27 lutego 2014

{9} w nieznane + 1ooo wyświetleń!


The Vamps- Last Night
{po prawej stronie na animacji znajdują
się największe szczęściary z Polski, które
uczestniczyły w nagrywaniu tego teledysku- Angela i Marta!
gratuluję, dziewczyny! Vampettes są z Was dumne!}
-Zobaczymy się w sądzie, idiotko! Zamkną wam ten cały zasrany biznes!- Wykrzyczała Lisa, wyprowadzając mnie z toalety. Nie za bardzo wiedziałam, co się dookoła mnie dzieje, ale przez chwilę popatrzyłam na zdziwioną twarz pani Griffin oraz jej paskudnej córci. Felicia uśmiechała się parszywie, zatrzymując swe kurewskie spojrzenie na mojej w pół zgiętej sylwetce, którą ledwo co utrzymywała Lissandra. Choć teraz mój żołądek cierpiał, nie żałowałam tego, co wcześniej powiedziałam tej okropnej dziewczynie. Powiedzmy, że przeboleję.
Poczułam, jak ktoś mnie bierze na ręce. A przynajmniej ma zamiar mnie podnieść.
-Dam sobie radę...- Bąknęła Lisa, szarpiąc mnie za rękaw i przyciskając do siebie. Super. Nie dość, że nie mogłam zapanować nad swoim ciałem, to jeszcze wyrywali mnie pomiędzy sobą? Czy ja byłam jakąś cholerną marionetką? Zerknęłam na nią matowymi tęczówkami, a w zasadzie BŁAGAJĄCYMI matowymi tęczówkami, a następnie już nie mogłam nic zrobić, bo moje nogi oderwały się od ziemi i przylgnęłam do umięśnionej klatki piersiowej jednego z chłopaków. Zaraz, zaraz... Brad nie wyglądał na takiego, który by chodził codziennie na siłownię i pakował, aby wykształcić sobie idealną sylwetkę. Spojrzałam w górę, choć musiałam się mocno wysilić, aby ocenić, któż to taki się mną zajął.
Jasnowłosa czupryna zamigotała mi przed oczyma. A może miałam zwidy?
-Daj spokój, zaniosę ją. Jest leciutka.- Od razu poznałam głos James'a.- Ty w ogóle coś jesz, dziewczyno?
Zmarszczyłam czoło, opierając swoją łepetynę o jego umięśnioną klatkę piersiową. Chciałam zapytać, gdzie był w tej chwili Bradley, ale język zupełnie odmówił mi posłuszeństwa, więc wydałam z siebie tylko bliżej nieokreślony bełkot. Delikatne kołysanie o dziwo nie poruszyło ponownie mojego żołądka, a sprawiło, że stałam się senna. Moje powieki opadały niczym żelazne kurtyny, a świat powoli się rozmazywał. Mogłabym przysiąc, że na samym końcu, gdy jeszcze walczyłam, aby nie znaleźć się w krainie snów, zobaczyłam zatroskaną minę Brad'a, otwierającego drzwi do czarnego samochodu.

