-Lennon, to była moja pałeczka!- Zajęczał
Tristan, który wyrwał mi z rąk połamany patyk. Przyglądał się mu z wielkim
smutkiem na twarzy, próbując go jakimś cudem uratować. Nawet przykładał dwie
części do siebie w nadziei, iż się ze sobą zlepią. -Jedyna pałeczka, rozumiesz?!
Ja go nie
słuchałam. Wpatrywałam się w niejaką Libby z otwartą buzią, czując, jak krew
się we mnie gotuje. Zaraz, zaraz... Czy ona była z Bradley'em? Czy oni byli
parą? Nie, to nie mogła być prawda. Dopiero co go odnalazłam w realnym świecie,
a od razu okazuje się, że jednak nie był mi pisany, tylko jakiejś...
Wypacykowanej, ciemnowłosej dziewczynie, która szczerzyła się do wszystkich
niczym pusty plastik?
Wydawało
mi się, że była od nas nieco starsza. Miała bardzo charakterystyczną, okrągłą
buzię, którą cały czas przyozdabiał dziwaczny, nieco skrzywiony uśmieszek.
Pełne wargi zostały pomalowane soczyście krwistą pomadką, przez co zostawiła
parę czerwonych śladów na szyi oraz policzkach Brad'a. Jej brwi były tak
intensywnie podkreślone, że wyróżniały się na tle jej białego, niemalże
śnieżnego kolorytu skóry. Ubrała się w obcisłą, kremową bluzkę oraz długie
czarne spodnie, które idealnie opinały się na jej biodrach. Ze smutkiem
stwierdziłam, że przy niej wyglądałam jak szara myszka. Chuda, bez piersi, bez
żadnego wyrazu, a do tego... Jeżdżąca na wózku inwalidzkim. Gdy panienka Libby
wparowała do garażu, od razu dało się wyczuć, że to dusza towarzystwa. Wszyscy
wpatrywali się tylko w jej sylwetkę (pomijając Tristan'a- on przez cały ten
czas rozpaczał nad patykiem) i słuchali z uwagą słów wydobywających się z
czerwonych ust. Ponadto obdarowywała każdego szerokim, ciepłym uśmiechem.
Pomińmy już fakt, że był nieco sztuczny i wymuszony.
-To jest ten słynny Connor Ball? I jak wam
się wspólnie gra, chłopaki? Będzie coś z tego?- Nadal trzymała Brad'a za
ramię. Myślałam, że mu tą kończynę oderwie. Przykleiła się do niego niczym rzep
do psiego ogona. Analizowałam każdy centymetr jej sylwetki, zauważając nawet
najmniejszą skazę na jej odkrytych ramionach, czy paproszki, które już zdążyły
przylepić się do ciemnego materiału spodni. Zabić, poćwiartować, spalić...
Wciągnęłam powietrze, zatrzymując je w płucach. Nie mogłam się teraz tak po
prostu rozkleić. Poczęłam mrugać oczami z zawrotną szybkością, aby nie pozwolić
wypłynąć słonym kroplom na policzki.
Dopiero
teraz zerknęłam na drugą osobę, która wraz z nią odwiedziła chłopaków.
Dziewczyna w czarnym kapeluszu wydawała się równie nieobecna co Connor. Wpatrywała
się w nas z niepewnością, ściskając aparat fotograficzny jedną dłonią. Delikatnie
falowane, jasne włosy sięgały jej do ramion i beztrosko zakrywały szeroki pasek
od aparatu, który opierał się na szyi. Cały czas przebierała nerwowo palcami na
obudowie swojego sprzętu, wystukując paznokciami bliżej nieokreślony rytm.
-Cóż... Próba nam jakoś nie idzie, Liberty.
Tak szczerze powiedziawszy, to nawet nie zaczęliśmy grać pierwszego kawałka. -Odparł
James , który kopnął głośnik.- Pieprzony,
stary sprzęt! Skąd tu wziąć kasę na coś pewniejszego?
Nadal GO
trzymała. A on nie miał nic przeciwko temu. Nawet odgarnął gęstą grzywkę z
czoła, żeby lepiej ją widzieć. Mogłam wyraźnie zauważyć jego oczy- rozpływający
się czekoladowy kolor, który został zatrzymany na twarzy ciemnowłosej
dziewczyny. Pamiętałam ten wzrok. Wzrok pełen miłości, poświęcenia i wierności.
