9 czerwca 2014

{12} talizman szczęścia

Piknik był dla mnie wyjątkowo męczący. Nie tylko pod względem fizycznym, ale i również psychicznym. Tej nocy po raz pierwszy od przebudzenia, przyśnił mi się Bradley- zupełnie taki sam, jakiego widziałam w tamtym, drugim i lepszym świecie. A ja? Ja znowu miałam władzę w nogach i mogłam ruszać palcami. Czułam wszystkie ścięgna, wszystkie mięśnie. Było to tak wyraźne i realne uczucie... Nie pamiętam dokładnie co takiego w tym konkretnym śnie widziałam, ale w umyśle wyrył mi się jeden, intensywny obraz- noc i deszcz, który moczył nasze sylwetki od stóp do głów. To jednak nie przeszkadzało nam w tym, by uśmiechać się do siebie i znów patrzeć prosto w swoje oczy, zatracając się w tęczówkach, tonąc gdzieś w głębi, prześwietlając swoje dusze na wskroś, pieszcząc wargi ustami, powtarzając, że nie istnieje nic innego, że liczymy się tylko my...
Obudził mnie telefon. Otwierając jedno oko, wyciągnęłam dłoń w stronę szafki, na której leżał. Nawet nie spojrzałam na wyświetlacz, kto to taki mógł się do mnie dobijać. Po prostu odebrałam i od razu usłyszałam charakterystyczny, rozradowany ton głosu Margaret.
-Mam nadzieję, że cię nie obudziłam, Lennon?- Zapytała, nie dając mi nawet wyszeptać "halo". - Słuchaj... Jest taka sprawa. Aktualnie siedzę u babci Bradley'a, próbujemy obrobić zdjęcia z koncertu i skleić jakiś fajny filmik, żeby go dodać na youtube.
-Mhm.- Mruknęłam w odpowiedzi, przecierając oczy przegubem wolnej ręki. Nie za bardzo wiedziałam o co jej chodzi i skąd do cholery ma mój numer, ale... Ja przecież jeszcze żyłam w tym drugim, wspaniałym świecie, gdzie trzymałam rękę Brad'a, moknąc w deszczu.
-Wpadniesz, prawda? James praktycznie cały czas nade mną stoi, denerwuje się o byle co i twierdzi, że ich występ był denny i nie nadaje się do opublikowania w Internecie, bo Connor nie popisał się swoją grą na basie. Tristan rozsiewa jakąś panikę i on chyba jako jedyny jest za tym, żeby Con rzeczywiście doszedł do zespołu. W sumie dobrze, że Liberty nie miała jak przyjechać do Londynu, bo zrobiłaby tutaj totalną masakrę wraz z Brad'em. Wiesz, przez ten sweterek i to wszystko... Hormony jej buzują, ma może zespół napięcia przedmiesiączkowego.- Zaczęła tłumaczyć, trajkocząc niczym katarynka. Zmarszczyłam czoło, próbując poukładać jej słowa w swojej głowie. Dotarło do mnie tylko tyle, że ich mały koncert na pikniku był według McVey'a beznadziejny, a Liberty... Liberty nie ma w Londynie. Zaraz. Nie ma?!
-Kiedy mam wpaść?- Wydukałam od razu, przełykając ślinę i otwierając szeroko oczy, żeby powrócić do świata żywych. -Mogę wziąć ze sobą Lisę, prawda?
Maggie zaśmiała się dźwięcznie.
-Do Lisy już dzwoniłam. Kazała mi ciebie obudzić bo stwierdziła, że straciła już całą swoją magiczną moc i nie potrafi wyciągnąć cię z łóżka. - Zażartowała.
Wywróciłam oczami.
-Cholera, nie! Nie zgadzam się! Dennis jest od niego o wiele lepszy! -Rozpoznałam stłumiony głos James'a, który wydostał się z komórki.
-Słyszysz? Znowu zaczyna marudzić. Czekam, Lennon! - Przekrzyczała chłopaka i rozłączyła się.
