28 maja 2014

{11} coś mi tu śmierdzi...

Szczerze? Dobrze było ponownie ujrzeć budynek Woodside High School. Widząc znane, stare mury szkoły, poczułam intensywny uścisk w dole serca. Coś jak... Podekscytowanie zmieszane z niepewnością. Z jednej strony pragnęłam ponownie zobaczyć Bradley'a, ale z drugiej nie chciałam rozczarować się po raz kolejny. Choć moje nerwy już dawno się uspokoiły, to nadal nie mogłam pogodzić się z pewnym konkretnym faktem. Tak długo na niego czekałam. Tak długo bałam się, czy żyje, czy naprawdę istnieje. A teraz, kiedy już go odnalazłam, okazało się, że jest szczęśliwie zakochany... W kimś zupełnie innym. Był zapatrzony w durną Liberty jak w obrazek. Nie widział świata poza nią, to od razu dało się wyczuć. Sposób, w jaki na nią spoglądał był taki... Wyjątkowy. Niezwykły i pełen czułości. Zupełnie tak, jakby spoglądał na nią po raz pierwszy, a zarazem ostatni.
 Miałam nadzieję, że chłopcy tym razem będą mieli więcej szczęścia, niż na próbie. To była ostatnia szansa dla Connor'a, aby zrobić dobre wrażenie na reszcie zespołu i udobruchać nieco James'a. Czy mi się wydawało, czy tylko on go nie tolerował? Zupełnie nie wiedziałam dlaczego. Może był zazdrosny o resztę chłopaków? W końcu zaczynali tylko we trójkę i przyzwyczaili się do siebie. Nowy członek zespołu mógł być nieco problematyczny.
Tego dnia uległam i dałam się pomalować Lissandrze. Zazwyczaj nie nosiłam mocniejszego makijażu- jedynie podkręcałam rzęsy tuszem i nakładałam jakiś jaśniejszy cień do powiek, aby się nie wyróżniać z tłumu. Dzisiaj rudowłosa odstawiła mnie tak, że sama nie poznawałam swojego odbicia w lustrze! Moje brązowe tęczówki idealnie podkreślał czarny eyeliner z delikatnymi drobinkami srebra. Usta zostały nieco powiększone przez soczysty, owocowy błyszczyk. Ponadto Lisa przekonała mnie do tej sukienki w kwiaty, więc nad ranem poprosiłam przyjaciółkę, aby pomogła mi ją założyć i wybrać do niej jakiś sweterek, który będzie się idealnie komponował w tym zestawieniu.
Właśnie dojeżdżaliśmy do przejścia, na którym miało miejsce TO konkretne i jedyne wydarzenie, które zmarnowało mi życie. Ścisnęłam dłońmi materiał sukienki, który delikatnie opadał na uda.
-Nie, stój!- Wymamrotałam do przyjaciółki, która już miała popychać wózek na ulicę. -Chodźmy inną stroną, proszę... -Poczęłam się rozglądać na lewo i prawo, w poszukiwaniu auta, nadjeżdżającego z impetem w naszą stronę. Nie potrafiłam przejść przez to przejście, na którym potrącił mnie samochód. Lisa chyba mnie nie słuchała, bo wózek powoli toczył się do przodu, jakby chciała mnie przekonać do tego, że wszystko będzie w porządku. Nie! Zaciągnęłam hamulce na dwóch kołach i gdyby nie pas zabezpieczający, który trzymał moją sylwetkę, to wylądowałam nosem na betonie. -Proszę.-Powtórzyłam dużo głośniej, zaciskając zęby i próbując złapać powietrze. Natychmiastowo zrobiło mi się gorąco. Dusiłam się. Niemalże czułam ten sam ból, który rozsadzał moją klatkę piersiową, gdy uderzała o beton. Lisa na szczęście czym prędzej zmieniła kierunek, po uprzednim odblokowaniu hamulców. Mogłam odetchnąć z ulgą.
Przy zielonej, dość charakterystycznej bramce prowadzącej na teren mojej dawnej szkoły, gromadzili się inni uczniowie, którzy podśmiewywali się z jakichś banalnych żartów i wymieniali swoje uwagi dotyczące pikniku. Cała impreza miała się odbyć na rozległych terenach zielonych za Woodside High School. Gdy tylko zobaczyli mnie i Lissandrę, natychmiastowo przestali gadać. Zachowali się tak, jakby obok przeszła nauczycielka, którą obgadywali. Wgapiali się we mnie, wytrzeszczali oczy i przez to czułam się niczym zjawisko, którego nigdy na oczy nie widzieli. Czy całe moje liceum musiało wiedzieć o wypadku i jego konsekwencjach?... Mogłabym przysiąc, że jedna osoba z tej grupki zapytała cicho innych czy to właśnie ta Lennon Cartwright, która była w śpiączce.
Rozejrzałam się po dość obszernym placu przed głównym wejściem do placówki. Na schodach siedziała dobrze mi znana osoba Tristan'a Evans'a. Skrzywiłam się nieco, widząc, iż nie jest sam. Któż by pomyślał, że chłopak, który miał nogę w gipsie i nie potrafił poruszać się o kulach, weźmie ze sobą... Psa? Dość sporego, zaślinionego psiaka, który wyrywał się mu do każdej osoby, przechodzącej obok niego.
-Zwariowałeś.- Pokręciłam głową, gdy podjechaliśmy w jego stronę. Blondyn zatrzymał na nas swe błękitne oczęta, szerząc się głupkowato.
-Nie, nie. Nic z tych rzeczy. Po prostu musiałem wziąć Nico ze sobą. -Wytłumaczył się od razu, chwytając mocniej smycz, gdyż psina poczęła wyrywać się do Lissandry. Mało brakowało, a rudowłosa wylądowałaby przez zwierzę na ziemi.
-I co, może jeszcze zaprosisz go na scenę, podczas gdy będziecie grali?- Odezwała się moja przyjaciółka, która właśnie otrzepywała nową bluzkę z nadmiaru śliny niejakiego Nico.
-Skąd! Wy się z nim zaprzyjaźnicie. On jest uroczy, serio. No i w zasadzie grzeczny z niego facet, tylko trochę ciągnie... I chyba ma ADHD. -Wzruszył ramionami, podając smycz rudowłosej. Jaki właściciel, taki pies, prawda?
Dziewczyna odchrząknęła znacząco i chyba chciała coś powiedzieć, ale... Zatkało ją.
-Mówisz serio, Tris? Mamy zaopiekować się niezrównoważonym psychicznie zwierzęciem i wziąć go ze sobą na piknik, gdzie będzie mnóstwo ludzi i... Jedzenie? - Odezwałam się w końcu, gdy już poukładałam sobie wszystko w głowie. Lisa nadal wpatrywała się z niemym zadziwieniem w osiemnastolatka i trzymała smycz, którą podał jej perkusista.
-Ej, proszę was! To tylko jeden raz! -Zrobił minę słodkiego, niewinnego szczeniaczka.
Miałam ochotę mu powiedzieć, żeby wrócił się do domu i odstawił tego nadpobudliwego golden retriver'a. Jak to on sobie wyobrażał?
-Dobra. Ale teraz masz pięć sekund żeby zniknąć mi z oczu, zanim się rozmyślę.- Wytrąciła mnie z głębokich rozmyślań Lissandra, która już chyba pogodziła się z tym, iż będzie musiała przez cały piknik niańczyć Nico.
Tristan rozpromienił się natychmiastowo i uniósł nieporadnie swe ciało, chwytając przy okazji kule. Zaczęłam się intensywnie zastanawiać nad tym, czy owe kule pomogą mu w poruszaniu się, czy jednak zrobią mu jeszcze większą krzywdę. Na szczęście obyło się bez żadnych sensacji, choć Lisa pomogła mu zejść ze schodów. Nawet chciała go trochę podprowadzić, jednakże pies nie dał jej tego zrobić, bo wyrywał się w każdą możliwą stronę, piszcząc przy tym jakby go ze skóry obdzierano. Rudowłosa musiała się nieźle nogami zaprzeć, żeby przypadkowo nie wypuścić smyczy z rąk.
Gdy już minęliśmy budynek szkoły, naszym oczom ukazała się rozległy zielony teren, który zazwyczaj na przerwach zostawał oblegany przez innych uczniów. Wszędzie porozkładane były koce, na których siedziała młodzież i korzystała z przepięknej pogody, dając pieścić swe twarze delikatnym promieniom słonecznym.
Rozejrzałam się uważnie po okolicy, wyłapując kolejne, zdziwione spojrzenia moich dawnych kolegów. Musieliśmy wyglądać naprawdę zabawnie- ja na wózku, próbująca poradzić sobie z trawą, po której koła nie chciały już tak szybko mknąć, obok mnie kuśtykał Tristan z kulami rozjeżdżającymi się na lewo i prawo, jakby był na jakimś lodowisku. Przed naszą dwójką truchtała Lissandra, a na samym początku ciągnął ją Nico, zachwycony obecnością tylu osób na raz i zwabiony zapachami z koszyków, porozstawianych na kocach.
-Cześć Lennon!
-Jak się czujesz?
-Dobrze cię znowu widzieć!
Choć nie przepadałam za swoją klasą, to miło było ujrzeć ich twarze. Może to dziwne, ale trochę stęskniłam się za nimi i uważałam, że dobrze by było znowu usiąść w ławce i słuchać nudnych wykładów na temat historii, czy męczyć się z zadaniem matematycznym. Tak- wszystko wydawało się lepsze, aniżeli siedzenie w domu i wgapianie się w sufit. Uśmiechnęłam się do wszystkich promiennie, kiwając głową i odpowiadając jakimiś pojedynczymi słówkami. Z jeszcze szerszym uśmieszkiem stwierdziłam, że w ich towarzystwie nie ma Felicii. Pewnie kręciła się gdzieś ze starszakami, obgadując resztę. Ludzie zachęcali mnie, abym się w ich towarzystwie zatrzymała na dłużej, ale ja miałam zupełnie inne plany- musiałam znaleźć Bradley'a i zespół. Ponadto zgubiłam gdzieś Lisę i Tristan'a, więc zaczęłam trochę panikować.
W oddali majaczyła konstrukcja prowizorycznej sceny, po której latał pan woźny i sprawdzał, czy nagłośnienie nie zawiedzie. Zaraz za nim, gdzieś w okolicach perkusji Tristan'a, kręciła się Margaret ze swoim wielkim czarnym aparatem. Dziewczyna fotografowała dosłownie wszystko- tłum ludzi, wesoło gaworzący, instrumenty, czekające na The Vamps oraz urocze drzewa, rosnące przy płocie, odgradzającym teren szkoły od uliczek.
W pewnym momencie poczułam, że już nie muszę pchać wózka do przodu, siłując się z kołami. Ktoś mnie w tej ciężkiej pracy wyręczył. Odwróciłam się do tyłu. Krew odpłynęła mi z twarzy, a usta rozchyliły się delikatnie, jakby chciały zapoczątkować tragiczny okrzyk. Ujrzałam... Anthony'ego. Chłopaka, który kojarzył mi się ze wszystkim, co było najgorsze. O'Neil wykrzywił swe usta w specyficznym uśmiechu, a jego oczy nienaturalnie rozbłysnęły, zatrzymując się na moich czarnych tęczówkach.
-Gdzie się panienka tak spieszy? -Gdy tylko usłyszałam jego głos, zadrżałam z kłębiących się we mnie nerwów. Miałam ochotę przywalić mu w twarz i wyrwać te jasne kłaki, które wiły się na jego parszywym łbie. Czym prędzej wróciłam do poprzedniej pozycji, opierając się wygodnie i spinając wszystkie mięśnie, byle tylko zatrzymać wózek.
