16 maja 2014

{10} Liberty Sheard

-Lennon, to była moja pałeczka!- Zajęczał Tristan, który wyrwał mi z rąk połamany patyk. Przyglądał się mu z wielkim smutkiem na twarzy, próbując go jakimś cudem uratować. Nawet przykładał dwie części do siebie w nadziei, iż się ze sobą zlepią. -Jedyna pałeczka, rozumiesz?!
Ja go nie słuchałam. Wpatrywałam się w niejaką Libby z otwartą buzią, czując, jak krew się we mnie gotuje. Zaraz, zaraz... Czy ona była z Bradley'em? Czy oni byli parą? Nie, to nie mogła być prawda. Dopiero co go odnalazłam w realnym świecie, a od razu okazuje się, że jednak nie był mi pisany, tylko jakiejś... Wypacykowanej, ciemnowłosej dziewczynie, która szczerzyła się do wszystkich niczym pusty plastik?
Wydawało mi się, że była od nas nieco starsza. Miała bardzo charakterystyczną, okrągłą buzię, którą cały czas przyozdabiał dziwaczny, nieco skrzywiony uśmieszek. Pełne wargi zostały pomalowane soczyście krwistą pomadką, przez co zostawiła parę czerwonych śladów na szyi oraz policzkach Brad'a. Jej brwi były tak intensywnie podkreślone, że wyróżniały się na tle jej białego, niemalże śnieżnego kolorytu skóry. Ubrała się w obcisłą, kremową bluzkę oraz długie czarne spodnie, które idealnie opinały się na jej biodrach. Ze smutkiem stwierdziłam, że przy niej wyglądałam jak szara myszka. Chuda, bez piersi, bez żadnego wyrazu, a do tego... Jeżdżąca na wózku inwalidzkim. Gdy panienka Libby wparowała do garażu, od razu dało się wyczuć, że to dusza towarzystwa. Wszyscy wpatrywali się tylko w jej sylwetkę (pomijając Tristan'a- on przez cały ten czas rozpaczał nad patykiem) i słuchali z uwagą słów wydobywających się z czerwonych ust. Ponadto obdarowywała każdego szerokim, ciepłym uśmiechem. Pomińmy już fakt, że był nieco sztuczny i wymuszony.
-To jest ten słynny Connor Ball? I jak wam się wspólnie gra, chłopaki? Będzie coś z tego?- Nadal trzymała Brad'a za ramię. Myślałam, że mu tą kończynę oderwie. Przykleiła się do niego niczym rzep do psiego ogona. Analizowałam każdy centymetr jej sylwetki, zauważając nawet najmniejszą skazę na jej odkrytych ramionach, czy paproszki, które już zdążyły przylepić się do ciemnego materiału spodni. Zabić, poćwiartować, spalić... Wciągnęłam powietrze, zatrzymując je w płucach. Nie mogłam się teraz tak po prostu rozkleić. Poczęłam mrugać oczami z zawrotną szybkością, aby nie pozwolić wypłynąć słonym kroplom na policzki.
Dopiero teraz zerknęłam na drugą osobę, która wraz z nią odwiedziła chłopaków. Dziewczyna w czarnym kapeluszu wydawała się równie nieobecna co Connor. Wpatrywała się w nas z niepewnością, ściskając aparat fotograficzny jedną dłonią. Delikatnie falowane, jasne włosy sięgały jej do ramion i beztrosko zakrywały szeroki pasek od aparatu, który opierał się na szyi. Cały czas przebierała nerwowo palcami na obudowie swojego sprzętu, wystukując paznokciami bliżej nieokreślony rytm.
-Cóż... Próba nam jakoś nie idzie, Liberty. Tak szczerze powiedziawszy, to nawet nie zaczęliśmy grać pierwszego kawałka. -Odparł James , który kopnął głośnik.- Pieprzony, stary sprzęt! Skąd tu wziąć kasę na coś pewniejszego?
Nadal GO trzymała. A on nie miał nic przeciwko temu. Nawet odgarnął gęstą grzywkę z czoła, żeby lepiej ją widzieć. Mogłam wyraźnie zauważyć jego oczy- rozpływający się czekoladowy kolor, który został zatrzymany na twarzy ciemnowłosej dziewczyny. Pamiętałam ten wzrok. Wzrok pełen miłości, poświęcenia i wierności. Wzrok, którym obdarowywał mnie w drugim świecie. Poczułam, jak serce pęka mi na milion kawałeczków. Przygryzłam dolną wargę, starając się jakoś nie patrzeć na tę dwójkę. Pragnęłam odwrócić się w zupełnie drugą stronę, albo skupić całą swoją uwagę na złamanym patyczku Tristan'a, ale... Nie mogłam. Nadal wpatrywałam się ze wściekłością na Libby, pragnąc jej natychmiastowej śmierci.
