27 sierpnia 2014

{15} smród zauroczenia

-James?!- Wrzasnęła Margaret, która odważyła się wyjrzeć zza granatowej plandeki, która była prowizorycznym dachem. Nie chciałam narzekać. W końcu gdyby nie ta stara płachta, pewnie razem z kozami i walizkami pływalibyśmy w ich bobkach, zmieszanych ze złocistym sianem. -Proszę się zatrzymać! Tam jest nasz kolega!- Próbowała przekrzyczeć silnik traktora, prowadzonego przez miłego mężczyznę. Uniosłam wyżej brodę, starając się ujrzeć choć trochę ulicy. Nie dość, że deszcz padał mi prosto w oczy, to jeszcze siedziałam trochę dalej od Margaret i nie mogłam ocenić, czy nieznajoma sylwetka, poruszająca się przed nami niezmiernie wolno, to rzeczywiście gitarzysta zespołu.
Odwróciłam się do tyłu, żeby unieść palcami dość ciężką plandekę i wystawić nos na ulewę. Obok naszego pojazdu, jakieś trzy metry po drugiej stronie ulicy, dzielnie pedałował James. Zamykał oczy i zaciskał szczęki, walcząc z żywiołem i własną słabością.
-Proszę pana!- Głos Margaret stał się jeszcze bardziej piskliwy, niż wcześniej. Wrzasnęła tak mocno, że facet usłyszał jej błagania i powoli zwolnił, aby zatrzymał pojazd. Czym prędzej otworzył drewniane drzwi i zajrzał do nas z zaciekawieniem, wymalowanym na twarzy.
-Chyba się pan nie obrazi, jak weźmiemy ze sobą kolejnego pasażera?- Uśmiechnęła się uroczo, a następnie wyskoczyła z przyczepy, żeby podlecieć do James'a. Zatrzymałam na ich dwójce swoje brązowe oczęta. Maggie czym prędzej pomogła mu wnieść do środka rower, a następnie przesunęła go w tył, żeby znalazło się jeszcze jakieś miejsce do spoczęcia.
Mina blondyna była... Bezcenna. Na jego twarzy malowała się ulga zmieszana z wielkim zaskoczeniem oraz wkurzeniem i zmęczeniem. Ot- mieszanka wybuchowa. Chłopak nie odezwał się ani słowem. Po prostu oparł mokrą czuprynę o drewnianą ściankę, przetarł mokrą twarz dłonią i zamknął oczy, próbując opanować oddech. Miałam wrażenie, że zaraz zemdleje od tego wysiłku. W końcu parę kilometrów przejechał w tym cholernym deszczu.
-Za dwie godziny powinniśmy być w Leeds. Facet się tam wybiera, także podrzuci nas do centrum.- Powiedział nam Bradley, który uprzednio rozmawiał z naszym wybawicielem.
To chyba była najlepsza informacja, jaka do nas dotarła podczas tej całej wyprawy do Joe'go. Wszyscy odetchnęliśmy z ulgą i choć w przyczepie było trochę zimno, a kozy co chwilę jęczały i wchodziły na nas swoimi kopytkami, jakoś przeżyliśmy podróż i zostaliśmy wyrzuceni gdzieś na bocznej uliczce, która podobno znajdowała się bardzo blisko centrum.
Tym razem wylądowałam na rękach Tristan'a. I nie, żeby coś, ale... W głębi duszy modliłam się, aby przypadkiem mnie nie upuścił. Przecież byłby do tego zdolny.
Leeds przywitało nas rześkim, aczkolwiek ciepłym powietrzem, muskającym nasze brudne twarze. Gdy już stanęliśmy na ulicy pełnej ludzi, czułam się jak niewolnik, którego dopiero co wypuścili z więzienia. Nie myliśmy się od dwóch dni. Pomińmy już fakt, że zębów również nie udało nam się pielęgnować, więc każdy próbował zakrywać usta, gdy cokolwiek do siebie mówił. Nasze włosy również nie wyglądały atrakcyjnie. Błyszczały w leniwym, dopiero przedzierającym się przez chmury, słońcu, oznajmiając, że są przetłuszczone i pragną umycia jakimś owocowym, ładnie pachnącym szamponem.  Jęknęłam gorzko, spuszczając wzrok, bo wgapiał się we mnie jakiś chłopak w naszym wieku, idący ze swoją blond dziewczyną za rękę. Laska zmierzyła nas od stóp do głów, mrucząc coś niemiłego do ucha kochasia.