-Dzięki, poradzę sobie sama... -Burknęłam, starając się zacisnąć hamulce. Wolałam zostać tutaj, na środku, wśród obcych ludzi, aniżeli być prowadzoną przez Tony'ego. Powinien pomóc swojej dziewczynie z utrzymaniem nadpobudliwego psa na smyczy. A on? On jakby zupełnie się nią nie przejmował. Nawet nie próbował jej szukać.
-Spokojnie, nie ugryzę cię przecież. -Wymruczał, nachylając się nad moją szyją. We włosach poczułam jego ciepły oddech, który odbił mi się od karku.  
-Zostaw mnie.-Powiedziałam trochę głośniej, próbując przechylić się do przodu i uciec od jego zapachu. Szkoda tylko, że ograniczał mnie pas, zapięty na brzuchu. -Poszukaj lepiej Lisy.
-A czy właśnie tego nie robię, moja droga?- Wreszcie się ode mnie odsunął, więc mogłam odetchnąć z ulgą. Rozluźniłam nieco mięśnie ramion i panicznie skakałam po tłumie ludzi, który skutecznie zasłaniał mi miejsce pod sceną. Miałam nadzieję, że już za sekundę ujrzę swoją przyjaciółkę i resztę. Jeszcze chwila, jeszcze jeden pieprzony moment...
-Lennon!- James wyrósł przed moją sylwetką, uśmiechając się uroczo. Odetchnęłam z ulgą. Przy najbliższym, rozłożonym kocu, do którego podwiózł mnie Anthony, siedzieli po kolei: Connor oraz Lisa, gadający sobie w najlepsze, śmiejąc się do rozpuku. Rudowłosa nawet nie zauważyła swojego chłopaka, bo była tak wpatrzona w swojego nowego towarzysza. Obok nich kanapkę wcinał Tristan, a Nico, siedzący na trawie, co chwilę popiskiwał cichutko, przypominając o swojej obecności. Na drugim, połączonym kocu znalazł się Bradley i... Bliżej nieokreślona, opatulona szalami i zakryta kapturem osoba, która miała na sobie wielkie okulary. Zmarszczyłam czoło. Czyżby to była Liberty? Wybrała się na piknik za wszelką cenę, nawet z tą okropną wysypką na swojej mordzie? Uniosłam brwi ku górze, kręcąc głową niezauważalnie. Jak myślałam- musiała się dostać na występ chłopaka za wszelką cenę.
Gdy już wszystkich zmierzyłam wzrokiem, ponownie skupiłam się na osobie James'a.
-Przygotowani na występ?- Zapytałam chłopaka, pokazując brodą w stronę sceny.
-Raczej tak. Poradziliśmy sobie ze sprzętem, także dzisiaj powinno być już wszystko w porządku. -Wzruszył ramionami, poprawiając niesforną czuprynę.
Anthony w tym czasie ruszył w stronę Lisy, która po jego głośniejszym odchrząknięciu, podskoczyła do góry i poderwała się z koca, dając się pocałować w policzek. Tym razem to O'Neil domagał się pieszczot. Chyba był zazdrosny, bo mierzył Connor'a białymi, zdenerwowanymi ślepiami i obdarowywał go wyjątkowo jadowitym uśmiechem. Ruda zdążyła już przedstawić swojego "ukochanego" chłopaka wszystkim osobom. Wszystkim oprócz... Liberty. Ona ściskała ramię Brad'a, jakby zaraz miał jej gdzieś uciec i łypała swoimi ciemnymi ślepiami zza wielkich okularów, w których wyglądała jak mucha. Ciekawe, czy słońce jej tak nie przypiekało, skoro ledwo co widać jej było fragment nosa zza tych wszystkich ciuchów.
-Możecie zaczynać. -Usłyszałam miły głos pana woźnego, który ocierał czoło z potu. Chłopcy spojrzeli po sobie, nabierając powietrza do płuc i zaczęli się podnosić z koca. Oczywiście musieli również pomóc Tristan'owi, który nie radził sobie z kulami.
Margaret podała w locie Liberty swój uroczy, bordowy sweterek, aby dziewczyna go potrzymała, podczas gdy jasnowłosa będzie latała przy scenie i pstrykała zdjęcia.
-No, pokażcie na co was stać. -Powiedziałam w ich stronę, uśmiechając się do każdego z osobna. Skrzyżowałam palce i pokazałam je chłopakom. Czyżby stres ich trochę zjadał? Widziałam, że spinają swoje mięśnie i spoglądają na siebie z wyraźną niepewnością. Na szczęście wszystko im przeszło, gdy tylko znaleźli się na scenie.
-Cześć, jesteśmy The Vamps. -Brad oparł swoją prawą dłoń na mikrofonie zaraz po tym, gdy uniósł gitarę ze stojaka. -Postaramy się umilić wam dzisiaj czas na szkolnym pikniku w Woodside High School.
Moje serce automatycznie zaczęło szybciej bić. Słodkie dźwięki z gitar popłynęły z głośników, roznosząc się echem po rozległym terenie zielonym naszej szkoły. Gdy Bradley brał pierwszy oddech, aby zacząć śpiewać słowa piosenki One Direction- Kiss You, zamarłam. Nie liczyło się już zupełnie nic. Tylko zespół, tylko ich występ.
-Oh I just wanna take you anywhere that you like, we can go out any day any night. Baby I'll take you there take you there, baby I'll take you there, there...- Zaczęłam cieszyć się niczym małe dziecko. Głos Bradley'a może nie był jeszcze perfekcyjny i wyrobiony, ale chłopak śpiewał czysto.
Wszyscy odwrócili się w stronę sceny, spoglądając na nią z zaciekawieniem. Lissandra nie mogła się powstrzymać i pisnęła jak najgłośniej tylko potrafiła, unosząc ręce wysoko do góry. Mogłabym przysiąc, że w tym momencie zauważyłam szeroki uśmiech na twarzy Connor'a, który zerknął w naszą stronę. Pomińmy wiecznie wnerwioną minę Anthony'ego, który wgapiał się w zespół tak, jakby chciał ich wszystkich za chwilę wymordować.
Choć reszta szkoły była bardziej pochłonięta swoimi rozmowami, to i tak wsłuchiwali się w wykonanie przyjemnej, miłej dla ucha piosenki popularnego boysband'u. Niektóre osoby nawet głośno wykrzyknęły, że to ich ulubiony kawałek One Direction. Choć moje zainteresowania muzyczne nieco odbiegały od typowego popu, to byłam zachwycona. Chłopaki z każdym kolejnym dźwiękiem rozluźniali się jeszcze bardziej, a ja widziałam, jak zatracają się w muzyce. Byli w swoim żywiole.

The Vamps zagrali jeszcze parę piosenek, a później zostali nagrodzeni gromkimi brawami, podczas których ja, Lisa oraz Liberty z Margaret krzyczały i piszczały najgłośniej. Gdy schodzili ze sceny na małą przerwę, miałam ochotę uściskać ich wszystkich z osobna. Oczywiście o jakimkolwiek kontakcie z Bradley'em nie było mowy- Libby przesunęła swój tyłek na trawę, żeby zrobić miejsce Simpsonowi, a następnie ułożyła głowę na jego ramieniu, szepcząc coś w stylu, że był genialny. Wszyscy wykrzykiwali coś na raz, gratulując im wspaniałego występu. Tristan właśnie wyciągnął marker i w tym całym harmiderze kazał się podpisywać na gipsie, uznając, że dzisiejszy dzień będzie niezwykłym, otwierającym wielkie wrota do ich kariery.
-Ej, ludzie, coś mi tu śmierdzi...- Przerwała dyskusję Margaret, która zaczęła rozglądać się po kocu, żeby zobaczyć, czy przypadkiem jakieś kanapki się nie zepsuły.
Liberty również zaczęła szukać potencjalnego źródła smrodu. Gdy zerknęła na swoje biodro... Podskoczyła w miejscu, wstając z trawy.
-To gówno tego twojego zapchlonego kundla!- Pokazała palcem na Lisę, która siedziała nieruchomo, wgapiając się w nią z szeroko otwartą buzią. W dłoni nadal trzymała smycz, więc ruda mogła czuć się winna. Przynajmniej przez chwilę. Nawet nie wiedziała co odpowiedzieć, bo była w wielkim szoku. Sądziła, że Liberty zaraz się na nią rzuci i wyrwie jej wszystkie włosy z głowy.
No i właśnie w tym konkretnym momencie do nóg Tristan'a przyleciał uradowany Nico, który pozbył się już... Balastu i mógł swobodnie biegać w tą i z powrotem.
-No co, pies? Pies stęsknił się za panem? Niech pies pokaże jak bardzo tęsknił za panem i jak bardzo jest z pana dumny!- Evans od razu przy nim kucnął i zaczął drapać go za uchem, podając pisak Bradley'owi. Zwierzę było wniebowzięte. Zaczęło lizać blondyna po całej twarzy i wydawać z siebie cichy pisk, świadczący o radości.
-Zaraz... Tristan... To coś to twój pies...?- Libby zwróciła się do szczupłego chłopaka i zdjęła ze swego nosa okulary, ujawniając okropną, różową od wysypki, twarz.
-Idiotka.- Burknął przez śmiech Tristan, który nadal głaskał zwierzę.
Spojrzałam na Liberty. Zmrużyła oczęta i wpatrywała się z wyraźnym poirytowaniem w blondyna. Była chyba jeszcze bardziej czerwona, niż wcześniej. I powodem takiej reakcji nie była tylko wysypka.
-Słucham?- Wybuchła, gdy tylko dotarło do niej to, iż Tris ją obraził.
-Nie mów "słucham", bo cię wyrucham!- Odparł na to chłopak z wielkim wyszczerzem na swej bladej buźce.
Minęła może sekunda. Libby wycelowała prosto w twarz Evans'a, uderzając jego policzek otwartą dłonią. Głuchy "plask" świadczył o tym, że dziewczyna trafiła.
Chyba coś we mnie pękło. Po prostu nie mogłam powstrzymać śmiechu, który opuścił moje płuca i wydostał się na zewnątrz. Nie tylko ja dostałam takiego nagłego ataku. Margaret musiała przytrzymać swoją lustrzankę, by przypadkiem nie upadła na ziemię, Lissandra, siedząca na kocyku obok mojego wózka, o mały włos się nie zasmarkała, a James z Connor'em...? Przewrócili się na plecy,  starając złapać głębszy oddech, żeby przypadkiem się nie udusić. Oni z całej nasze ekipy ryczeli najgłośniej, ocierając łzy z policzków. Kątem oka zerknęłam na Bradley'a- nie wiedziałam, czy brązowooki śmiał się ze swojej dziewczyny, czy może z Tristan'a, którego policzek stał się równie czerwony, co parszywa gęba Sheard. Co prawda powstrzymywał się z całych sił, ale również musiał żywo na to zareagować, dopóki Liberty nie zmierzyła go swoim kurewskim spojrzeniem, który mógł zabijać.
Evans wpatrywał się w panienkę Sheard z szeroko otwartymi oczami. Chyba jeszcze nie ogarnął sytuacji, bo nawet nie złapał się za miejsce, w które go ta lafirynda uderzyła. Po prostu... Zatkało go. Nie wiedział co zrobić. To jeszcze bardziej rozśmieszyło James'a i Connor'a, którzy tarzali się po kocu i nie mogli się opanować. Tylko Anthony nie pasował do naszej ekipy- wpatrywał się w całą tę sytuację z wyraźnym poirytowaniem.
-Margaret, idziemy!- Warknęła Lib, zdejmując z siebie bordowy sweterek Maggie i krzywiąc się przy tym. Cóż... Cały rękaw był ubrudzony w kupie Nico.
-Przecież muszę zostać. Cały czas robię zdjęcia.  -Najpierw odchrząknęła, siląc się na poważny ton w głosie.
