3 lipca 2014

{14} lepsze to niż nic

-Jak to... UKRADŁ?!- Wybuchłam tak gwałtownie, że Brad musiał mnie mocniej przytrzymać, bym się tylko mu nie wymsknęła.
Przeszliśmy w stronę otwartego bagażnika. Na szarym dywaniku, który został poszarpany i nieco wyciągnięty, leżało jedynie błoto. Znakomicie. Złodziej nawet podwędził oponę James'a. Choć... W tym wypadku to już nic nie pomoże- nawet jakieś wymienne koło.
Moja dolna warga niebezpiecznie mi zadrżała. Nie. Nie byłam ich talizmanem szczęścia, bo wręcz przeciwnie. Mogli mnie nazwać czarnym kotem, przynoszącym jedynie pecha.
Przełknęłam ślinę, wgapiając się w jedno i to samo miejsce, w którym uprzednio leżał mój wózek. Nie potrafiłam wyrazić tego, co w danym momencie czułam. Pustkę? Zażenowanie? Zdenerwowanie? Rozczarowanie? A może po prostu wszystko po kolei?... Każde negatywne uczucie mieszało się z drugim, jeszcze gorszym, i tworzyło bolącą mieszankę, rozsadzającą mnie od środka. Ścisnęłam mocniej materiał wilgotnej koszulki Simpsona, układając palce w małą piąstkę. Przed oczami przeszła mi scena z pikniku, który odbył się ponad tydzień temu. Miałam ochotę rozpłakać się jak małe dziecko. Spojrzałam na Connor'a, który stał zaraz obok Lisy i wpatrywał się w pusty bagażnik z otwartymi ustami.
 Samochód nam nawalił, byliśmy w środku lasu a zegar pokazywał dokładnie szóstą rano. Za dwie godziny mieliśmy być w Leeds i rozmawiać z manager'em na temat kariery muzycznej chłopaków. To nie mogło się udać. Chyba, że jakimś cudem wylądowałby tutaj helikopter albo odrzutowiec i zabrał nas na swój pokład.
-Spokojnie Lennon. Jesteś taka leciutka, że Brad może cię nawet na piechotę zanieść do Leeds.- Zażartował Tristan, który stał oparty o ubłoconą karoserię i uśmiechał się zgryźliwie pod nosem.
Margaret przystanęła na chwilę przy nim, mierząc go morderczym wzrokiem. Nim się obejrzałam, chłopak już dostał z liścia w policzek. Otworzyłam szerzej oczy, nie wierząc co się do cholery dzieje.
-Za co to było?!- Zajęczał, łapiąc się za twarz.
-Ogarnij się! To nie jest śmieszne! W takiej sytuacji nawet nie wiemy, czy dotrzemy do domu...- Krzyknęła jasnowłosa, wymachując rękami niczym wariatka. Tym razem jej twarz zrobiła się koloru czerwonego. Nigdy nie sądziłam, że ktokolwiek będzie w stanie wyprowadzić Maggie z równowagi. Wydawała mi się spokojną i raczej stonowaną dziewczyną, a nie mieszanką wybuchową, która w każdej chwili, zupełnie nieoczekiwanie, potrafi wybuchnąć i zniszczyć wszystko wokół siebie.
Tristan odwrócił się od niej tyłem, robiąc minę smutnego, zagubionego szczeniaka. Zdjął swój plecak z ramion i wyciągnął kanapkę, zapakowaną w papierową torbę. Odszedł parę kroków dalej, spoglądając w górę, na chmury, coraz to bardziej zasłaniające niebo. Zaraz zacznie znowu lać jak z cebra i na tym się właśnie skończy nasza wielka wyprawa do O'Neill'a.
Miałam nadzieję, że ktokolwiek zdąży przyjechać na czas, zanim wszyscy się tutaj pożremy, pokroimy na kawałki i zakopiemy w ciemnych dołach, gdzieś na polanach w wilgotnym lesie.
