Szczerze?
Dobrze było ponownie ujrzeć budynek Woodside High School. Widząc znane, stare
mury szkoły, poczułam intensywny uścisk w dole serca. Coś jak...
Podekscytowanie zmieszane z niepewnością. Z jednej strony pragnęłam ponownie
zobaczyć Bradley'a, ale z drugiej nie chciałam rozczarować się po raz kolejny. Choć
moje nerwy już dawno się uspokoiły, to nadal nie mogłam pogodzić się z pewnym
konkretnym faktem. Tak długo na niego czekałam. Tak długo bałam się, czy żyje,
czy naprawdę istnieje. A teraz, kiedy już go odnalazłam, okazało się, że jest
szczęśliwie zakochany... W kimś zupełnie innym. Był zapatrzony w durną Liberty
jak w obrazek. Nie widział świata poza nią, to od razu dało się wyczuć. Sposób,
w jaki na nią spoglądał był taki... Wyjątkowy. Niezwykły i pełen czułości. Zupełnie
tak, jakby spoglądał na nią po raz pierwszy, a zarazem ostatni.
Miałam nadzieję, że chłopcy tym razem będą
mieli więcej szczęścia, niż na próbie. To była ostatnia szansa dla Connor'a,
aby zrobić dobre wrażenie na reszcie zespołu i udobruchać nieco James'a. Czy mi
się wydawało, czy tylko on go nie tolerował? Zupełnie nie wiedziałam dlaczego. Może
był zazdrosny o resztę chłopaków? W końcu zaczynali tylko we trójkę i
przyzwyczaili się do siebie. Nowy członek zespołu mógł być nieco
problematyczny.
Tego
dnia uległam i dałam się pomalować Lissandrze. Zazwyczaj nie nosiłam mocniejszego
makijażu- jedynie podkręcałam rzęsy tuszem i nakładałam jakiś jaśniejszy cień
do powiek, aby się nie wyróżniać z tłumu. Dzisiaj rudowłosa odstawiła mnie tak,
że sama nie poznawałam swojego odbicia w lustrze! Moje brązowe tęczówki
idealnie podkreślał czarny eyeliner z delikatnymi drobinkami srebra. Usta
zostały nieco powiększone przez soczysty, owocowy błyszczyk. Ponadto Lisa
przekonała mnie do tej sukienki w kwiaty, więc nad ranem poprosiłam
przyjaciółkę, aby pomogła mi ją założyć i wybrać do niej jakiś sweterek, który
będzie się idealnie komponował w tym zestawieniu.
Właśnie
dojeżdżaliśmy do przejścia, na którym miało miejsce TO konkretne i jedyne
wydarzenie, które zmarnowało mi życie. Ścisnęłam dłońmi materiał sukienki,
który delikatnie opadał na uda.
-Nie, stój!- Wymamrotałam do
przyjaciółki, która już miała popychać wózek na ulicę. -Chodźmy inną stroną, proszę... -Poczęłam się rozglądać na lewo i
prawo, w poszukiwaniu auta, nadjeżdżającego z impetem w naszą stronę. Nie
potrafiłam przejść przez to przejście, na którym potrącił mnie samochód. Lisa
chyba mnie nie słuchała, bo wózek powoli toczył się do przodu, jakby chciała
mnie przekonać do tego, że wszystko będzie w porządku. Nie! Zaciągnęłam hamulce
na dwóch kołach i gdyby nie pas zabezpieczający, który trzymał moją sylwetkę,
to wylądowałam nosem na betonie. -Proszę.-Powtórzyłam
dużo głośniej, zaciskając zęby i próbując złapać powietrze. Natychmiastowo
zrobiło mi się gorąco. Dusiłam się. Niemalże czułam ten sam ból, który
rozsadzał moją klatkę piersiową, gdy uderzała o beton. Lisa na szczęście czym
prędzej zmieniła kierunek, po uprzednim odblokowaniu hamulców. Mogłam odetchnąć
z ulgą.
Przy
zielonej, dość charakterystycznej bramce prowadzącej na teren mojej dawnej
szkoły, gromadzili się inni uczniowie, którzy podśmiewywali się z jakichś
banalnych żartów i wymieniali swoje uwagi dotyczące pikniku. Cała impreza miała
się odbyć na rozległych terenach zielonych za Woodside High School. Gdy tylko
zobaczyli mnie i Lissandrę, natychmiastowo przestali gadać. Zachowali się tak,
jakby obok przeszła nauczycielka, którą obgadywali. Wgapiali się we mnie, wytrzeszczali
oczy i przez to czułam się niczym zjawisko, którego nigdy na oczy nie widzieli.
Czy całe moje liceum musiało wiedzieć o wypadku i jego konsekwencjach?...
Mogłabym przysiąc, że jedna osoba z tej grupki zapytała cicho innych czy to
właśnie ta Lennon Cartwright, która była w śpiączce.
Rozejrzałam
się po dość obszernym placu przed głównym wejściem do placówki. Na schodach
siedziała dobrze mi znana osoba Tristan'a Evans'a. Skrzywiłam się nieco,
widząc, iż nie jest sam. Któż by pomyślał, że chłopak, który miał nogę w gipsie
i nie potrafił poruszać się o kulach, weźmie ze sobą... Psa? Dość sporego,
zaślinionego psiaka, który wyrywał się mu do każdej osoby, przechodzącej obok
niego.
-Zwariowałeś.- Pokręciłam głową, gdy
podjechaliśmy w jego stronę. Blondyn zatrzymał na nas swe błękitne oczęta,
szerząc się głupkowato.
-Nie, nie. Nic z tych rzeczy. Po prostu
musiałem wziąć Nico ze sobą. -Wytłumaczył się od razu, chwytając mocniej
smycz, gdyż psina poczęła wyrywać się do Lissandry. Mało brakowało, a rudowłosa
wylądowałaby przez zwierzę na ziemi.