Poszkodowana panna w kupie już miała się odwracać i iść przed siebie, ale po usłyszeniu słów Margaret, odwróciła się w jej stronę i otworzyła na ułamek sekundy buzię, jakby chciała coś jeszcze powiedzieć. Czyżby po raz pierwszy Mag odmówiła swojej najlepszej przyjaciółce? Tak to chyba wyglądało.
-Bradley!- To nie było pytanie. To był rozkaz. Rozkaz pełen żalu i rozpaczy. Księżniczka nie miała z kim wracać do domu. Przecież sama nie mogła iść przez ulicę w takim stanie.
Zerknęłam na mój obiekt westchnień, który począł drapać się po tyle głowy. Gdyby mógł, to od razu poderwałby się z koca i poleciał za swoją dziewuchą.
-Libby, gramy jeszcze parę kawałków... -Wytłumaczył cicho, posyłając jej pokrzepiający uśmiech. Niestety- zespół w tym momencie był o wiele bardziej ważniejszy, niż jakaś akcja pod tytułem "wszyscy piorą sweter".
Liberty wciągnęła powietrze, przygryzając dolną wargę. Nie wiedziała, co powiedzieć, więc wyciągnęła pobrudzone ubranie w stronę jego właścicielki. Margaret jedynie zmarszczyła brwi, odwracając się od niego.
-Możesz go zatrzymać. -Jasnowłosa zatkała nos, uśmiechając się do przyjaciółki szeroko.
Czarna stała jeszcze przez moment przed kocem, trzymając sweter w kupie i wpatrując się ze zdziwieniem w oczętach. Szukała kogoś, kto z nią pójdzie i jej pomoże. Och, jak mi było jej wtedy przykro! Przecież panna w kupie nie mogła wracać sama! Kto jej pomoże? No kto?
Widząc odchodzącą Liberty, która ponownie nałożyła wielkie okulary i zasłoniła się szalem, żeby nie widać było paskudnej wysypki, poczułam jakąś dziwaczną satysfakcję, która rozlała się ciepłem po moim żołądku. Zatrzymałam na niej swe ciemne tęczówki i wodziłam za jej sylwetką wzrokiem, aż nie zniknęła wśród innych uczniów, spoglądających na nią z wyraźnym zadziwieniem, a może nawet obrzydzeniem, gdy majtała sweterkiem i roznosiła nieprzyjemny zapach psich odchodów.
Co mogłam w tym momencie stwierdzić? Całym sercem pokochałam psa Tristan'a. Choć Nico był niezrównoważony psychicznie i równie mocno roztrzepany jak jego właściciel, to i tak byłam mu niezmiernie wdzięczna. Chyba następnym razem kupię mu wielką kość w nagrodę.
Chłopaki zagrali jeszcze dwie piosenki. Cały piknik powoli dobiegał końca. Większość osób opuszczało tereny zielone naszej szkoły i kierowało się w stronę domów. Nawet Anthony dał sobie spokój i wcześniej opuścił nasze towarzystwo. Reszta jeszcze siedziała na kocach i przyjemnie ze sobą plotkowała, rozkoszując się rześkim wieczorem. Niektórzy dojadali jeszcze kanapki, albo wyrzucali resztki na ziemię i czym prędzej się ewakuowali, żeby nie zostać przyłapanym. Nico kręcił się wokół naszej ekipy i domagał się pieszczot. Ewentualnie wyruszał na krótki spacerek, aby pozbierać jedzenie, rzucone gdzieś w trawę, ewentualnie... Oznaczyć drzewko czy krzaczek.
Ukradkiem spoglądałam na Lissandrę. Obficie gestykulowała, wpatrując się w twarz Connor'a, który również skupił całą swoją uwagę tylko na niej. Śmiali się, robili głupie miny i tłumaczyli coś sobie. Po raz pierwszy widziałam, że Lisa jest szczęśliwa. Nie obchodził ją w tej chwili żaden pajac Tony, który pod wpływem silnych emocji potrafił uderzyć bliską sobie osobę. Sama uśmiechnęłam się pod nosem, widząc jej rozpromienioną twarzyczkę.
Wodziłam oczętami po sylwetkach znajomych. Margaret pokazywała zdjęcia James'owi, a ten żywo na nie reagował, mówiąc, że niedługo wstawi je na instagrama, albo założy jakiegoś specjalnego bloga, żeby jeszcze bardziej rozgłosić ich zespół. Tristan właśnie bawił się z Nico, który chwycił swoimi zębiskami smycz i próbował ją wyrwać właścicielowi. Istna sielanka. Tłum szkolny już całkowicie się przerzedził. Zostały tylko pojedyncze grupki, które cicho rozmawiały między sobą.
W końcu mogłam całą swą uwagę skupić na ciemnowłosym Simpsonie. Siedemnastolatek siedział najbliżej mnie.
-Uśmiechnij się.- Rzuciłam w jego stronę. Brad wpatrywał się w swoje dłonie, co chwilę obracając bransoletki na nadgarstku. Jedna, złożona z większych koralików przykuła moją uwagę- zaglądając mu przez ramię, mogłam zauważyć pojedyncze literki, które tworzyły trzy wyrazy. Niby takie zwyczajne i mało oryginalne, ale jakie bolesne... "I Love Libby". Serio? Przysięga miłości musiała być uwieczniona na drewnianych kółkach, luźno zaplątanych na jakimś sznurku?
 Bradley był jakby w zupełnie innym świecie. Czyżby brak Liberty w bliskim otoczeniu było przyczyną diametralnej zmiany jego nastroju? A może był już zmęczony tym całym piknikiem?
Loczek spojrzał na mnie, marszcząc czoło. Z początku nie za bardzo zrozumiał, o co chodzi i czy rzeczywiście powiedziałam to do niego. Posłał mi jednak blady, nieco wymuszony grymas, przypominający uśmiech. Wzruszył ramionami, wracając do obracania bransoletek.
-Nawet po najgorszej burzy w końcu wstanie słońce. -Stwierdziłam, wzruszając ramionami.
Właśnie wtedy przypomniało mi się pewnie miejsce. Nie było niezwykłe, aczkolwiek miało dla mnie bardzo duże znaczenie. Zazwyczaj chodziłam tam z Lisą, żeby wypłakać jej się na ramieniu i po prostu popatrzeć się bez większego sensu w niebo. Ot, nasza świątynia dumania- zupełnie inny świat, w którym potrafiłam poukładać sobie wszystko w głowie. Ostatnim razem siedziałam tam z przyjaciółką, kiedy oblałam bardzo ważny sprawdzian z biologii. Moja matka sądziła, że w przyszłości zostanę tak dobrą pielęgniarką jak ona, ale... Chyba się myliła. Tak naprawdę nie wiedziałam, co chcę robić w życiu. Ze wszystkiego byłam beznadziejna. Nie szło mi z matematyki, z literatury nie mogłam napisać porządnego wypracowania na pozytywną ocenę, a jakimś wielkim talentem artystycznym również się nie szczyciłam. Teraz doszedł jeszcze kolejny ciężar, przez który zostałam całkowicie uziemiona. Z lepszą przyszłością mogłam się definitywnie pożegnać.
Brad jedynie pokiwał niepewnie głową, znowu się uśmiechając. Taa, chyba mi to pocieszanie nie wychodziło, bo cały czas miętosił bransoletki i nawet na mnie nie spojrzał.
-Jeżeli masz ochotę, mogę ci pokazać takie jedno miejsce, w którym zazwyczaj odzyskiwałam chęć do życia.- Zaproponowałam, dziwiąc się, że udało mi się to zrobić. -Warunek jest tylko jeden: musisz pomóc mi pchać wózek, bo będzie trochę pod górkę.
Chłopak przytaknął z delikatną niepewnością i wstał z koca, by później założyć trampki. Ruszyliśmy za scenę. Chłopak szedł za mną, popychając wózek i rozglądając się uważnie na wszystkie strony. Pokazałam mu palcem mały wzgórek, otoczony z dwóch stron dość wysokimi krzakami oraz mniejszymi drzewkami.
W końcu zatrzymaliśmy się na górze. Widok może nie był niezwykły, ale budynki, które zostały oświetlone przez ostatnie, różowe promienie słońca, wyglądały z tego miejsca uroczo. Ponadto można było zauważyć dwie najbliższe ulice, na których przechodzili się ludzie. Wszyscy ciągle się gdzieś spieszyli. Wszyscy do czegoś dążyli, a my...? My siedzieliśmy na wzgórku, w trawie, zasłonięci krzaczkami, wpatrując się w ciszy w zachód. To było właśnie przepiękne. Można było odetchnąć świeżym powietrzem.
-Ta-da!- Rozłożyłam ręce, unosząc brwi i pokazując mały obszar, zakryty krzewami.
Brad rozejrzał się po mojej świątyni dumania, uśmiechając się delikatnie. Usiadł obok mojego wózka na trawie i wlepił ciemne tęczówki w zachód. Wyciągnął rękę, aby oprzeć  na niej ciężar swojego ciała.
-Zwyczajne, ale... Intrygujące miejsce. -Stwierdził, rozluźniając się nieco. Tak, zdecydowanie dobrze tu było z nim siedzieć, widzieć jego spokojną twarzyczkę, która została oświetlona ostatnimi promieniami słońca. Mogłabym przysiąc, że zauważyłam delikatny, radosny błysk w jego czarnych oczach.
-Ostatnim razem opłakiwałam tutaj biologię.- Zaśmiałam się cicho, wzdychając przy tym ciężko. Brad zerknął na mnie z zainteresowaniem, oczekując, iż rozwinę myśl. -Wiesz... Sprawdzian mi się nie udał, a moja matka zawsze chciała, bym poszła w jej ślady. -Wyjaśniłam szybko, poprawiając pomarszczony już materiał mojej kwiecistej sukienki. -Przez to się na mnie zawiodła.
-Lennon, nie wiesz, że zazwyczaj mężczyźni są bardziej wyrozumiali? -Zaczął, poruszając zabawnie brwiami. -Może czas zapytać tatę o zdanie?
Tatę...
Wciągnęłam gwałtownie powietrze, spuszczając wzrok z twarzy Brad'a. Przecież nie chciał. Nie wiedział, że już nigdy nie zapytam ojca o jakąkolwiek sprawę. Mimo tego dolna warga niebezpiecznie mi zadrżała, a oczęta zaszkliły się przez pojedyncze łzy.
-Powiedziałem coś nie tak? -Zmarszczył czoło, zauważając moją natychmiastową reakcję na jego słowa.
Musiałam wziąć parę głębszych wdechów, żeby całkowicie się opanować. Nie mogłam mu się tutaj całkowicie rozkleić.
-Nie, skąd. -Wychrypiałam, zerkając ponownie na zachód słońca. -Po prostu... Nie będzie już takiej okazji, Brad. Chociaż cholernie bym chciała, już nigdy nie będę mogła zapytać go o jakąkolwiek sprawę. Nawet o to, w co mogłabym się ubrać na piknik. -Nie chciałam go przestraszyć, ale słowa wylewały się ze mnie niczym z fontanny. Choć nie myślałam o tym, by całkowicie się przed Simpsonem otworzyć, to... Poczułam jakieś dziwne ciepło, bijące z jego ciała. Przejmował się. Nie był zimny i obojętny niczym jego dziewczyna. Liczyło się dla niego zdanie innych i próbował pomóc, choć... Nie za bardzo wiedział jak.
-Nie wiem co powiedzieć. -Zająknął się. Na jego twarzy malowało się nic innego, jak zwyczajne zmieszanie. -Przykro mi, Lennon...
Zapadła niezręczna cisza, podczas której wpatrywaliśmy się w dwie ulice, ogrzewane przez słabe słońce. Szelest liści oraz grę świerszczy przerwał charakterystyczny dźwięk otwieranego markera. Łypnęłam kątem oka na Bradley'a, który podniósł się z trawy i podszedł do mojego wózka. W swoich ustach trzymał ciemną zakrętkę od grubego pisaka. Dobrze, że oparcie było jasnego koloru, bo inaczej czarne litery nie byłyby widoczne.