Bradley odetchnął głośno, spuszczając nieco brodę i opierając ją o moje ramię. Zrobił to chyba nieświadomie, bo przez cały czas wpatrywał się nieprzytomnym wzrokiem w swoich przyjaciół i głęboko dumał, co moglibyśmy w takiej sytuacji zrobić. To dość dziwne, nieprawdaż? Można było powiedzieć, że aktualnie walczyliśmy o przetrwanie i bezpieczną drogę do Leeds. A panienka Sheard, która podobno była najbliższą osobą Simpsona? Ona pewnie siedziała w ciepłym domu, oglądała sobie telewizję albo sprawdzała jakieś pierdoły na Internecie. Ewentualnie testowała kolejny krem nawilżający z nadzieją, że nie załatwi jej skóry jak ten poprzedni. My mieliśmy za sobą ciężką noc w jakiejś opuszczonej, zawszonej stodole, pobrudziliśmy swoje wszystkie ubrania i...Walczyliśmy z czasem.
Bradley stęknął cicho, prostując swoje plecy. Nic dziwnego- pewnie było mu już ciężko z takim ciężarem. Choć byłam drobną dziewczyną, to nie mógł mnie trzymać w nieskończoność.
-Po prostu oprzyj mnie o jakieś drzewo, nie męcz się już.- Powiedziałam cicho, uśmiechając się niepewnie. Zerknęłam w górę, żeby spojrzeć w jego oczy, które spoglądały na mnie z wyraźnym oburzeniem.
Poczułam się zupełnie inaczej. Choć sytuacja w lesie wydawała się beznadziejna, moje serce całkowicie zaprzeczało wszystkim negatywnym uczuciom. Rwało się do Brad'a, przeciskając przez klatkę piersiową. Oblizałam usta, nie odwracając od niego wzroku. Po prostu... Nie mogłam się od niego odlepić. Był mi tak bliski, a zarazem tak daleki... Wydawało mi się, że znałam go na wylot. Pamiętałam każdą jego zmarszczkę, rzęsę, niesfornie układający się loczek, który opadał gdzieś za uchem. To był mój Bradley. I nikogo innego.
Chłopak pokręcił głową, podrzucając mnie delikatnie, a następnie usiadł ostrożnie na mokrej ulicy po turecku. Usadowił moje ciało na swoich kolanach, a sam oparł się rękami o zimny grunt.
Już miałam coś mówić, ale do naszej grupki dołączył James. Uniosłam głowę w górę, żeby przypatrzeć się jego smutnej twarzy. Był wykończony i chyba zżerały go wyrzuty sumienia, po drapał się w tył głowy i spoglądał niepewnie na każdego z nas.
-Słuchajcie... Wybaczcie mi za moje zachowanie. Trochę mnie ta sytuacja przerosła. -Stwierdził cicho, uśmiechając się niepewnie w stronę Margaret. -Nie ma zasięgu, samochód nie działa, Lennon ukradziono wózek... Nie mam pojęcia jak dostaniemy się do Leeds. A jak nie zadzwonimy do Joe'go, że odwołujemy spotkanie, pewnie się wścieknie i stwierdzi, że nie ma sensu współpracować z nieodpowiedzialnym zespołem.
Wszyscy pokiwali ze zrozumieniem głowami.
Zerknęłam w prawo, żeby ocenić betonową drogę, która ciągnęła się w nieskończoność. Zatrzymałam ciemne oczy na niemalże samym końcu, modląc się w głębi duszy, żeby przejeżdżał tędy jakiś miły kierowca, który zabrałby nas choć na pierwszy lepszy przystanek.
Albo miałam zwidy, albo... Moje prośby zostały wysłuchane?
Gdzieś na samym końcu zauważyłam małą, kruchą sylwetkę poruszającą się z małą prędkością. Mógł być to jakiś zwierz, który urządzał sobie radosny spacer po betonie. Ewentualnie pieszy, pędzący gdzieś przed siebie i zagubiony jak my.
-Bradley?- Zapytałam, nie odrywając wzroku od czarnej sylwetki, która z każdą kolejną sekundą stawała się coraz większa. Poklepałam Simpsona po ramieniu i pokazałam palcem w tamtą stronę. Do tyłu odwrócili się wszyscy z nas. Zapadła gęsta cisza, która oznaczała nic innego, jak oczekiwanie.
Z oddali słychać było skrzypienie. Niezwykle irytujące skrzypienie, nasilające się wraz z pomniejszającym się dystansem między naszą ekipą, a nieznajomym na... Rowerze.
James wystrzelił prosto przed siebie, nie mówiąc zupełnie nic. Biegł ile miał sił w nogach, łapiąc się za kieszeń od swojej jeans'owej kurtki i próbując ją otworzyć. W pewnym momencie poślizgnął się na jezdni, ale na szczęście złapał równowagę i biegł dalej. W końcu udało mu się wyciągnąć brązowy portfel i zamachać nim w stronę nieznajomego pana.