Po plecach przeszedł mi nieprzyjemny dreszcz świadczący o zażenowaniu. Wyglądaliśmy dokładnie tak, jakby nas przywieziono z zabitej dechami wsi i dano rozkaz: "Musicie od dzisiaj żyć w mieście, wsiury cholerne! Koniec z harowaniem w polu, wyjdźcie do ludzi!". Każdy, kto mijał naszą grupkę, spoglądał na nas z wyraźnym zainteresowaniem. Niektórzy uśmiechali się tajemniczo pod nosem, inni unosili wysoko brwi i dziwili się, któż to taki zajechał do ich miasta. Reszta po prostu przechodziła obok nas, łypiąc kątem oka i prychając cichutko. Tristan podrzucił mnie w górę, bo nieco obsunęłam się w jego ramionach i stanął pod pierwszym lepszym drzewkiem, dającym cień, wzdychając głęboko.
-Nie uwierzycie, ale mamy jeszcze pół godziny do spotkania z O'Neill'em. -Bradley spojrzał na nas swoimi wielkimi, pełnymi nadziei oczami dziecka. Zerknęliśmy po sobie, wypuszczając ciężkie, zalegające w płucach powietrze. Czyli zdążyliśmy, tak? Była dokładnie 7:30, a my znajdowaliśmy się gdzieś obok centrum Leeds. W hotelu zwanym Paradise podobno miał czekać na nas Joe.
Lissandra walczyła sama ze sobą. Widziałam, że jej powieki lepiły się ze sobą, a oczy pragnęły choć chwilowego wytchnienia. Sen... Tak, o tym najbardziej w tym momencie marzyła.
James stał dwa metry od nas i próbował pozbyć się nadmiaru wody ze swoich ubrań. Zdjął czarne buty i wylał z nich chlupiącą ciecz, a następnie ściągnął brudne skarpetki i wyrzucił je do pobliskiego kosza.
-Ile wam zostało pieniędzy?- Zapytał w końcu blondyn, który właśnie skończył wyżymać swoją bluzkę i zostawił na szarym chodniku piękną, ciemną plamę.
Margaret wyciągnęła portfel z kieszeni i rozchyliła nieco przegródkę, gdzie miały znajdować się banknoty.
-Mam pięćdziesiąt funtów.- Mruknęła, spoglądając z zainteresowaniem na James'a.
-To wystarczy na wózek dla Lennon?- Zamyślił się nasz dzielny kierowca, w którego właśnie wlepiłam swoje wielkie, czarne oczęta.
Odchrząknęłam znacząco, chcąc głośno zaprzeczyć. Nie mogli wydać ostatnich pieniędzy na wózek dla mnie! Ale z drugiej strony... Nie chciałam ich zmuszać do taszczenia mojej osoby po całym Leeds. Musieli trochę odpocząć, nieprawdaż?
-Nawet nie mam jak zaprzeczyć...- Mruknęłam cicho, spuszczając wzrok.
Ekipa zaopatrzyła mnie w jakiś najtańszy, czarny wózek, który wyraźnie różnił się od tego, którego miałam do tej pory. Przede wszystkim- nie było na nim już napisu. Reszta w sumie była nie ważna. Pięć minut przed ósmą stanęliśmy przed wejściem do ekskluzywnego hotelu czterogwiazdkowego, Paradise. Pomińmy fakt, iż nie byliśmy zupełnie przygotowani na spotkanie w takim pięknym miejscu (chyba nie muszę wspominać o naszych ubraniach, które wyglądały, jakby zostały z gardła wyjęte). Niepewnym krokiem weszliśmy do hotelu i rozejrzeliśmy się po jego wnętrzu. Lobby było utrzymane w tonacji kremowo- złotej. Wszyscy pracownicy ubrani byli w eleganckie, czarne stroje i uśmiechali się do nas przyjemnie, pomimo, że wyglądaliśmy tak, a nie inaczej.