Wzrok, którym obdarowywał mnie w drugim świecie. Poczułam, jak serce pęka mi na
milion kawałeczków. Przygryzłam dolną wargę, starając się jakoś nie patrzeć na
tę dwójkę. Pragnęłam odwrócić się w zupełnie drugą stronę, albo skupić całą
swoją uwagę na złamanym patyczku Tristan'a, ale... Nie mogłam. Nadal
wpatrywałam się ze wściekłością na Libby, pragnąc jej natychmiastowej śmierci.
Dopiero
teraz dziewczyna odwróciła się w naszą stronę, unosząc idealnie wyskubaną, czarną
brew. Miałam ochotę walnąć Tristan'a w jego zakuty łeb. Do jasnej cholery, czy
ja rzeczywiście byłam aż tak podobna do tej chodzącej wywłoki? Zacisnęłam
szczęki z całych sił. Przepraszam, czy ktoś na sali ma tutaj maczetę? Z chęcią
utnę łeb tej wypacykowanej laluni. Jeżeli jej przyjaciółeczka jest równie
pusta, z chęcią zamachnę się tak porządnie- żeby ostrze zajęło się również nią.
-Och, przepraszam, gdzie są moje maniery...
Liberty.- Wyciągnęła w stronę Lissandry rękę, uśmiechając się uroczo. Do
mnie już nie podeszła. Posłała mi jedynie szeroki uśmiech i kiwnęła głową. Nie
wiem dlaczego tak zareagowała. Bała się, że ją ugryzę? A może brzydziła się
tego, że jeżdżę na wózku inwalidzkim? -A
to moja przyjaciółka, Margaret Sherwood.- Chwyciła znajomą za ramię,
przyciągając do siebie. Zrobiła to tak gwałtownie, że tamta musiała przytrzymać
wiszący na szyi czarny aparat, by przypadkiem o coś nie uderzył. - Chłopaki, już nie raz wam o niej
opowiadałam. Margaret jest
profesjonalnym fotografem...
-Liberty, daj spokój, jakim tam profesjonalnym.-
Przerwała jej blondynka, która wyraźnie się zawstydziła.
-Cicho, ci-cho! Już ty nic nie mów, ja wiem
jakie genialne zdjęcia robisz! -Pacnęła ją w nos. Wyglądało to tak
żałośnie, że aż wywróciłam oczami. Lissandra zareagowała podobnie, stając za
moim wózkiem i opierając się o niego dłońmi. Ja również miałam ochotę stąd jak
najszybciej wyjść. Musiałam coś wymyślić, żeby wydostać się na zewnątrz i
odetchnąć świeżym powietrzem. -Poprosiłam
ją, aby zrobiła wam parę fotek. Wiecie- dodacie je na instagrama, albo
założycie jakiegoś bloga, żeby więcej ludzi zauważyło wasze filmiki!
-Nagrywanie coverów to również nie jest dla
mnie problem.- Dodała cichym głosem, wzruszając przy tym ramionami i
poprawiając uroczy kapelusik, który nieco zsunął jej się z głowy.- Mam wujka, który jest totalnie zakręcony pod
względem edycji filmów i robienia zdjęć. W razie czego nam pomoże.
-No widzicie? Złota dziewczyna! Liberty
Sheard wie, z kim się zadawać. Liberty Sheard przyciąga do siebie tylko takie
utalentowane osoby. -Zaśmiała się donośnie i zajrzała do wielkiej torby, w
której trzymała zapas przekąsek. -Trzymaj,
Maggie. -Wypakowała żelki i nawet
się nie oglądając, po prostu nimi rzuciła w ramiona biednej blondynki. Opakowanie
uderzyło Margaret w twarz.
Czy mi
się zrobiło jej żal...? Trochę. Wyglądała niczym służka, która zostaje
wykorzystywana przez Liberty przy każdej nadarzającej się okazji. Cóż... Typowa
lala, która potrzebuje towarzystwa jakiejś biednej sierotki, robiącej za nią
dosłownie wszystko. Pierwsza myśl, jaka mi przyszła do głowy była taka, że
idealnie by pasowała do Felicii Griffin. A może dziewczyny już się znały? To
mogłoby być możliwe.
Liberty
zaczęła wypakowywać pyszności z siatki, nie zwracając najmniejszej uwagi na swoją
przyjaciółkę. Po prostu wrzucała jej wszystko w ramiona, jakby była stolikiem.
-Lib... Czekaj, powoli, nie wszystko na
raz...- Mruknęła Margaret, która z wyraźnym oburzeniem spoglądała na niczym
nie wzruszoną, czarnowłosą dziewuchę.
-Bradley, skarbie. Przypominam, że jutro masz
wracać do Birmingham. Rozumiem, że macie jakiś niezwykle ważny występ, ale...