Facet na rowerze był chyba po sześćdziesiątce. Nie wyglądał na jakiegoś groźnego- ot, zwyczajny dziadziuś, który zapewne wybrał się na grzyby, bo przy bagażniku miał zamontowany wiklinowy koszyczek i mnóstwo reklamówek. Miał gęstą brodę oraz szarą kaszkietówkę na swojej głowie, która zakrywała mu srebrzyste, długie pukle włosów.
-Proszę poczekać! Chociaż przez chwilę!- Wrzasnął James, a jego krzyk odbił się od drzew, które poniosły echo jeszcze dalej.
Zacisnęłam kciuki jak najmocniej się tylko dało. Wszyscy chyba skrzyżowali za sobą palce, modląc się, żeby starszy pan miał miękkie serce i się nad nami zlitował.
Mężczyzna z początku nie chciał się zatrzymać i jechał dalej, lustrując sylwetkę zmęczonego chłopaka swoimi oczami. Blondyn musiał zastawić mu drogę, bo staruszek chyba przestraszył się, że  go napadniemy, albo będziemy próbowali okraść. W końcu przystanęli parę metrów od zdezelowanego samochodu. Dziadziuś zerknął na nas z wyraźnym rozbawieniem, a następnie przyjrzał się uważniej  James'owi, który próbował złapać oddech po morderczym biegu w jego stronę.
Wyciągnęłam bardziej szyję, żeby móc wszystko dokładniej analizować. Bradley również wychylił się zza moich włosów, które nieco zasłaniały mu pole widzenia.
-Zapłacę panu za ten rower. Mogę oddać wszystko, co mam. Tylko błagam, niech mi go pan pożyczy, muszę dojechać do jakiegoś sklepu, albo przynajmniej wydostać się z lasu, żeby złapać zasięg.- Wytłumaczył, spoglądając na nasze pełne nadziei twarze.
Dziadek uniósł swą siwą, krzaczastą brew do góry i zmrużył oczy, nie będąc pewnym, czy rzeczywiście dobrze słyszy.
-Błagam... To sprawa życia i śmierci. Zepsuł nam się samochód, okradziono nas, zabrano wózek naszej przyjaciółce, która jest niepełnosprawna.- Ciągnął dalej, gestykulując żywo i machając portfelem przed oczami nieznajomego. Nawet pokazał na nas palcem. Z bliska chyba nie wyglądaliśmy na buntowników, czy morderców, pragnących krwi niewinnych. Wszyscy byliśmy  uciapani w błocie, przemoczeni do suchej nitki i wyczerpani.
Starszy mężczyzna wzruszył ramionami, oblizując swoje suche wargi i spoglądając z zaintrygowaniem na portfel McVey'a. Z początku wydawał się nieugięty, ale teraz chyba uległ. James dał mu parę zielonych banknotów, a nieznajomy staruszek w zamian oddał swój nieco zardzewiały i skrzypiący pojazd. Sam wyciągnął z tylnego bagażnika swój koszyk i zerkając na nas ostatni raz, ruszył w głąb lasu, poprawiając kaszkiet, który miał na głowie.
Co się właśnie stało? Nie mogłam w to uwierzyć, że los w końcu się do nas uśmiechnął. Choć to był taki mały, maleńki promyczek szczęścia, to wszyscy wykrzyczeliśmy na głos, że w końcu coś nam się udało.
-Dobra. Robimy tak- ja jadę do jakiejś najbliższej stacji, dzwonię po pomoc, a wy na mnie czekacie. Potem wszyscy docieramy szczęśliwie do Leeds. Tak? Mam rację?- Mówił drżącym głosem, nie odrywając błękitnych tęczówek od starego roweru.
-James... Zaraz zacznie znowu padać. Nie wiesz ile jeszcze kilometrów zostało, żeby wydostać się z lasu. - Odezwała się Lissandra. Chyba tylko jej jako jedynej nie pasował pomysł chłopaka.
-A mamy jakieś inne wyjście?- Oburzył się chłopak, wsiadając na rower. Siodełko zaskrzypiało żałośnie, podobnie jak silnik jego samochodu. -Zaraz wracam. -Dodał szybko, odpychając się nogami od ulicy i nabierając prędkości.
Odetchnęłam ciężko, wzruszając ramionami i zerkając na niezadowoloną przyjaciółkę.