-Dzień dobry. My do pana O'Neill'a. Joe'go O'Neill'a.- Wyjaśnił James, podchodząc do recepcji.
-Nazwisko?
-McVey.
Kobieta pokiwała ze zrozumieniem głową, wpatrując się w ekran komputera.
-Pan O'Neill czeka na państwa w pokoju numer 200. Drugie piętro, dostaniecie się tam windą, która znajduje się zaraz po lewej. -Pokazała nam ręką, uśmiechając się równie ciepło, co wcześniej.
James, nawet nie dziękując za informację, ruszył biegiem do windy. Wszyscy pognaliśmy za nim, zaciskając nerwowo pięści i taszcząc przy okazji nasze zabłocone torby, w których znajdowały się brudne, mokre ubrania.
Odnalezienie pokoju numer 200 nie zajęło nam tak dużo czasu. Byliśmy na miejscu punktualnie- dokładnie o ósmej zapukaliśmy do drewnianych drzwi i po tym, jak usłyszeliśmy charakterystyczne "proszę", weszliśmy do środka.
Joe okazał się być chudym, dość wysokim mężczyzną o czarnych włosach. Miał może trzydzieści lat na karku, bo jego twarz zdobiły delikatne, pierwsze zmarszczki, świadczące o zmęczeniu.
-Wiem, że masz słabość do muzyki country, ale czy rzeczywiście musiałeś to tak dosadnie pokazać?- Joe zmierzył nas wzrokiem, próbując powstrzymywać się od śmiechu.
Zerknęłam na prawą ścianę, na której wisiało olbrzymie lustro- było na tyle duże, że nawet siedząc na wózku mogłam przyjrzeć się swoim włosom, które były przeplecione przez złocistą słomę. Czym prędzej wyciągnęłam pojedyncze źdźbła, zaciskając je w piąstkę. Czułam, jak moja twarz oblewa się rumieńcem, a serce na chwilę przyspiesza.
James zerknął na mnie zdezorientowany, siląc się na krzywy uśmiech, a dziewczyny czym prędzej zajęły się swoimi włosami, których kosmyki również nie wyglądały zachęcająco.
-Mieliśmy naprawdę ciężką noc. Zostawiłem zepsuty samochód w lesie, przyjechaliśmy w jakimś ciągniku z kozami... Nie pytaj.- Machnął ręką McVey, który podszedł do Joe'go i podał mu rękę na powitanie.
Mężczyzna uniósł brwi w wyraźnym zadziwieniu. Otworzył na chwilę usta, ale w ostatniej chwili powstrzymał się od zadawania jakichkolwiek pytań na ten temat.
-A więc to jest twoja nowa grupa, hm? -Podszedł do chłopaków i również się z nimi przywitał.-Chłopaki, macie potencjał. Oglądałem wasze filmiki, brzmicie naprawdę dobrze.- Zaczął, siadając na krześle, znajdującym się na przeciwko łóżka, na którym cały zespół aktualnie się znajdował. -Myślę, że razem możemy stworzyć coś naprawdę dużego. Wyobraźcie sobie- wy, stojący na stadionie, który mieści tysiące fanów. Wszystkie trybuny zajęte... Tłumy fanek, które krzyczą wasze imiona. Chyba każdy o tym marzy, prawda? - Gestykulował, skacząc swoimi oczętami z sylwetki Bradley'a na Connor'a, Tristan'a a następnie James'a.
Chłopaki pokiwali głowami w odpowiedzi, nie spuszczając wzroku z Joe'go.