Czuję się zaniedbana. -Starała się to wszystko mówić wystarczająco cicho,
ale założę się, iż każdy, znajdujący się w garażu, dokładnie usłyszał jej
słowa.
Nawet
nie musiałam udawać nagłego bólu głowy, czy wielkimi krokami zbliżającego się
zatrucia pokarmowego. Przed oczami zrobiło mi się ciemno. Ledwo co odróżniałam
sylwetki osób, znajdujących się w pomieszczeniu. Myślałam, że zaraz zwymiotuję
na podłogę... Łudząco podobne uczucie do tego, kiedy śniłam o zatrutej herbacie
w kawiarni pani Griffin.
-Lisa, proszę... Wyjdźmy stąd. Źle się czuję.- Wyszeptałam, zaciskając
dłonie na kolanach. Natychmiastowo zrobiło mi się gorąco. Żołądek wywrócił mi
się do góry nogami, zaciskając się w supeł. Wystarczyła jedna sekunda, aby garaż
zamienił się w próżnię, w której nie mogłam złapać powietrza.
-Wszystko
okej, Lennon?- Zapytał Tristan, który siedział na swoim stołeczku przy
perkusji. Chyba wreszcie dał sobie spokój ze złamanym patykiem.
-Po prostu trochę tu duszno. Wiecie, trochę
późno się już zrobiło, będziemy się zbierać. -Powiedziała Lissandra, a
następnie od razu popchnęła wózek do przodu, nie pytając mnie nawet o to, co
się dzieje.
Margaret
zerknęła na mnie zza kolorowych opakowań żelków i chipsów. Podeszła do
czerwonej kanapy, na której jeszcze niedawno spoczywała Lisa i rzuciła na
poduszki wszystkie smakołyki, przyniesione przez wspaniałomyślną Liberty
Sheard.
-Może pójść z wami? -Jasnowłosa zapytała
nas uprzejmie. Na jej twarzy malowało się wyraźne zatroskanie.
-Margaret, wydaje mi się, że dziewczyny
poradzą sobie same.- Podniosłam wzrok na Liberty, która właśnie chwyciła
ramię jasnowłosej na tyle mocno, że aż ją odrzuciło w tył.- Nieprawdaż?- Sheard zmieniła swój ton w
głosie na nieco bardziej jadowity. Wycedzała słowa przez zaciśnięte zęby, jakby
była o nas zazdrosna. Mag zerknęła na mnie smutnymi oczętami, zagryzając dolną
wargę, a następnie spuściła wzrok, kiwając posłusznie głową.
-Taa. To na razie, chłopaki. Do zobaczenia na
pikniku! -Rzuciła Lisa, która odwróciła się w stronę zespołu i pomachała im
ręką. Usłyszałam jedynie krzyk Tristan'a, który powiedział, żebym się jakoś
trzymała i odpoczywała. Reszta rzuciła zwyczajne "cześć". Nawet nie
miałam siły spojrzeć na Bradley'a. Nie chciałam się rozczarować jego obojętnym
zachowaniem.
Delikatny
powiew wiosennego wiaterku zadziałał kojąco. Zmrużyłam nieco oczy, żeby
ochronić je przed promieniami słońca, a następnie schowałam twarz w otwartych
dłoniach. Lissandra cały czas pchała wózek, nie odzywając się do mnie ani
słowem. Dała mi cierpieć w ciszy.
Jeszcze
parę dni temu sądziłam, że moje życie nie jest takie beznadziejne, jakie się
mogło wydawać. Powoli godziłam się z faktem, iż jeżdżę na wózku inwalidzkim.
Jedyne szczęście dawał mi Bradley, którego mogłam poznać na nowo. Z tym, że...
Na mojej drodze stanęła kolejna przeszkoda, której tak łatwo się pozbyć nie
dało. W zasadzie to niemożliwe, by nagle zerwał z Liberty i zwrócił na mnie
uwagę. Cały czas zastanawiałam się co takiego on w niej widział. Przecież
była... Przeciętna! A do tego można było się przerazić tych idealnych, czarnych
brwi i krwistej pomadki, ociekającej z jej ust. Nie. Wróć. To ja byłam
przeciętna, a do tego niepełnosprawna.
-To niemożliwe!- Wykrzyczałam dopiero
wtedy, kiedy znalazłyśmy się ulicę dalej od domu babci Simpsona. -To cholernie niemożliwe!
Lissandra
westchnęła głęboko i zatrzymała wózek, aby kucnąć przede mną. Wlepiła w moją
twarz swoje błękitne tęczówki, a następnie wyciągnęła jasną dłoń, aby wytrzeć
mokry od łez policzek.