-I co, może jeszcze zaprosisz go na scenę,
podczas gdy będziecie grali?- Odezwała się moja przyjaciółka, która właśnie
otrzepywała nową bluzkę z nadmiaru śliny niejakiego Nico.
-Skąd! Wy się z nim zaprzyjaźnicie. On jest uroczy,
serio. No i w zasadzie grzeczny z niego facet, tylko trochę ciągnie... I chyba
ma ADHD. -Wzruszył ramionami, podając smycz rudowłosej. Jaki właściciel,
taki pies, prawda?
Dziewczyna
odchrząknęła znacząco i chyba chciała coś powiedzieć, ale... Zatkało ją.
-Mówisz serio, Tris? Mamy zaopiekować się niezrównoważonym
psychicznie zwierzęciem i wziąć go ze sobą na piknik, gdzie będzie mnóstwo
ludzi i... Jedzenie? - Odezwałam się w końcu, gdy już poukładałam sobie
wszystko w głowie. Lisa nadal wpatrywała się z niemym zadziwieniem w
osiemnastolatka i trzymała smycz, którą podał jej perkusista.
-Ej, proszę was! To tylko jeden raz!
-Zrobił minę słodkiego, niewinnego szczeniaczka.
Miałam
ochotę mu powiedzieć, żeby wrócił się do domu i odstawił tego nadpobudliwego
golden retriver'a. Jak to on sobie wyobrażał?
-Dobra. Ale teraz masz pięć sekund żeby
zniknąć mi z oczu, zanim się rozmyślę.- Wytrąciła mnie z głębokich
rozmyślań Lissandra, która już chyba pogodziła się z tym, iż będzie musiała
przez cały piknik niańczyć Nico.
Tristan
rozpromienił się natychmiastowo i uniósł nieporadnie swe ciało, chwytając przy
okazji kule. Zaczęłam się intensywnie zastanawiać nad tym, czy owe kule pomogą
mu w poruszaniu się, czy jednak zrobią mu jeszcze większą krzywdę. Na szczęście
obyło się bez żadnych sensacji, choć Lisa pomogła mu zejść ze schodów. Nawet
chciała go trochę podprowadzić, jednakże pies nie dał jej tego zrobić, bo
wyrywał się w każdą możliwą stronę, piszcząc przy tym jakby go ze skóry
obdzierano. Rudowłosa musiała się nieźle nogami zaprzeć, żeby przypadkowo nie
wypuścić smyczy z rąk.
Gdy już
minęliśmy budynek szkoły, naszym oczom ukazała się rozległy zielony teren,
który zazwyczaj na przerwach zostawał oblegany przez innych uczniów. Wszędzie porozkładane
były koce, na których siedziała młodzież i korzystała z przepięknej pogody, dając
pieścić swe twarze delikatnym promieniom słonecznym.
Rozejrzałam
się uważnie po okolicy, wyłapując kolejne, zdziwione spojrzenia moich dawnych
kolegów. Musieliśmy wyglądać naprawdę zabawnie- ja na wózku, próbująca poradzić
sobie z trawą, po której koła nie chciały już tak szybko mknąć, obok mnie
kuśtykał Tristan z kulami rozjeżdżającymi się na lewo i prawo, jakby był na
jakimś lodowisku. Przed naszą dwójką truchtała Lissandra, a na samym początku
ciągnął ją Nico, zachwycony obecnością tylu osób na raz i zwabiony zapachami z
koszyków, porozstawianych na kocach.
-Cześć Lennon!
-Jak się czujesz?
-Dobrze cię znowu widzieć!
Choć nie
przepadałam za swoją klasą, to miło było ujrzeć ich twarze. Może to dziwne, ale
trochę stęskniłam się za nimi i uważałam, że dobrze by było znowu usiąść w
ławce i słuchać nudnych wykładów na temat historii, czy męczyć się z zadaniem
matematycznym. Tak- wszystko wydawało się lepsze, aniżeli siedzenie w domu i
wgapianie się w sufit. Uśmiechnęłam się do wszystkich promiennie, kiwając głową
i odpowiadając jakimiś pojedynczymi słówkami. Z jeszcze szerszym uśmieszkiem
stwierdziłam, że w ich towarzystwie nie ma Felicii. Pewnie kręciła się gdzieś
ze starszakami, obgadując resztę. Ludzie zachęcali mnie, abym się w ich
towarzystwie zatrzymała na dłużej, ale ja miałam zupełnie inne plany- musiałam
znaleźć Bradley'a i zespół. Ponadto zgubiłam gdzieś Lisę i Tristan'a, więc
zaczęłam trochę panikować.
W oddali
majaczyła konstrukcja prowizorycznej sceny, po której latał pan woźny i
sprawdzał, czy nagłośnienie nie zawiedzie. Zaraz za nim, gdzieś w okolicach
perkusji Tristan'a, kręciła się Margaret ze swoim wielkim czarnym aparatem.
Dziewczyna fotografowała dosłownie wszystko- tłum ludzi, wesoło gaworzący,
instrumenty, czekające na The Vamps oraz urocze drzewa, rosnące przy płocie,
odgradzającym teren szkoły od uliczek.
W pewnym
momencie poczułam, że już nie muszę pchać wózka do przodu, siłując się z
kołami. Ktoś mnie w tej ciężkiej pracy wyręczył. Odwróciłam się do tyłu. Krew
odpłynęła mi z twarzy, a usta rozchyliły się delikatnie, jakby chciały
zapoczątkować tragiczny okrzyk. Ujrzałam... Anthony'ego. Chłopaka, który
kojarzył mi się ze wszystkim, co było najgorsze. O'Neil wykrzywił swe usta w
specyficznym uśmiechu, a jego oczy nienaturalnie rozbłysnęły, zatrzymując się
na moich czarnych tęczówkach.
