Piknik
był dla mnie wyjątkowo męczący. Nie tylko pod względem fizycznym, ale i również
psychicznym. Tej nocy po raz pierwszy od przebudzenia, przyśnił mi się Bradley-
zupełnie taki sam, jakiego widziałam w tamtym, drugim i lepszym świecie. A ja?
Ja znowu miałam władzę w nogach i mogłam ruszać palcami. Czułam wszystkie
ścięgna, wszystkie mięśnie. Było to tak wyraźne i realne uczucie... Nie
pamiętam dokładnie co takiego w tym konkretnym śnie widziałam, ale w umyśle
wyrył mi się jeden, intensywny obraz- noc i deszcz, który moczył nasze sylwetki
od stóp do głów. To jednak nie przeszkadzało nam w tym, by uśmiechać się do siebie
i znów patrzeć prosto w swoje oczy, zatracając się w tęczówkach, tonąc gdzieś w
głębi, prześwietlając swoje dusze na wskroś, pieszcząc wargi ustami,
powtarzając, że nie istnieje nic innego, że liczymy się tylko my...
Obudził
mnie telefon. Otwierając jedno oko, wyciągnęłam dłoń w stronę szafki, na której
leżał. Nawet nie spojrzałam na wyświetlacz, kto to taki mógł się do mnie
dobijać. Po prostu odebrałam i od razu usłyszałam charakterystyczny,
rozradowany ton głosu Margaret.
-Mam nadzieję, że cię nie obudziłam, Lennon?-
Zapytała, nie dając mi nawet wyszeptać "halo". - Słuchaj... Jest taka sprawa. Aktualnie siedzę u babci Bradley'a,
próbujemy obrobić zdjęcia z koncertu i skleić jakiś fajny filmik, żeby go dodać
na youtube.
-Mhm.- Mruknęłam w odpowiedzi, przecierając
oczy przegubem wolnej ręki. Nie za bardzo wiedziałam o co jej chodzi i skąd do
cholery ma mój numer, ale... Ja przecież jeszcze żyłam w tym drugim, wspaniałym
świecie, gdzie trzymałam rękę Brad'a, moknąc w deszczu.
-Wpadniesz, prawda? James praktycznie cały
czas nade mną stoi, denerwuje się o byle co i twierdzi, że ich występ był denny
i nie nadaje się do opublikowania w Internecie, bo Connor nie popisał się swoją
grą na basie. Tristan rozsiewa jakąś panikę i on chyba jako jedyny jest za tym,
żeby Con rzeczywiście doszedł do zespołu. W sumie dobrze, że Liberty nie miała
jak przyjechać do Londynu, bo zrobiłaby tutaj totalną masakrę wraz z Brad'em.
Wiesz, przez ten sweterek i to wszystko... Hormony jej buzują, ma może zespół
napięcia przedmiesiączkowego.- Zaczęła tłumaczyć, trajkocząc niczym
katarynka. Zmarszczyłam czoło, próbując poukładać jej słowa w swojej głowie.
Dotarło do mnie tylko tyle, że ich mały koncert na pikniku był według McVey'a
beznadziejny, a Liberty... Liberty nie ma w Londynie. Zaraz. Nie ma?!
-Kiedy mam wpaść?- Wydukałam od razu,
przełykając ślinę i otwierając szeroko oczy, żeby powrócić do świata żywych. -Mogę wziąć ze sobą Lisę, prawda?
Maggie
zaśmiała się dźwięcznie.
-Do Lisy już dzwoniłam. Kazała mi ciebie
obudzić bo stwierdziła, że straciła już całą swoją magiczną moc i nie potrafi wyciągnąć
cię z łóżka. - Zażartowała.
Wywróciłam
oczami.
-Cholera, nie! Nie zgadzam się! Dennis jest
od niego o wiele lepszy! -Rozpoznałam stłumiony głos James'a, który
wydostał się z komórki.
-Słyszysz? Znowu zaczyna marudzić. Czekam,
Lennon! - Przekrzyczała chłopaka i rozłączyła się.