Westchnęłam gorzko, poprawiając rozczochrane włosy, które sterczały na wszystkie możliwe strony. Uniosłam swe ciało na dłoniach, przesuwając się w stronę krawędzi łóżka i odgarniając kołdrę. Wzięłam parę głębszych wdechów i dałam sobie chwilę odpocząć przed wysiłkiem spoczęcia na wózku. Dzięki rehabilitacji, którą odbywałam co dwa dni, moje codzienne czynności zostały nieco ułatwione. Nie musiałam już prosić mamy czy Lisy do tego, aby pomogła mi codziennie rano wstawać. Potrafiłam zadbać o siebie i miałam tylko jedyny problem z ubieraniem się i myciem. Nie chciałam być ciężarem dla matki, która teraz cierpiała jeszcze bardziej ode mnie. Miałam wrażenie, że to ona jest niepełnosprawna- właśnie przez swoją córkę. Nie mogła pracować, musiała siedzieć całymi dniami w domu i choć puszczała mnie do znajomych, to i tak miałam wrażenie, że wolałaby mnie trzymać w czterech ścianach, by znowu się nic nie stało.
To dziwne jak taka tragedia zmienia człowieka, prawda? Odkąd się obudziłam, nie poruszałyśmy już tematu śmierci mojego ojca. Może to i lepiej. Nie potrafiłam jej już zarzucać, że to właśnie ona go zabiła. Byłam coraz starsza i pogodziłam się z tym, że na spotkanie taty będę musiała jeszcze trochę poczekać. Najwidoczniej ktoś na górze nie chciał odbierać mi jeszcze życia w tak młodym wieku.
Gdy siedziałam już na wózku, krzyknęłam po mamę, żeby pomogła mi w porannej toalecie. Przy okazji odpowiedziałam cierpliwie na wszystkie pytania dotyczące tego, gdzie się dzisiaj wybieram. Przyznałam się do tego, że poznałam naprawdę świetnych ludzi, którzy zupełnie nie zauważają mojej niepełnosprawności. A przynajmniej... Starają się to ukrywać, żeby nie zrobić mi przykrości.
Czym prędzej zjadłam kukurydziane płatki z mlekiem i wyjechałam z domu, uprzednio przyjmując całusa od mamy, którego dostałam prosto w czoło. Chyba nigdy w życiu się tak nie spieszyłam. Nawet gdy w poprzednich latach uciekł mi do szkoły autobus, to ze spokojem czekałam na następny twierdząc, że liceum i tak zawsze będzie stało dla mnie otworem. A oceny można poprawić w każdym momencie, nieprawdaż?
Wyjechałam na chodnik, który prowadził na drugą ulicę, gdzie stał czerwony domek babci Simpsona. Zaczęłam z całych sił pchać koła, starając się nie dostać zadyszki. Dobrze, że gdzieś w oddali zamajaczyła mi ruda czupryna Lissandry.
-Lisa!- Krzyknęłam w jej stronę, zatrzymując wózek i próbując złapać oddech. Dziewczyna odwróciła się w moją stronę i od razu do mnie podbiegła, przytrzymując rozkloszowaną spódniczkę, która nieco odsłoniła jej uda przez większy podmuch wiosennego wiatru.
-Spokojnie, laska, bo zaraz odlecisz razem z aniołami do nieba...- Zdziwiła się ruda, a następnie sama zaczęła pchać wózek, śmiejąc się pod nosem z mojego zachowania.- Jesteś cała czerwona na twarzy. W takim stanie przypominasz Liberty, więc jest szansa, że Brad się tobą zainteresuje.
-Wiesz co? Dzięki. Dzięki wielkie! -Burknęłam, odwracając się w jej stronę. Musiałam jakoś odetchnąć, bo nie chciałam wyglądać niczym dorodny burak, gdy będę już przy chłopakach, w mieszkaniu.
Po paru minutach dotarłyśmy przed posiadłość, w którym mieli znajdować się chłopaki. Przez okno widziałam ich ciemne sylwetki, które praktycznie przez cały czas wymachiwały rękami. Stłumione okrzyki świadczyły o nieustającej kłótni.
Lissandra zadzwoniła do drzwi, a rozmowy automatycznie umilkły, bo Bradley musiał nam otworzyć.
-Cześć.- Przywitał się z nami słabym uśmiechem, drapiąc się w tył głowy.- Proszę, wejdźcie.