-Uważaj na siebie. -Rzuciła prawie bezgłośnie Margaret, która wlepiła zielone tęczówki w plecy chłopaka, który był już kilkanaście metrów dalej od samochodu. Mogłabym przysiąc, że jej słowa usłyszałam jedynie ja z Bradley'em- w końcu to nasza dwójka znajdowała się najbliżej dziewczyny. Uniosłam jedną brew w lekkim zadziwieniu. Co jak co, ale do takich dziwacznych, niejednoznacznych sytuacji miałam nosa.
Sylwetka McVey'a zniknęła za zaroślami, a nam została jedynie cisza i szum wiatru, który z każdą chwilą się nasilał. Ponadto znowu zaczynało siąpić z nieba, więc musieliśmy czekać na James'a i w pełni akceptować to, że wszystkie ubrania przyklejały się do naszych ciał i ograniczały ruchy. Jedynie kolorowe, jednorazowe płaszcze nas jako-tako ratowały.
-Jestem głodny.- Odezwał się w końcu Tristan, który do tej pory wpatrywał się bez sensu w zieloną otchłań lasu. Sądzę, że był tak pochłonięty swoimi rozmyślaniami, że nawet nie zauważył, iż James odjechał na rowerze, aby poszukać jakiegoś ucywilizowanego miejsca.
Prychnęłam bezgłośnie, wywracając oczami. Każdy z nas był zmęczony, głodny i przemarznięty. Mogłabym się założyć, że po tej pechowej wyprawie wszyscy będziemy leżeli w łóżkach przez najbliższy miesiąc i walczyli z zapaleniem płuc, albo jakąś paskudną grypą.
-Jeść mi się chce.- Powtórzył głośniej, gdy zauważył, że nikt nie zareagował na jego słowa.
-Tristan, zeżarłeś dosłownie wszystko, co miałeś w torbie. Nie narzekaj teraz.- Odburknął mu Connor, poprawiając swoją oklapniętą, jasną grzywkę.
Znowu zapadła cisza, podczas której wszyscy byli pochłonięci swoimi własnymi przemyśleniami. Ja, gdzieś w głębi duszy, odliczałam każdą kolejną sekundę, która minęła od zniknięcia James'a na rowerze za zakrętem i błądziłam wzrokiem po rękawie bluzy Bradley'a.
-Myślicie, że dżdżownica jest smaczna?- Zapytał w końcu, kucając na drodze i pokazując palcem różowe stworzenie.
Wzdrygnęłam się, zasłaniając usta dłońmi. Lisa odskoczyła od blondyna, wydając z siebie charakterystyczne "bleee".
Chłopak już podnosił zwierzę do swoich ust i rozchylał delikatnie wargi. Tak szczerze to nie wiedziałam, czy robił sobie z nas jakieś jaja, czy rzeczywiście chciał połknąć ohydnego robala, bo mu całkowicie odbiło.
-Samochód!- Krzyknęła Margaret, odwracając swoją jasną czuprynę w tą samą stronę, z której przyjechał sympatyczny dziadziuś na rowerze. Tristan chyba dał sobie spokój z konsumowaniem dżdżownicy, bo wypuścił ją z powrotem na wolność i zerknął z ciekawością na dziewczynę.
-Moglibyśmy kogoś zatrzymać i podjechać pod James'a! Przecież on tam padnie, zanim dojedzie do stacji, a później się wróci.- Powiedziała, nie odrywając wzroku od szarej osobówki, której szum silnika dało się już wyraźnie usłyszeć.
Lisa, jako przebojowa i najbardziej odważna, wyszła na sam środek ulicy i podniosła ręce do góry, zaczynając nimi machać.
Auto, zamiast się zatrzymać, nabierało prędkości. Przez moją głowę przeszła ta sama, cholerna wizja, tym razem w myślach dudniły mi same przerażające dźwięki. Pisk mojej przyjaciółki, krzyki dzieciaków i silnik samochodu, który uciekł z miejsca wydarzenia- wtedy, przed szkołą.
-Złaź z drogi!- Wrzasnęłam na przyjaciółkę, która niewzruszona stała na środku i machała rękami, żeby kierowca się zatrzymał. -Złaź, Lisa!- Powtórzyłam o wiele głośniej, niemalże wyrywając się z objęć Bradley'a. Dobrze, że ten mnie przytrzymał, bo wylądowałabym nosem na twardej ulicy.