Westchnęłam
gorzko, poprawiając rozczochrane włosy, które sterczały na wszystkie możliwe
strony. Uniosłam swe ciało na dłoniach, przesuwając się w stronę krawędzi łóżka
i odgarniając kołdrę. Wzięłam parę głębszych wdechów i dałam sobie chwilę
odpocząć przed wysiłkiem spoczęcia na wózku. Dzięki rehabilitacji, którą
odbywałam co dwa dni, moje codzienne czynności zostały nieco ułatwione. Nie
musiałam już prosić mamy czy Lisy do tego, aby pomogła mi codziennie rano
wstawać. Potrafiłam zadbać o siebie i miałam tylko jedyny problem z ubieraniem
się i myciem. Nie chciałam być ciężarem dla matki, która teraz cierpiała
jeszcze bardziej ode mnie. Miałam wrażenie, że to ona jest niepełnosprawna-
właśnie przez swoją córkę. Nie mogła pracować, musiała siedzieć całymi dniami w
domu i choć puszczała mnie do znajomych, to i tak miałam wrażenie, że wolałaby
mnie trzymać w czterech ścianach, by znowu się nic nie stało.
To
dziwne jak taka tragedia zmienia człowieka, prawda? Odkąd się obudziłam, nie
poruszałyśmy już tematu śmierci mojego ojca. Może to i lepiej. Nie potrafiłam
jej już zarzucać, że to właśnie ona go zabiła. Byłam coraz starsza i pogodziłam
się z tym, że na spotkanie taty będę musiała jeszcze trochę poczekać.
Najwidoczniej ktoś na górze nie chciał odbierać mi jeszcze życia w tak młodym
wieku.
Gdy
siedziałam już na wózku, krzyknęłam po mamę, żeby pomogła mi w porannej
toalecie. Przy okazji odpowiedziałam cierpliwie na wszystkie pytania dotyczące
tego, gdzie się dzisiaj wybieram. Przyznałam się do tego, że poznałam naprawdę
świetnych ludzi, którzy zupełnie nie zauważają mojej niepełnosprawności. A
przynajmniej... Starają się to ukrywać, żeby nie zrobić mi przykrości.
Czym prędzej
zjadłam kukurydziane płatki z mlekiem i wyjechałam z domu, uprzednio przyjmując
całusa od mamy, którego dostałam prosto w czoło. Chyba nigdy w życiu się tak
nie spieszyłam. Nawet gdy w poprzednich latach uciekł mi do szkoły autobus, to
ze spokojem czekałam na następny twierdząc, że liceum i tak zawsze będzie stało
dla mnie otworem. A oceny można poprawić w każdym momencie, nieprawdaż?
Wyjechałam
na chodnik, który prowadził na drugą ulicę, gdzie stał czerwony domek babci
Simpsona. Zaczęłam z całych sił pchać koła, starając się nie dostać zadyszki.
Dobrze, że gdzieś w oddali zamajaczyła mi ruda czupryna Lissandry.
-Lisa!- Krzyknęłam w jej stronę,
zatrzymując wózek i próbując złapać oddech. Dziewczyna odwróciła się w moją
stronę i od razu do mnie podbiegła, przytrzymując rozkloszowaną spódniczkę,
która nieco odsłoniła jej uda przez większy podmuch wiosennego wiatru.
-Spokojnie, laska, bo zaraz odlecisz razem z
aniołami do nieba...- Zdziwiła się ruda, a następnie sama zaczęła pchać
wózek, śmiejąc się pod nosem z mojego zachowania.- Jesteś cała czerwona na twarzy. W takim stanie przypominasz Liberty,
więc jest szansa, że Brad się tobą zainteresuje.
-Wiesz co? Dzięki. Dzięki wielkie! -Burknęłam,
odwracając się w jej stronę. Musiałam jakoś odetchnąć, bo nie chciałam wyglądać
niczym dorodny burak, gdy będę już przy chłopakach, w mieszkaniu.
Po paru
minutach dotarłyśmy przed posiadłość, w którym mieli znajdować się chłopaki.
Przez okno widziałam ich ciemne sylwetki, które praktycznie przez cały czas
wymachiwały rękami. Stłumione okrzyki świadczyły o nieustającej kłótni.
Lissandra
zadzwoniła do drzwi, a rozmowy automatycznie umilkły, bo Bradley musiał nam
otworzyć.
-Cześć.- Przywitał się z nami słabym
uśmiechem, drapiąc się w tył głowy.- Proszę,
wejdźcie.