-Gdzie się panienka tak spieszy? -Gdy
tylko usłyszałam jego głos, zadrżałam z kłębiących się we mnie nerwów. Miałam
ochotę przywalić mu w twarz i wyrwać te jasne kłaki, które wiły się na jego
parszywym łbie. Czym prędzej wróciłam do poprzedniej pozycji, opierając się
wygodnie i spinając wszystkie mięśnie, byle tylko zatrzymać wózek.
-Dzięki, poradzę sobie sama... -Burknęłam,
starając się zacisnąć hamulce. Wolałam zostać tutaj, na środku, wśród obcych
ludzi, aniżeli być prowadzoną przez Tony'ego. Powinien pomóc swojej dziewczynie
z utrzymaniem nadpobudliwego psa na smyczy. A on? On jakby zupełnie się nią nie
przejmował. Nawet nie próbował jej szukać.
-Spokojnie, nie ugryzę cię przecież.
-Wymruczał, nachylając się nad moją szyją. We włosach poczułam jego ciepły
oddech, który odbił mi się od karku.
-Zostaw mnie.-Powiedziałam trochę
głośniej, próbując przechylić się do przodu i uciec od jego zapachu. Szkoda
tylko, że ograniczał mnie pas, zapięty na brzuchu. -Poszukaj lepiej Lisy.
-A czy właśnie tego nie robię, moja droga?-
Wreszcie się ode mnie odsunął, więc mogłam odetchnąć z ulgą. Rozluźniłam nieco
mięśnie ramion i panicznie skakałam po tłumie ludzi, który skutecznie zasłaniał
mi miejsce pod sceną. Miałam nadzieję, że już za sekundę ujrzę swoją
przyjaciółkę i resztę. Jeszcze chwila, jeszcze jeden pieprzony moment...
-Lennon!- James wyrósł przed moją
sylwetką, uśmiechając się uroczo. Odetchnęłam z ulgą. Przy najbliższym,
rozłożonym kocu, do którego podwiózł mnie Anthony, siedzieli po kolei: Connor
oraz Lisa, gadający sobie w najlepsze, śmiejąc się do rozpuku. Rudowłosa nawet
nie zauważyła swojego chłopaka, bo była tak wpatrzona w swojego nowego
towarzysza. Obok nich kanapkę wcinał Tristan, a Nico, siedzący na trawie, co
chwilę popiskiwał cichutko, przypominając o swojej obecności. Na drugim,
połączonym kocu znalazł się Bradley i... Bliżej nieokreślona, opatulona szalami
i zakryta kapturem osoba, która miała na sobie wielkie okulary. Zmarszczyłam
czoło. Czyżby to była Liberty? Wybrała się na piknik za wszelką cenę, nawet z
tą okropną wysypką na swojej mordzie? Uniosłam brwi ku górze, kręcąc głową
niezauważalnie. Jak myślałam- musiała się dostać na występ chłopaka za wszelką
cenę.
Gdy już
wszystkich zmierzyłam wzrokiem, ponownie skupiłam się na osobie James'a.
-Przygotowani na występ?- Zapytałam
chłopaka, pokazując brodą w stronę sceny.
-Raczej tak. Poradziliśmy sobie ze sprzętem,
także dzisiaj powinno być już wszystko w porządku. -Wzruszył ramionami,
poprawiając niesforną czuprynę.
Anthony
w tym czasie ruszył w stronę Lisy, która po jego głośniejszym odchrząknięciu,
podskoczyła do góry i poderwała się z koca, dając się pocałować w policzek. Tym
razem to O'Neil domagał się pieszczot. Chyba był zazdrosny, bo mierzył Connor'a
białymi, zdenerwowanymi ślepiami i obdarowywał go wyjątkowo jadowitym
uśmiechem. Ruda zdążyła już przedstawić swojego "ukochanego" chłopaka
wszystkim osobom. Wszystkim oprócz... Liberty. Ona ściskała ramię Brad'a, jakby
zaraz miał jej gdzieś uciec i łypała swoimi ciemnymi ślepiami zza wielkich
okularów, w których wyglądała jak mucha. Ciekawe, czy słońce jej tak nie
przypiekało, skoro ledwo co widać jej było fragment nosa zza tych wszystkich
ciuchów.
-Możecie zaczynać. -Usłyszałam miły głos
pana woźnego, który ocierał czoło z potu. Chłopcy spojrzeli po sobie,
nabierając powietrza do płuc i zaczęli się podnosić z koca. Oczywiście musieli
również pomóc Tristan'owi, który nie radził sobie z kulami.
Margaret
podała w locie Liberty swój uroczy, bordowy sweterek, aby dziewczyna go
potrzymała, podczas gdy jasnowłosa będzie latała przy scenie i pstrykała
zdjęcia.
-No, pokażcie na co was stać. -Powiedziałam
w ich stronę, uśmiechając się do każdego z osobna. Skrzyżowałam palce i
pokazałam je chłopakom. Czyżby stres ich trochę zjadał? Widziałam, że spinają
swoje mięśnie i spoglądają na siebie z wyraźną niepewnością. Na szczęście
wszystko im przeszło, gdy tylko znaleźli się na scenie.
-Cześć, jesteśmy The Vamps. -Brad oparł
swoją prawą dłoń na mikrofonie zaraz po tym, gdy uniósł gitarę ze stojaka. -Postaramy się umilić wam dzisiaj czas na
szkolnym pikniku w Woodside High School.