-Co tam napisałeś? -Próbowałam się odwrócić, ale nie mogłam. Uśmiechnęłam się delikatnie w jego stronę, pociągając nosem i wycierając policzki wierzchem dłoni. Jeszcze tego by brakowało, żeby ciemny makijaż, który zafundowała mi Lisa, spłynął mi po szyi.
-Ktoś mi kiedyś powiedział, że nawet po najgorszej burzy wychodzi słońce. -Zatkał marker, ponownie go chowając w kieszeni. Wzruszył ramionami i zatrzymał swe czekoladowe oczęta na moich. -Słowa warte zapamiętania.
Niby taki mały gest, a sprawił, że wszystkie złe myśli wyparowały z mojego umysłu.
-Cholera.-Burknął chłopak, gdy całkowicie przez przypadek zaplątał się w suche gałęzie. Wyrwał nadgarstek tak gwałtownie, że rozerwał jedną bransoletkę. Mogłam przysiąc, że widziałam, jak napis "I Love Libby" rozchodzi się na wszystkie strony i spada na skąpaną zachodem słońca górkę. Koraliki rozsypały się po ziemi, ginąc gdzieś w trawie. Ups? Czyli to wszystko było przeze mnie?
Próbowałam się schylić, by pomóc mu szukać koralików, ale te schowały się pomiędzy źdźbłami zielonej trawki, nie chcąc zdradzić swego położenia.
-Tam jest chyba jeden. -Pokazałam palcem, a siedemnastolatek wyciągnął rękę w tamto miejsce, wydobywając jedną, drewnianą kuleczkę z literką "L".
-No trudno, to tylko bransoletka...- Mruknął z wyraźnym niezadowoleniem, nie przestając grzebać w trawie i szukać kolejnych koralików.
Czy to miał być dla mnie jakiś znak? A może po prostu rozerwanie bransoletki z wyznaniem miłosnym było tylko durnym zbiegiem okoliczności, który aktualnie mącił mi w głowie.
-Ona jest dla ciebie ważna, prawda?- Nie zdążyłam ugryźć się w język. Po prostu wypaliłam prosto z mostu, zauważając jego wyraźne zatroskanie podczas poszukiwań reszty koralików. Miałam tylko nadzieję, że w tonie mojego głosu nie wyczuł wyrzutu i żalu.
-Kto?- Zapytał, jakby wybity z rytmu.
-No... Liberty. -Wytłumaczyłam pospiesznie, wywracając oczami. Czekałam na jego odpowiedź. Wpatrywałam się w Bradley'ową twarz z szeroko otwartymi oczami i przygryzioną dolną wargą.
Zastanowił się przez chwilę, zerkając ponownie na budynki. Szczyty kamienic już zlewały się z ciemnym niebem, tworząc całość. Przyroda cichutko dawała o sobie znać, przerywając ciszę błogą muzyką świerszczy. Brad w palcach przesuwał pojedyncze koraliki, które zdążył odnaleźć w trawie, gdy słońce jeszcze było dla nas łaskawe.
Uśmiechnął się do mnie ciepło, może nawet się w tym momencie rozmarzył... Nie wiedziałam do końca o co mu chodzi. Albo po prostu nie chciałam zauważyć delikatnego kiwnięcia głową na "tak", które oznaczało nic innego, jak odpowiedź na moje pytanie.

***

Jeżeli jesteście zainteresowane nowinkami dotyczącymi The Vamps, w imieniu administratorek serdecznie zapraszam na fanpage: The Vamps Polska ! :)

16 maja 2014

{10} Liberty Sheard

-Lennon, to była moja pałeczka!- Zajęczał Tristan, który wyrwał mi z rąk połamany patyk. Przyglądał się mu z wielkim smutkiem na twarzy, próbując go jakimś cudem uratować. Nawet przykładał dwie części do siebie w nadziei, iż się ze sobą zlepią. -Jedyna pałeczka, rozumiesz?!
Ja go nie słuchałam. Wpatrywałam się w niejaką Libby z otwartą buzią, czując, jak krew się we mnie gotuje. Zaraz, zaraz... Czy ona była z Bradley'em? Czy oni byli parą? Nie, to nie mogła być prawda. Dopiero co go odnalazłam w realnym świecie, a od razu okazuje się, że jednak nie był mi pisany, tylko jakiejś... Wypacykowanej, ciemnowłosej dziewczynie, która szczerzyła się do wszystkich niczym pusty plastik?
Wydawało mi się, że była od nas nieco starsza. Miała bardzo charakterystyczną, okrągłą buzię, którą cały czas przyozdabiał dziwaczny, nieco skrzywiony uśmieszek. Pełne wargi zostały pomalowane soczyście krwistą pomadką, przez co zostawiła parę czerwonych śladów na szyi oraz policzkach Brad'a. Jej brwi były tak intensywnie podkreślone, że wyróżniały się na tle jej białego, niemalże śnieżnego kolorytu skóry. Ubrała się w obcisłą, kremową bluzkę oraz długie czarne spodnie, które idealnie opinały się na jej biodrach. Ze smutkiem stwierdziłam, że przy niej wyglądałam jak szara myszka. Chuda, bez piersi, bez żadnego wyrazu, a do tego... Jeżdżąca na wózku inwalidzkim. Gdy panienka Libby wparowała do garażu, od razu dało się wyczuć, że to dusza towarzystwa. Wszyscy wpatrywali się tylko w jej sylwetkę (pomijając Tristan'a- on przez cały ten czas rozpaczał nad patykiem) i słuchali z uwagą słów wydobywających się z czerwonych ust. Ponadto obdarowywała każdego szerokim, ciepłym uśmiechem. Pomińmy już fakt, że był nieco sztuczny i wymuszony.
-To jest ten słynny Connor Ball? I jak wam się wspólnie gra, chłopaki? Będzie coś z tego?- Nadal trzymała Brad'a za ramię. Myślałam, że mu tą kończynę oderwie. Przykleiła się do niego niczym rzep do psiego ogona. Analizowałam każdy centymetr jej sylwetki, zauważając nawet najmniejszą skazę na jej odkrytych ramionach, czy paproszki, które już zdążyły przylepić się do ciemnego materiału spodni. Zabić, poćwiartować, spalić... Wciągnęłam powietrze, zatrzymując je w płucach. Nie mogłam się teraz tak po prostu rozkleić. Poczęłam mrugać oczami z zawrotną szybkością, aby nie pozwolić wypłynąć słonym kroplom na policzki.
Dopiero teraz zerknęłam na drugą osobę, która wraz z nią odwiedziła chłopaków. Dziewczyna w czarnym kapeluszu wydawała się równie nieobecna co Connor. Wpatrywała się w nas z niepewnością, ściskając aparat fotograficzny jedną dłonią. Delikatnie falowane, jasne włosy sięgały jej do ramion i beztrosko zakrywały szeroki pasek od aparatu, który opierał się na szyi. Cały czas przebierała nerwowo palcami na obudowie swojego sprzętu, wystukując paznokciami bliżej nieokreślony rytm.
-Cóż... Próba nam jakoś nie idzie, Liberty. Tak szczerze powiedziawszy, to nawet nie zaczęliśmy grać pierwszego kawałka. -Odparł James , który kopnął głośnik.- Pieprzony, stary sprzęt! Skąd tu wziąć kasę na coś pewniejszego?
Nadal GO trzymała. A on nie miał nic przeciwko temu. Nawet odgarnął gęstą grzywkę z czoła, żeby lepiej ją widzieć. Mogłam wyraźnie zauważyć jego oczy- rozpływający się czekoladowy kolor, który został zatrzymany na twarzy ciemnowłosej dziewczyny. Pamiętałam ten wzrok. Wzrok pełen miłości, poświęcenia i wierności. Wzrok, którym obdarowywał mnie w drugim świecie. Poczułam, jak serce pęka mi na milion kawałeczków. Przygryzłam dolną wargę, starając się jakoś nie patrzeć na tę dwójkę. Pragnęłam odwrócić się w zupełnie drugą stronę, albo skupić całą swoją uwagę na złamanym patyczku Tristan'a, ale... Nie mogłam. Nadal wpatrywałam się ze wściekłością na Libby, pragnąc jej natychmiastowej śmierci.
Dopiero teraz dziewczyna odwróciła się w naszą stronę, unosząc idealnie wyskubaną, czarną brew. Miałam ochotę walnąć Tristan'a w jego zakuty łeb. Do jasnej cholery, czy ja rzeczywiście byłam aż tak podobna do tej chodzącej wywłoki? Zacisnęłam szczęki z całych sił. Przepraszam, czy ktoś na sali ma tutaj maczetę? Z chęcią utnę łeb tej wypacykowanej laluni. Jeżeli jej przyjaciółeczka jest równie pusta, z chęcią zamachnę się tak porządnie- żeby ostrze zajęło się również nią.
-Och, przepraszam, gdzie są moje maniery... Liberty.- Wyciągnęła w stronę Lissandry rękę, uśmiechając się uroczo. Do mnie już nie podeszła. Posłała mi jedynie szeroki uśmiech i kiwnęła głową. Nie wiem dlaczego tak zareagowała. Bała się, że ją ugryzę? A może brzydziła się tego, że jeżdżę na wózku inwalidzkim? -A to moja przyjaciółka, Margaret Sherwood.- Chwyciła znajomą za ramię, przyciągając do siebie. Zrobiła to tak gwałtownie, że tamta musiała przytrzymać wiszący na szyi czarny aparat, by przypadkiem o coś nie uderzył. - Chłopaki, już nie raz wam o niej opowiadałam. Margaret jest profesjonalnym fotografem...
-Liberty, daj spokój, jakim tam profesjonalnym.- Przerwała jej blondynka, która wyraźnie się zawstydziła.
-Cicho, ci-cho! Już ty nic nie mów, ja wiem jakie genialne zdjęcia robisz! -Pacnęła ją w nos. Wyglądało to tak żałośnie, że aż wywróciłam oczami. Lissandra zareagowała podobnie, stając za moim wózkiem i opierając się o niego dłońmi. Ja również miałam ochotę stąd jak najszybciej wyjść. Musiałam coś wymyślić, żeby wydostać się na zewnątrz i odetchnąć świeżym powietrzem. -Poprosiłam ją, aby zrobiła wam parę fotek. Wiecie- dodacie je na instagrama, albo założycie jakiegoś bloga, żeby więcej ludzi zauważyło wasze filmiki!
-Nagrywanie coverów to również nie jest dla mnie problem.- Dodała cichym głosem, wzruszając przy tym ramionami i poprawiając uroczy kapelusik, który nieco zsunął jej się z głowy.- Mam wujka, który jest totalnie zakręcony pod względem edycji filmów i robienia zdjęć. W razie czego nam pomoże.
-No widzicie? Złota dziewczyna! Liberty Sheard wie, z kim się zadawać. Liberty Sheard przyciąga do siebie tylko takie utalentowane osoby. -Zaśmiała się donośnie i zajrzała do wielkiej torby, w której trzymała zapas przekąsek. -Trzymaj, Maggie.  -Wypakowała żelki i nawet się nie oglądając, po prostu nimi rzuciła w ramiona biednej blondynki. Opakowanie uderzyło Margaret w twarz.
Czy mi się zrobiło jej żal...? Trochę. Wyglądała niczym służka, która zostaje wykorzystywana przez Liberty przy każdej nadarzającej się okazji. Cóż... Typowa lala, która potrzebuje towarzystwa jakiejś biednej sierotki, robiącej za nią dosłownie wszystko. Pierwsza myśl, jaka mi przyszła do głowy była taka, że idealnie by pasowała do Felicii Griffin. A może dziewczyny już się znały? To mogłoby być możliwe.