Dopiero teraz dziewczyna odwróciła się w naszą stronę, unosząc idealnie wyskubaną, czarną brew. Miałam ochotę walnąć Tristan'a w jego zakuty łeb. Do jasnej cholery, czy ja rzeczywiście byłam aż tak podobna do tej chodzącej wywłoki? Zacisnęłam szczęki z całych sił. Przepraszam, czy ktoś na sali ma tutaj maczetę? Z chęcią utnę łeb tej wypacykowanej laluni. Jeżeli jej przyjaciółeczka jest równie pusta, z chęcią zamachnę się tak porządnie- żeby ostrze zajęło się również nią.
-Och, przepraszam, gdzie są moje maniery... Liberty.- Wyciągnęła w stronę Lissandry rękę, uśmiechając się uroczo. Do mnie już nie podeszła. Posłała mi jedynie szeroki uśmiech i kiwnęła głową. Nie wiem dlaczego tak zareagowała. Bała się, że ją ugryzę? A może brzydziła się tego, że jeżdżę na wózku inwalidzkim? -A to moja przyjaciółka, Margaret Sherwood.- Chwyciła znajomą za ramię, przyciągając do siebie. Zrobiła to tak gwałtownie, że tamta musiała przytrzymać wiszący na szyi czarny aparat, by przypadkiem o coś nie uderzył. - Chłopaki, już nie raz wam o niej opowiadałam. Margaret jest profesjonalnym fotografem...
-Liberty, daj spokój, jakim tam profesjonalnym.- Przerwała jej blondynka, która wyraźnie się zawstydziła.
-Cicho, ci-cho! Już ty nic nie mów, ja wiem jakie genialne zdjęcia robisz! -Pacnęła ją w nos. Wyglądało to tak żałośnie, że aż wywróciłam oczami. Lissandra zareagowała podobnie, stając za moim wózkiem i opierając się o niego dłońmi. Ja również miałam ochotę stąd jak najszybciej wyjść. Musiałam coś wymyślić, żeby wydostać się na zewnątrz i odetchnąć świeżym powietrzem. -Poprosiłam ją, aby zrobiła wam parę fotek. Wiecie- dodacie je na instagrama, albo założycie jakiegoś bloga, żeby więcej ludzi zauważyło wasze filmiki!
-Nagrywanie coverów to również nie jest dla mnie problem.- Dodała cichym głosem, wzruszając przy tym ramionami i poprawiając uroczy kapelusik, który nieco zsunął jej się z głowy.- Mam wujka, który jest totalnie zakręcony pod względem edycji filmów i robienia zdjęć. W razie czego nam pomoże.
-No widzicie? Złota dziewczyna! Liberty Sheard wie, z kim się zadawać. Liberty Sheard przyciąga do siebie tylko takie utalentowane osoby. -Zaśmiała się donośnie i zajrzała do wielkiej torby, w której trzymała zapas przekąsek. -Trzymaj, Maggie.  -Wypakowała żelki i nawet się nie oglądając, po prostu nimi rzuciła w ramiona biednej blondynki. Opakowanie uderzyło Margaret w twarz.
Czy mi się zrobiło jej żal...? Trochę. Wyglądała niczym służka, która zostaje wykorzystywana przez Liberty przy każdej nadarzającej się okazji. Cóż... Typowa lala, która potrzebuje towarzystwa jakiejś biednej sierotki, robiącej za nią dosłownie wszystko. Pierwsza myśl, jaka mi przyszła do głowy była taka, że idealnie by pasowała do Felicii Griffin. A może dziewczyny już się znały? To mogłoby być możliwe.
Liberty zaczęła wypakowywać pyszności z siatki, nie zwracając najmniejszej uwagi na swoją przyjaciółkę. Po prostu wrzucała jej wszystko w ramiona, jakby była stolikiem.
-Lib... Czekaj, powoli, nie wszystko na raz...- Mruknęła Margaret, która z wyraźnym oburzeniem spoglądała na niczym nie wzruszoną, czarnowłosą dziewuchę.