Moje
serce automatycznie zaczęło szybciej bić. Słodkie dźwięki z gitar popłynęły z
głośników, roznosząc się echem po rozległym terenie zielonym naszej szkoły. Gdy
Bradley brał pierwszy oddech, aby zacząć śpiewać słowa piosenki One Direction-
Kiss You, zamarłam. Nie liczyło się już zupełnie nic. Tylko zespół, tylko ich występ.
-Oh I just wanna take
you anywhere that you like, we can go out any day any night. Baby I'll take you there take you there,
baby I'll take you there, there...- Zaczęłam
cieszyć się niczym małe dziecko. Głos Bradley'a może nie był jeszcze
perfekcyjny i wyrobiony, ale chłopak śpiewał czysto.
Wszyscy
odwrócili się w stronę sceny, spoglądając na nią z zaciekawieniem. Lissandra
nie mogła się powstrzymać i pisnęła jak najgłośniej tylko potrafiła, unosząc
ręce wysoko do góry. Mogłabym przysiąc, że w tym momencie zauważyłam szeroki
uśmiech na twarzy Connor'a, który zerknął w naszą stronę. Pomińmy wiecznie
wnerwioną minę Anthony'ego, który wgapiał się w zespół tak, jakby chciał ich
wszystkich za chwilę wymordować.
Choć
reszta szkoły była bardziej pochłonięta swoimi rozmowami, to i tak wsłuchiwali
się w wykonanie przyjemnej, miłej dla ucha piosenki popularnego boysband'u.
Niektóre osoby nawet głośno wykrzyknęły, że to ich ulubiony kawałek One
Direction. Choć moje zainteresowania muzyczne nieco odbiegały od typowego popu,
to byłam zachwycona. Chłopaki z każdym kolejnym dźwiękiem rozluźniali się
jeszcze bardziej, a ja widziałam, jak zatracają się w muzyce. Byli w swoim
żywiole.
The
Vamps zagrali jeszcze parę piosenek, a później zostali nagrodzeni gromkimi
brawami, podczas których ja, Lisa oraz Liberty z Margaret krzyczały i piszczały
najgłośniej. Gdy schodzili ze sceny na małą przerwę, miałam ochotę uściskać ich
wszystkich z osobna. Oczywiście o jakimkolwiek kontakcie z Bradley'em nie było
mowy- Libby przesunęła swój tyłek na trawę, żeby zrobić miejsce Simpsonowi, a
następnie ułożyła głowę na jego ramieniu, szepcząc coś w stylu, że był
genialny. Wszyscy wykrzykiwali coś na raz, gratulując im wspaniałego występu. Tristan
właśnie wyciągnął marker i w tym całym harmiderze kazał się podpisywać na
gipsie, uznając, że dzisiejszy dzień będzie niezwykłym, otwierającym wielkie
wrota do ich kariery.
-Ej, ludzie, coś mi tu śmierdzi...- Przerwała
dyskusję Margaret, która zaczęła rozglądać się po kocu, żeby zobaczyć, czy
przypadkiem jakieś kanapki się nie zepsuły.
Liberty
również zaczęła szukać potencjalnego źródła smrodu. Gdy zerknęła na swoje
biodro... Podskoczyła w miejscu, wstając z trawy.
-To gówno tego twojego zapchlonego kundla!-
Pokazała palcem na Lisę, która siedziała nieruchomo, wgapiając się w nią z
szeroko otwartą buzią. W dłoni nadal trzymała smycz, więc ruda mogła czuć się
winna. Przynajmniej przez chwilę. Nawet nie wiedziała co odpowiedzieć, bo była
w wielkim szoku. Sądziła, że Liberty zaraz się na nią rzuci i wyrwie jej
wszystkie włosy z głowy.
No i
właśnie w tym konkretnym momencie do nóg Tristan'a przyleciał uradowany Nico,
który pozbył się już... Balastu i mógł swobodnie biegać w tą i z powrotem.
-No co, pies? Pies stęsknił się za panem?
Niech pies pokaże jak bardzo tęsknił za panem i jak bardzo jest z pana dumny!- Evans
od razu przy nim kucnął i zaczął drapać go za uchem, podając pisak Bradley'owi.
Zwierzę było wniebowzięte. Zaczęło lizać blondyna po całej twarzy i wydawać z
siebie cichy pisk, świadczący o radości.
-Zaraz... Tristan... To coś to twój pies...?-
Libby zwróciła się do szczupłego chłopaka i zdjęła ze swego nosa okulary,
ujawniając okropną, różową od wysypki, twarz.
-Idiotka.- Burknął przez śmiech Tristan,
który nadal głaskał zwierzę.
Spojrzałam
na Liberty. Zmrużyła oczęta i wpatrywała się z wyraźnym poirytowaniem w
blondyna. Była chyba jeszcze bardziej czerwona, niż wcześniej. I powodem takiej
reakcji nie była tylko wysypka.
-Słucham?- Wybuchła, gdy tylko dotarło do
niej to, iż Tris ją obraził.
-Nie mów "słucham", bo cię
wyrucham!- Odparł na to chłopak z wielkim wyszczerzem na swej bladej buźce.
Minęła
może sekunda. Libby wycelowała prosto w twarz Evans'a, uderzając jego policzek
otwartą dłonią. Głuchy "plask" świadczył o tym, że dziewczyna
trafiła.