-Lennon...- Zaczęła, ale szybko zamilkła.
Nie wiedziała co mi powiedzieć. W zasadzie nie oczekiwałam od niej jakiegoś
monologu, który mógłby mnie pocieszyć.
-Daj spokój, Lisa. Nie musisz mówić jakie to
moje życie jest zasrane i beznadziejne. -Mruknęłam, z trudem łapiąc
powietrze. Pociągnęłam nosem, przeglądając się w jej jasnych oczach. Rudowłosa
pokręciła głową, chwytając moją dłoń, która dotychczas spoczywała na kolanie.
-Wiesz... Dziewczyna nie ściana, da się ją
przesunąć! Choćby nawet cała budowla miała się zawalić.- Uśmiechnęła się
niepewnie. Nie miałam ochoty na żadne żarty, ale musiałam przyznać, że to jej
się udało. Mimowolnie wykrzywiłam wargi w delikatnym grymasie, kręcąc niepewnie
głową. Lis podniosła się z ziemi, a następnie rozczochrała moje włosy dłonią,
gdy wróciła do czynności popychania mojego wózka w stronę domu.
Zatrzymałyśmy
się przed drzwiami i już miałyśmy wchodzić do środka, gdy nagle... Moją uwagę
przykuła biała koperta, leżąca na wycieraczce.
-Mogłabyś podnieść?- Zapytałam
przyjaciółkę, pociągając nosem i marszcząc brwi. Dziewczyna spojrzała na mnie
niepewnie, a następnie podała mi kopertę. Szybkim ruchem ją rozerwałam i
zajrzałam do środka. Serce mi stanęło.
Zawartość
listu zawierała się w... Moich zdjęciach. Ktoś nam je robił z ukrycia, gdy
wracałyśmy ze sklepu spożywczego, gdy kupowałyśmy jabłka na szarlotkę!
Wyciągnęłam wszystko i zaczęłam przeglądać z przerażeniem w oczach. Lissandra
nachyliła się nade mną i wzięła parę zdjęć, unosząc brwi w wyraźnym zadziwieniu.
Dzisiaj już i tak mi parę razy ciśnienie porządnie do góry podskoczyło, a
teraz? Teraz czekało mnie jeszcze kolejne gówno, z którym musiałam się uporać!
-Dobra, Lisa... To się robi chore.-
Rozejrzałam się na wszystkie możliwe strony, próbując odnaleźć jakąkolwiek
podejrzaną osobę. Może teraz też nam robią zdjęcia? Przecież można było się
wykończyć psychicznie przez takie coś! Kto mógłby nas śledzić? -Ani
trochę mi się to nie podoba. -Dodałam, przekładając kolejne fotografie.
-Wyluzuj. Może ktoś sobie robi jaja? Wiesz
jakich mamy kolegów z klasy. -Lisa przechyliła głowę na prawą stronę,
wysuwając białą kartkę spośród reszty. -"Dlaczego
patrzysz na mnie z taką nienawiścią w oczach?"- Przeczytała.
-Co?- Prychnęłam, wsuwając wszystkie
zdjęcia do koperty i próbując wyrwać przyjaciółce resztę. -Oddawaj. Natychmiast idziemy to wyrzucić.
Lissandra
jedynie wzruszyła ramionami, a następnie wyciągnęła komórkę, która oznajmiła o
swoim istnieniu, przerywając naszą dyskusję przyjemnym dźwiękiem esemesa.
-Moja mama napisała, że wybieramy się wieczorem
na zakupy. -Rzekła Lisa, nie odrywając ocząt od ekraniku swojego dotykowego
telefonu. -No i od razu uprzedzam, że pojedziesz
z nami. -Już miałam otwierać usta, aby zaprotestować, ale Ruda była
szybsza. -I żadnego "ale"!
Cóż...
Zakupy wydawały się być dobrą opcją, żeby choć trochę poprawić sobie humor. Lubiłam
mamę Lissandry, mimo, że była równie mocno upierdliwa, co i jej córka. Pragnęła
mnie zabierać wszędzie, bo sądziła, że jestem najbardziej uroczą osobą pod
słońcem. To było śmieszne, bo miała taką samą opinię o mnie, jak moja
rodzicielka o rudowłosej. Po wypadku jej stosunek do mojej osoby nieco się
zmienił- oczywiście nie chodziło o to, że uległ pogorszeniu, bo wręcz
przeciwnie! Pani Finnigan zaczęła traktować mnie jak swoją drugą córkę. W
drodze do małej galerii handlowej, w której zwykle robiłyśmy z Lisą zakupy,
wypytywała mnie o dosłownie wszystko- o to, czy chodzę regularnie na
rehabilitację, czy pani psycholog Trevor często mnie odwiedza i jak się czuje
mama. Odpowiadałam jej z niepewnym uśmiechem na twarzy, spoglądając na swoją
przyjaciółkę, by jakimś cudem spróbowała zmienić temat. Nigdy nie lubiłam mówić
o sobie, a co dopiero o tych sprawach, które nie były dla mnie proste.