-Bradley, skarbie. Przypominam, że jutro masz wracać do Birmingham. Rozumiem, że macie jakiś niezwykle ważny występ, ale... Czuję się zaniedbana. -Starała się to wszystko mówić wystarczająco cicho, ale założę się, iż każdy, znajdujący się w garażu, dokładnie usłyszał jej słowa.
Nawet nie musiałam udawać nagłego bólu głowy, czy wielkimi krokami zbliżającego się zatrucia pokarmowego. Przed oczami zrobiło mi się ciemno. Ledwo co odróżniałam sylwetki osób, znajdujących się w pomieszczeniu. Myślałam, że zaraz zwymiotuję na podłogę... Łudząco podobne uczucie do tego, kiedy śniłam o zatrutej herbacie w kawiarni pani Griffin.
-Lisa, proszę... Wyjdźmy stąd.  Źle się czuję.- Wyszeptałam, zaciskając dłonie na kolanach. Natychmiastowo zrobiło mi się gorąco. Żołądek wywrócił mi się do góry nogami, zaciskając się w supeł. Wystarczyła jedna sekunda, aby garaż zamienił się w próżnię, w której nie mogłam złapać powietrza.
 -Wszystko okej, Lennon?- Zapytał Tristan, który siedział na swoim stołeczku przy perkusji. Chyba wreszcie dał sobie spokój ze złamanym patykiem.
-Po prostu trochę tu duszno. Wiecie, trochę późno się już zrobiło, będziemy się zbierać. -Powiedziała Lissandra, a następnie od razu popchnęła wózek do przodu, nie pytając mnie nawet o to, co się dzieje.
Margaret zerknęła na mnie zza kolorowych opakowań żelków i chipsów. Podeszła do czerwonej kanapy, na której jeszcze niedawno spoczywała Lisa i rzuciła na poduszki wszystkie smakołyki, przyniesione przez wspaniałomyślną Liberty Sheard.
-Może pójść z wami? -Jasnowłosa zapytała nas uprzejmie. Na jej twarzy malowało się wyraźne zatroskanie.
-Margaret, wydaje mi się, że dziewczyny poradzą sobie same.- Podniosłam wzrok na Liberty, która właśnie chwyciła ramię jasnowłosej na tyle mocno, że aż ją odrzuciło w tył.- Nieprawdaż?- Sheard zmieniła swój ton w głosie na nieco bardziej jadowity. Wycedzała słowa przez zaciśnięte zęby, jakby była o nas zazdrosna. Mag zerknęła na mnie smutnymi oczętami, zagryzając dolną wargę, a następnie spuściła wzrok, kiwając posłusznie głową.
-Taa. To na razie, chłopaki. Do zobaczenia na pikniku! -Rzuciła Lisa, która odwróciła się w stronę zespołu i pomachała im ręką. Usłyszałam jedynie krzyk Tristan'a, który powiedział, żebym się jakoś trzymała i odpoczywała. Reszta rzuciła zwyczajne "cześć". Nawet nie miałam siły spojrzeć na Bradley'a. Nie chciałam się rozczarować jego obojętnym zachowaniem.
Delikatny powiew wiosennego wiaterku zadziałał kojąco. Zmrużyłam nieco oczy, żeby ochronić je przed promieniami słońca, a następnie schowałam twarz w otwartych dłoniach. Lissandra cały czas pchała wózek, nie odzywając się do mnie ani słowem. Dała mi cierpieć w ciszy.
Jeszcze parę dni temu sądziłam, że moje życie nie jest takie beznadziejne, jakie się mogło wydawać. Powoli godziłam się z faktem, iż jeżdżę na wózku inwalidzkim. Jedyne szczęście dawał mi Bradley, którego mogłam poznać na nowo. Z tym, że... Na mojej drodze stanęła kolejna przeszkoda, której tak łatwo się pozbyć nie dało. W zasadzie to niemożliwe, by nagle zerwał z Liberty i zwrócił na mnie uwagę. Cały czas zastanawiałam się co takiego on w niej widział. Przecież była... Przeciętna! A do tego można było się przerazić tych idealnych, czarnych brwi i krwistej pomadki, ociekającej z jej ust. Nie. Wróć. To ja byłam przeciętna, a do tego niepełnosprawna.
-To niemożliwe!- Wykrzyczałam dopiero wtedy, kiedy znalazłyśmy się ulicę dalej od domu babci Simpsona. -To cholernie niemożliwe!
Lissandra westchnęła głęboko i zatrzymała wózek, aby kucnąć przede mną. Wlepiła w moją twarz swoje błękitne tęczówki, a następnie wyciągnęła jasną dłoń, aby wytrzeć mokry od łez policzek.