Chyba
coś we mnie pękło. Po prostu nie mogłam powstrzymać śmiechu, który opuścił moje
płuca i wydostał się na zewnątrz. Nie tylko ja dostałam takiego nagłego ataku. Margaret
musiała przytrzymać swoją lustrzankę, by przypadkiem nie upadła na ziemię,
Lissandra, siedząca na kocyku obok mojego wózka, o mały włos się nie
zasmarkała, a James z Connor'em...? Przewrócili się na plecy, starając złapać głębszy oddech, żeby
przypadkiem się nie udusić. Oni z całej nasze ekipy ryczeli najgłośniej,
ocierając łzy z policzków. Kątem oka zerknęłam na Bradley'a- nie wiedziałam,
czy brązowooki śmiał się ze swojej dziewczyny, czy może z Tristan'a, którego
policzek stał się równie czerwony, co parszywa gęba Sheard. Co prawda powstrzymywał
się z całych sił, ale również musiał żywo na to zareagować, dopóki Liberty nie
zmierzyła go swoim kurewskim spojrzeniem, który mógł zabijać.
Evans
wpatrywał się w panienkę Sheard z szeroko otwartymi oczami. Chyba jeszcze nie
ogarnął sytuacji, bo nawet nie złapał się za miejsce, w które go ta lafirynda
uderzyła. Po prostu... Zatkało go. Nie wiedział co zrobić. To jeszcze bardziej
rozśmieszyło James'a i Connor'a, którzy tarzali się po kocu i nie mogli się
opanować. Tylko Anthony nie pasował do naszej ekipy- wpatrywał się w całą tę
sytuację z wyraźnym poirytowaniem.
-Margaret, idziemy!- Warknęła Lib, zdejmując
z siebie bordowy sweterek Maggie i krzywiąc się przy tym. Cóż... Cały rękaw był
ubrudzony w kupie Nico.
-Przecież muszę zostać. Cały czas robię
zdjęcia. -Najpierw odchrząknęła,
siląc się na poważny ton w głosie.
Poszkodowana
panna w kupie już miała się odwracać i iść przed siebie, ale po usłyszeniu słów
Margaret, odwróciła się w jej stronę i otworzyła na ułamek sekundy buzię, jakby
chciała coś jeszcze powiedzieć. Czyżby po raz pierwszy Mag odmówiła swojej
najlepszej przyjaciółce? Tak to chyba wyglądało.
-Bradley!- To nie było pytanie. To był
rozkaz. Rozkaz pełen żalu i rozpaczy. Księżniczka nie miała z kim wracać do
domu. Przecież sama nie mogła iść przez ulicę w takim stanie.
Zerknęłam
na mój obiekt westchnień, który począł drapać się po tyle głowy. Gdyby mógł, to
od razu poderwałby się z koca i poleciał za swoją dziewuchą.
-Libby, gramy jeszcze parę kawałków... -Wytłumaczył
cicho, posyłając jej pokrzepiający uśmiech. Niestety- zespół w tym momencie był
o wiele bardziej ważniejszy, niż jakaś akcja pod tytułem "wszyscy piorą
sweter".
Liberty
wciągnęła powietrze, przygryzając dolną wargę. Nie wiedziała, co powiedzieć,
więc wyciągnęła pobrudzone ubranie w stronę jego właścicielki. Margaret jedynie
zmarszczyła brwi, odwracając się od niego.
-Możesz go zatrzymać. -Jasnowłosa zatkała
nos, uśmiechając się do przyjaciółki szeroko.
Czarna
stała jeszcze przez moment przed kocem, trzymając sweter w kupie i wpatrując
się ze zdziwieniem w oczętach. Szukała kogoś, kto z nią pójdzie i jej pomoże.
Och, jak mi było jej wtedy przykro! Przecież panna w kupie nie mogła wracać
sama! Kto jej pomoże? No kto?
Widząc
odchodzącą Liberty, która ponownie nałożyła wielkie okulary i zasłoniła się
szalem, żeby nie widać było paskudnej wysypki, poczułam jakąś dziwaczną satysfakcję,
która rozlała się ciepłem po moim żołądku. Zatrzymałam na niej swe ciemne
tęczówki i wodziłam za jej sylwetką wzrokiem, aż nie zniknęła wśród innych
uczniów, spoglądających na nią z wyraźnym zadziwieniem, a może nawet
obrzydzeniem, gdy majtała sweterkiem i roznosiła nieprzyjemny zapach psich
odchodów.
Co
mogłam w tym momencie stwierdzić? Całym sercem pokochałam psa Tristan'a. Choć
Nico był niezrównoważony psychicznie i równie mocno roztrzepany jak jego
właściciel, to i tak byłam mu niezmiernie wdzięczna. Chyba następnym razem
kupię mu wielką kość w nagrodę.
Chłopaki
zagrali jeszcze dwie piosenki. Cały piknik powoli dobiegał końca. Większość
osób opuszczało tereny zielone naszej szkoły i kierowało się w stronę domów. Nawet
Anthony dał sobie spokój i wcześniej opuścił nasze towarzystwo. Reszta jeszcze
siedziała na kocach i przyjemnie ze sobą plotkowała, rozkoszując się rześkim
wieczorem. Niektórzy dojadali jeszcze kanapki, albo wyrzucali resztki na ziemię
i czym prędzej się ewakuowali, żeby nie zostać przyłapanym. Nico kręcił się
wokół naszej ekipy i domagał się pieszczot. Ewentualnie wyruszał na krótki
spacerek, aby pozbierać jedzenie, rzucone gdzieś w trawę, ewentualnie...
Oznaczyć drzewko czy krzaczek.
Ukradkiem
spoglądałam na Lissandrę. Obficie gestykulowała, wpatrując się w twarz
Connor'a, który również skupił całą swoją uwagę tylko na niej. Śmiali się,
robili głupie miny i tłumaczyli coś sobie. Po raz pierwszy widziałam, że Lisa
jest szczęśliwa. Nie obchodził ją w tej chwili żaden pajac Tony, który pod
wpływem silnych emocji potrafił uderzyć bliską sobie osobę. Sama uśmiechnęłam
się pod nosem, widząc jej rozpromienioną twarzyczkę.