Ruda na szczęście w ostatniej chwili posłuchała i odskoczyła od pędzącego z zawrotną szybkością samochodu. Facet za po prostu przejechał po poboczu, wymijając nasz samochód i przyspieszył jeszcze bardziej, gdy już wyszedł na prostą.
-Co za skurwiel!- Tupnęła ze złością rudowłosa, poprawiając przylepiające się do czoła włosy.
Odetchnęłam z ulgą, rozluźniając wszystkie mięśnie. Pokręciłam z niedowierzaniem głową, a następnie zerknęłam na niewzruszoną Lissandrę, która nadal przeklinała pirata drogowego.
-Spokojnie, przecież nic się nie stało...- Mruknął Brad, który spojrzał się do tyłu, przez swoje ramię i wlepił ciemne tęczówki w tył pędzącego auta.
Nic. Zupełnie nic. Na szczęście. Byłam wyczulona na tym punkcie i chyba nikt nie mógł mnie zrozumieć, że taki uraz po wypadku zostanie mi do końca życia.  Szkoda tylko, że owy facet, nazwany przez panienkę Finnigan jednym z najgorszych przekleństw, był naszą... Ostatnią szansą na jakiekolwiek uratowanie się.
Rudowłosa zaczęła krążyć nerwowo po poboczu, mamrocząc pod nosem kolejne siarczyste przekleństwa, na które Margaret reagowała jedynie głośnymi westchnięciami. Wszystkim nam chyba podniosło się ciśnienie, a humory zepsuły się jeszcze bardziej (jeżeli to było możliwe).
-Cholera, nawet nie można do niego zadzwonić, bo nie ma tego pieprzonego zasięgu!- Zajęczała Margaret i zaczęła chodzić za Lisą, przygryzając dolną wargę i masując swoje czoło. Nie wspominajmy również o nerwowym poprawianiu włosów i obgryzaniu paznokci.
-Hej, hej... Dziewczyny, spokojnie. Gorzej już być nie może, więc... Liczmy na kolejny cud. -Uśmiechnął się niepewnie Connor.
Chyba tak naprawdę nie wiedział, co mówi. Choć nadzieja zawsze umierała ostatnia, to... To moje przemyślenia ograniczały się jedynie do najczarniejszych scenariuszy, w których nasze sylwetki zostały pochłonięte przez pragnące krwi niedźwiedzie. Nawet taka mała dżdżownica, która właśnie uciekała od Tristan'a, wydawała się być najgorszym przeciwnikiem.
Deszcz z każdą chwilą się nasilał, aż w końcu zaczął przypominać nocną ulewę, podczas której spaliśmy w stodole. Mimo tego, że samochód James'a był cały w błocie, postanowiliśmy się w nim schować. Bradley posadził mnie w dokładnie tym samym miejscu, na którym siedziałam podczas drogi z Londynu. Sam usiadł na miejscu James'a i oparł dłonie o kierownicę.
Oparłam głowę o szybę, przekręcając się na tyle, by kątem oka móc spoglądać w dal, zasłoniętą przez wielkie strugi deszczu, spadające z czarnych chmur. Byłam tak zmęczona, że nie wiedziałam, czy delikatne światła, które przecinały ulicę były jedynie uroczym widmo, czy kolejny samochód rzeczywiście próbował przedostać się przez środek lasu, podobnie jak my.
Zerknęłam w stronę Bradley'a, który natychmiastowo poderwał się z siedzenia i wyleciał na środek, nie zakrywając się nawet płaszczem przeciwdeszczowym. Lissandra również podbiegła w jego stronę i obydwoje zaczęli się drzeć na cały głos, żeby tylko zatrzymać samochód.
Przetarłam oczy, obserwując wraz z Connor'em, Tristan'em i Margaret całą tą sytuację. Kciuki mnie już bolały, bo tak mocno zaciskałam pięści, że aż knykcie stały się białe. Chciałam, żeby ktoś się w końcu zatrzymał i zabrał nas do James'a.
Owy pojazd wyraźnie różnił się od uprzedniej osobówki. Był o wiele wyższy i miał... Bardzo duże, tylne koła.
-To traktor, prawda?- Szepnęła Margaret, przykładając dłonie do swoich spierzchniętych ust.
Connor kiwnął głową, otwierając szeroko buzię i wpatrując się w środek transportu, który widząc szaloną dwójkę dzieciaków, skaczących na samym środku, zatrzymał się parę metrów przed nimi. Lisa uniosła ręce do góry i spojrzała w naszą stronę, uśmiechając się szeroko.