Lisa
popchnęła mój wózek przez próg i sama zatrzymała się w korytarzu, aby zdjąć
buty. Ja ruszyłam za Brad'em, który przeszedł wolnym krokiem do salonu. James
stał na przeciwko włączonego komputera i wpatrywał się w nagrany z pikniku
filmik z wielkim zadumaniem. Tristan
siedział na kanapie z chorą nogą, położoną na małym taboreciku, a Margaret była
na tyle pochłonięta dłubaniem w swojej komórce, że nawet nie zwróciła na mnie
uwagi.
-Co tu się dzieje, hm? Sądzę, że wasi sąsiedzi
już się dokładnie dowiedzieli o czym tak głośno dyskutujecie. -Stwierdziłam
z rozbawieniem, wzruszając ramionami. Dopiero teraz wszyscy oderwali się od
swoich dotychczasowych czynności i zatrzymali na mnie blade, zmartwione
tęczówki.
-Boże, Lennon... Weź im wytłumacz, że Connor
nadaje się do zespołu. -Jęknęła Mag, chowając telefon do tylnej kieszeni
jeans'owych spodni.
Uniosłam
ciemną brew ku górze, wlepiając swe oczęta w sylwetkę McVey'a. Jak dobrze
pamiętałam, to on od samego początku miał jakiś problem z lepszym poznaniem Connor'a.
Kompletnie tego nie rozumiałam.
-Są od niego lepsi, Maggie! Zrozum to,
proszę. -Odezwał się w końcu dobrze zbudowany chłopak, odwracając się w
naszą stronę przodem.
-James, czy ty w ogóle słyszysz, co mówisz?-
Wtrąciła się do sprzeczki Lissandra, siadając gdzieś obok Tristan'a.
Oczywiście- dziewczyna była zauroczona osobą Connor'a, także mogłam się
spodziewać, że będzie broniła jego persony niczym lwica. -Con jest utalentowanym chłopakiem. Pasuje do waszego zespołu i jestem
pewna, że będzie wam się świetnie współpracowało.
-Ona dobrze gada, serio!- Ożywił się
Tristan, który do tej pory wgapiał się w swoją chorą nogę i oceniał autografy,
które złożyliśmy mu na gipsie.
-A ja chyba wiem o co chodzi.- Stwierdziłam
w końcu. Wszyscy spojrzeli na mnie z zaciekawieniem, oczekując kolejnych słów.
-James pewnie tęskni za starymi czasami,
kiedy pracowaliście tylko we trójkę. Wątpię, czy będzie pasował mu nawet ten wspaniały
Dennis, który podobno jest lepszy od Connor'a we wszystkim. -Wywróciłam
teatralnie oczami, spoglądając na każdego z osobna.
McVey
jakby naburmuszył się jeszcze bardziej. To oznaczało, że trafiłam w jego czuły
punkt.
-Wiesz, James... Jeżeli chcecie osiągnąć coś
naprawdę dobrego, zespół musi się rozwijać. Rozumiem, że we trójkę tworzycie
The Vamps. To się nigdy nie zmieni. Ale daj mu szansę. Otwórz się na innych ludzi.
-Dodałam po chwili.
-Jestem za Lennon.- Odezwał się nagle Bradley,
który uniósł rękę do góry.
-Lennon na prezydenta!- Zażartował Tris,
całkowicie zmieniając ton głosu i robiąc niezwykle głupią, typową dla swojej
osoby, minę.
Teraz
wystarczyło czekać na jedno słowo James'a. Jedno, jedyne, malutkie,
maciupeńkie...
-No dobra. -Mruknął w końcu. Każdy z nas
zareagował na jego reakcję z ulgą. Evans nawet zagwizdał z radości, a Bradley
odgarnął ciemne loki z czoła, wypuszczając zalegające powietrze z płuc.
Margaret
czym prędzej wyciągnęła telefon i odnalazła numer Connor'a, żeby wysłać mu
wiadomość.
-Cześć Connor... Musimy ci coś powiedzieć...
Spotkajmy się w barze u Tiffany'ego o szóstej... Masz przyjść i koniec, to
sprawa życia i śmierci.- Bełkotała pod nosem. -Wiecie, ja już wszystko zaplanowałam. Wiedziałam, że tak to się
skończy, nawet przygotowałam balony i dekoracje. -Uśmiechnęła się szeroko,
wymachując rękami. -Lisa, pomożesz mi
ubrać ładnie lokal, prawda? Musimy natychmiast przygotować tamto miejsce, żeby
nie było za późno.
Finnigan
nie miała nawet szansy nie zgodzić się ze słowami Maggie. Dziewczyna po prostu
zaplanowała jej popołudnie i raczej nie było opcji, żeby niegrzecznie jej
odmówić.