Lisa popchnęła mój wózek przez próg i sama zatrzymała się w korytarzu, aby zdjąć buty. Ja ruszyłam za Brad'em, który przeszedł wolnym krokiem do salonu. James stał na przeciwko włączonego komputera i wpatrywał się w nagrany z pikniku filmik z wielkim  zadumaniem. Tristan siedział na kanapie z chorą nogą, położoną na małym taboreciku, a Margaret była na tyle pochłonięta dłubaniem w swojej komórce, że nawet nie zwróciła na mnie uwagi.
-Co tu się dzieje, hm? Sądzę, że wasi sąsiedzi już się dokładnie dowiedzieli o czym tak głośno dyskutujecie. -Stwierdziłam z rozbawieniem, wzruszając ramionami. Dopiero teraz wszyscy oderwali się od swoich dotychczasowych czynności i zatrzymali na mnie blade, zmartwione tęczówki.
-Boże, Lennon... Weź im wytłumacz, że Connor nadaje się do zespołu. -Jęknęła Mag, chowając telefon do tylnej kieszeni jeans'owych spodni.
Uniosłam ciemną brew ku górze, wlepiając swe oczęta w sylwetkę McVey'a. Jak dobrze pamiętałam, to on od samego początku miał jakiś problem z lepszym poznaniem Connor'a. Kompletnie tego nie rozumiałam.
-Są od niego lepsi, Maggie! Zrozum to, proszę. -Odezwał się w końcu dobrze zbudowany chłopak, odwracając się w naszą stronę przodem.
-James, czy ty w ogóle słyszysz, co mówisz?- Wtrąciła się do sprzeczki Lissandra, siadając gdzieś obok Tristan'a. Oczywiście- dziewczyna była zauroczona osobą Connor'a, także mogłam się spodziewać, że będzie broniła jego persony niczym lwica. -Con jest utalentowanym chłopakiem. Pasuje do waszego zespołu i jestem pewna, że będzie wam się świetnie współpracowało.
-Ona dobrze gada, serio!- Ożywił się Tristan, który do tej pory wgapiał się w swoją chorą nogę i oceniał autografy, które złożyliśmy mu na gipsie.
-A ja chyba wiem o co chodzi.- Stwierdziłam w końcu. Wszyscy spojrzeli na mnie z zaciekawieniem, oczekując kolejnych słów. -James pewnie tęskni za starymi czasami, kiedy pracowaliście tylko we trójkę. Wątpię, czy będzie pasował mu nawet ten wspaniały Dennis, który podobno jest lepszy od Connor'a we wszystkim. -Wywróciłam teatralnie oczami, spoglądając na każdego z osobna.
McVey jakby naburmuszył się jeszcze bardziej. To oznaczało, że trafiłam w jego czuły punkt.
-Wiesz, James... Jeżeli chcecie osiągnąć coś naprawdę dobrego, zespół musi się rozwijać. Rozumiem, że we trójkę tworzycie The Vamps. To się nigdy nie zmieni. Ale daj mu szansę. Otwórz się na innych ludzi. -Dodałam po chwili.
-Jestem za Lennon.- Odezwał się nagle Bradley, który uniósł rękę do góry.
-Lennon na prezydenta!- Zażartował Tris, całkowicie zmieniając ton głosu i robiąc niezwykle głupią, typową dla swojej osoby, minę.
Teraz wystarczyło czekać na jedno słowo James'a. Jedno, jedyne, malutkie, maciupeńkie...
-No dobra. -Mruknął w końcu. Każdy z nas zareagował na jego reakcję z ulgą. Evans nawet zagwizdał z radości, a Bradley odgarnął ciemne loki z czoła, wypuszczając zalegające powietrze z płuc.
Margaret czym prędzej wyciągnęła telefon i odnalazła numer Connor'a, żeby wysłać mu wiadomość.
-Cześć Connor... Musimy ci coś powiedzieć... Spotkajmy się w barze u Tiffany'ego o szóstej... Masz przyjść i koniec, to sprawa życia i śmierci.- Bełkotała pod nosem. -Wiecie, ja już wszystko zaplanowałam. Wiedziałam, że tak to się skończy, nawet przygotowałam balony i dekoracje. -Uśmiechnęła się szeroko, wymachując rękami. -Lisa, pomożesz mi ubrać ładnie lokal, prawda? Musimy natychmiast przygotować tamto miejsce, żeby nie było za późno.
Finnigan nie miała nawet szansy nie zgodzić się ze słowami Maggie. Dziewczyna po prostu zaplanowała jej popołudnie i raczej nie było opcji, żeby niegrzecznie jej odmówić.