-Lennon...- Zaczęła, ale szybko zamilkła. Nie wiedziała co mi powiedzieć. W zasadzie nie oczekiwałam od niej jakiegoś monologu, który mógłby mnie pocieszyć.
-Daj spokój, Lisa. Nie musisz mówić jakie to moje życie jest zasrane i beznadziejne. -Mruknęłam, z trudem łapiąc powietrze. Pociągnęłam nosem, przeglądając się w jej jasnych oczach. Rudowłosa pokręciła głową, chwytając moją dłoń, która dotychczas spoczywała na kolanie.
-Wiesz... Dziewczyna nie ściana, da się ją przesunąć! Choćby nawet cała budowla miała się zawalić.- Uśmiechnęła się niepewnie. Nie miałam ochoty na żadne żarty, ale musiałam przyznać, że to jej się udało. Mimowolnie wykrzywiłam wargi w delikatnym grymasie, kręcąc niepewnie głową. Lis podniosła się z ziemi, a następnie rozczochrała moje włosy dłonią, gdy wróciła do czynności popychania mojego wózka w stronę domu.
Zatrzymałyśmy się przed drzwiami i już miałyśmy wchodzić do środka, gdy nagle... Moją uwagę przykuła biała koperta, leżąca na wycieraczce.
-Mogłabyś podnieść?- Zapytałam przyjaciółkę, pociągając nosem i marszcząc brwi. Dziewczyna spojrzała na mnie niepewnie, a następnie podała mi kopertę. Szybkim ruchem ją rozerwałam i zajrzałam do środka. Serce mi stanęło.
Zawartość listu zawierała się w... Moich zdjęciach. Ktoś nam je robił z ukrycia, gdy wracałyśmy ze sklepu spożywczego, gdy kupowałyśmy jabłka na szarlotkę! Wyciągnęłam wszystko i zaczęłam przeglądać z przerażeniem w oczach. Lissandra nachyliła się nade mną i wzięła parę zdjęć, unosząc brwi w wyraźnym zadziwieniu. Dzisiaj już i tak mi parę razy ciśnienie porządnie do góry podskoczyło, a teraz? Teraz czekało mnie jeszcze kolejne gówno, z którym musiałam się uporać!
-Dobra, Lisa... To się robi chore.- Rozejrzałam się na wszystkie możliwe strony, próbując odnaleźć jakąkolwiek podejrzaną osobę. Może teraz też nam robią zdjęcia? Przecież można było się wykończyć psychicznie przez takie coś! Kto mógłby nas śledzić?  -Ani trochę mi się to nie podoba. -Dodałam, przekładając kolejne fotografie.
-Wyluzuj. Może ktoś sobie robi jaja? Wiesz jakich mamy kolegów z klasy. -Lisa przechyliła głowę na prawą stronę, wysuwając białą kartkę spośród reszty. -"Dlaczego patrzysz na mnie z taką nienawiścią w oczach?"- Przeczytała.
-Co?- Prychnęłam, wsuwając wszystkie zdjęcia do koperty i próbując wyrwać przyjaciółce resztę. -Oddawaj. Natychmiast idziemy to wyrzucić.
Lissandra jedynie wzruszyła ramionami, a następnie wyciągnęła komórkę, która oznajmiła o swoim istnieniu, przerywając naszą dyskusję przyjemnym dźwiękiem esemesa.
-Moja mama napisała, że wybieramy się wieczorem na zakupy. -Rzekła Lisa, nie odrywając ocząt od ekraniku swojego dotykowego telefonu. -No i od razu uprzedzam, że pojedziesz z nami. -Już miałam otwierać usta, aby zaprotestować, ale Ruda była szybsza. -I żadnego "ale"!

Cóż... Zakupy wydawały się być dobrą opcją, żeby choć trochę poprawić sobie humor. Lubiłam mamę Lissandry, mimo, że była równie mocno upierdliwa, co i jej córka. Pragnęła mnie zabierać wszędzie, bo sądziła, że jestem najbardziej uroczą osobą pod słońcem. To było śmieszne, bo miała taką samą opinię o mnie, jak moja rodzicielka o rudowłosej. Po wypadku jej stosunek do mojej osoby nieco się zmienił- oczywiście nie chodziło o to, że uległ pogorszeniu, bo wręcz przeciwnie! Pani Finnigan zaczęła traktować mnie jak swoją drugą córkę. W drodze do małej galerii handlowej, w której zwykle robiłyśmy z Lisą zakupy, wypytywała mnie o dosłownie wszystko- o to, czy chodzę regularnie na rehabilitację, czy pani psycholog Trevor często mnie odwiedza i jak się czuje mama. Odpowiadałam jej z niepewnym uśmiechem na twarzy, spoglądając na swoją przyjaciółkę, by jakimś cudem spróbowała zmienić temat. Nigdy nie lubiłam mówić o sobie, a co dopiero o tych sprawach, które nie były dla mnie proste.