-Ale mimo wszystko to nie jest łatwe, wiecie? I tanie też nie. Ktoś musi dać za to kasę, albo zaryzykować i zainwestować wszystko. -Ściszył trochę ton w głosie, siląc się na powagę.
Cały zespół Vampsów wyraźnie zmarkotniał. Nadzieja, która do tej pory przyozdabiała ich jasne twarzyczki, gdzieś wyparowała.
-Od tego tu jestem ja- żeby zaryzykować. Tylko pytanie czy wszystko mi się zwróci i przyjdzie z jakimś procentem?- Ułożył usta w dzióbek.- Wiem, co aktualnie słucha młodzież. Niekoniecznie może wam się ten typ muzyki spodobać, ale podpisując kontrakt nie będziecie mieli wyjścia. Chcę was o tym ostrzec już teraz. Dam wam czas na zastanowienie się. Ja od razu mogę powiedzieć, że jestem chętny do współpracy. Pytanie tylko, czy wy jesteście w stanie zmienić swoje życie o 180 stopni.
Cały czas wpatrywałam się w twarze chłopaków, które coraz bardziej bladły. Westchnęłam głucho, czując na swoim ramieniu rękę Lissandry. Z jednej strony miałam ochotę krzyczeć z radości. A z drugiej... Zaczęłam intensywnie myśleć o ich karierze. Joe miał rację. Całkowitą rację. Nie wszystkie młode osoby są gotowe na wielką karierę. Ponadto nie zawsze zespół może zostać wypromowany, bo jego muzyka zwyczajnie się nie przyjmie.
Jeżeli mój sen miał być proroczy, to nie chciałabym puszczać nowo poznanych kolegów w wir sławy, by później skończyli... Ginąc w cierpieniu podczas katastrofy lotniczej. Chciałam ich chronić, ale nie mogłam im również zabraniać tego, o czym marzyli od początku. Każdy, pojedynczy członek The Vamps miał w sobie cząstkę czystej energii, płynącej z muzyki. Kochali to, co robili. Uwielbiali przesiadywać w garażu, grać swoje, własne utwory. To sprawiało im radość i nie można było takowego faktu zaprzeczyć. Jednak czy rzeczywiście byli gotowi na to, by ktoś zaczął nimi manipulować? By ktoś z góry narzucał to, co mają grać? By mieli zacząć udawać, że nadal kochają zajmować się muzyką, a tak naprawdę wszystko wychodziło by im bokiem?
Brad zerknął w moją stronę przez ramię. Posłał mi błagalne spojrzenie. Coś jakby prosił, bym go ratowała. Bym podjęła za niego tę trudną decyzję. Decyzję, która miała wpłynąć na życie czwórki, aktualnie zwyczajnych, dorastających chłopaków.
Już miałam kręcić głową, gdy nagle, zupełnie niespodziewanie, otworzyły się drzwi do pokoju.
-Joe, niestety nie było tego piwa, o którym mówiłeś. Kupiłem jakieś inne, jeżeli ci to nie przeszka...- Grubszy nieznajomy nie dokończył, bo zobaczył, że jego kolega ma gości.- Witam, witam, dzieciaki. Ja to mam niezwykłe wyczucie czasu.
-Wujek?- Rzekła głośno Margaret, otwierając szerzej swe oczęta.- Co ty tutaj...?
Wszyscy wlepiliśmy wyraźnie zadziwione spojrzenie w sylwetkę naszej koleżanki. "Wujek"? Czy ja dobrze słyszałam? Zamknęłam na chwilę oczy, żeby sobie wszystko w głowie poukładać. Ciężko mi było cokolwiek w tym momencie zrozumieć.
-Sądzę, że to ty jako pierwsza powinnaś mi wytłumaczyć, dlaczego aktualnie nie siedzisz w domu i nie uczysz się do kolejnych egzaminów, hm?- Zmarszczył czoło, podchodząc do jasnowłosej i całując ją czule w czoło.