Liberty zaczęła wypakowywać pyszności z siatki, nie zwracając najmniejszej uwagi na swoją przyjaciółkę. Po prostu wrzucała jej wszystko w ramiona, jakby była stolikiem.
-Lib... Czekaj, powoli, nie wszystko na raz...- Mruknęła Margaret, która z wyraźnym oburzeniem spoglądała na niczym nie wzruszoną, czarnowłosą dziewuchę.
-Bradley, skarbie. Przypominam, że jutro masz wracać do Birmingham. Rozumiem, że macie jakiś niezwykle ważny występ, ale... Czuję się zaniedbana. -Starała się to wszystko mówić wystarczająco cicho, ale założę się, iż każdy, znajdujący się w garażu, dokładnie usłyszał jej słowa.
Nawet nie musiałam udawać nagłego bólu głowy, czy wielkimi krokami zbliżającego się zatrucia pokarmowego. Przed oczami zrobiło mi się ciemno. Ledwo co odróżniałam sylwetki osób, znajdujących się w pomieszczeniu. Myślałam, że zaraz zwymiotuję na podłogę... Łudząco podobne uczucie do tego, kiedy śniłam o zatrutej herbacie w kawiarni pani Griffin.
-Lisa, proszę... Wyjdźmy stąd.  Źle się czuję.- Wyszeptałam, zaciskając dłonie na kolanach. Natychmiastowo zrobiło mi się gorąco. Żołądek wywrócił mi się do góry nogami, zaciskając się w supeł. Wystarczyła jedna sekunda, aby garaż zamienił się w próżnię, w której nie mogłam złapać powietrza.
 -Wszystko okej, Lennon?- Zapytał Tristan, który siedział na swoim stołeczku przy perkusji. Chyba wreszcie dał sobie spokój ze złamanym patykiem.
-Po prostu trochę tu duszno. Wiecie, trochę późno się już zrobiło, będziemy się zbierać. -Powiedziała Lissandra, a następnie od razu popchnęła wózek do przodu, nie pytając mnie nawet o to, co się dzieje.
Margaret zerknęła na mnie zza kolorowych opakowań żelków i chipsów. Podeszła do czerwonej kanapy, na której jeszcze niedawno spoczywała Lisa i rzuciła na poduszki wszystkie smakołyki, przyniesione przez wspaniałomyślną Liberty Sheard.
-Może pójść z wami? -Jasnowłosa zapytała nas uprzejmie. Na jej twarzy malowało się wyraźne zatroskanie.
-Margaret, wydaje mi się, że dziewczyny poradzą sobie same.- Podniosłam wzrok na Liberty, która właśnie chwyciła ramię jasnowłosej na tyle mocno, że aż ją odrzuciło w tył.- Nieprawdaż?- Sheard zmieniła swój ton w głosie na nieco bardziej jadowity. Wycedzała słowa przez zaciśnięte zęby, jakby była o nas zazdrosna. Mag zerknęła na mnie smutnymi oczętami, zagryzając dolną wargę, a następnie spuściła wzrok, kiwając posłusznie głową.
-Taa. To na razie, chłopaki. Do zobaczenia na pikniku! -Rzuciła Lisa, która odwróciła się w stronę zespołu i pomachała im ręką. Usłyszałam jedynie krzyk Tristan'a, który powiedział, żebym się jakoś trzymała i odpoczywała. Reszta rzuciła zwyczajne "cześć". Nawet nie miałam siły spojrzeć na Bradley'a. Nie chciałam się rozczarować jego obojętnym zachowaniem.
Delikatny powiew wiosennego wiaterku zadziałał kojąco. Zmrużyłam nieco oczy, żeby ochronić je przed promieniami słońca, a następnie schowałam twarz w otwartych dłoniach. Lissandra cały czas pchała wózek, nie odzywając się do mnie ani słowem. Dała mi cierpieć w ciszy.
Jeszcze parę dni temu sądziłam, że moje życie nie jest takie beznadziejne, jakie się mogło wydawać. Powoli godziłam się z faktem, iż jeżdżę na wózku inwalidzkim. Jedyne szczęście dawał mi Bradley, którego mogłam poznać na nowo. Z tym, że... Na mojej drodze stanęła kolejna przeszkoda, której tak łatwo się pozbyć nie dało. W zasadzie to niemożliwe, by nagle zerwał z Liberty i zwrócił na mnie uwagę. Cały czas zastanawiałam się co takiego on w niej widział. Przecież była... Przeciętna! A do tego można było się przerazić tych idealnych, czarnych brwi i krwistej pomadki, ociekającej z jej ust. Nie. Wróć. To ja byłam przeciętna, a do tego niepełnosprawna.
-To niemożliwe!- Wykrzyczałam dopiero wtedy, kiedy znalazłyśmy się ulicę dalej od domu babci Simpsona. -To cholernie niemożliwe!
Lissandra westchnęła głęboko i zatrzymała wózek, aby kucnąć przede mną. Wlepiła w moją twarz swoje błękitne tęczówki, a następnie wyciągnęła jasną dłoń, aby wytrzeć mokry od łez policzek.
-Lennon...- Zaczęła, ale szybko zamilkła. Nie wiedziała co mi powiedzieć. W zasadzie nie oczekiwałam od niej jakiegoś monologu, który mógłby mnie pocieszyć.
-Daj spokój, Lisa. Nie musisz mówić jakie to moje życie jest zasrane i beznadziejne. -Mruknęłam, z trudem łapiąc powietrze. Pociągnęłam nosem, przeglądając się w jej jasnych oczach. Rudowłosa pokręciła głową, chwytając moją dłoń, która dotychczas spoczywała na kolanie.
-Wiesz... Dziewczyna nie ściana, da się ją przesunąć! Choćby nawet cała budowla miała się zawalić.- Uśmiechnęła się niepewnie. Nie miałam ochoty na żadne żarty, ale musiałam przyznać, że to jej się udało. Mimowolnie wykrzywiłam wargi w delikatnym grymasie, kręcąc niepewnie głową. Lis podniosła się z ziemi, a następnie rozczochrała moje włosy dłonią, gdy wróciła do czynności popychania mojego wózka w stronę domu.
Zatrzymałyśmy się przed drzwiami i już miałyśmy wchodzić do środka, gdy nagle... Moją uwagę przykuła biała koperta, leżąca na wycieraczce.
-Mogłabyś podnieść?- Zapytałam przyjaciółkę, pociągając nosem i marszcząc brwi. Dziewczyna spojrzała na mnie niepewnie, a następnie podała mi kopertę. Szybkim ruchem ją rozerwałam i zajrzałam do środka. Serce mi stanęło.
Zawartość listu zawierała się w... Moich zdjęciach. Ktoś nam je robił z ukrycia, gdy wracałyśmy ze sklepu spożywczego, gdy kupowałyśmy jabłka na szarlotkę! Wyciągnęłam wszystko i zaczęłam przeglądać z przerażeniem w oczach. Lissandra nachyliła się nade mną i wzięła parę zdjęć, unosząc brwi w wyraźnym zadziwieniu. Dzisiaj już i tak mi parę razy ciśnienie porządnie do góry podskoczyło, a teraz? Teraz czekało mnie jeszcze kolejne gówno, z którym musiałam się uporać!
-Dobra, Lisa... To się robi chore.- Rozejrzałam się na wszystkie możliwe strony, próbując odnaleźć jakąkolwiek podejrzaną osobę. Może teraz też nam robią zdjęcia? Przecież można było się wykończyć psychicznie przez takie coś! Kto mógłby nas śledzić?  -Ani trochę mi się to nie podoba. -Dodałam, przekładając kolejne fotografie.
-Wyluzuj. Może ktoś sobie robi jaja? Wiesz jakich mamy kolegów z klasy. -Lisa przechyliła głowę na prawą stronę, wysuwając białą kartkę spośród reszty. -"Dlaczego patrzysz na mnie z taką nienawiścią w oczach?"- Przeczytała.
-Co?- Prychnęłam, wsuwając wszystkie zdjęcia do koperty i próbując wyrwać przyjaciółce resztę. -Oddawaj. Natychmiast idziemy to wyrzucić.
Lissandra jedynie wzruszyła ramionami, a następnie wyciągnęła komórkę, która oznajmiła o swoim istnieniu, przerywając naszą dyskusję przyjemnym dźwiękiem esemesa.
-Moja mama napisała, że wybieramy się wieczorem na zakupy. -Rzekła Lisa, nie odrywając ocząt od ekraniku swojego dotykowego telefonu. -No i od razu uprzedzam, że pojedziesz z nami. -Już miałam otwierać usta, aby zaprotestować, ale Ruda była szybsza. -I żadnego "ale"!

Cóż... Zakupy wydawały się być dobrą opcją, żeby choć trochę poprawić sobie humor. Lubiłam mamę Lissandry, mimo, że była równie mocno upierdliwa, co i jej córka. Pragnęła mnie zabierać wszędzie, bo sądziła, że jestem najbardziej uroczą osobą pod słońcem. To było śmieszne, bo miała taką samą opinię o mnie, jak moja rodzicielka o rudowłosej. Po wypadku jej stosunek do mojej osoby nieco się zmienił- oczywiście nie chodziło o to, że uległ pogorszeniu, bo wręcz przeciwnie! Pani Finnigan zaczęła traktować mnie jak swoją drugą córkę. W drodze do małej galerii handlowej, w której zwykle robiłyśmy z Lisą zakupy, wypytywała mnie o dosłownie wszystko- o to, czy chodzę regularnie na rehabilitację, czy pani psycholog Trevor często mnie odwiedza i jak się czuje mama. Odpowiadałam jej z niepewnym uśmiechem na twarzy, spoglądając na swoją przyjaciółkę, by jakimś cudem spróbowała zmienić temat. Nigdy nie lubiłam mówić o sobie, a co dopiero o tych sprawach, które nie były dla mnie proste.
Pani Finnigan wyciągnęła mój wózek z bagażnika i rozłożyła go przed tylnym wejściem do samochodu. Oczywiście pomogła mi wraz z Lissandrą przesunąć się do zewnątrz, a następnie posadziła mnie na siedzisku mojego "partnera" na kółkach.
Rozejrzałam się po podziemnym parkingu. Byłam tu pierwszy raz od czasu wypadku. Cholerne wspomnienia. Jakiś nieopisany ból przeszedł moje ciało, które chciało po prostu wstać i pójść do galerii jak zwyczajna nastolatka. Ile bym dała, żeby znów móc chodzić pomiędzy ladami, wybierać przeróżne, kolorowe ubrania i wygłupiać się z Lisą w przebieralni... Teraz to wszystko przepadło. Razem z szansą na bliższą relację z Bradley'em.
Wpatrując się w wielkie rozsuwane drzwi, dopiero teraz zrozumiałam, że już nigdy nie będzie inaczej. Że rzeczywistość jest inna, a los zwyczajnie lubi dawać po tyłku i śmiać się ludziom prosto w twarz. Nie chciałam wychodzić na totalną pesymistkę, ale gdy myślałam o całokształcie trochę dogłębniej i uwzględniałam wszystkie szczegóły, to... Naprawdę było mi ciężko. A szczególnie mojej matce, która już wiele w swoim życiu przeszła. Straciła męża, a niedawno walczyła niczym lwica o życie córki.
-Ziemia do Lennon, rozpoczynamy wielkie zakupy!- Lisa skutecznie odsunęła ode mnie wszystkie przemyślenia, kiedy popchnęła mój wózek do przodu. Odwróciłam głowę w jej stronę i zmusiłam się do posłania jej szerokiego uśmiechu. Chyba wyszło mi to całkiem przekonywująco, bo dziewczyna również się wyszczerzyła i wprowadziła wózek do środka galerii. Nie chciałam jej psuć popołudnia. Nie chciałam być dla niej ciężarem, choć było mi trudno sobie z tym wszystkim poradzić i tak po prostu zapomnieć.