Kilkanaście
minut przed szóstą wszyscy zebrali się pod barem Tiffany'ego. Lokal nie
wyróżniał się niezwykłym wnętrzem. Można było powiedzieć, że był przeciętny i
może nawet nieco zaniedbany. Gdy weszliśmy do środka, ze zdziwieniem
stwierdziliśmy, że nikogo tam nie ma. Może dlatego, że znajdował się na naszym
osiedlu? Sąsiedzi raczej nie należeli do imprezowiczów. A jak mieli ochotę na
piwo, to raczej wybierali się pod mały sklepik, żeby tam usiąść na ławce i
zacząć dyskutować o swojej egzystencji z kolegami.
-Zarezerwowałaś bar tylko dla nas?-
Zapytałam Maggie, która właśnie podawała kolejną wiszącą serpentynę Lissandrze.
-Coś ty! Ja po prostu wiem, gdzie się
zakręcić, żeby w miarę smacznie zjeść i mieć spokój. -Machnęła ręką, a
następnie pomogła rudowłosej zejść ze stołka.
-Trzymaj, Tristan. Wiesz jak się puszcza
confetti, co nie? Może chociaż to ci wyjdzie?- Bradley podał chudemu
blondynowi tubkę z kolorowymi papierkami, które miały wydostać się na zewnątrz,
podczas powitania nowego basisty The Vamps.
Evans
pokiwał niemrawo swoją łepetyną, a następnie obejrzał opakowanie ze wszystkich
stron. Nawet zaczął czytać instrukcję!
Byłam
chyba bardziej podniecona, aniżeli wszyscy tutaj zebrani. No dobra... Margaret
jeszcze wydawała się tym wydarzeniem mocno nakręcona. Chodziła po całym barze i
gdy tylko złapała swoją czarną torbę, w której spoczywał aparat, zaczęła nam
robić zdjęcia. Przy okazji co chwilę wyglądała na zewnątrz, by sprawdzić, czy
przypadkiem Connor się nie zbliża.
-Niespodzianka!- Wykrzyknęliśmy wszyscy
na raz, gdy Connor otworzył drzwi wejściowe do baru. Chłopak nie wiedział, co
się dzieje. Wpatrywał się w nas z szeroko otwartymi oczami, a następnie zwrócił
uwagę na balony, które przyczepiły tutaj dziewczyny. Zmarszczył czoło,
uśmiechając się niepewnie. Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale był
w tak wielkim szoku, że jedynie przełknął ślinę i zerknął na Lisę, żeby mu to
wszystko wytłumaczyła. Rudowłosa jedynie wzruszyła zabawnie ramionami i
poruszyła brwiami, pokazując brodą na trójkę chłopaków, stojących przy
najbliższym stoliku z przekąskami.
Zacisnęłam
na kolanach pięści, podjeżdżając wózkiem do przodu, żeby mieć lepszy widok. Tristan
nadal majstrował przy tubie z confetti i ciągnął jak najmocniej za plastikowy
papierek, marszcząc przy tym nos i mrucząc z niezadowolenia pod nosem.
-Connor,
zostaniesz naszym basistą? -Zapytał James wraz z Bradley'em.
Ball
zaśmiał się w głos, opuszczając wzrok. Musieliśmy mu dać chwilę, żeby
przetworzył w swojej łepetynie informację.
-Czekajcie... Co? -Odezwał się w końcu, wracając
do świata żywych.
Zaśmiałam
się cicho, spoglądając na swoje koleżanki i szeroko się uśmiechając.
-Oczywiście,
że tak! Z przyjemnością zostanę waszym basistą! -Tutaj zatrzymał wzrok na
James'ie, który również się szeroko uśmiechał i nawet podszedł do nowego
członka zespołu bliżej, żeby mu pogratulować.
-Witaj w The Vamps, Con!- Oznajmił
radośnie Bradley, a następnie rzucił się na najmłodszego chłopaka, aby poklepać
go po plecach.
Po barze
rozległ się głuchy huk, który świadczył o tym, że confetti w końcu zostało
okrzesane przez perkusistę. Zaraz potem usłyszeliśmy donośny okrzyk Tristana,
że w końcu mu się udało odpalić różnobarwną armatkę. Kolorowe papierki
podleciały w górę, a następnie zaczęły powoli spadać, zatrzymując się na
naszych włosach. Evans pokuśtykał w stronę przytulającej się trójki chłopaków i
również rozłożył swe długie ramiona, żeby wszystkich objąć.