Kilkanaście minut przed szóstą wszyscy zebrali się pod barem Tiffany'ego. Lokal nie wyróżniał się niezwykłym wnętrzem. Można było powiedzieć, że był przeciętny i może nawet nieco zaniedbany. Gdy weszliśmy do środka, ze zdziwieniem stwierdziliśmy, że nikogo tam nie ma. Może dlatego, że znajdował się na naszym osiedlu? Sąsiedzi raczej nie należeli do imprezowiczów. A jak mieli ochotę na piwo, to raczej wybierali się pod mały sklepik, żeby tam usiąść na ławce i zacząć dyskutować o swojej egzystencji z kolegami.
-Zarezerwowałaś bar tylko dla nas?- Zapytałam Maggie, która właśnie podawała kolejną wiszącą serpentynę Lissandrze.
-Coś ty! Ja po prostu wiem, gdzie się zakręcić, żeby w miarę smacznie zjeść i mieć spokój. -Machnęła ręką, a następnie pomogła rudowłosej zejść ze stołka.
-Trzymaj, Tristan. Wiesz jak się puszcza confetti, co nie? Może chociaż to ci wyjdzie?- Bradley podał chudemu blondynowi tubkę z kolorowymi papierkami, które miały wydostać się na zewnątrz, podczas powitania nowego basisty The Vamps.
Evans pokiwał niemrawo swoją łepetyną, a następnie obejrzał opakowanie ze wszystkich stron. Nawet zaczął czytać instrukcję!
Byłam chyba bardziej podniecona, aniżeli wszyscy tutaj zebrani. No dobra... Margaret jeszcze wydawała się tym wydarzeniem mocno nakręcona. Chodziła po całym barze i gdy tylko złapała swoją czarną torbę, w której spoczywał aparat, zaczęła nam robić zdjęcia. Przy okazji co chwilę wyglądała na zewnątrz, by sprawdzić, czy przypadkiem Connor się nie zbliża.
-Niespodzianka!- Wykrzyknęliśmy wszyscy na raz, gdy Connor otworzył drzwi wejściowe do baru. Chłopak nie wiedział, co się dzieje. Wpatrywał się w nas z szeroko otwartymi oczami, a następnie zwrócił uwagę na balony, które przyczepiły tutaj dziewczyny. Zmarszczył czoło, uśmiechając się niepewnie. Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale był w tak wielkim szoku, że jedynie przełknął ślinę i zerknął na Lisę, żeby mu to wszystko wytłumaczyła. Rudowłosa jedynie wzruszyła zabawnie ramionami i poruszyła brwiami, pokazując brodą na trójkę chłopaków, stojących przy najbliższym stoliku z przekąskami.
Zacisnęłam na kolanach pięści, podjeżdżając wózkiem do przodu, żeby mieć lepszy widok. Tristan nadal majstrował przy tubie z confetti i ciągnął jak najmocniej za plastikowy papierek, marszcząc przy tym nos i mrucząc z niezadowolenia pod nosem.
 -Connor, zostaniesz naszym basistą? -Zapytał James wraz z Bradley'em.
Ball zaśmiał się w głos, opuszczając wzrok. Musieliśmy mu dać chwilę, żeby przetworzył w swojej łepetynie informację.
-Czekajcie... Co? -Odezwał się w końcu, wracając do świata żywych.
Zaśmiałam się cicho, spoglądając na swoje koleżanki i szeroko się uśmiechając.
 -Oczywiście, że tak! Z przyjemnością zostanę waszym basistą! -Tutaj zatrzymał wzrok na James'ie, który również się szeroko uśmiechał i nawet podszedł do nowego członka zespołu bliżej, żeby mu pogratulować.
-Witaj w The Vamps, Con!- Oznajmił radośnie Bradley, a następnie rzucił się na najmłodszego chłopaka, aby poklepać go po plecach.
Po barze rozległ się głuchy huk, który świadczył o tym, że confetti w końcu zostało okrzesane przez perkusistę. Zaraz potem usłyszeliśmy donośny okrzyk Tristana, że w końcu mu się udało odpalić różnobarwną armatkę. Kolorowe papierki podleciały w górę, a następnie zaczęły powoli spadać, zatrzymując się na naszych włosach. Evans pokuśtykał w stronę przytulającej się trójki chłopaków i również rozłożył swe długie ramiona, żeby wszystkich objąć.
Margaret pociągnęła nosem ze wzruszenia, a następnie objęła obiektywem lustrzanki nastolatków, aby upamiętnić scenę zdjęciem.
Czas błogo płynął, a my bawiliśmy się w najlepsze, podjadając frytki, rzucając w siebie słonymi paluszkami i robiąc kolejne zdjęcia, na których wychodziliśmy tak, jakbyśmy urwali się ze szpitala psychiatrycznego o zaostrzonym rygorze.