Pani
Finnigan wyciągnęła mój wózek z bagażnika i rozłożyła go przed tylnym wejściem
do samochodu. Oczywiście pomogła mi wraz z Lissandrą przesunąć się do zewnątrz,
a następnie posadziła mnie na siedzisku mojego "partnera" na kółkach.
Rozejrzałam
się po podziemnym parkingu. Byłam tu pierwszy raz od czasu wypadku. Cholerne
wspomnienia. Jakiś nieopisany ból przeszedł moje ciało, które chciało po prostu
wstać i pójść do galerii jak zwyczajna nastolatka. Ile bym dała, żeby znów móc
chodzić pomiędzy ladami, wybierać przeróżne, kolorowe ubrania i wygłupiać się z
Lisą w przebieralni... Teraz to wszystko przepadło. Razem z szansą na bliższą
relację z Bradley'em.
Wpatrując
się w wielkie rozsuwane drzwi, dopiero teraz zrozumiałam, że już nigdy nie
będzie inaczej. Że rzeczywistość jest inna, a los zwyczajnie lubi dawać po tyłku
i śmiać się ludziom prosto w twarz. Nie chciałam wychodzić na totalną
pesymistkę, ale gdy myślałam o całokształcie trochę dogłębniej i uwzględniałam
wszystkie szczegóły, to... Naprawdę było mi ciężko. A szczególnie mojej matce,
która już wiele w swoim życiu przeszła. Straciła męża, a niedawno walczyła
niczym lwica o życie córki.
-Ziemia do Lennon, rozpoczynamy wielkie
zakupy!- Lisa skutecznie odsunęła ode mnie wszystkie przemyślenia, kiedy
popchnęła mój wózek do przodu. Odwróciłam głowę w jej stronę i zmusiłam się do
posłania jej szerokiego uśmiechu. Chyba wyszło mi to całkiem przekonywująco, bo
dziewczyna również się wyszczerzyła i wprowadziła wózek do środka galerii. Nie
chciałam jej psuć popołudnia. Nie chciałam być dla niej ciężarem, choć było mi trudno
sobie z tym wszystkim poradzić i tak po prostu zapomnieć.
-Dziewczynki, ja do was niedługo przyjdę,
wstąpię tylko po kawę.- Oznajmiła nam pani Finnigan, która skręciła w
stronę małej kawiarenki, znajdującej się przy wejściu. Lisa pokiwała ze
zrozumieniem głową i przyspieszyła nieco kroku. Próbowałam nie zwracać uwagi na
ludzi, którzy zatrzymywali na mojej osobie swoje zaciekawione spojrzenia.
Zagryzłam dolną wargę, a następnie wlepiłam brązowe tęczówki w czubki swoich
butów.
-Do jakiego sklepu idziemy?- Zapytałam,
siląc się na pewniejszy ton w głosie.
-No jak to do jakiego? A gdzie zwykle
kupowałyśmy najlepsze sukienki i bluzki? -Rudowłosa czym prędzej skręciła
do naszego ukochanego, malutkiego butiku. Nie był markowy. Można było w nim
dostać wszystkie możliwe fatałaszki w najpiękniejszych pastelowych kolorach.
Lissandra zachwycała się zwiewnymi tkaninami, które idealnie podkreślały jej
proste i długie niczym u gazeli nogi. Rudowłosa lubiła chodzić w sukienkach i
prezentować swoje atuty. Ze mną było trochę inaczej. Zazwyczaj nosiłam szerokie
ubrania, a w owym sklepie, który uznałyśmy za swój ulubiony, odnajdywałam
jedynie szerokie bluzy, które miały zasłaniać mój (nie)wielki brzuch.
Wjechałyśmy
do środka. Odruchowo rozejrzałam się po sklepie. Gdzieś w głębi kręciły się
inne osoby, namiętnie przeglądając ubrania. W progu powitała nas rozpromieniona
sprzedawczyni, która właśnie zakładała na manekin uroczy, puszysty sweterek w
kolorze miętowym. Lissandra podjechała ze mną pod najnowszy, typowo wiosenny
towar.