W traktorze znajdował się mężczyzna po czterdziestce. Otworzył drzwiczki do kabiny, w której się znajdował i spojrzał na naszych przyjaciół, oceniając również zniszczony samochód. Nie usłyszałam słów Brad'a, który zapewne błagał nieznajomego o łaskę i tłumaczył mu wszystko to, co się zeszłej nocy działo. Zauważyłam jedynie, iż loczek podskoczył w miejscu, kiwając ze zrozumieniem głową i rzucił się w stronę naszych rzeczy, zaczynając je ładować za traktor. Dopiero gdy Connor wyciągnął mnie z samochodu, mogłam ujrzeć małą przyczepkę, którą ciągnął dość pokaźny pojazd. Otworzyłam szerzej oczy, próbując złapać głębszy oddech i starając się opanować szybkie bicie serca, które świadczyło o adrenalinie.
-Przyczepa? Serio?- Zapytała Maggie, stając ze swoimi walizkami i wgapiając się w nasz nowy środek transportu, który właśnie otwierał przemiły pan, kierujący traktorem. Gdy udało mu się obniżyć klapę, ujrzeliśmy mnóstwo siana oraz... Dwie białe kozy, które zaryczały żałośnie, widząc nasze sylwetki.
-Wskakujcie, dzieciaki.- Rzucił do nas nieznajomy. Skakałam wzrokiem z jednej sylwetki na drugą.
Zwariowałam, prawda? Zmarszczyłam czoło, zatrzymując wielkie, ciemne oczy na swojej rudowłosej przyjaciółce. Ta nie zrobiła zupełnie nic, oprócz wzruszenia ramionami i wpakowania swojego zgrabnego tyłka w ciemną otchłań smrodu kozich bobków i siana.
Connor również wszedł do środka, oczywiście ze mną na rękach. Specyficzny, odurzający smród dostał się do najgłębszych zakamarków mojego nosa. Odkaszlnęłam, starając się nie zwymiotować.
-Lepsze to niż nic. -Mruknął Brad, który oparł się o drewnianą ściankę, odpychając od siebie tyłek białej kozy, która zaczęła wydawać z siebie przeróżne dziwne dźwięki.
Lisa pomogła Ball'owi posadzić mnie gdzieś przy swoim boku i ułożyć wygodnie nogi, bym podczas jazdy się przypadkiem nie przewróciła.
Wszyscy spoczęliśmy w kółku, słysząc szczęk zamykanych, drewnianych drzwiczek, który nieco zagłuszył płacz jednej z kóz.
-Przypominają mi trochę Nico.- Odezwał się Tristan, który wyciągnął rękę w stronę jednego zwierzaka.- Słyszałem kiedyś o takiej kozie, która myślała, że jest psem.

Położyłam dłonie na swoich udach, a następnie rozejrzałam się po przyczepie, w której się znajdowaliśmy. Teraz już nie wiedziałam co było lepsze. Czy to, że moglibyśmy zostać pożarci przez krwiożercze dżdżownice, czy może to, iż znajdowaliśmy się z dwoma kozami, które chyba zaprzyjaźniły się z Tristan'em?...

***
Cześć, misiaki! 

Przepraszam, że tak długo nie dodawałam rozdziału. Pochłonęły mnie sprawy dotyczące wyników matury oraz rekrutacji na studia. Krótko mówiąc- papiery, papiery i jeszcze raz papiery. Ponadto wybieram się na zasłużone wakacje, tak więc nie będzie mnie od 6 do 16 lipca. Sądzę, że z następnym rozdziałem będzie podobnie, jeżeli chodzi o czas oczekiwania. Po prostu muszę trochę odpocząć, a przede wszystkim- świętować z okazji tego, że zdałam maturę i rozpoczynam nowy etap w swoim życiu. Nie martwcie się jednak, nie zostawię Was! Nie zawieszam GO i nadal go będę pisała, choćby się waliło i paliło! 
Kocham Was najmocniej za to, że ze mną jesteście. Naprawdę, jest mi diabelnie miło, że czytacie moje wypociny. Pewnie Wam już to powtarzam po raz setny, ale naprawdę jestem bardzo BARDZO wdzięczna. 

Chcę wszystkim życzyć udanych, niezapomnianych wakacji. Odpoczywajcie przed szkołą, słoneczka! :)