Może tylko mi się tak zdawało, ale Bradley wydawał się być bardziej zrelaksowany, aniżeli jak był w towarzystwie Liberty. Teraz nikt go nie kontrolował. Mógł robić co chciał, śmiać się na cały głos i nawet parę razy złapałam go na wgapianiu się w moją osobę. A może po prostu sobie to wmówiłam, żeby się lepiej poczuć...? W każdym razie ja również zapomniałam o swojej chorobie i o tym, że jutro znowu idę na rehabilitację.
Connor podniósł się z krzesła i objął Lisę ramieniem, żeby zrobić sobie z nią zdjęcie. Przechyliłam głowę na jedną stronę, a uśmiech sam wskoczył mi na buzię. Wyglądali tak uroczo!
Gdy drzwi do baru otworzyły się, zerknęliśmy w tamtą stronę. Mogliśmy się spodziewać innych, obcych ludzi, ale nie... Jego.
-Co ty tutaj robisz, Tony?- Wybąkała nieco zdziwiona Lisa.
Dziwne. Connor nawet na chwilę nie wypuścił rudowłosej ze swoich ramion. Po prostu stał tak przy jej boku, wpatrując się z zaciekawieniem w sylwetkę monstrum. Margaret przestała się śmiać i włożyła słomkę do swoich ust, pociągając dość spory łyk coli. Wszyscy wgapiali się w smukłą sylwetę obcego chłopaka, nic nie mówiąc.
-Chyba ja powinienem zapytać cię o to pierwszy, nie sądzisz?- Wycedził przez zaciśnięte szczęki, mierząc Ball'a od stóp do głów.
Przestałam na chwilę oddychać. Bałam się, że Anthony znowu uderzy Lissandrę. Potrafiłby to zrobić przy wszystkich, byłam tego niemalże w stu procentach pewna.
-Spędzam wolny czas z przyjaciółmi.- Odparła Lisa, strzepując dłoń Con'a ze swojego biodra. -To wszystko.- Wzruszyła ramionami.
Anthony zerknął przelotem na mnie, a następnie przygryzł dolną wargę. W jednym momencie wyciągnął prawą dłoń w stronę Lissandry i chwycił ją z całej siły za nadgarstek.
-Ej, to boli!- Rudowłosa uniosła rękę do góry, żeby wyswobodzić się z żelaznego uścisku swojego chłopaka. Ten nie ustąpił tak łatwo- pociągnął ją brutalnie w swoją stronę, zmuszając do wyjścia z baru.
Już miałam coś mówić, ale znajomi mnie wyręczyli. Margaret wyraźnie się oburzyła, wstając z miejsca i karząc mu przestać. James i Bradley stwierdzili, żeby O'Neil się uspokoił, a Connor... Connor zadziwił nas wszystkich.
-Zostaw ją.- Powiedział hardo. W tym momencie zabrzmiał gorzej niż sam pan Anthony. -Nie słyszałeś, że spędza wolny czas ze swoimi znajomymi? A może trzeba ci to jakoś dokładniej wytłumaczyć?
Tony natychmiastowo zrobił się czerwony na twarzy. Zacisnął pięści, raniąc rękę mojej przyjaciółki jeszcze bardziej. Jego nozdrza niebezpiecznie się rozszerzyły, a oczy błysnęły złowrogo. Członkowie zespołu wstali od stołu, aby w razie czego obronić Connor'a, który najwyraźniej był nowym celem O'Neil'a. Nawet Tristan podniósł się z krzesła, lekko utykając.
Chłopak nie miał szans. Czterech na jednego? Dobrze, że w końcu dał sobie spokój i puścił Lisę.  
-To koniec, Anthony. Koniec z nami. -Rzuciła w jego stronę siedemnastolatka, masując sobie obolały nadgarstek.
W tejże chwili poczułam się tak, jakby spadł mi kamień z serca. Lissandra w końcu nie była uzależniona od tego dupka. Zrobiła coś, czego nigdy nie będzie żałowała.
Chłopak zmrużył swoje jasne oczy i po prostu wyszedł z baru, zatrzaskując za sobą drzwi. Nastała głucha cisza, którą wypełniała jedynie muzyczka, dobiegająca z głośników, umieszczonych przy suficie.
-Boże, jak ja mogłam być z tym dupkiem... -Pokręciła z niedowierzaniem głową, zajmując swoje miejsce przy stoliku. Spojrzała na mnie żałośnie, robiąc minę zbitego psa. Nic nie powiedziałam. Siedziałam cicho niczym mysz pod miotłą.
-Wszystko w porządku?- Zapytał Ball, który nadal stał przy drzwiach i sprawdzał, czy Anthony za chwilę nie zmieni swojego zdania i nie odwiedzi naszej ekipy ponownie.
-Tak. - Pokiwała głową Lisa. Widziałam, że powstrzymywała łzy, bo zaczęła bardzo szybko mrugać.