Margaret
pociągnęła nosem ze wzruszenia, a następnie objęła obiektywem lustrzanki
nastolatków, aby upamiętnić scenę zdjęciem.
Czas
błogo płynął, a my bawiliśmy się w najlepsze, podjadając frytki, rzucając w
siebie słonymi paluszkami i robiąc kolejne zdjęcia, na których wychodziliśmy
tak, jakbyśmy urwali się ze szpitala psychiatrycznego o zaostrzonym rygorze.
Może
tylko mi się tak zdawało, ale Bradley wydawał się być bardziej zrelaksowany,
aniżeli jak był w towarzystwie Liberty. Teraz nikt go nie kontrolował. Mógł
robić co chciał, śmiać się na cały głos i nawet parę razy złapałam go na
wgapianiu się w moją osobę. A może po prostu sobie to wmówiłam, żeby się lepiej
poczuć...? W każdym razie ja również zapomniałam o swojej chorobie i o tym, że
jutro znowu idę na rehabilitację.
Connor
podniósł się z krzesła i objął Lisę ramieniem, żeby zrobić sobie z nią zdjęcie.
Przechyliłam głowę na jedną stronę, a uśmiech sam wskoczył mi na buzię.
Wyglądali tak uroczo!
Gdy
drzwi do baru otworzyły się, zerknęliśmy w tamtą stronę. Mogliśmy się
spodziewać innych, obcych ludzi, ale nie... Jego.
-Co ty tutaj robisz, Tony?- Wybąkała nieco
zdziwiona Lisa.
Dziwne.
Connor nawet na chwilę nie wypuścił rudowłosej ze swoich ramion. Po prostu stał
tak przy jej boku, wpatrując się z zaciekawieniem w sylwetkę monstrum. Margaret
przestała się śmiać i włożyła słomkę do swoich ust, pociągając dość spory łyk
coli. Wszyscy wgapiali się w smukłą sylwetę obcego chłopaka, nic nie mówiąc.
-Chyba ja powinienem zapytać cię o to
pierwszy, nie sądzisz?- Wycedził przez zaciśnięte szczęki, mierząc Ball'a
od stóp do głów.
Przestałam
na chwilę oddychać. Bałam się, że Anthony znowu uderzy Lissandrę. Potrafiłby to
zrobić przy wszystkich, byłam tego niemalże w stu procentach pewna.
-Spędzam wolny czas z przyjaciółmi.-
Odparła Lisa, strzepując dłoń Con'a ze swojego biodra. -To wszystko.- Wzruszyła ramionami.
Anthony
zerknął przelotem na mnie, a następnie przygryzł dolną wargę. W jednym momencie
wyciągnął prawą dłoń w stronę Lissandry i chwycił ją z całej siły za
nadgarstek.
-Ej, to boli!- Rudowłosa uniosła rękę do
góry, żeby wyswobodzić się z żelaznego uścisku swojego chłopaka. Ten nie
ustąpił tak łatwo- pociągnął ją brutalnie w swoją stronę, zmuszając do wyjścia
z baru.
Już
miałam coś mówić, ale znajomi mnie wyręczyli. Margaret wyraźnie się oburzyła,
wstając z miejsca i karząc mu przestać. James i Bradley stwierdzili, żeby
O'Neil się uspokoił, a Connor... Connor zadziwił nas wszystkich.
-Zostaw ją.- Powiedział hardo. W tym
momencie zabrzmiał gorzej niż sam pan Anthony. -Nie słyszałeś, że spędza wolny czas ze swoimi znajomymi? A może trzeba
ci to jakoś dokładniej wytłumaczyć?
Tony
natychmiastowo zrobił się czerwony na twarzy. Zacisnął pięści, raniąc rękę
mojej przyjaciółki jeszcze bardziej. Jego nozdrza niebezpiecznie się
rozszerzyły, a oczy błysnęły złowrogo. Członkowie zespołu wstali od stołu, aby
w razie czego obronić Connor'a, który najwyraźniej był nowym celem O'Neil'a.
Nawet Tristan podniósł się z krzesła, lekko utykając.
Chłopak
nie miał szans. Czterech na jednego? Dobrze, że w końcu dał sobie spokój i
puścił Lisę.