Wodziłam
oczętami po sylwetkach znajomych. Margaret pokazywała zdjęcia James'owi, a ten
żywo na nie reagował, mówiąc, że niedługo wstawi je na instagrama, albo założy
jakiegoś specjalnego bloga, żeby jeszcze bardziej rozgłosić ich zespół. Tristan
właśnie bawił się z Nico, który chwycił swoimi zębiskami smycz i próbował ją
wyrwać właścicielowi. Istna sielanka. Tłum szkolny już całkowicie się
przerzedził. Zostały tylko pojedyncze grupki, które cicho rozmawiały między
sobą.
W końcu
mogłam całą swą uwagę skupić na ciemnowłosym Simpsonie. Siedemnastolatek
siedział najbliżej mnie.
-Uśmiechnij się.- Rzuciłam w jego stronę.
Brad wpatrywał się w swoje dłonie, co chwilę obracając bransoletki na
nadgarstku. Jedna, złożona z większych koralików przykuła moją uwagę-
zaglądając mu przez ramię, mogłam zauważyć pojedyncze literki, które tworzyły
trzy wyrazy. Niby takie zwyczajne i mało oryginalne, ale jakie bolesne...
"I Love Libby". Serio? Przysięga miłości musiała być uwieczniona na
drewnianych kółkach, luźno zaplątanych na jakimś sznurku?
Bradley był jakby w zupełnie innym świecie.
Czyżby brak Liberty w bliskim otoczeniu było przyczyną diametralnej zmiany jego
nastroju? A może był już zmęczony tym całym piknikiem?
Loczek
spojrzał na mnie, marszcząc czoło. Z początku nie za bardzo zrozumiał, o co
chodzi i czy rzeczywiście powiedziałam to do niego. Posłał mi jednak blady,
nieco wymuszony grymas, przypominający uśmiech. Wzruszył ramionami, wracając do
obracania bransoletek.
-Nawet po najgorszej burzy w końcu wstanie
słońce. -Stwierdziłam, wzruszając ramionami.
Właśnie
wtedy przypomniało mi się pewnie miejsce. Nie było niezwykłe, aczkolwiek miało
dla mnie bardzo duże znaczenie. Zazwyczaj chodziłam tam z Lisą, żeby wypłakać
jej się na ramieniu i po prostu popatrzeć się bez większego sensu w niebo. Ot,
nasza świątynia dumania- zupełnie inny świat, w którym potrafiłam poukładać
sobie wszystko w głowie. Ostatnim razem siedziałam tam z przyjaciółką, kiedy
oblałam bardzo ważny sprawdzian z biologii. Moja matka sądziła, że w
przyszłości zostanę tak dobrą pielęgniarką jak ona, ale... Chyba się myliła.
Tak naprawdę nie wiedziałam, co chcę robić w życiu. Ze wszystkiego byłam
beznadziejna. Nie szło mi z matematyki, z literatury nie mogłam napisać
porządnego wypracowania na pozytywną ocenę, a jakimś wielkim talentem
artystycznym również się nie szczyciłam. Teraz doszedł jeszcze kolejny ciężar,
przez który zostałam całkowicie uziemiona. Z lepszą przyszłością mogłam się
definitywnie pożegnać.
Brad
jedynie pokiwał niepewnie głową, znowu się uśmiechając. Taa, chyba mi to
pocieszanie nie wychodziło, bo cały czas miętosił bransoletki i nawet na mnie
nie spojrzał.
-Jeżeli masz ochotę, mogę ci pokazać takie
jedno miejsce, w którym zazwyczaj odzyskiwałam chęć do życia.-
Zaproponowałam, dziwiąc się, że udało mi się to zrobić. -Warunek jest tylko jeden: musisz pomóc mi pchać wózek, bo będzie trochę
pod górkę.
Chłopak
przytaknął z delikatną niepewnością i wstał z koca, by później założyć trampki.
Ruszyliśmy za scenę. Chłopak szedł za mną, popychając wózek i rozglądając się
uważnie na wszystkie strony. Pokazałam mu palcem mały wzgórek, otoczony z dwóch
stron dość wysokimi krzakami oraz mniejszymi drzewkami.
W końcu
zatrzymaliśmy się na górze. Widok może nie był niezwykły, ale budynki, które
zostały oświetlone przez ostatnie, różowe promienie słońca, wyglądały z tego
miejsca uroczo. Ponadto można było zauważyć dwie najbliższe ulice, na których
przechodzili się ludzie. Wszyscy ciągle się gdzieś spieszyli. Wszyscy do czegoś
dążyli, a my...? My siedzieliśmy na wzgórku, w trawie, zasłonięci krzaczkami,
wpatrując się w ciszy w zachód. To było właśnie przepiękne. Można było
odetchnąć świeżym powietrzem.
-Ta-da!- Rozłożyłam ręce, unosząc brwi i
pokazując mały obszar, zakryty krzewami.
Brad
rozejrzał się po mojej świątyni dumania, uśmiechając się delikatnie. Usiadł
obok mojego wózka na trawie i wlepił ciemne tęczówki w zachód. Wyciągnął rękę,
aby oprzeć na niej ciężar swojego ciała.
-Zwyczajne, ale... Intrygujące miejsce.
-Stwierdził, rozluźniając się nieco. Tak, zdecydowanie dobrze tu było z nim
siedzieć, widzieć jego spokojną twarzyczkę, która została oświetlona ostatnimi promieniami
słońca. Mogłabym przysiąc, że zauważyłam delikatny, radosny błysk w jego
czarnych oczach.