-Na pewno?- Odezwał się raz jeszcze, a następnie i on przysiadł się do naszego grona.
-Wszystko jest w jak najlepszym porządku, Connor. -Zapewniła go ruda. -Po prostu nie rozmawiajmy o nim. Cieszmy się z tej jednej, konkretnej chwili. Tylko one są w życiu ważne.
Mimowolnie wykrzywiłam twarz w pozytywnym grymasie. Widziałam, że Margaret położyła swoją rękę na jej ramieniu, a James posłał pokrzepiający uśmiech.
Co prawda ciężko nam było wrócić do tamtej, jakże wesołej atmosfery, podczas której wszyscy zajadaliśmy się frytkami i rozmawialiśmy o przeróżnych głupotach, żartując i śmiejąc się do rozpuku. Connor jakoś próbował rozbawić Lisę, która od kilkunastu minut siedziała na swoim krześle, wpatrując się w ciastko i nie odzywając się ani słowem.
-O Boże... Nie wierzę... - Wyjęczał nagle James, który podniósł wzrok z ekranu swojego telefonu dotykowego.
-Co jest?- Pierwszy odezwał się Bradley.
Nie. Tylko nie to. Znowu jakaś afera?
Zerknęliśmy na McVey'a z wyraźnym zatroskaniem. Chłopak odłożył komórkę na stół, gdzieś obok słonych paluszków i przetarł twarz dłońmi.
-Jedziemy do Leeds. Natychmiast. Jutro. -Wybełkotał, wpatrując się w nasze zadziwione twarze. Z początku myślałam, że jakaś jego rodzina mieszka w Leeds i musimy tam wszyscy jechać, bo stało się coś naprawdę poważnego. Wypadek, katastrofa... Cokolwiek! Gdy tylko na mojej drodze stawał Anthony, musiałam przygotowywać się na dalsze kłopoty.
-Czekaj, James... Spokojnie. Wyglądasz tak, jakbyś zobaczył ducha. -Stwierdziła Margaret, która siedziała najbliżej chłopaka. Rzeczywiście- dziewiętnastolatek zbladł na buzi i teraz zatrzymał swe błękitne tęczówki gdzieś daleko za nami, jakby stracił kontakt z rzeczywistością. -Dlaczego do Leeds?- Dziewczyna ścisnęła kolegę za ramię i nawet delikatnie nim potrząsnęła, próbując go obudzić z dziwacznego transu.
James pokręcił z niedowierzaniem głową i uśmiechnął się szeroko. Wtedy wszyscy odetchnęli z ulgą, że jednak wiadomość, którą ma nam do przekazania, nie jest aż taka tragiczna.
-Pamiętacie, jak mówiłem wam o takim facecie, który nazywa się Joe O'Neill? - Brad, Connor oraz Tris pokiwali ze zrozumieniem łepetynami, oczekując na jego kolejne słowa. - Joe to mój dobry znajomy.- Tym razem zwrócił się w stronę moją, Lisy oraz Maggie, żeby nam wszystko wytłumaczyć. -Kiedyś bawiłem się w nagrywanie EP-ek, a O'Neill był moim managerem. Powiem wam, że niezły z niego kompan. Gdybym nie znalazł Bradley'a w Internecie i nie zaproponował stworzenia The Vamps, z pewnością ciągnąłbym z nim współpracę.- Zaczął żywo gestykulować. Widziałam, jak z każdym kolejnym słowem, jego oddech staje się szybszy.
-Dobra, James, przejdź do sedna, co takiego się stało?- Mruknął nieco poirytowany Tristan, który właśnie zabierał frytki Connor'owi.
-Joe odezwał się do mnie. Tyle miesięcy nie utrzymywaliśmy ze sobą kontaktu, a teraz mi napisał, że zobaczył jeden z naszych coverów na youtube! Powiedział, że może nam pomóc rozkręcić The Vamps, rozumiecie?
Maggie zapiszczała z radości, podskakując w miejscu. Tristanowi opadła szczęka i frytka, którą właśnie konsumował, wpadła do coli Bradley'a. Connor chyba nadal przeżywał to, że niedawno został przyjęty do zespołu.
-Warunek jest tylko jeden- musimy jechać do Leeds w jak najszybszym czasie. I zabieramy ze sobą również talizman szczęścia. -Tutaj spojrzał na mnie, uśmiechając się szeroko.
Ja talizmanem szczęścia? A niby dlaczego właśnie tak mnie nazwał? Zmarszczyłam czoło, nie za bardzo wiedząc o co chodzi.
-Taka prawda, Lennon. Gdyby nie ty, nie byłoby tego wszystkiego. -Wytłumaczył pospiesznie, a mi zrobiło się gorąco.
Przełknęłam głośno ślinę, zastanawiając się intensywnie ile godzin zabierze nam podróż do przyszłego managera The Vamps i czy chłopaki rzeczywiście będą mieli siłę, by użerać się z niepełnosprawną dziewczyną podczas tak długiej drogi do Joe'go.