-Popatrz! Ta będzie idealna dla ciebie na
piknik! -Pokazała mi pierwszą lepszą, kwiecistą kieckę na ramiączkach.
Trzeba było przyznać, że rudowłosa miała gust. Co jak co, ale ona potrafiła się
wystrzałowo ubierać!
-Jaki piknik, Lisa? Przecież nie będziesz
mnie targała aż do szkoły. Wiesz jaką sensację wzbudzę?- Skrzywiłam się
wyraźnie, nie zwracając już większej uwagi na sukienkę.
-Daj spokój! Wszyscy o ciebie pytają. Jest
parę osób, które się za tobą naprawdę stęskniły. Zrobisz im niespodziankę...
Już nie
chciałam nic mówić, bo wiedziałam, że w tej kwestii i tak nie wygram.
Podczas
gdy panienka Finnigan przeglądała kolejne ubrania, ja wróciłam do beztroskiego
rozglądania się po reszcie sklepu. Moją uwagę przykuły dwie czupryny dziewcząt,
wyłaniające się zza półek, ustawionych na środku. Jedna była jasna, a druga...
Czarna.
-Nie, nie, nie... Tylko nie to, błagam... -Złapałam Lissandrę za rękę i przyciągnęłam
do siebie z taką siłą, że dziewczyna wypuściła z rąk szeroką bluzkę, którą
właśnie oglądała ze wszystkich stron.
Co jak
co, ale naprawdę miałam dość dzisiejszego dnia. Już chyba wspominałam, że ktoś
na górze zaplanował sobie doprawdy zabawny scenariusz i obsadził mnie w roli
głównej? Lissandra, wielce oburzona, podniosła swoją zdobycz z ziemi i zerknęła
w tę samą stronę, co ja.
-No to kurwa pięknie.- Wyszeptała tylko,
chwytając mocniej materiał, który trzymała w swoich dłoniach.
Parę
kroków od nas znajdowała się Liberty wraz z Margaret. Dziewczyny dyskutowały
między sobą o czymś niezmiernie pasjonującym. W zasadzie... Tylko Libby mówiła,
żywo gestykulując. Mag jedynie posłusznie słuchała i kiwała głową, uśmiechając
się delikatnie.
Nie
chciałam już widzieć tej czarnej, umalowanej na czerwono mordy. Czułam, że
będzie mi się śniła w najgorszych koszmarach i miałam nadzieję, że już nigdy
więcej nie spotkam jej parszywej osoby w życiu realnym. Niestety się uroczo
myliłam.
-No i co robimy? Trzeba się stąd wynosić, jak
najszybciej! -Powiedziałam, nie puszczając ramienia Lissandry. Zacisnęłam
na nim mocniej paznokcie, niemalże wbijając je w skórę przyjaciółki.
Nie
odrywałam wzroku od dwóch dziewczyn i czułam, jak krew mnie zalewa. Maggie wraz
z Liberty zbliżyły się niebezpiecznie w naszą stronę. Dopiero teraz zauważyłam,
że jasnowłosa trzyma w swoich ramionach całą kupę kolorowych fatałaszków.
Sheard podawała biednej blondynce kolejne bluzeczki, nawet nie patrząc na jej
przepełnioną bólem twarz. Co z tego, że Margaret się uśmiechała? Robiła dobrą
minę do złej gry. I wydawało mi się, że była zbyt dobra, żeby odmówić pomocy
tej wypacykowanej lafiryndzie. Ruszyłam wózkiem w przeciwną stronę, kiwając na
Lisę ręką, aby podążyła za mną. Miałam nadzieję, że nas nie zauważą.
Przeciskałam się wózkiem przez ciasne alejki i modliłam się, żeby przez
przypadek nie zaczepić o jakąś szafkę i nie wywrócić jej na siebie. Rudowłosa
posłusznie szła za mną, kuląc się zabawnie i wystawiając jedynie nosek ponad
stoiska, aby ocenić sytuację.
-Dobra, teraz nie powinny nas widzieć. -Stwierdziła
Lis, która nadal się garbiła. Potraktowała tę misję naprawdę poważnie i to mi
się podobało.
Zatrzymałam
wózek przy spodniach i delikatnie rozsunęłam kilka par na wieszakach, aby móc
obserwować nieprzyjaciół. Odnalazłam sobie idealne miejsce, z którego widziałam
dosłownie wszystko. Żałowałam tylko, że nie mogłam usłyszeć ich całej rozmowy.