-Ostatnim razem opłakiwałam tutaj biologię.-
Zaśmiałam się cicho, wzdychając przy tym ciężko. Brad zerknął na mnie z
zainteresowaniem, oczekując, iż rozwinę myśl. -Wiesz... Sprawdzian mi się nie udał, a moja matka zawsze chciała, bym
poszła w jej ślady. -Wyjaśniłam szybko, poprawiając pomarszczony już
materiał mojej kwiecistej sukienki. -Przez
to się na mnie zawiodła.
-Lennon, nie wiesz, że zazwyczaj mężczyźni są
bardziej wyrozumiali? -Zaczął, poruszając zabawnie brwiami. -Może czas zapytać tatę o zdanie?
Tatę...
Wciągnęłam
gwałtownie powietrze, spuszczając wzrok z twarzy Brad'a. Przecież nie chciał.
Nie wiedział, że już nigdy nie zapytam ojca o jakąkolwiek sprawę. Mimo tego
dolna warga niebezpiecznie mi zadrżała, a oczęta zaszkliły się przez pojedyncze
łzy.
-Powiedziałem coś nie tak? -Zmarszczył
czoło, zauważając moją natychmiastową reakcję na jego słowa.
Musiałam
wziąć parę głębszych wdechów, żeby całkowicie się opanować. Nie mogłam mu się
tutaj całkowicie rozkleić.
-Nie, skąd. -Wychrypiałam, zerkając
ponownie na zachód słońca. -Po prostu...
Nie będzie już takiej okazji, Brad. Chociaż cholernie bym chciała, już nigdy
nie będę mogła zapytać go o jakąkolwiek sprawę. Nawet o to, w co mogłabym się
ubrać na piknik. -Nie chciałam go przestraszyć, ale słowa wylewały się ze mnie
niczym z fontanny. Choć nie myślałam o tym, by całkowicie się przed Simpsonem
otworzyć, to... Poczułam jakieś dziwne ciepło, bijące z jego ciała. Przejmował
się. Nie był zimny i obojętny niczym jego dziewczyna. Liczyło się dla niego
zdanie innych i próbował pomóc, choć... Nie za bardzo wiedział jak.
-Nie wiem co powiedzieć. -Zająknął się.
Na jego twarzy malowało się nic innego, jak zwyczajne zmieszanie. -Przykro mi, Lennon...
Zapadła
niezręczna cisza, podczas której wpatrywaliśmy się w dwie ulice, ogrzewane
przez słabe słońce. Szelest liści oraz grę świerszczy przerwał
charakterystyczny dźwięk otwieranego markera. Łypnęłam kątem oka na Bradley'a,
który podniósł się z trawy i podszedł do mojego wózka. W swoich ustach trzymał
ciemną zakrętkę od grubego pisaka. Dobrze, że oparcie było jasnego koloru, bo
inaczej czarne litery nie byłyby widoczne.
-Co tam napisałeś? -Próbowałam się
odwrócić, ale nie mogłam. Uśmiechnęłam się delikatnie w jego stronę, pociągając
nosem i wycierając policzki wierzchem dłoni. Jeszcze tego by brakowało, żeby
ciemny makijaż, który zafundowała mi Lisa, spłynął mi po szyi.
-Ktoś mi kiedyś powiedział, że nawet po
najgorszej burzy wychodzi słońce. -Zatkał marker, ponownie go chowając w
kieszeni. Wzruszył ramionami i zatrzymał swe czekoladowe oczęta na moich. -Słowa warte zapamiętania.
Niby
taki mały gest, a sprawił, że wszystkie złe myśli wyparowały z mojego umysłu.
-Cholera.-Burknął chłopak, gdy całkowicie
przez przypadek zaplątał się w suche gałęzie. Wyrwał nadgarstek tak gwałtownie,
że rozerwał jedną bransoletkę. Mogłam przysiąc, że widziałam, jak napis "I
Love Libby" rozchodzi się na wszystkie strony i spada na skąpaną zachodem
słońca górkę. Koraliki rozsypały się po ziemi, ginąc gdzieś w trawie. Ups?
Czyli to wszystko było przeze mnie?
Próbowałam
się schylić, by pomóc mu szukać koralików, ale te schowały się pomiędzy
źdźbłami zielonej trawki, nie chcąc zdradzić swego położenia.
-Tam jest chyba jeden. -Pokazałam palcem,
a siedemnastolatek wyciągnął rękę w tamto miejsce, wydobywając jedną, drewnianą
kuleczkę z literką "L".
-No trudno, to tylko bransoletka...-
Mruknął z wyraźnym niezadowoleniem, nie przestając grzebać w trawie i szukać
kolejnych koralików.
Czy to
miał być dla mnie jakiś znak? A może po prostu rozerwanie bransoletki z
wyznaniem miłosnym było tylko durnym zbiegiem okoliczności, który aktualnie
mącił mi w głowie.
-Ona jest dla ciebie ważna, prawda?- Nie
zdążyłam ugryźć się w język. Po prostu wypaliłam prosto z mostu, zauważając
jego wyraźne zatroskanie podczas poszukiwań reszty koralików. Miałam tylko
nadzieję, że w tonie mojego głosu nie wyczuł wyrzutu i żalu.
-Kto?- Zapytał, jakby wybity z rytmu.
-No... Liberty. -Wytłumaczyłam
pospiesznie, wywracając oczami. Czekałam na jego odpowiedź. Wpatrywałam się w
Bradley'ową twarz z szeroko otwartymi oczami i przygryzioną dolną wargą.
Zastanowił
się przez chwilę, zerkając ponownie na budynki. Szczyty kamienic już zlewały
się z ciemnym niebem, tworząc całość. Przyroda cichutko dawała o sobie znać,
przerywając ciszę błogą muzyką świerszczy. Brad w palcach przesuwał pojedyncze
koraliki, które zdążył odnaleźć w trawie, gdy słońce jeszcze było dla nas
łaskawe.