-Dziewczynki, ja do was niedługo przyjdę, wstąpię tylko po kawę.- Oznajmiła nam pani Finnigan, która skręciła w stronę małej kawiarenki, znajdującej się przy wejściu. Lisa pokiwała ze zrozumieniem głową i przyspieszyła nieco kroku. Próbowałam nie zwracać uwagi na ludzi, którzy zatrzymywali na mojej osobie swoje zaciekawione spojrzenia. Zagryzłam dolną wargę, a następnie wlepiłam brązowe tęczówki w czubki swoich butów.
-Do jakiego sklepu idziemy?- Zapytałam, siląc się na pewniejszy ton w głosie.
-No jak to do jakiego? A gdzie zwykle kupowałyśmy najlepsze sukienki i bluzki? -Rudowłosa czym prędzej skręciła do naszego ukochanego, malutkiego butiku. Nie był markowy. Można było w nim dostać wszystkie możliwe fatałaszki w najpiękniejszych pastelowych kolorach. Lissandra zachwycała się zwiewnymi tkaninami, które idealnie podkreślały jej proste i długie niczym u gazeli nogi. Rudowłosa lubiła chodzić w sukienkach i prezentować swoje atuty. Ze mną było trochę inaczej. Zazwyczaj nosiłam szerokie ubrania, a w owym sklepie, który uznałyśmy za swój ulubiony, odnajdywałam jedynie szerokie bluzy, które miały zasłaniać mój (nie)wielki brzuch.
Wjechałyśmy do środka. Odruchowo rozejrzałam się po sklepie. Gdzieś w głębi kręciły się inne osoby, namiętnie przeglądając ubrania. W progu powitała nas rozpromieniona sprzedawczyni, która właśnie zakładała na manekin uroczy, puszysty sweterek w kolorze miętowym. Lissandra podjechała ze mną pod najnowszy, typowo wiosenny towar.
-Popatrz! Ta będzie idealna dla ciebie na piknik! -Pokazała mi pierwszą lepszą, kwiecistą kieckę na ramiączkach. Trzeba było przyznać, że rudowłosa miała gust. Co jak co, ale ona potrafiła się wystrzałowo ubierać!
-Jaki piknik, Lisa? Przecież nie będziesz mnie targała aż do szkoły. Wiesz jaką sensację wzbudzę?- Skrzywiłam się wyraźnie, nie zwracając już większej uwagi na sukienkę.
-Daj spokój! Wszyscy o ciebie pytają. Jest parę osób, które się za tobą naprawdę stęskniły. Zrobisz im niespodziankę...
Już nie chciałam nic mówić, bo wiedziałam, że w tej kwestii i tak nie wygram.
Podczas gdy panienka Finnigan przeglądała kolejne ubrania, ja wróciłam do beztroskiego rozglądania się po reszcie sklepu. Moją uwagę przykuły dwie czupryny dziewcząt, wyłaniające się zza półek, ustawionych na środku. Jedna była jasna, a druga... Czarna.
-Nie, nie, nie... Tylko nie to, błagam... -Złapałam Lissandrę za rękę i przyciągnęłam do siebie z taką siłą, że dziewczyna wypuściła z rąk szeroką bluzkę, którą właśnie oglądała ze wszystkich stron.
Co jak co, ale naprawdę miałam dość dzisiejszego dnia. Już chyba wspominałam, że ktoś na górze zaplanował sobie doprawdy zabawny scenariusz i obsadził mnie w roli głównej? Lissandra, wielce oburzona, podniosła swoją zdobycz z ziemi i zerknęła w tę samą stronę, co ja.
-No to kurwa pięknie.- Wyszeptała tylko, chwytając mocniej materiał, który trzymała w swoich dłoniach.
Parę kroków od nas znajdowała się Liberty wraz z Margaret. Dziewczyny dyskutowały między sobą o czymś niezmiernie pasjonującym. W zasadzie... Tylko Libby mówiła, żywo gestykulując. Mag jedynie posłusznie słuchała i kiwała głową, uśmiechając się delikatnie.
Nie chciałam już widzieć tej czarnej, umalowanej na czerwono mordy. Czułam, że będzie mi się śniła w najgorszych koszmarach i miałam nadzieję, że już nigdy więcej nie spotkam jej parszywej osoby w życiu realnym. Niestety się uroczo myliłam.
-No i co robimy? Trzeba się stąd wynosić, jak najszybciej! -Powiedziałam, nie puszczając ramienia Lissandry. Zacisnęłam na nim mocniej paznokcie, niemalże wbijając je w skórę przyjaciółki.
Nie odrywałam wzroku od dwóch dziewczyn i czułam, jak krew mnie zalewa. Maggie wraz z Liberty zbliżyły się niebezpiecznie w naszą stronę. Dopiero teraz zauważyłam, że jasnowłosa trzyma w swoich ramionach całą kupę kolorowych fatałaszków. Sheard podawała biednej blondynce kolejne bluzeczki, nawet nie patrząc na jej przepełnioną bólem twarz. Co z tego, że Margaret się uśmiechała? Robiła dobrą minę do złej gry. I wydawało mi się, że była zbyt dobra, żeby odmówić pomocy tej wypacykowanej lafiryndzie. Ruszyłam wózkiem w przeciwną stronę, kiwając na Lisę ręką, aby podążyła za mną. Miałam nadzieję, że nas nie zauważą. Przeciskałam się wózkiem przez ciasne alejki i modliłam się, żeby przez przypadek nie zaczepić o jakąś szafkę i nie wywrócić jej na siebie. Rudowłosa posłusznie szła za mną, kuląc się zabawnie i wystawiając jedynie nosek ponad stoiska, aby ocenić sytuację.
-Dobra, teraz nie powinny nas widzieć. -Stwierdziła Lis, która nadal się garbiła. Potraktowała tę misję naprawdę poważnie i to mi się podobało.
Zatrzymałam wózek przy spodniach i delikatnie rozsunęłam kilka par na wieszakach, aby móc obserwować nieprzyjaciół. Odnalazłam sobie idealne miejsce, z którego widziałam dosłownie wszystko. Żałowałam tylko, że nie mogłam usłyszeć ich całej rozmowy. Do moich uszu docierały tylko urywki, pojedyncze słowa, wypowiedziane przez Liberty nieco głośniej. Wyłapałam tylko tyle, że chyba gadały o pikniku, na którym miały się pojawić... No oczywiście. Choć Libby nie chodziła do naszej szkoły, to musiała się wpakować na imprezę, na której występował jej chłopak. Takiej okazji by nie przepuściła.
-Szlag.-Mruknęłam, bo dziewczyny chyba skończyły wybierać ciuchy i ruszyły dziarskim krokiem w stronę kasy. Oczywiście pierwsza szła Liberty, z uniesioną wysoko brodą. Trzymała w dłoni swoją kartę kredytową, którą czym prędzej podała sprzedawczyni, stojącej za ladą. Za nią truchtała Margaret, trzymająca górę ubrań na swoich ramionach. Myślałam, że zaraz się potknie, bo nawet nie mogła zerknąć pod swoje nogi.
Nasza kryjówka do tej pory sprawdzała się idealnie, gdyż mimo tego, iż dzieliło nas zaledwie parę kroków, dziewczyny nadal nas nie widziały. Przynajmniej do chwili, w której Lisa niestety nie powstrzymała swojego dość głośnego kichnięcia, prostując się automatycznie.
-Cześć! Co tutaj robicie?- Wyszczerzyła się do nas Margaret, która odeszła od kasy po uprzednim zostawieniu ciuchów Lib na ladzie.
Spojrzałam na niedawno poznaną blondynkę, a następnie na Liberty, która chyba nie miała zamiaru się z nami witać. Zmierzyła nas jedynie swoim jakże kurewskim spojrzeniem i zajęła się płaceniem swoją kartą kredytową.
-Cóż... Pewnie to samo co wy- szykujemy się na piknik w Woodside High School. -Wzruszyła ramionami Lisa.
-To wy też się tam wybieracie? Super! Porobię chłopakom trochę zdjęć, gdy będą na scenie. -Rzekła Mag, która cały czas uśmiechała się do nas ciepło. Wydawała się być przeciwnością Liberty. W zasadzie... Nie pasowała do przebojowego i krzykliwego charakteru swojej towarzyszki.
-Jak to nie ma pieniędzy? Przecież niedawno ją sprawdzałam! Miałam na niej wszystkie swoje oszczędności! -Czarnowłosa powiedziała to na tyle głośno, by zagłuszyć naszą jakże interesującą dyskusję z Maggie. -Margaret, chodź tu na chwilę! -Zwróciła się do blondynki, która posłusznie podreptała w jej stronę. -Nie chcą przyjąć mojej karty. Będziesz musiała zapłacić ze swojej.
Wyjechałam wózkiem z ciasnej alejki, uznanej uprzednio za kryjówkę i poczęłam wpatrywać się w całą tę sytuację z wielkim zadziwieniem. Sherwood była traktowana jak... Niewolnik. Piesek na posyłki, który musi być gotowy w każdej chwili i każdym momencie. Skrzywiłam się nieco, widząc, iż Mag wyjmuje swój portfel z torebki i podaje sprzedawczyni gotówkę. Liberty nawet nie mówiła, że jej wszystko co do grosza odda. Ba! Nawet nie raczyła jej podziękować! Coraz mocniej nienawidziłam tejże osoby, która wydawała się być tylko pustą, zadufaną w sobie osobą, nie widzącą niczego poza czubkiem własnego nosa.
Lafirynda odwróciła się natychmiastowo w tył, gdy Margaret już zdążyła zapłacić za jej zakupy. Jakoś naszła mnie ochota, żeby krzyknąć, aby uważała na parę manekinów, ubranych w nowe, wiosenne sukieneczki, ale powiedzmy, że... Zaschło mi w gardle.
Wystawa wywróciła się na podłogę, a kapelusze i okulary spadły z plastikowych głów. Prychnęłam głośno, zakrywając usta dłońmi, aby przez przypadek nie zaśmiać się zbyt donośnie.
Twarz dziewuchy Bradley'a była nienaturalnie czerwona. Nie wiedziałam, czy przybrała taki kolor ze względu na silne emocje, kłębiące się w Liberty, czy może z bliżej nieokreślonych przyczyn na jej czole oraz policzkach pojawiło się kilkanaście dorodnych krostek. Dopiero teraz zwróciłam na to większą uwagę.
-Libby... -Zaczęła niepewnie Margaret, która przycisnęła palce do swoich ust- zupełnie tak, jakby nie chciała, aby pewne słowa docierały do jej przyjaciółki.
-Co znowu?!- Warknęła Liberty, zerkając na ciuchy, porozwalane na podłodze oraz naszą dwójkę, ledwo co powstrzymującą się od śmiechu.
-Twoja buzia... Jest jakaś dziwna... -Mruknęła Maggie w odpowiedzi, przysuwając koleżankę do lustra i pokazując wielkie wypieki na jej twarzy. Policzki Sheard zasłoniły jakieś nieokreślone, czerwone plamy. Coś jak... Wysypka? Czułam, jak łzy napływają mi do oczu. Po prostu nie mogłam wytrzymać, żeby zaraz nie zacząć drzeć się na cały sklep i śmiać wraz z Margaret oraz Lisą. Oczy Sheard zrobiły się wielkie i albo miałam wrażenie, albo jej twarz przybrała jeszcze bardziej intensywny, krwisty odcień. Zupełnie jak jej genialna szminka do ust.