Pani Finnigan wyciągnęła mój wózek z bagażnika i rozłożyła go przed tylnym wejściem do samochodu. Oczywiście pomogła mi wraz z Lissandrą przesunąć się do zewnątrz, a następnie posadziła mnie na siedzisku mojego "partnera" na kółkach.
Rozejrzałam się po podziemnym parkingu. Byłam tu pierwszy raz od czasu wypadku. Cholerne wspomnienia. Jakiś nieopisany ból przeszedł moje ciało, które chciało po prostu wstać i pójść do galerii jak zwyczajna nastolatka. Ile bym dała, żeby znów móc chodzić pomiędzy ladami, wybierać przeróżne, kolorowe ubrania i wygłupiać się z Lisą w przebieralni... Teraz to wszystko przepadło. Razem z szansą na bliższą relację z Bradley'em.
Wpatrując się w wielkie rozsuwane drzwi, dopiero teraz zrozumiałam, że już nigdy nie będzie inaczej. Że rzeczywistość jest inna, a los zwyczajnie lubi dawać po tyłku i śmiać się ludziom prosto w twarz. Nie chciałam wychodzić na totalną pesymistkę, ale gdy myślałam o całokształcie trochę dogłębniej i uwzględniałam wszystkie szczegóły, to... Naprawdę było mi ciężko. A szczególnie mojej matce, która już wiele w swoim życiu przeszła. Straciła męża, a niedawno walczyła niczym lwica o życie córki.
-Ziemia do Lennon, rozpoczynamy wielkie zakupy!- Lisa skutecznie odsunęła ode mnie wszystkie przemyślenia, kiedy popchnęła mój wózek do przodu. Odwróciłam głowę w jej stronę i zmusiłam się do posłania jej szerokiego uśmiechu. Chyba wyszło mi to całkiem przekonywująco, bo dziewczyna również się wyszczerzyła i wprowadziła wózek do środka galerii. Nie chciałam jej psuć popołudnia. Nie chciałam być dla niej ciężarem, choć było mi trudno sobie z tym wszystkim poradzić i tak po prostu zapomnieć.
-Dziewczynki, ja do was niedługo przyjdę, wstąpię tylko po kawę.- Oznajmiła nam pani Finnigan, która skręciła w stronę małej kawiarenki, znajdującej się przy wejściu. Lisa pokiwała ze zrozumieniem głową i przyspieszyła nieco kroku. Próbowałam nie zwracać uwagi na ludzi, którzy zatrzymywali na mojej osobie swoje zaciekawione spojrzenia. Zagryzłam dolną wargę, a następnie wlepiłam brązowe tęczówki w czubki swoich butów.
-Do jakiego sklepu idziemy?- Zapytałam, siląc się na pewniejszy ton w głosie.
-No jak to do jakiego? A gdzie zwykle kupowałyśmy najlepsze sukienki i bluzki? -Rudowłosa czym prędzej skręciła do naszego ukochanego, malutkiego butiku. Nie był markowy. Można było w nim dostać wszystkie możliwe fatałaszki w najpiękniejszych pastelowych kolorach. Lissandra zachwycała się zwiewnymi tkaninami, które idealnie podkreślały jej proste i długie niczym u gazeli nogi. Rudowłosa lubiła chodzić w sukienkach i prezentować swoje atuty. Ze mną było trochę inaczej. Zazwyczaj nosiłam szerokie ubrania, a w owym sklepie, który uznałyśmy za swój ulubiony, odnajdywałam jedynie szerokie bluzy, które miały zasłaniać mój (nie)wielki brzuch.
Wjechałyśmy do środka. Odruchowo rozejrzałam się po sklepie. Gdzieś w głębi kręciły się inne osoby, namiętnie przeglądając ubrania. W progu powitała nas rozpromieniona sprzedawczyni, która właśnie zakładała na manekin uroczy, puszysty sweterek w kolorze miętowym. Lissandra podjechała ze mną pod najnowszy, typowo wiosenny towar.