-To koniec, Anthony. Koniec z nami. -Rzuciła
w jego stronę siedemnastolatka, masując sobie obolały nadgarstek.
W tejże
chwili poczułam się tak, jakby spadł mi kamień z serca. Lissandra w końcu nie
była uzależniona od tego dupka. Zrobiła coś, czego nigdy nie będzie żałowała.
Chłopak
zmrużył swoje jasne oczy i po prostu wyszedł z baru, zatrzaskując za sobą
drzwi. Nastała głucha cisza, którą wypełniała jedynie muzyczka, dobiegająca z
głośników, umieszczonych przy suficie.
-Boże, jak ja mogłam być z tym dupkiem... -Pokręciła
z niedowierzaniem głową, zajmując swoje miejsce przy stoliku. Spojrzała na mnie
żałośnie, robiąc minę zbitego psa. Nic nie powiedziałam. Siedziałam cicho
niczym mysz pod miotłą.
-Wszystko w porządku?- Zapytał Ball,
który nadal stał przy drzwiach i sprawdzał, czy Anthony za chwilę nie zmieni
swojego zdania i nie odwiedzi naszej ekipy ponownie.
-Tak. - Pokiwała głową Lisa. Widziałam,
że powstrzymywała łzy, bo zaczęła bardzo szybko mrugać.
-Na pewno?- Odezwał się raz jeszcze, a
następnie i on przysiadł się do naszego grona.
-Wszystko jest w jak najlepszym porządku,
Connor. -Zapewniła go ruda. -Po
prostu nie rozmawiajmy o nim. Cieszmy się z tej jednej, konkretnej chwili.
Tylko one są w życiu ważne.
Mimowolnie
wykrzywiłam twarz w pozytywnym grymasie. Widziałam, że Margaret położyła swoją
rękę na jej ramieniu, a James posłał pokrzepiający uśmiech.
Co
prawda ciężko nam było wrócić do tamtej, jakże wesołej atmosfery, podczas
której wszyscy zajadaliśmy się frytkami i rozmawialiśmy o przeróżnych
głupotach, żartując i śmiejąc się do rozpuku. Connor jakoś próbował rozbawić
Lisę, która od kilkunastu minut siedziała na swoim krześle, wpatrując się w
ciastko i nie odzywając się ani słowem.
-O Boże... Nie wierzę... - Wyjęczał nagle
James, który podniósł wzrok z ekranu swojego telefonu dotykowego.
-Co jest?- Pierwszy odezwał się Bradley.
Nie.
Tylko nie to. Znowu jakaś afera?
Zerknęliśmy
na McVey'a z wyraźnym zatroskaniem. Chłopak odłożył komórkę na stół, gdzieś
obok słonych paluszków i przetarł twarz dłońmi.
-Jedziemy do Leeds. Natychmiast. Jutro. -Wybełkotał,
wpatrując się w nasze zadziwione twarze. Z początku myślałam, że jakaś jego
rodzina mieszka w Leeds i musimy tam wszyscy jechać, bo stało się coś naprawdę
poważnego. Wypadek, katastrofa... Cokolwiek! Gdy tylko na mojej drodze stawał
Anthony, musiałam przygotowywać się na dalsze kłopoty.
-Czekaj, James... Spokojnie. Wyglądasz tak,
jakbyś zobaczył ducha. -Stwierdziła Margaret, która siedziała najbliżej
chłopaka. Rzeczywiście- dziewiętnastolatek zbladł na buzi i teraz zatrzymał swe
błękitne tęczówki gdzieś daleko za nami, jakby stracił kontakt z
rzeczywistością. -Dlaczego do Leeds?-
Dziewczyna ścisnęła kolegę za ramię i nawet delikatnie nim potrząsnęła,
próbując go obudzić z dziwacznego transu.
James
pokręcił z niedowierzaniem głową i uśmiechnął się szeroko. Wtedy wszyscy
odetchnęli z ulgą, że jednak wiadomość, którą ma nam do przekazania, nie jest
aż taka tragiczna.
-Pamiętacie, jak mówiłem wam o takim facecie,
który nazywa się Joe O'Neill? - Brad, Connor oraz Tris pokiwali ze
zrozumieniem łepetynami, oczekując na jego kolejne słowa. - Joe to mój dobry znajomy.- Tym razem
zwrócił się w stronę moją, Lisy oraz Maggie, żeby nam wszystko wytłumaczyć. -Kiedyś bawiłem się w nagrywanie EP-ek, a
O'Neill był moim managerem. Powiem wam, że niezły z niego kompan. Gdybym nie
znalazł Bradley'a w Internecie i nie zaproponował stworzenia The Vamps, z
pewnością ciągnąłbym z nim współpracę.- Zaczął żywo gestykulować.