-Boże, Margaret! To chyba ten nowy krem, który niedawno kupiłam! Nie wiedziałam, że mam na niego uczulenie!- Zajęczała, łapiąc się za buźkę i próbując zasłonić ją wielkim szalem, który dotychczas wił się przy jej szyi. -Idziemy do domu! -Spojrzała na jasnowłosą, nadal trzymając kawałek materiału przy swoich ustach oraz nosie. Chyba nie zwróciła większej uwagi na ubrania, które porozwalała. Po prostu wybiegła jak najszybciej ze sklepu, nie oglądając się nawet za Margaret. Jasnowłosa zerknęła niepewnie na swoją przyjaciółkę, a następnie na bałagan, który zrobiła. Wyglądała tak, jakby chciała posprzątać to wszystko i wytłumaczyć się sprzedawczyni, ale... Usłyszała kolejny krzyk czarnowłosej, który rozniósł się niemalże po całej galerii.
-No już idę, Lib! -Pomachała nam jedynie na pożegnanie i zniknęła za drzwiami. Nie mogłam już wytrzymać. Wybuchłam gromkim śmiechem wraz z Lissandrą, która niemalże wykładała się na sklepowej podłodze i płakała, mamrocząc coś, że Liberty wygląda niczym dorodny świniak, który czeka na swoją kolej w ubojni. 

8 maja 2014

{9} niespodzianka!

-Jeżeli dobrze myślę, to Connor jeszcze nie jest z chłopakami w zespole. Dlatego James'owi tak bardzo zależy na tej próbie i opinii innych. -Powiedziałam Lissandrze od razu, gdy weszłyśmy do mojego domu. Dziewczyna ruszyła żwawym krokiem w stronę kuchni, kładąc na blacie reklamówkę z jabłkami.
-Wiesz co? Może założysz jakąś swoją osobistą budkę z przepowiedniami? Ubierzemy cię w jakieś zwiewne ciuchy, założymy chustkę na czoło, postawimy przed tobą szklaną kulę i... Dawaj!- Zaśmiała się Lisa, która zaczęła wypakowywać owoce na kryształową misę. -Jak zrobisz jeszcze taką poważną minę jak teraz, to ludzie uwierzą w każdą bajkę, którą im opowiesz.
-A ty nadal o tym samym? -Jęknęłam przeciągle. -Chyba nie chcesz, żebym znowu zaczęła gadać o czerwonych wypiekach na twarzy, kiedy Connor obdarował cię swoim anielskim uśmiechem? -Uniosłam jedną brew do góry. Lissandra prychnęła niczym rozzłoszczony kot, odwracając się do mnie tyłem. Poskutkowało.
W tym momencie z sąsiedniego pokoju wyszła mama. Chyba usłyszała fragment naszej żywej dyskusji, bo usiadła na kanapie w salonie i spoglądała na nas z wyraźnym zaciekawieniem. Zignorowałam jej osobę, zatrzymując wózek gdzieś przy kuchence, aby nawiązać kontakt wzrokowy z przyjaciółką.
-Gdzie się wybieracie?- Usłyszałam głos mojej matki, która czym prędzej podniosła się z kanapy i oparła o kuchenny blat, który dzielił salon i kuchnię na dwie części. Jak zwykle próbowała zainteresować nas swoją osobą, ale jej się to nie za bardzo udawało...
-Koledzy zaprosili nas na próbę zespołu, mamo.- Odwróciłam głowę w jej stronę. -Chcą się sprawdzić i usłyszeć naszą opinię.
Wiedziałam, że matka nie będzie w stanie odmówić mi małego wypadu do "znajomych". Nie w momencie, gdy powoli zaczynałam odzyskiwać kontakt z rzeczywistością i znów się uśmiechałam.
-To blisko, proszę się nie martwić, zaopiekuję się Lenny.- Powiedziała Lisa, a następnie położyła dłoń na swoim sercu. Moja matka zmierzyła ją podejrzliwym wzrokiem. Taak. Lissandra rzeczywiście brzmiała przekonująco, zwłaszcza po wydarzeniu, gdy sama próbowała nauczyć mnie chodzić.
Odchrząknęłam znacząco, starając się nie wybuchnąć gromkim śmiechem.
-Zastanawia mnie tylko jedno: dlaczego takie chłopaki jak oni zaprosili dwie kaleki do siebie?- Tutaj wskazałam na łuk brwiowy Lisy, który jeszcze się zbyt dobrze nie zagoił i wyglądał... Przerażająco.
-Może to ich kręci? Wiesz... Niebezpieczne dziewczyny.- Wypaliła rudowłosa, odwracając się gwałtownie do mnie i przyjmując pozę godną Aniołka Charlie'go, ze złożonymi palcami, które imitowały pistolet.
Moja mama westchnęła ciężko, kręcąc z niezrozumieniem głową. Chyba wystarczyło jej tego "kontaktu" z ukochaną córką, bo zrobiła w tył zwrot i zniknęła za drzwiami swojego pokoju. Można się tego było spodziewać.
Podczas gdy Lissandra bawiła się jabłkami, które zakupiłyśmy przed chwilą w spożywczym, ja zaczęłam się intensywnie zastanawiać nad tym, czy na próbie przypadkiem nie spotkamy kogoś jeszcze. Chodziło mi oczywiście o... Liberty. Tristan coś o niej wspominał wtedy w szpitalu. Stwierdził, że jestem do niej bardzo podobna. Może to była siostra jednego z nich? Nie dopuszczałam do siebie myśli, że owa LIBERTY mogłaby być drugą połówką mojego obiektu westchnień. Broń Boże!

-Cześć, dziewczyny! Miło, że przyszłyście!- Przywitał nas pan McVey. -Tak w ogóle to... James jestem. Jeszcze chyba nie było okazji, żeby poznać wasze imiona. -Dodał pospiesznie, uśmiechając się do nas szeroko.
-Lisa i Lennon. Miło cię poznać, James!- Przedstawiła nas rudowłosa, podając mu rękę i uśmiechając się nerwowo.
-Proszę wejdźcie. -Wskazał nam ręką na otwarty garaż. Wjechałam wózkiem do środka i od razu zobaczyłam... Jego. Stał na środku, oparty o mikrofon. Marszczył uroczo nosek i zagryzał dolną wargę, wsłuchując się w słowa swoich kolegów. Brązowe loki beztrosko opadały mu na czoło, zasłaniając nieco brwi i dobrze znaną mi czarną barwę wesołych tęczówek. Przekładał pomięte białe kartki i coś namiętnie z nich czytał, mrucząc cicho. Był tak skupiony na owej czynności, że nawet nie zauważył, że ktoś wszedł do środka. Ścisnęłam mocniej materiał moich spodni, biorąc głęboki wdech. Natychmiastowo zrobiło mi się gorąco...
Garaż był zwyczajny, choć mogłam stwierdzić, że miał w sobie jakiś urok. Ściany zostały przykryte licznymi blaszanymi półkami, na których leżało mnóstwo kluczy czy śrubokrętów. Pomieszczenie oświetlała tylko jedna lampka, przyczepiona do sufitu, która bujała się na wszystkie możliwe strony. Ponadto pomagało jej światło dzienne, które przebijało się leniwie przez wejście i delikatnie muskało czerwoną, obdartą kanapę, ustawioną na przeciwko sprzętu chłopaków. Gdzieś z tyłu znajdowała się perkusja, za którą siedział dobrze znany mi blondyn, któremu Georgia nastawiała nogę. Podłoga była prawie niewidoczna, gdyż czarne grube kable wiły się pod nogami nastolatków, skutecznie utrudniając im dojście do wyznaczonych miejsc.
-Lenny, nie sądziłam, że jeden z nich to największa ofiara w naszej szkole... Widziałam go ostatnio na meczu koszykówki, zupełnie się do tego chłopak nie nadaje. Do tego koleguje się z tym rudzielcem. Fuj!- Szepnęła mi na ucho Lissandra.
-Ty też jesteś ruda. A do tego wredna.- Odburknęłam jej, popychając wózek do przodu i uśmiechając się szeroko do chłopaków, którzy byli zajęci przygotowaniami do próby.
-Brad, Tristan... Przedstawiam wam Lennon oraz Lisę, dwie dziewczyny ze sklepu spożywczego, dzięki którym Connor oblał swój egzamin na członka naszego zespołu.- James wskazał na nas ręką. -To będzie nasza dzisiejsza publiczność.
Wokalista uniósł swe ciemne spojrzenie z już dobrze znanych mi, pokreślonych kartek, które trzymał w swoich rękach. W tym momencie przeszył mnie przyjemny dreszcz, błądzący od szyi, a następnie wzdłuż kręgosłupa. Uśmiechnął się delikatnie, wypowiadając urocze, choć nieco głuche: "cześć". Wydawało mi się, że od razu rozpoznał moją twarz. Ponadto... Charakterystycznym elementem mojego życia od pewnego czasu stał się wózek. A chyba nie na co dzień słowa twoich piosenek trafiają na kolana niepełnosprawnej osoby, prawda?
Motyle w brzuchu automatycznie ożyły, obijając się od ścianek żołądka z wielkim pragnieniem opuszczenia mojego układu pokarmowego. Serce zaczęło intensywnie łomotać, niemalże łamiąc żebra i obijając się o płuca, które i tak już pochłonęły zbyt dużo powietrza. Wgapiałam się w niego niczym w obraz, analizując sylwetkę i poznając ją na nowo. Lissandra trzepnęła mnie delikatnie po ramieniu, za co byłam jej wdzięczna, gdyż powróciłam na ziemię, przyglądając się reszcie.
-Daj spokój, James! Nie zniechęcaj faceta jeszcze przed próbą! Może dasz mu się wykazać?- Odezwał się Tris, który niebezpiecznie przechylając się do tyłu, o mały włos nie przywalił głową w ścianę. Lisa jęknęła cichutko, podskakując w miejscu.
-Łoo, ogierze, nie wierzgaj tak, bo tym razem złamiesz sobie czaszkę!- Rzucił Bradley, który właśnie przeniósł wzrok z mojej sylwetki na swojego kolegę.
-Serio sądzisz, że jego łeb da się jeszcze bardziej złamać? -Odparł na to panicz McVey, na co Brad zatkał dłonią usta, by nie zaśmiać się zbyt głośno, prosto do mikrofonu. Ja również prychnęłam pod nosem, zakrywając twarz rękawem od bluzy.
-Boże, dajcie się grzecznie przywitać, a nie kłapiecie tymi swoimi jadaczkami... Nie dość, że stresujecie chłopaka, to jeszcze naszych gości...-Wymamrotał chudy niczym patyk blondyn, próbując podnieść się z krzesełka, na którym aktualnie spoczywał. -Ja ciebie chyba znam!- Zawołał nagle z zachwytem, ruszając chwiejnym krokiem w moją stronę. Moje oczy zmrużyły się nieco. -Leżałaś ze mną na sali! Wtedy... W szpitalu!- Wyrecytował owe słowa tak głośno i dosadnie, jakby odkrył Amerykę. Łypnął na wózek inwalidzki i już otwierał usta, lecz... W dobrej chwili darował sobie niepotrzebny komentarz.
Od razu zauważyłam gips na jego nodze. Wzdrygnęłam się, przypominając sobie przeraźliwe okrzyki oraz zgrzyt nastawianej kości.
-Jak tam zdrówko, już lepiej?- Zapytałam, ściskając jego ciepłą dłoń, którą najpierw podał mnie, a następnie Lissandrze.
-No powiedzmy. Powinienem leżeć w łóżku, ale te małe, wredne gnomy zmusiły mnie do pracy. -Po wypowiedzeniu tych słów spojrzał na Bradley'a i James'a. Och, gdyby wzrok Tristana mógł zabijać, już dawno leżeliby martwi na ziemi.
Connor wydawał się być gdzieś całkowicie indziej. Stał niczym mała, zagubiona sierotka, z gitarą basową założoną na ramieniu i wgapiał się w czubki swoich nieco przestarzałych adidasów. Czyżby aż tak się przejmował współpracą z The Vamps?
-To co, możemy już zaczynać?- Burknął zniecierpliwiony James.