-Dean Sherwood- The Vamps. The Vamps- Dean Sherwood. -Joe przedstawił chłopaków, a następnie wstał i podszedł do swojego kolegi.- Dean jest świetnym fotografem. Pasjonuje się również filmowaniem. Stwierdziłem, że można by było zacząć z nim współpracę, skoro nadal chcecie dodawać filmiki na youtube. Jakość takich klipów również się liczy. A gdyby do zwyczajnych coverów dodać trochę krótkich ujęć, zbliżeń... Wyszłoby coś naprawdę niesamowitego.
Dean pokiwał energicznie głową, lustrując każdego chłopaka z osobna. Mimo tego nie wydawał się być wyraźnie zainteresowanym zespołem. Niemalże całą swoją uwagę skupił na Margaret, która stała zaraz obok niego.
-Kiedy wracacie do domu? Przyjechaliście tutaj autobusem? Macie pieniądze na powrót? -Zaczął zasypywać blondynkę pytaniami.
Lisa syknęła cicho, przykładając palce do ust. Maggie uśmiechnęła się uroczo, odchodząc parę kroków od swojego wujka i zagryzając dolną wargę.
-W zasadzie... Nie mamy czym wrócić. Nie mamy również pieniędzy, by gdziekolwiek się zatrzymać. Ale nie martw się, jakoś sobie poradzimy. Do Londynu dostaniemy się pociągiem, albo wyruszymy stopem...- Gestykulowała, nie zmazując specyficznego, niepewnego wyszczerza na swej sympatycznej buźce.
Oczy pana Sherwood'a zrobiły się wielkie niczym spodki. Później nasza dyskusja polegała na tym, by ubłagać wujka Maggie, żeby nie rezerwował nam pokoju w hotelu i dał również spokój z pieniędzmi na pociąg. Niestety- bezskutecznie. Po paru minutach zszedł do recepcji i wrócił ze złotym kluczykiem, który podał Margaret.
Odczuwałam wrażenie, że cała ta nasza wyprawa była beznadziejna. Joe powiedział to, co mógł równie dobrze przekazać chłopakom przez telefon. Przyszły manager wydawał się być miłą i ciepłą osobą, która starała się być szczera. Oczywiście nie pragnął szczęścia tylko i wyłącznie chłopaków- chciał też zarobić na życie, a The Vamps byli jego drugą furtką do tego, by zarobił kolejne kokosy.
Chłopaki wyglądali na wyjątkowo rozczarowanych. Najbardziej widać to było po Bradley'u, który chodził ze spuszczoną głową i wzdychał co chwilę ciężko, zastanawiając się nad wszystkim, co niedawno usłyszał.
 -Straszliwie mi głupio.- Odezwał się w Connor, gdy już wyszliśmy na korytarz. Spojrzał na Margaret, która była niezmiernie zadowolona.
-Przez to, że błąkaliśmy się do Leeds tyle kilometrów, by usłyszeć tylko puste słowa, czy może chodzi o kwestię pożyczenia pieniędzy? -Wtrąciła się Lissandra, która oparła swoje dłonie na rączkach od mojego wózka.
Ball wzruszył ramionami, zmieszany.
-Dlaczego głupio? Mój wujek zrozumiał, że mieliśmy naprawdę ciężką noc i pożyczył nam te pieniądze. W czym problem?- Odezwała się jasnowłosa, spoglądając na kluczyk do pokoju, który trzymała w prawej dłoni. -A co do tej drugiej sprawy... Też sądziłam, że dowiemy się czegoś więcej, niż tylko tego, że dobrze brzmicie.
-Jak my te pieniądze odrobimy? Przecież nikt z nas nie ma pracy, a rodzice z pewnością nie będą zachwyceni, jeżeli poprosi się ich o taką dużą kwotę. Halo- ziemia do Maggie- to nie jest pobliski motel, który znajduje się przy głównej drodze. Widziałaś, że ten ma cztery gwiazdki?!- Usłyszałam głos Bradley'a, który przez dłuższą chwilę bawił się końcem swojej siwej bluzy, ściskając ją w palcach ze zdenerwowania.