-Popatrz! Ta będzie idealna dla ciebie na piknik! -Pokazała mi pierwszą lepszą, kwiecistą kieckę na ramiączkach. Trzeba było przyznać, że rudowłosa miała gust. Co jak co, ale ona potrafiła się wystrzałowo ubierać!
-Jaki piknik, Lisa? Przecież nie będziesz mnie targała aż do szkoły. Wiesz jaką sensację wzbudzę?- Skrzywiłam się wyraźnie, nie zwracając już większej uwagi na sukienkę.
-Daj spokój! Wszyscy o ciebie pytają. Jest parę osób, które się za tobą naprawdę stęskniły. Zrobisz im niespodziankę...
Już nie chciałam nic mówić, bo wiedziałam, że w tej kwestii i tak nie wygram.
Podczas gdy panienka Finnigan przeglądała kolejne ubrania, ja wróciłam do beztroskiego rozglądania się po reszcie sklepu. Moją uwagę przykuły dwie czupryny dziewcząt, wyłaniające się zza półek, ustawionych na środku. Jedna była jasna, a druga... Czarna.
-Nie, nie, nie... Tylko nie to, błagam... -Złapałam Lissandrę za rękę i przyciągnęłam do siebie z taką siłą, że dziewczyna wypuściła z rąk szeroką bluzkę, którą właśnie oglądała ze wszystkich stron.
Co jak co, ale naprawdę miałam dość dzisiejszego dnia. Już chyba wspominałam, że ktoś na górze zaplanował sobie doprawdy zabawny scenariusz i obsadził mnie w roli głównej? Lissandra, wielce oburzona, podniosła swoją zdobycz z ziemi i zerknęła w tę samą stronę, co ja.
-No to kurwa pięknie.- Wyszeptała tylko, chwytając mocniej materiał, który trzymała w swoich dłoniach.
Parę kroków od nas znajdowała się Liberty wraz z Margaret. Dziewczyny dyskutowały między sobą o czymś niezmiernie pasjonującym. W zasadzie... Tylko Libby mówiła, żywo gestykulując. Mag jedynie posłusznie słuchała i kiwała głową, uśmiechając się delikatnie.
Nie chciałam już widzieć tej czarnej, umalowanej na czerwono mordy. Czułam, że będzie mi się śniła w najgorszych koszmarach i miałam nadzieję, że już nigdy więcej nie spotkam jej parszywej osoby w życiu realnym. Niestety się uroczo myliłam.
-No i co robimy? Trzeba się stąd wynosić, jak najszybciej! -Powiedziałam, nie puszczając ramienia Lissandry. Zacisnęłam na nim mocniej paznokcie, niemalże wbijając je w skórę przyjaciółki.
Nie odrywałam wzroku od dwóch dziewczyn i czułam, jak krew mnie zalewa. Maggie wraz z Liberty zbliżyły się niebezpiecznie w naszą stronę. Dopiero teraz zauważyłam, że jasnowłosa trzyma w swoich ramionach całą kupę kolorowych fatałaszków. Sheard podawała biednej blondynce kolejne bluzeczki, nawet nie patrząc na jej przepełnioną bólem twarz. Co z tego, że Margaret się uśmiechała? Robiła dobrą minę do złej gry. I wydawało mi się, że była zbyt dobra, żeby odmówić pomocy tej wypacykowanej lafiryndzie. Ruszyłam wózkiem w przeciwną stronę, kiwając na Lisę ręką, aby podążyła za mną. Miałam nadzieję, że nas nie zauważą. Przeciskałam się wózkiem przez ciasne alejki i modliłam się, żeby przez przypadek nie zaczepić o jakąś szafkę i nie wywrócić jej na siebie. Rudowłosa posłusznie szła za mną, kuląc się zabawnie i wystawiając jedynie nosek ponad stoiska, aby ocenić sytuację.
-Dobra, teraz nie powinny nas widzieć. -Stwierdziła Lis, która nadal się garbiła. Potraktowała tę misję naprawdę poważnie i to mi się podobało.
Zatrzymałam wózek przy spodniach i delikatnie rozsunęłam kilka par na wieszakach, aby móc obserwować nieprzyjaciół. Odnalazłam sobie idealne miejsce, z którego widziałam dosłownie wszystko. Żałowałam tylko, że nie mogłam usłyszeć ich całej rozmowy. Do moich uszu docierały tylko urywki, pojedyncze słowa, wypowiedziane przez Liberty nieco głośniej. Wyłapałam tylko tyle, że chyba gadały o pikniku, na którym miały się pojawić... No oczywiście. Choć Libby nie chodziła do naszej szkoły, to musiała się wpakować na imprezę, na której występował jej chłopak. Takiej okazji by nie przepuściła.