Do moich uszu docierały tylko urywki, pojedyncze słowa, wypowiedziane przez
Liberty nieco głośniej. Wyłapałam tylko tyle, że chyba gadały o pikniku, na
którym miały się pojawić... No oczywiście. Choć Libby nie chodziła do naszej
szkoły, to musiała się wpakować na imprezę, na której występował jej chłopak.
Takiej okazji by nie przepuściła.
-Szlag.-Mruknęłam, bo dziewczyny chyba
skończyły wybierać ciuchy i ruszyły dziarskim krokiem w stronę kasy. Oczywiście
pierwsza szła Liberty, z uniesioną wysoko brodą. Trzymała w dłoni swoją kartę
kredytową, którą czym prędzej podała sprzedawczyni, stojącej za ladą. Za nią
truchtała Margaret, trzymająca górę ubrań na swoich ramionach. Myślałam, że
zaraz się potknie, bo nawet nie mogła zerknąć pod swoje nogi.
Nasza
kryjówka do tej pory sprawdzała się idealnie, gdyż mimo tego, iż dzieliło nas
zaledwie parę kroków, dziewczyny nadal nas nie widziały. Przynajmniej do
chwili, w której Lisa niestety nie powstrzymała swojego dość głośnego
kichnięcia, prostując się automatycznie.
-Cześć! Co tutaj robicie?- Wyszczerzyła
się do nas Margaret, która odeszła od kasy po uprzednim zostawieniu ciuchów Lib
na ladzie.
Spojrzałam
na niedawno poznaną blondynkę, a następnie na Liberty, która chyba nie miała
zamiaru się z nami witać. Zmierzyła nas jedynie swoim jakże kurewskim
spojrzeniem i zajęła się płaceniem swoją kartą kredytową.
-Cóż... Pewnie to samo co wy- szykujemy się
na piknik w Woodside High School. -Wzruszyła ramionami Lisa.
-To wy też się tam wybieracie? Super! Porobię
chłopakom trochę zdjęć, gdy będą na scenie. -Rzekła Mag, która cały czas
uśmiechała się do nas ciepło. Wydawała się być przeciwnością Liberty. W
zasadzie... Nie pasowała do przebojowego i krzykliwego charakteru swojej
towarzyszki.
-Jak to nie ma pieniędzy? Przecież niedawno
ją sprawdzałam! Miałam na niej wszystkie swoje oszczędności! -Czarnowłosa
powiedziała to na tyle głośno, by zagłuszyć naszą jakże interesującą dyskusję z
Maggie. -Margaret, chodź tu na chwilę! -Zwróciła
się do blondynki, która posłusznie podreptała w jej stronę. -Nie chcą przyjąć mojej karty. Będziesz
musiała zapłacić ze swojej.
Wyjechałam
wózkiem z ciasnej alejki, uznanej uprzednio za kryjówkę i poczęłam wpatrywać
się w całą tę sytuację z wielkim zadziwieniem. Sherwood była traktowana jak...
Niewolnik. Piesek na posyłki, który musi być gotowy w każdej chwili i każdym
momencie. Skrzywiłam się nieco, widząc, iż Mag wyjmuje swój portfel z torebki i
podaje sprzedawczyni gotówkę. Liberty nawet nie mówiła, że jej wszystko co do
grosza odda. Ba! Nawet nie raczyła jej podziękować! Coraz mocniej nienawidziłam
tejże osoby, która wydawała się być tylko pustą, zadufaną w sobie osobą, nie
widzącą niczego poza czubkiem własnego nosa.
Lafirynda
odwróciła się natychmiastowo w tył, gdy Margaret już zdążyła zapłacić za jej
zakupy. Jakoś naszła mnie ochota, żeby krzyknąć, aby uważała na parę manekinów,
ubranych w nowe, wiosenne sukieneczki, ale powiedzmy, że... Zaschło mi w
gardle.
Wystawa
wywróciła się na podłogę, a kapelusze i okulary spadły z plastikowych głów.
Prychnęłam głośno, zakrywając usta dłońmi, aby przez przypadek nie zaśmiać się
zbyt donośnie.
Twarz
dziewuchy Bradley'a była nienaturalnie czerwona. Nie wiedziałam, czy przybrała
taki kolor ze względu na silne emocje, kłębiące się w Liberty, czy może z
bliżej nieokreślonych przyczyn na jej czole oraz policzkach pojawiło się
kilkanaście dorodnych krostek. Dopiero teraz zwróciłam na to większą uwagę.
-Libby... -Zaczęła niepewnie Margaret,
która przycisnęła palce do swoich ust- zupełnie tak, jakby nie chciała, aby
pewne słowa docierały do jej przyjaciółki.