-Dajcie spokój, w hotelu są również tańsze pokoje. Nie sądzę, żeby wujo zarezerwował nam jakiś najdroższy apartament z basenem...- Machnęła ręką, stając przed drzwiami z numerem "212". Włożyła kluczyk w zamek i przekręciła go. Usłyszeliśmy szczęk, po którym Margaret otworzyła nasz pokój.
Wszyscy zajrzeliśmy do środka, wstrzymując oddech. Spodziewaliśmy się zwyczajnego pokoiku, w którym będzie co najwyżej 7 łóżek, ewentualnie 8. I w sumie racja- naszym oczom ukazał się sympatyczny, jasny pokoik.
-Mogę już zacząć płakać?- Wybełkotała Lissandra, wgapiając się w wielki, kryształowy żyrandol, który wisiał w salonie. Na samym środku stał potężny stół, przyozdobiony ogromnym bukietem białych róż, przeplatanych złocistą kokardą.
Przełknęłam głośno ślinę, a następnie przekroczyłam próg naszego APARTAMENTU, bo Connor popchnął wózek nieco do przodu, żebyśmy nie stali na korytarzu.
Tristan wpadł do środka niczym burza, rzucając torby gdzieś przy stole. Zniknął za prawym przejściem, starając się wybadać nasze "mieszkanko" na jedną noc.
-Wiecie, że to ma jeszcze cztery pokoje?!- Usłyszeliśmy jego stłumiony krzyk.- A ten szum to wcale nie zepsuty kibel, tylko basen!
Maggie odkaszlnęła, kładąc klucze zaraz obok wymyślnego bukietu kwiatów.
-Hulaj dusza- piekła nie ma?- Wymamrotała, unosząc ramiona i pokazując rząd równych ząbków w niewinnym uśmieszku. -Koszt obiadu również mamy wliczony na pokój. Może skosztujemy jakiegoś homara?- Chyba próbowała rozluźnić atmosferę, ale Connor i Bradley spiorunowali ją wzrokiem, więc odwróciła się do nich tyłem i czym prędzej zeszła z ich pola rażenia.
-No hej, chłopaki! W przyszłości macie zostać bożyszczami nastolatek, głowa do góry!- Dodała z drugiego pokoju, bo pewnie krzycząc do nich zza ściany czuła się bezpieczniej.
Tak czy inaczej- coś gorącego musieliśmy zjeść. Po długiej dyskusji stwierdziliśmy, że o wiele lepiej byłoby wciągnąć jakąś ciepłą zupę, aniżeli lecieć do pobliskich sklepów po chleb i jakąś wędlinę, żeby utworzyć suche, zwyczajne kanapki. Każdy z nas był przemarznięty i tylko marzył o czymś, co rozgrzeje jego żołądek. Tak szczerze, to przydałby się też jakiś alkohol. Dosłownie mała lampeczka wina.
Wszyscy wybyliśmy ze swojego... Apartamentu. Najgorzej było wyciągnąć z niego Tristan'a, który również odkrył prywatny tor do kręgli i postanowił spróbować swoich sił w celowaniu. Na szczęście dziwaczne dźwięki, wydobywające się z jego brzucha, zmusiły go do odwiedzenia restauracji. Ruszyliśmy żwawym krokiem w stronę windy, którą przyjechaliśmy na górę. Z niej właśnie wychodziła drobna dziewczyna o niemalże czarnych, krótkich włosach, które delikatnie opadały jej na ramiona. Trzymała dwie, dość spore torby po zakupach.
Tristan, jak to Tristan- nie zauważył kruchej nastolatki, bo cały czas spoglądał na naszą ekipę, odwracając głowę nieco w tył i skarżąc się, że zostanie mało czasu, żeby rozkoszować się luksusami. Wtargnął do windy, wpadając prosto na nieznajomą. Pakunki wyleciały w powietrze, a następnie z głuchym łoskotem zaliczyły bliskie spotkanie z podłogą w windzie.