Widziałam, jak z każdym kolejnym słowem, jego oddech staje się szybszy.
-Dobra, James, przejdź do sedna, co takiego
się stało?- Mruknął nieco poirytowany Tristan, który właśnie zabierał
frytki Connor'owi.
-Joe odezwał się do mnie. Tyle miesięcy nie
utrzymywaliśmy ze sobą kontaktu, a teraz mi napisał, że zobaczył jeden z naszych
coverów na youtube! Powiedział, że może nam pomóc rozkręcić The Vamps,
rozumiecie?
Maggie
zapiszczała z radości, podskakując w miejscu. Tristanowi opadła szczęka i
frytka, którą właśnie konsumował, wpadła do coli Bradley'a. Connor chyba nadal
przeżywał to, że niedawno został przyjęty do zespołu.
-Warunek jest tylko jeden- musimy jechać do
Leeds w jak najszybszym czasie. I zabieramy ze sobą również talizman szczęścia.
-Tutaj spojrzał na mnie, uśmiechając się szeroko.
Ja
talizmanem szczęścia? A niby dlaczego właśnie tak mnie nazwał? Zmarszczyłam
czoło, nie za bardzo wiedząc o co chodzi.
-Taka prawda, Lennon. Gdyby nie ty, nie
byłoby tego wszystkiego. -Wytłumaczył pospiesznie, a mi zrobiło się gorąco.
Przełknęłam
głośno ślinę, zastanawiając się intensywnie ile godzin zabierze nam podróż do
przyszłego managera The Vamps i czy chłopaki rzeczywiście będą mieli siłę, by
użerać się z niepełnosprawną dziewczyną podczas tak długiej drogi do Joe'go.
***
Cześć, kochani!
Na samym początku chciałabym Was
baardzo przeprosić za zwłokę. Obiecywałam, że rozdziały po moich maturach będą
się pojawiały trochę szybciej, ale ostatnio naprawdę nie miałam weny na
napisanie czegokolwiek do GO. Dopiero dzisiaj zabrałam się za kolejną część i
jak tylko całą sprawdziłam, od razu ją dodałam, żebyście tak długo nie czekali!
Teraz może uda mi się choć trochę
przyspieszyć tempo, bo kolejny rozdział, który będzie się nazywał
"kierunek- Leeds!" mam już prawie cały napisany. :)
Przy okazji serdecznie zapraszam
do oceny mojego nowego fanfiction, które nazywa się "SURVIVE" (wattpad, blogspot).
Dajcie znać co sądzicie, to zupełnie coś innego od "Głębokiego oddechu".
Dajcie znać co sądzicie, to zupełnie coś innego od "Głębokiego oddechu".
Całuję Was bardzo mocno i
dziękuję, że jesteście! <3
najcudowniejsza! uwielbiam to opowiadanie :)
OdpowiedzUsuńlostmybalance-fanfiction.blogspot.com
Ta końcówka jest słodka. :3 czekam na next. !
OdpowiedzUsuńDhdkdbfhkdjddkfjfyfjfbjdkfhdkkfh jakieee toooo byłoooo świetneeee! <3
OdpowiedzUsuńPrzez cb zrobiłam z 30 screenow bo potem odlanczaja netanjahu bo bd przez kilka dni naprawiać a ja bym nie wytrzymała.
OdpowiedzUsuńŚwietne! Naprawdę extra i szczerze mówiąc niespodziewłabym się tego, że nazwą lennon talizmanem szczęścia! końcówka genialna, więc jak zwykle nie mogę doczekać się nexta<3
OdpowiedzUsuńtheeternalkids.blogspot.com
Rozdział wspaniały, cudowny i słodki. Lennon jest ich talizmanem ? Ale fajnie. Czekam na nexta z niecierpliwością i zapraszam na mój blog opowiadanieothevamps.blogspot.com
OdpowiedzUsuńRozdział świetny jak zresztą każdy poprzedni
OdpowiedzUsuńjak fajnie że jest ich talizmanem szczęścia nie mogę się już doczekać next
życzę weny xx
kiedy next?!
OdpowiedzUsuń