-Co znowu?!- Warknęła Liberty, zerkając
na ciuchy, porozwalane na podłodze oraz naszą dwójkę, ledwo co powstrzymującą
się od śmiechu.
-Twoja buzia... Jest jakaś dziwna... -Mruknęła
Maggie w odpowiedzi, przysuwając koleżankę do lustra i pokazując wielkie
wypieki na jej twarzy. Policzki Sheard zasłoniły jakieś nieokreślone, czerwone
plamy. Coś jak... Wysypka? Czułam, jak łzy napływają mi do oczu. Po prostu nie
mogłam wytrzymać, żeby zaraz nie zacząć drzeć się na cały sklep i śmiać wraz z
Margaret oraz Lisą. Oczy Sheard zrobiły się wielkie i albo miałam wrażenie,
albo jej twarz przybrała jeszcze bardziej intensywny, krwisty odcień. Zupełnie
jak jej genialna szminka do ust.
-Boże, Margaret! To chyba ten nowy krem,
który niedawno kupiłam! Nie wiedziałam, że mam na niego uczulenie!-
Zajęczała, łapiąc się za buźkę i próbując zasłonić ją wielkim szalem, który dotychczas
wił się przy jej szyi. -Idziemy do domu! -Spojrzała
na jasnowłosą, nadal trzymając kawałek materiału przy swoich ustach oraz nosie.
Chyba nie zwróciła większej uwagi na ubrania, które porozwalała. Po prostu
wybiegła jak najszybciej ze sklepu, nie oglądając się nawet za Margaret.
Jasnowłosa zerknęła niepewnie na swoją przyjaciółkę, a następnie na bałagan,
który zrobiła. Wyglądała tak, jakby chciała posprzątać to wszystko i
wytłumaczyć się sprzedawczyni, ale... Usłyszała kolejny krzyk czarnowłosej,
który rozniósł się niemalże po całej galerii.
-No już idę, Lib! -Pomachała nam jedynie
na pożegnanie i zniknęła za drzwiami. Nie mogłam już wytrzymać. Wybuchłam gromkim
śmiechem wraz z Lissandrą, która niemalże wykładała się na sklepowej podłodze i
płakała, mamrocząc coś, że Liberty wygląda niczym dorodny świniak, który czeka
na swoją kolej w ubojni.
jesteś niezrównana normalnie! jak ja Cię uwielbiam! <3
OdpowiedzUsuńlostmybalance-fanfiction.blogspot.com
Uwielbiam to ! Jest cudowne <3
OdpowiedzUsuńsuper rozdział!dobrze tak liberty zasłużyła na to jeszcze Niwiem czym ale zasłużyła. nie lubię jej bo przecież jest konkurencją dla lennon. błagam nie każ mi długo czekać na nexta
OdpowiedzUsuńtheeternalkids.blogspot.com
szpiegostwo-poplaca.blogspot.com
Cudowny rozdział! Wybacz za słownuctwo ale cos mnie rozpierdala od środka na myśl o tej rozwydrzonej szmacie Libby :))
OdpowiedzUsuńMam nadzieję że Margaret ją zostawi.
A co do tych zdjęć.. dlaczego mam wrażenie, że to Anthony ma z tym coś wspólnego?
No cóż, przekonamy się ;)
Nie trzymaj nas za długo w niepewności! :p
Pozdrawiam
Kocham mocno! Xx
@yeah_buddy_xo
omg hahahahahah dobre kocham cię
OdpowiedzUsuńOjeju*.* . Cudowny rozdział ;3 . Czekam na następny ;D . Jestem ciekawa co bd dalej ;)
OdpowiedzUsuńjeeeej cuuuudo nie mogę się doczekać next xxx
OdpowiedzUsuńKocham kocham kocham kocham <3 nie mogłam się doczekać tego rozdziału ale warto było czekać jest boski szczerze nienawidzę Liberty a Margaret wydaje się być całkiem spoko. Nawet nie wiesz jak mi jest żal Lennon. Mam nadzieje ze między nią a Bradleyem wszystko się ułoży. <3 /BlackRouse
OdpowiedzUsuńUwielbiam <33
OdpowiedzUsuńRozdział jak zwykle perfekcyjny ;3
Czekam na nexta ;)
ooo ja nie mogę!! piszesz za idealnie!!! uzależniłam się :) mam nadzieję że szybko dodasz nowy rozdział ;)
OdpowiedzUsuńŚwietne opowiadanie! Mam nadzieje ze jeszcze dluuugo potrwa. Zycze weny i nowych pomyslow na rozdzialy:)
OdpowiedzUsuń