Evans stał jak wryty. W zasadzie... Wszyscy staliśmy jak wryci, gapiąc się na dziewczynę i nie odzywając się ani słowem. Wstrzymałam oddech, analizując twarz kilkunastolatki. Trochę ciężko mi było powiedzieć, na kogo aktualnie patrzy, bo prosta grzywka zasłaniała całe czoło, brwi i nachodziła na rzęsy.
-O Boże... Prze-przepraszam... Straszliwie cię przepraszam, nie zauważyłem...- Ciszę w końcu przerwał Tris.
Czym prędzej padł na kolana i zaczął zbierać zakupy, jeszcze przed chwilą spoczywające bezpiecznie w brązowych torbach.
Gdy pierwszy raz spotkałam Tristan'a, sądziłam, że to typ człowieka, który nie przejmuje się zupełnie niczym. Mówi, to co mu ślina na język przyniesie i raczej nie myśli, że owe słowa mogą kogoś urazić. Ponadto myślałam również, iż blondyn nie przejmuje się błahostkami i zazwyczaj macha na wszystko ręką. A w tej chwili? W tej chwili go coś naprawdę przycisnęło. I tym "czymś" okazała się być ciemnowłosa piękność z zakupami na ziemi.
-Daj spokój, naprawdę nic się nie stało.- Odparła rozkojarzona dziewczyna, która również kucnęła i  próbowała włożyć okrągłe bułeczki do woreczka foliowego, bo te poturlały się w każdy kąt windy.
Swoją pomoc zaoferowała również reszta naszej paczki, wyłączając z niej mnie. Z chęcią poschylałabym się po mleko, czy inne produkty spożywcze, ale ciężko mi było to zrobić z wózka.
Po krótkiej chwili dziewczyna mogła kontynuować swą wyprawę do pokoju hotelowego, z nieco rozgniecionymi zakupami, znajdującymi się w pogniecionych torbach. Na pożegnanie mruknęła tylko ciche "dziękuję" i zniknęła za lewym rogiem korytarza.
Tristan cały czas nieruchomo stał w przejściu, wpatrując się w pustkę, którą zostawiła po sobie nieznajoma piękność. Ocknął się dopiero wtedy, gdy drzwi od windy się za nami zamknęły i zaczęliśmy jechać w dół.
-No, Tristan... Wzięło cię.- Zaśmiała się Maggie.
 -C-co mnie wzięło?- Zapytał od razu, potrząsając głową i zerkając z oburzeniem na koleżankę.
-Słuchaj, mój drogi. Nas- kobiet- nie oszukasz. Wyczujemy smród zauroczenia na kilometr. Nawet jeśli strzałą Amora były rozbite jajka czy rozlane mleko.- Wyjaśniła czym prędzej.
Wszyscy zaczęliśmy się śmiać. Wszyscy... Oprócz Tristan'a. Miał zupełnie taką samą minę jak wtedy, kiedy dostał od Liberty w twarz.
-Miłość rośnie wokół nas...- Zanuciła jasnowłosa, przyglądając się mi uważniej i unosząc brew do góry.
Po moich plecach przeszły nieprzyjemne ciarki. Znałam ten wzrok. I nie chodziło tutaj wcale o to, że dziewczyna była głodna i zastanawiała się nad tym, co serwują w hotelowej restauracji. Chodziło tutaj o coś więcej... Coś, co mówiło "w naszym zgromadzeniu nie tylko Tristan został porażony strzałą Amora".

***
Cześć! 
Przepraszam, że tak długo musieliście czekać na rozdział, ale chciałam skorzystać z wakacji i zrobić coś, na co nie miałam czasu przez długi rok szkolny. Od października jednak nie będzie lepiej, jeżeli chodzi o moją aktywność w pisaniu. Rozpoczynam studia, mam mnóstwo dodatkowych zajęć i nie wiem czy znajdę czas na skrobnięcie czegokolwiek. 
Mimo tego będę się naprawdę starała, żeby coś tutaj jeszcze dodawać. 
Buzi!