-Szlag.-Mruknęłam, bo dziewczyny chyba skończyły wybierać ciuchy i ruszyły dziarskim krokiem w stronę kasy. Oczywiście pierwsza szła Liberty, z uniesioną wysoko brodą. Trzymała w dłoni swoją kartę kredytową, którą czym prędzej podała sprzedawczyni, stojącej za ladą. Za nią truchtała Margaret, trzymająca górę ubrań na swoich ramionach. Myślałam, że zaraz się potknie, bo nawet nie mogła zerknąć pod swoje nogi.
Nasza kryjówka do tej pory sprawdzała się idealnie, gdyż mimo tego, iż dzieliło nas zaledwie parę kroków, dziewczyny nadal nas nie widziały. Przynajmniej do chwili, w której Lisa niestety nie powstrzymała swojego dość głośnego kichnięcia, prostując się automatycznie.
-Cześć! Co tutaj robicie?- Wyszczerzyła się do nas Margaret, która odeszła od kasy po uprzednim zostawieniu ciuchów Lib na ladzie.
Spojrzałam na niedawno poznaną blondynkę, a następnie na Liberty, która chyba nie miała zamiaru się z nami witać. Zmierzyła nas jedynie swoim jakże kurewskim spojrzeniem i zajęła się płaceniem swoją kartą kredytową.
-Cóż... Pewnie to samo co wy- szykujemy się na piknik w Woodside High School. -Wzruszyła ramionami Lisa.
-To wy też się tam wybieracie? Super! Porobię chłopakom trochę zdjęć, gdy będą na scenie. -Rzekła Mag, która cały czas uśmiechała się do nas ciepło. Wydawała się być przeciwnością Liberty. W zasadzie... Nie pasowała do przebojowego i krzykliwego charakteru swojej towarzyszki.
-Jak to nie ma pieniędzy? Przecież niedawno ją sprawdzałam! Miałam na niej wszystkie swoje oszczędności! -Czarnowłosa powiedziała to na tyle głośno, by zagłuszyć naszą jakże interesującą dyskusję z Maggie. -Margaret, chodź tu na chwilę! -Zwróciła się do blondynki, która posłusznie podreptała w jej stronę. -Nie chcą przyjąć mojej karty. Będziesz musiała zapłacić ze swojej.
Wyjechałam wózkiem z ciasnej alejki, uznanej uprzednio za kryjówkę i poczęłam wpatrywać się w całą tę sytuację z wielkim zadziwieniem. Sherwood była traktowana jak... Niewolnik. Piesek na posyłki, który musi być gotowy w każdej chwili i każdym momencie. Skrzywiłam się nieco, widząc, iż Mag wyjmuje swój portfel z torebki i podaje sprzedawczyni gotówkę. Liberty nawet nie mówiła, że jej wszystko co do grosza odda. Ba! Nawet nie raczyła jej podziękować! Coraz mocniej nienawidziłam tejże osoby, która wydawała się być tylko pustą, zadufaną w sobie osobą, nie widzącą niczego poza czubkiem własnego nosa.
Lafirynda odwróciła się natychmiastowo w tył, gdy Margaret już zdążyła zapłacić za jej zakupy. Jakoś naszła mnie ochota, żeby krzyknąć, aby uważała na parę manekinów, ubranych w nowe, wiosenne sukieneczki, ale powiedzmy, że... Zaschło mi w gardle.
Wystawa wywróciła się na podłogę, a kapelusze i okulary spadły z plastikowych głów. Prychnęłam głośno, zakrywając usta dłońmi, aby przez przypadek nie zaśmiać się zbyt donośnie.
Twarz dziewuchy Bradley'a była nienaturalnie czerwona. Nie wiedziałam, czy przybrała taki kolor ze względu na silne emocje, kłębiące się w Liberty, czy może z bliżej nieokreślonych przyczyn na jej czole oraz policzkach pojawiło się kilkanaście dorodnych krostek. Dopiero teraz zwróciłam na to większą uwagę.
-Libby... -Zaczęła niepewnie Margaret, która przycisnęła palce do swoich ust- zupełnie tak, jakby nie chciała, aby pewne słowa docierały do jej przyjaciółki.
