Moglibyśmy kogoś zatrzymać i podjechać pod
James'a! Przecież on tam padnie, zanim dojedzie do stacji, a później się wróci.-
Powiedziała, nie odrywając wzroku od szarej osobówki, której szum silnika
dało się już wyraźnie usłyszeć.
Lisa,
jako przebojowa i najbardziej odważna, wyszła na sam środek ulicy i podniosła
ręce do góry, zaczynając nimi machać.
Auto,
zamiast się zatrzymać, nabierało prędkości. Przez moją głowę przeszła ta sama,
cholerna wizja, tym razem w myślach dudniły mi same przerażające dźwięki. Pisk
mojej przyjaciółki, krzyki dzieciaków i silnik samochodu, który uciekł z
miejsca wydarzenia- wtedy, przed szkołą.
-Złaź z drogi!- Wrzasnęłam na
przyjaciółkę, która niewzruszona stała na środku i machała rękami, żeby
kierowca się zatrzymał. -Złaź, Lisa!-
Powtórzyłam o wiele głośniej, niemalże wyrywając się z objęć Bradley'a. Dobrze,
że ten mnie przytrzymał, bo wylądowałabym nosem na twardej ulicy.
Ruda na
szczęście w ostatniej chwili posłuchała i odskoczyła od pędzącego z zawrotną
szybkością samochodu. Facet za po prostu przejechał po poboczu, wymijając nasz
samochód i przyspieszył jeszcze bardziej, gdy już wyszedł na prostą.
-Co za skurwiel!- Tupnęła ze złością
rudowłosa, poprawiając przylepiające się do czoła włosy.
Odetchnęłam
z ulgą, rozluźniając wszystkie mięśnie. Pokręciłam z niedowierzaniem głową, a
następnie zerknęłam na niewzruszoną Lissandrę, która nadal przeklinała pirata
drogowego.
-Spokojnie, przecież nic się nie stało...-
Mruknął Brad, który spojrzał się do tyłu, przez swoje ramię i wlepił ciemne
tęczówki w tył pędzącego auta.
Nic.
Zupełnie nic. Na szczęście. Byłam wyczulona na tym punkcie i chyba nikt nie
mógł mnie zrozumieć, że taki uraz po wypadku zostanie mi do końca życia. Szkoda tylko, że owy facet, nazwany przez
panienkę Finnigan jednym z najgorszych przekleństw, był naszą... Ostatnią
szansą na jakiekolwiek uratowanie się.
Rudowłosa
zaczęła krążyć nerwowo po poboczu, mamrocząc pod nosem kolejne siarczyste
przekleństwa, na które Margaret reagowała jedynie głośnymi westchnięciami. Wszystkim
nam chyba podniosło się ciśnienie, a humory zepsuły się jeszcze bardziej
(jeżeli to było możliwe).
-Cholera, nawet nie można do niego zadzwonić,
bo nie ma tego pieprzonego zasięgu!- Zajęczała Margaret i zaczęła chodzić
za Lisą, przygryzając dolną wargę i masując swoje czoło. Nie wspominajmy
również o nerwowym poprawianiu włosów i obgryzaniu paznokci.
-Hej, hej... Dziewczyny, spokojnie. Gorzej
już być nie może, więc... Liczmy na kolejny cud. -Uśmiechnął się niepewnie
Connor.
Chyba
tak naprawdę nie wiedział, co mówi. Choć nadzieja zawsze umierała ostatnia,
to... To moje przemyślenia ograniczały się jedynie do najczarniejszych scenariuszy,
w których nasze sylwetki zostały pochłonięte przez pragnące krwi niedźwiedzie.
Nawet taka mała dżdżownica, która właśnie uciekała od Tristan'a, wydawała się
być najgorszym przeciwnikiem.
Deszcz z
każdą chwilą się nasilał, aż w końcu zaczął przypominać nocną ulewę, podczas
której spaliśmy w stodole. Mimo tego, że samochód James'a był cały w błocie,
postanowiliśmy się w nim schować. Bradley posadził mnie w dokładnie tym samym
miejscu, na którym siedziałam podczas drogi z Londynu. Sam usiadł na miejscu
James'a i oparł dłonie o kierownicę.
Oparłam
głowę o szybę, przekręcając się na tyle, by kątem oka móc spoglądać w dal,
zasłoniętą przez wielkie strugi deszczu, spadające z czarnych chmur. Byłam tak
zmęczona, że nie wiedziałam, czy delikatne światła, które przecinały ulicę były
jedynie uroczym widmo, czy kolejny samochód rzeczywiście próbował przedostać
się przez środek lasu, podobnie jak my.
Zerknęłam
w stronę Bradley'a, który natychmiastowo poderwał się z siedzenia i wyleciał na
środek, nie zakrywając się nawet płaszczem przeciwdeszczowym. Lissandra również
podbiegła w jego stronę i obydwoje zaczęli się drzeć na cały głos, żeby tylko
zatrzymać samochód.
Przetarłam
oczy, obserwując wraz z Connor'em, Tristan'em i Margaret całą tą sytuację.