Tristan na szczęście bezpiecznie dotarł na swoje poprzednie miejsce i poprawił się na stoliczku, ustawionym przed perkusją. Chwycił pałeczki, a następnie zaczął się nimi niecierpliwie bawić, kręcąc je w długich, bladych palcach. Nie mogłam nadążyć nad tymi wszystkimi trickami, które wykonywał w jednej sekundzie. Aż zakręciło mi się w głowie.
Najmłodszy chłopak spuścił głowę, zaciskając blade dłonie na gryfie gitary basowej, gotowy do złapania pierwszego, odpowiedniego chwytu. Perkusista uniósł pałeczki w górę i odliczył do trzech, by po tym czasie uderzyć w bębny.
Lissandra opadła na czerwoną kanapę, opierając się wygodnie o oparcie i zdejmując jeansową kurtkę, którą położyła gdzieś obok siebie. Ja zacisnęłam kciuki w piąstkach, oczekując pierwszych taktów granej piosenki. Nie mogłam się doczekać, aż ponownie usłyszę głos Bradley'a i całą, wspólną kompozycję The Vamps.
Przez garaż przeszły pierwsze, nieco niepewne nuty, płynące z gitar James'a oraz Connor'a. Rytm podtrzymywała perkusja ujarzmiona przez Tristan'a. Bradley oparł ręce na mikrofonie i właśnie miał brać głęboki wdech, aby zacząć śpiewać pierwsze słowa granej piosenki.
-Chłopakiii...-Perkusja zamilkła. Gitary również.
-Cholera jasna, Tristan, co znowu!- Simpson przez przypadek trzepnął ręką w mikrofon, który przeraźliwie zapiszczał.
-Bo mi noga zdrętwiała. A w zasadzie noga i pośladek. Normalnie czuję, że zaraz mi odpadnie. W ogóle lekarz mówił, żebym trzymał ją jakoś w górze, a ja już od paru godzin siedzę w jednym i tym samym miejscu, do tego stołek jest za mały i...
James wywrócił oczami, podkreślając głośnym okrzykiem swoje wielkie poirytowanie. Zdjął dłonie z gryfu gitary tak szybko, że również zajęczała, wyraźnie niezadowolona zachowaniem swojego właściciela.
-Czy widzisz tutaj cokolwiek, co mogłoby ci tą nogę jakoś asekurować?- Zapytał Brad, rozglądając się po pomieszczeniu.  
Lissandra siedziała na samym brzegu kanapy, zaraz obok mojego wózka i... Czuła się chyba równie mocno zażenowana co ja. Szczerze powiedziawszy, spodziewałam się czegoś większego i bardziej profesjonalnego. Mimo wszystko starałam się pomóc chłopakom w przeprowadzeniu tejże próby, aby wreszcie sprawdzili swojego nowego basistę i czym prędzej go przyjęli.
-Ehhm... Kanapy raczej nie przysuniesz, ale możesz trzymać nogę na moich kolanach.- Wypaliłam czym prędzej, nie za bardzo zastanawiając się nad tymi słowami. Dopiero gdy je wypowiedziałam, zauważyłam jak głupio mogły one brzmieć.
-Daj spokój, Lennon, to będzie...- Zaczął James, ale nie skończył, bo mu natychmiastowo przerwałam.
-Idiotyczne? Może trochę. Powiedzmy, że pomocne. A innego wyjścia z tej sytuacji nie widzę. -Wzruszyłam ramionami, chwytając koła wózka inwalidzkiego i popychając go w stronę perkusji. Musiałam się trochę namachać, żeby pokonać każdą małą górkę grubych kabli. Tristan zaśmiał się nerwowo, nie za bardzo wiedząc, cóż takiego ma zrobić.-No dalej, dawaj tą nogę.- Zachęciłam go do szybszej reakcji, wyciągając dłonie w stronę chorej kończyny chłopaka. Oczywiście skończyło się na tym, że sama musiałam złapać go za gips i unieść nieco do góry, bo zrobiło mu się tak głupio, że cała jego twarz oblała się czerwonym rumieńcem. Lisa chrząknęła znacząco, poprawiając się na kanapie i kręcąc z politowaniem głową. Jej twarz zniknęła w otwartych dłoniach, a ramiona Finnigan zadrżały niebezpiecznie, świadcząc o próbie przerwania nagłego ataku śmiechu.
-Dobra. Wszyscy gotowi? Nie zaczęliśmy nawet grać pierwszej piosenki, a jutro mamy w tym składzie zagrać na pikniku szkolnym...-Odezwał się James, gdy już przejechał otwartą dłonią po swojej bladej twarzy.
-Piknik szkolny?- Wtrąciła się Lisa, którą wyraźnie zaintrygowała ta informacja. -Za parę dni Woodside High School organizuje taką wiosenną imprezę...
Zaciskając dolną wargę, wpatrywałam się uważnie w Jems'a, a następnie na Lisę, która nadal spoczywała na czerwonej kanapie, kiwając ze zrozumieniem głową. Czy nagłe pojawienie się mojej osoby na pikniku szkolnym nie będzie zbyt wielkim... Szokiem? Nikt nie widział mnie od tego pamiętnego dnia, kiedy samochód potrącił mnie na przejściu.
-No właśnie. Nauczycielka od muzyki chciała wystawić jakiś tandetny chór, który zaśpiewałby parę piosenek, ale... Ja nas zgłosiłem. Nie dość, że to dobry pomysł, aby odnaleźć siebie na małej scenie, to jeszcze psorka mi obiecała, że postawi w dzienniku jakąś dobrą ocenę.  -Wzruszył ramionami Tristan, który zaczął się kręcić na stołku i próbować zsunąć chorą nogę z moich kolan. -A teraz wybaczcie. Skoro i tak robimy przerwę, to muszę iść do toalety.
Chłopak podniósł się i zaczął kuśtykać powoli w stronę drzwi, znajdujących się po prawej stronie. Miałam mu mówić, żeby zostawił swoje ukochane pałeczki obok perkusji. Przynajmniej miałby większe pole do popisu jeżeli chodzi o złapanie równowagi, tudzież... Złapanie się jakiegoś wystającego przedmiotu, żeby się nie przewrócić. James już chyba nie miał siły komentować tej beznadziejnej próby, więc jedynie trzepnął ręką o gryf gitary tak mocno, że środkowa struna odskoczyła, wyrywając się ze swojego miejsca.
-Ja pierdolę!- Warknął, przyglądając się uważniej instrumentowi. -Chyba ten ktoś, kto się na nas patrzy z góry ma dobrą zabawę! -Przełknęłam głośno ślinę, opuszczając ramiona w zrezygnowaniu. Straciłam nadzieję, że dzisiejszego popołudnia usłyszę na nowo chłopaków, zatracających się w muzyce.
Tristan był już w połowie drogi do drzwi, gdy nagle wciągnął ze świstem powietrze, potykając się o najgrubszy kabel od zasilacza. Widziałam tylko jego chudą niczym patyk osobę, która leci powoli do przodu, przewalając się na ziemię niczym kłoda. Głuchy łomot świadczył o tym, że klatka piersiowa perkusisty właśnie dotknęła gruntu.
-Boże, dlaczego ciebie nie zostawili w tym szpitalu? Przecież zabijesz się z tym gipsem. -Mruknął James, który starał się na nowo założyć strunę, nadal odstającą od drewnianego pudła.
-Jakoś ich wybłagałem, co nie...- Wyjęczał biedny Tristan, który właśnie leżał na czarnych kablach. Niestety nie zdołał się sam podnieść. Pomógł mu w tym McVey, który stał najbliżej.
Obserwowałam to wszystko, unosząc w niemym zadziwieniu brwi. Czy nie mogli przełożyć tej próby na jakiś inny dzień? Do pikniku w mojej dawnej szkole zostało jeszcze trochę czasu. Z pewnością zdążyliby zagrać parę utworów, które nadawałyby się dla tutejszej młodzieży. Znając życie... I tak każdy będzie zainteresowany samym sobą, a nie jakimś tam zespołem, który próbuje się wypromować.
-Boże, dlaczego!- Pisnął Tristan, który został już podniesiony przez nieco bardziej umięśnionego kolegę. Evans uniósł dwie pałeczki od perkusji w górę. Jedna z nich... Była złamana.
-Wziąłeś zapasowe, prawda?- Zapytał Bradley, który stał nieruchomo, cały czas opierając się o stojak na mikrofon. Tristan pokręcił głową, zaprzeczając.
W tym małym gwarze niezadowolonych komentarzy, płynących z ust każdego członka zespołu, usłyszałam plask dłoni Lissandry, która właśnie trafiała na jej twarz.
-Może znaleźć ci jakiś patyk, żebyś mógł cokolwiek zagrać?- Zażartowała rudowłosa, odchrząkując znacząco.
Tristan chyba nie załapał, że ona tego nie mówiła na poważnie. Cóż... Skończyło się na tym, że została poproszona o wyjście na dwór i poszukanie jakiegoś grubszego patyczka, który może być idealną imitacją pałeczki. Nie zagłębiałam się już w potrzebę chłopaka ze złamaną nogą. Chyba z tego wszystkiego zapomniał, iż miał wybrać się na wyprawę do toalety.
-Okej, wychodzi na to, że tylko mi nie urwały się struny, a wzmacniacz próbuje ze mną współpracować. Kogo teraz nazwiesz najbardziej profesjonalnym?- Głos Connor'a przeciął niezręczną ciszę, podczas której Lisa podawała mi patyk dla Tris'a. Wszyscy spojrzeli w jego stronę, otwierając szerzej oczy. Do tej pory nie mówił zupełnie nic, ale jak teraz się odezwał... To wszystkim poszło w pięty.
James już miał zamiar otwierać usta. Widziałam, że zrobił się czerwony na twarzy i nawet ruszył jeden krok w jego stronę, ale ktoś skutecznie przeszkodził mu w zgaszeniu młodego basisty.
-Niespodzianka!- Rozległo się po całym garażu. Definitywnie był to głos dziewczyny. Podniosłam brodę i spojrzałam z zaciekawieniem w stronę wejścia do garażu. Cienie dwóch dziewcząt przekroczyły próg pomieszczenia.
-Libby? Co ty tutaj robisz? - Wyraźnie ożywił sie Bradley. Przełożył gitarę przez ramię, ustawiając ją na stojaczku, a następnie podbiegł w stronę dziewczyny, która właśnie weszła do garażu. Ciemnowłosa zarzuciła smukłe dłonie na jego szyję, a następnie obdarowała Simpson'a czułym pocałunkiem.
Szczęka mi opadła. Automatycznie zerknęłam na Lisę. Rudowłosa przyjaciółka wpatrywała się we mnie swoimi jasnymi oczami, totalnie zbita z tropu.
-Akurat przyjechałam do Margaret i pomyślałam, że wstąpię do was na chwilę.- Pokazała palcem na swoją towarzyszkę. -Przywiozłam wam trochę jedzenia, żebyście mi tutaj z głodu nie umarli! -Wyciągnęła rękę po wielką siatkę, którą trzymała jej jasnowłosa koleżanka.
Okej. Sądziłam, że ta próba to totalna porażka, ale... Nie spodziewałam się tego. Lisa niepotrzebnie mi podała ten jedyny patyk, który był imitacją jego pałeczki do perkusji. Widząc ową scenę, ścisnęłam drewno z całej siły, przerywając korę i niwelując wszystkie złączenia w jego wnętrzu. Po pomieszczeniu rozległ się głuchy trzask patyka, które później zaakcentowało przekleństwo perkusisty. 

***
Tęskniłam za Wami! Na szczęście już jestem po maturach (tych pisemnych, bo ustne jeszcze czekają mnie dwie) i kolejny rozdział powinien się pojawić zaraz po weekendzie. 
Pozdrawiam wszystkie moje misiaki bardzo serdecznie i mam nadzieję, że rozdział się podobał. Co myślicie o Libby i Bradley'u? ;> 
Całusy!