Uśmiechnął
się do mnie ciepło, może nawet się w tym momencie rozmarzył... Nie wiedziałam
do końca o co mu chodzi. Albo po prostu nie chciałam zauważyć delikatnego
kiwnięcia głową na "tak", które oznaczało nic innego, jak odpowiedź
na moje pytanie.
***
Jeżeli jesteście zainteresowane nowinkami dotyczącymi The Vamps, w imieniu administratorek serdecznie zapraszam na fanpage: The Vamps Polska ! :)
***
Jeżeli jesteście zainteresowane nowinkami dotyczącymi The Vamps, w imieniu administratorek serdecznie zapraszam na fanpage: The Vamps Polska ! :)
Cudowny rodział! Wyczekałam się na niego ale było warto.
OdpowiedzUsuńŚmiałam się jak głupia kiedy Tris się nabijał z Liberty! Kocham Cię za to!
Jejku Con i Lisa są słodcy, mam nadzieję że im się ułoży. A ten ostatni moment... awww ale też zrobiło mi się smutno :c Brad jest ślepy haah
Kocham mocno,
@yeah_buddy_xo
Co z tego ze mam dzisiaj sprawdzian z niemieckiego , siedzę i czytam.
OdpowiedzUsuńKoooocham to ♥
Kiedy nowy rozdział ?
Ps. Nie lubie Liberty haha
Okej! Musimy wymyślić nazwę dla Brada i Lennon żebym mogła ich shippować! :D Tak samo z Con'em i Lisą. Dobra, i tak w tym rozdziale faworyzuje Nico, ale trudno...
OdpowiedzUsuńWybacz, że pytam, ale kiedy pojawi się rozdział na Lovestruck?
Brennon- to już się przyjęło. :D a co do Lisy i Connor'a... Cossandra? hahaha.
Usuńco do Lovestruck- pewnie po 11 czerwca, kiedy współautorka do mnie przyjedzie. :)
aaaawww jakie świetne!! <3 uwielbiam Nico!!! czekam na nexta i życze weny! ;)
OdpowiedzUsuńCO ZA GLUPIA ASKLFLASKFJLSFHASKHFK! Niech ta Liberty umrze, a Brad niech przestanie myśleć o niej jak Bóg wie kim i zauważy w końcu Lenny! CZEMU TEN CZŁOWIEK JEST TAK DURNIE ŚLEPY? :(
OdpowiedzUsuńNie moge sie doczekać momentu Brennon asdfghjkl
Kocham Cię! xx
@ohwowbradley x
ojeju...szkoda mi Lennon :( Ten moment z Bradem, kiedy wspomniał o ojcu , musiał być dla niej naprawdę trudny.a co do Liberty. ..heh, dobrze jej tak.Nie lubię jej, a jak dowiedziałam się, że pies Tristana zostawił pamiątkę, nie mogłam przestać sie śmiać. Tak trzymać!
OdpowiedzUsuńŻyczę weny i radości z pisania, bo to najważniejsze! Pozdrawiam, Wiktoria ( @kidofrockk )
Świetny rozdział! Normalnie myślałam że się posikam ze śmiechu gdy Liberty oparła się o kupę Nico i jak dała plaskacza Tristan'owi. A tak w ogóle to nwm co ten Brad widzi w tej cholernej Libby! Przecież ona jest taka pusta, a on taki uroczy, dobry i...normalny!
OdpowiedzUsuńZ niecierpliwością czekam na nexta <3
jeeeej świetne zresztą tak jak zawsze mam nadzieję że Lenn i Brad w końcu "wrócą" do siebie życzę weny xx
OdpowiedzUsuńCudowny rodział! Wyczekałam się na niego ale było warto.
OdpowiedzUsuńŚmiałam się jak głupia kiedy Tris się nabijał z Liberty! Kocham Cię za to!
Jejku Con i Lisa są słodcy, mam nadzieję że im się ułoży. A ten ostatni moment... awww ale też zrobiło mi się smutno :c Brad jest ślepy haah
Kocham mocno,
@yeah_buddy_xo
Kocham <33 ;) i czekam xD
OdpowiedzUsuńPS głupia Liberty ;___;
Świetny rozdział :) hahah, śmiałam się jak głupia gdy Nico zostawił 'ślad' na Liberty, uwielbiam tego psa. Ostatni moment był taki hmm... Magiczny aczkolwiek trochę smutny :c Również mam nadzieję, że Lissie i Connorowi się ułoży. Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział, uwielbiam twój styl pisania :)
OdpowiedzUsuńcudowny rozdział. ale jedynym minusem w całym Twoim opowiadaniu jest Liberty Nienawidzę jej! No dobrze, skupię się na pozytywach. Rozdział jak zwykle świetny. Czekam z niecierpliwością na nexta<3
OdpowiedzUsuńtheeternalkids.blogspot.com
Stałam się apsolutna fanka #1 NICO!!!Kocham tego psa!Niech pojawia się czesciej i ma więcej takich akcji jak załatwienie sie na Liberty.Rozdział jak zawsze świetny,cudowny i awwwwwww... *-* Pisz tak dalej i nie trać weny kochana! :*
OdpowiedzUsuńcudowny rozdział♥
OdpowiedzUsuńpiękny rozdział! a najbardziej podobała mi się sytuacja z psem Trisa<3
OdpowiedzUsuńszpiegostwo-poplaca.blogspot.com
Jak mogłaś przerwać w takim momencie. Rozdział wspaniały . Nico był zarąbisty. Już nie mogę się doczekać nn. Pozdrawiam i życzę weny :)
OdpowiedzUsuńJak zwykle swietny rozdzial!:)
OdpowiedzUsuń