-Co znowu?!- Warknęła Liberty, zerkając na ciuchy, porozwalane na podłodze oraz naszą dwójkę, ledwo co powstrzymującą się od śmiechu.
-Twoja buzia... Jest jakaś dziwna... -Mruknęła Maggie w odpowiedzi, przysuwając koleżankę do lustra i pokazując wielkie wypieki na jej twarzy. Policzki Sheard zasłoniły jakieś nieokreślone, czerwone plamy. Coś jak... Wysypka? Czułam, jak łzy napływają mi do oczu. Po prostu nie mogłam wytrzymać, żeby zaraz nie zacząć drzeć się na cały sklep i śmiać wraz z Margaret oraz Lisą. Oczy Sheard zrobiły się wielkie i albo miałam wrażenie, albo jej twarz przybrała jeszcze bardziej intensywny, krwisty odcień. Zupełnie jak jej genialna szminka do ust.
-Boże, Margaret! To chyba ten nowy krem, który niedawno kupiłam! Nie wiedziałam, że mam na niego uczulenie!- Zajęczała, łapiąc się za buźkę i próbując zasłonić ją wielkim szalem, który dotychczas wił się przy jej szyi. -Idziemy do domu! -Spojrzała na jasnowłosą, nadal trzymając kawałek materiału przy swoich ustach oraz nosie. Chyba nie zwróciła większej uwagi na ubrania, które porozwalała. Po prostu wybiegła jak najszybciej ze sklepu, nie oglądając się nawet za Margaret. Jasnowłosa zerknęła niepewnie na swoją przyjaciółkę, a następnie na bałagan, który zrobiła. Wyglądała tak, jakby chciała posprzątać to wszystko i wytłumaczyć się sprzedawczyni, ale... Usłyszała kolejny krzyk czarnowłosej, który rozniósł się niemalże po całej galerii.
-No już idę, Lib! -Pomachała nam jedynie na pożegnanie i zniknęła za drzwiami. Nie mogłam już wytrzymać. Wybuchłam gromkim śmiechem wraz z Lissandrą, która niemalże wykładała się na sklepowej podłodze i płakała, mamrocząc coś, że Liberty wygląda niczym dorodny świniak, który czeka na swoją kolej w ubojni. 

11 komentarzy:

  1. jesteś niezrównana normalnie! jak ja Cię uwielbiam! <3

    lostmybalance-fanfiction.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam to ! Jest cudowne <3

    OdpowiedzUsuń
  3. super rozdział!dobrze tak liberty zasłużyła na to jeszcze Niwiem czym ale zasłużyła. nie lubię jej bo przecież jest konkurencją dla lennon. błagam nie każ mi długo czekać na nexta
    theeternalkids.blogspot.com
    szpiegostwo-poplaca.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudowny rozdział! Wybacz za słownuctwo ale cos mnie rozpierdala od środka na myśl o tej rozwydrzonej szmacie Libby :))
    Mam nadzieję że Margaret ją zostawi.
    A co do tych zdjęć.. dlaczego mam wrażenie, że to Anthony ma z tym coś wspólnego?
    No cóż, przekonamy się ;)
    Nie trzymaj nas za długo w niepewności! :p
    Pozdrawiam
    Kocham mocno! Xx
    @yeah_buddy_xo

    OdpowiedzUsuń
  5. omg hahahahahah dobre kocham cię

    OdpowiedzUsuń
  6. Ojeju*.* . Cudowny rozdział ;3 . Czekam na następny ;D . Jestem ciekawa co bd dalej ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. jeeeej cuuuudo nie mogę się doczekać next xxx

    OdpowiedzUsuń
  8. Kocham kocham kocham kocham <3 nie mogłam się doczekać tego rozdziału ale warto było czekać jest boski szczerze nienawidzę Liberty a Margaret wydaje się być całkiem spoko. Nawet nie wiesz jak mi jest żal Lennon. Mam nadzieje ze między nią a Bradleyem wszystko się ułoży. <3 /BlackRouse

    OdpowiedzUsuń
  9. Uwielbiam <33
    Rozdział jak zwykle perfekcyjny ;3
    Czekam na nexta ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. ooo ja nie mogę!! piszesz za idealnie!!! uzależniłam się :) mam nadzieję że szybko dodasz nowy rozdział ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Świetne opowiadanie! Mam nadzieje ze jeszcze dluuugo potrwa. Zycze weny i nowych pomyslow na rozdzialy:)

    OdpowiedzUsuń