Kciuki mnie już bolały, bo tak mocno zaciskałam pięści, że aż knykcie stały się
białe. Chciałam, żeby ktoś się w końcu zatrzymał i zabrał nas do James'a.
Owy
pojazd wyraźnie różnił się od uprzedniej osobówki. Był o wiele wyższy i miał...
Bardzo duże, tylne koła.
-To traktor, prawda?- Szepnęła Margaret,
przykładając dłonie do swoich spierzchniętych ust.
Connor
kiwnął głową, otwierając szeroko buzię i wpatrując się w środek transportu,
który widząc szaloną dwójkę dzieciaków, skaczących na samym środku, zatrzymał
się parę metrów przed nimi. Lisa uniosła ręce do góry i spojrzała w naszą
stronę, uśmiechając się szeroko.
W
traktorze znajdował się mężczyzna po czterdziestce. Otworzył drzwiczki do
kabiny, w której się znajdował i spojrzał na naszych przyjaciół, oceniając
również zniszczony samochód. Nie usłyszałam słów Brad'a, który zapewne błagał
nieznajomego o łaskę i tłumaczył mu wszystko to, co się zeszłej nocy działo.
Zauważyłam jedynie, iż loczek podskoczył w miejscu, kiwając ze zrozumieniem
głową i rzucił się w stronę naszych rzeczy, zaczynając je ładować za traktor.
Dopiero gdy Connor wyciągnął mnie z samochodu, mogłam ujrzeć małą przyczepkę,
którą ciągnął dość pokaźny pojazd. Otworzyłam szerzej oczy, próbując złapać
głębszy oddech i starając się opanować szybkie bicie serca, które świadczyło o
adrenalinie.
-Przyczepa? Serio?- Zapytała Maggie,
stając ze swoimi walizkami i wgapiając się w nasz nowy środek transportu, który
właśnie otwierał przemiły pan, kierujący traktorem. Gdy udało mu się obniżyć
klapę, ujrzeliśmy mnóstwo siana oraz... Dwie białe kozy, które zaryczały
żałośnie, widząc nasze sylwetki.
-Wskakujcie, dzieciaki.- Rzucił do nas
nieznajomy. Skakałam wzrokiem z jednej sylwetki na drugą.
Zwariowałam,
prawda? Zmarszczyłam czoło, zatrzymując wielkie, ciemne oczy na swojej
rudowłosej przyjaciółce. Ta nie zrobiła zupełnie nic, oprócz wzruszenia
ramionami i wpakowania swojego zgrabnego tyłka w ciemną otchłań smrodu kozich
bobków i siana.
Connor
również wszedł do środka, oczywiście ze mną na rękach. Specyficzny, odurzający
smród dostał się do najgłębszych zakamarków mojego nosa. Odkaszlnęłam, starając
się nie zwymiotować.
-Lepsze to niż nic. -Mruknął Brad, który
oparł się o drewnianą ściankę, odpychając od siebie tyłek białej kozy, która
zaczęła wydawać z siebie przeróżne dziwne dźwięki.
Lisa
pomogła Ball'owi posadzić mnie gdzieś przy swoim boku i ułożyć wygodnie nogi,
bym podczas jazdy się przypadkiem nie przewróciła.
Wszyscy
spoczęliśmy w kółku, słysząc szczęk zamykanych, drewnianych drzwiczek, który
nieco zagłuszył płacz jednej z kóz.
-Przypominają mi trochę Nico.- Odezwał
się Tristan, który wyciągnął rękę w stronę jednego zwierzaka.- Słyszałem kiedyś o takiej kozie, która
myślała, że jest psem.
Położyłam
dłonie na swoich udach, a następnie rozejrzałam się po przyczepie, w której się znajdowaliśmy. Teraz już nie wiedziałam co było lepsze. Czy to, że
moglibyśmy zostać pożarci przez krwiożercze dżdżownice, czy może to, iż
znajdowaliśmy się z dwoma kozami, które chyba zaprzyjaźniły się z
Tristan'em?...
***
Cześć, misiaki!
Przepraszam, że tak długo nie dodawałam rozdziału. Pochłonęły mnie sprawy dotyczące wyników matury oraz rekrutacji na studia. Krótko mówiąc- papiery, papiery i jeszcze raz papiery. Ponadto wybieram się na zasłużone wakacje, tak więc nie będzie mnie od 6 do 16 lipca. Sądzę, że z następnym rozdziałem będzie podobnie, jeżeli chodzi o czas oczekiwania. Po prostu muszę trochę odpocząć, a przede wszystkim- świętować z okazji tego, że zdałam maturę i rozpoczynam nowy etap w swoim życiu. Nie martwcie się jednak, nie zostawię Was! Nie zawieszam GO i nadal go będę pisała, choćby się waliło i paliło!
Kocham Was najmocniej za to, że ze mną jesteście. Naprawdę, jest mi diabelnie miło, że czytacie moje wypociny. Pewnie Wam już to powtarzam po raz setny, ale naprawdę jestem bardzo BARDZO wdzięczna.
Chcę wszystkim życzyć udanych, niezapomnianych wakacji. Odpoczywajcie przed szkołą, słoneczka! :)