***

Cześć, kochani!
Na samym początku chciałabym Was baardzo przeprosić za zwłokę. Obiecywałam, że rozdziały po moich maturach będą się pojawiały trochę szybciej, ale ostatnio naprawdę nie miałam weny na napisanie czegokolwiek do GO. Dopiero dzisiaj zabrałam się za kolejną część i jak tylko całą sprawdziłam, od razu ją dodałam, żebyście tak długo nie czekali!
Teraz może uda mi się choć trochę przyspieszyć tempo, bo kolejny rozdział, który będzie się nazywał "kierunek- Leeds!" mam już prawie cały napisany. :)
Przy okazji serdecznie zapraszam do oceny mojego nowego fanfiction, które nazywa się "SURVIVE" (wattpadblogspot).


Dajcie znać co sądzicie, to zupełnie coś innego od "Głębokiego oddechu".

Całuję Was bardzo mocno i dziękuję, że jesteście! <3 

8 komentarzy:

  1. najcudowniejsza! uwielbiam to opowiadanie :)

    lostmybalance-fanfiction.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Ta końcówka jest słodka. :3 czekam na next. !

    OdpowiedzUsuń
  3. Dhdkdbfhkdjddkfjfyfjfbjdkfhdkkfh jakieee toooo byłoooo świetneeee! <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Przez cb zrobiłam z 30 screenow bo potem odlanczaja netanjahu bo bd przez kilka dni naprawiać a ja bym nie wytrzymała.

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetne! Naprawdę extra i szczerze mówiąc niespodziewłabym się tego, że nazwą lennon talizmanem szczęścia! końcówka genialna, więc jak zwykle nie mogę doczekać się nexta<3
    theeternalkids.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. Rozdział wspaniały, cudowny i słodki. Lennon jest ich talizmanem ? Ale fajnie. Czekam na nexta z niecierpliwością i zapraszam na mój blog opowiadanieothevamps.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  7. Rozdział świetny jak zresztą każdy poprzedni
    jak fajnie że jest ich talizmanem szczęścia nie mogę się już doczekać next
    życzę weny xx

    OdpowiedzUsuń