Cały czas czułam na sobie czyjś wzrok, który natychmiastowo poruszał mój mózg do głębszego myślenia i dumania nad tym, kto to taki mógł być. Mimo wszystko nadal udawałam, że drzemię sobie w najlepsze, by nie doprowadzić wnętrza ich samochodu do tragicznego stanu, o jakim wspominałam już wcześniej. Gdy tak leżałam sobie na plecach, mój brzuch nieco się opanował. W sumie to było niezwykłe, że w tak szybkim czasie przestałam czuć, iż wszystko mi się tam w środku przelewa i krzyczało o pomstę do nieba.
-Śpisz?- Nie, tym razem musiałam zareagować. Od razu otworzyłam oczy i... Utopiłam się w tym przepięknym, ciemnym brązie już dobrze znanych mi tęczówek. Odruchowo oblizałam suche wargi i pokręciłam w odpowiedzi głową. Podłoga delikatnie się ruszała, więc stwierdziłam, że dalej znajdowaliśmy się w samochodzie.
-Ciężko spać, gdy ktoś się na ciebie cały czas gapi.- Mruknęłam, pokazując osiemnastolatkowi język. Chłopak nic nie odpowiedział, tylko czule pocałował mnie w czoło. Zamarłam. Tak nie miało być.
-Czekaj... Gdzie jest Lisa?- Zapytałam, podnosząc się na łokciach i rozglądając po samochodzie. Nikogo w nim nie było. Obok mnie siedział jedynie Bradley...
-A w czym potrzebna nam jest Lisa? Bezpiecznie dotarła do domu. Nie bój się o nią.- Jego twarz znalazła się niebezpiecznie blisko mojej. Delikatnie rozchylił wargi. Czułam ten sam, słodki oddech na swojej skórze. Zmrużyłam oczy i...
Obudziłam się. Leżałam w swoim pokoju z zimnym okładem na czole. A więc to wszystko to był tylko sen? Cholerny sen? Westchnęłam głośno, uderzając otwartymi dłońmi o białą pościel.
Podniosłam się z łóżka i stwierdziłam, że ktoś mnie musiał przebrać. Miałam na sobie tylko bluzkę oraz majtki, więc wielki i okropny siniak był jak najbardziej widoczny. Przejechałam po zranionej skórze palcami, uśmiechając się pod nosem. Byłam masochistką? Nie. Ale nie chciałam, by znikał, dopóki znowu nie spotkam swego marzenia sennego. Odblokowałam komórkę i sprawdziłam godzinę. Była dziesiąta rano. Przespałam cały wczorajszy dzień i noc? Jak to możliwe, że matka nie obudziła mnie dzisiaj do szkoły? Miałam złe przeczucie, ale szybko je zignorowałam, odczytując esemesa od Lissandry, która napisała, że wieczorem wyśle mi notatki z literatury i że mam serdeczne pozdrowienia od chłopaków wraz ze szczerymi życzeniami do szybkiego powrotu do zdrowia. Wspomniała również o tym, że plan do ich najnowszej piosenki stoi dla nas otworem. Uśmiechnęłam się szeroko. A więc okazja do spotkania Brad'a przydarzy się szybciej, niż bym się tego spodziewała?
Coś mnie tknęło, by od razu usiąść na parapecie i wyjrzeć na ulicę. Ku mojemu zadziwieniu nikogo tam nie było. W zasadzie tak dokładnie nie wiedziałam, kogo chciałam ujrzeć na chodniku przed swoim domem. A może wiedziałam, tylko nie chciałam się sama przed sobą do tego przyznać?
Nigdy nie zastanawiałam się tak dokładnie nad głębszym uczuciem. Nigdy nie sądziłam, że kiedyś zaczepię o jakikolwiek etap "miłości" tudzież głupiego, infantylnego zauroczenia. Zawsze mogłam sobie tylko pomarzyć o tych sprawach, pooglądać je w filmach, przeczytać książki, przedstawiające idiotyczne ideały, które mąciły w głowach nastolatkom. Ja taka nie byłam. Od początku wiedziałam, iż to wszystko to tylko bujda. Jedna wielka bujda: dosłowne dno, błoto, zmieszane z nieprawdą i jakimś dziwacznym pragnieniem wykrzyczenia wszystkim ludziom, że miłość tak naprawdę NIE ISTNIEJE. Czy autorki zdawały sobie sprawę z tego, że kreują coś nieosiągalnego? Coś, co nigdy nie będzie miało miejsca i nie zagości w naszych sercach? Przecież miłość nie jest prosta. Nie dzieje się przypadkiem. Potrzeba długich godzin. Nie, wróć! Tygodni, miesięcy, lat... By przyznać z ręką na sercu, że kogoś się kocha. A na samym końcu westchnąć cicho i stwierdzić, że jednak to nie było to, czego oczekiwaliśmy. Najgorsza w tym wszystkim jest chyba niepewność. Jakaś cholerna niepewność, sprawiająca, że odechciewa nam się wszystkiego i wtedy właśnie przestajemy wierzyć w siebie. Wyobraziłam sobie sylwetkę Bradley'a, stojącą na ulicy i wpatrującą się w moje okno. Zaciskałam małe pięści na swych kolanach. Walczyłam sama ze sobą, starając się powstrzymać idiotyczne motylki w brzuchu. Zawładnął moim sercem... Wróć! Przecież dopiero co mówiłam, iż prawdziwa miłość nie istnieje. Czy rzeczywiście mogłam mieć rację? A może stawałam się tymi dziewczynami, czytającymi opowieści o wyidealizowanych związkach i sama desperacko szukałam drugiej połówki? W Simpsonie nie widziałam wielkiego muzyka. To był zwyczajny, sympatyczny chłopaczek o hipnotyzujących, czarnych oczach. Gdy patrzyłam na jego wielkie, ciemne tęczówki miałam wrażenie, jakbym go znała od zawsze. Z początku wydawał mi się być kolejną gwiazdką popu z jakiegoś tam zespołu, za którym szaleje moja najlepsza przyjaciółka.
-Może mi wytłumaczysz co to wszystko znaczy?- Odwróciłam się do tyłu i zobaczyłam swoją matkę w progu. Zeskoczyłam z parapetu, ale już było za późno. Nie zdążyłam zakryć wielkiego siniaka, rozlewającego się na moim całym udzie.
-Ja... Ja się przewróciłam. To nic takiego, mamo.- Zaczęłam się tłumaczyć, chwytając pierwszą lepszą parę spodni i wsuwając je na moje pośladki.
-Moja droga, nie chodzi mi tylko o tego siniaka.- Ton głosu mojej rodzicielki stawał się coraz bardziej nieprzyjemny. Spoglądałam na jej ostro zarysowaną na tle jasnego pokoju sylwetkę i coraz bardziej się obawiałam tego, co miało za chwilę nastąpić. Nie chciałam kolejnej awantury.
-Daj spokój.- Machnęłam ręką i odwróciłam się od niej, by podejść pod biurko i wziąć książkę od biologii. Przynajmniej udam, że się uczę i żeby mi nie przeszkadzała.
-Dlaczego mam ci dać spokój? Wczoraj miałaś bardzo wysoką temperaturę! Nie wiedziałaś co się z tobą dzieje, paplałaś jakieś głupoty o nieznanym mi chłopaku i twierdziłaś, że za tydzień wystąpisz w jego teledysku.- Powstrzymałam się, by nie wybuchnąć śmiechem. Musiałam mieć naprawdę bardzo dużą gorączkę, aby informować matkę o takich sprawach. Praktycznie w ogóle z nią nie gadałam o swoim życiu prywatnym, by nie zachęcić jej do trzymania mnie pod kloszem. Gdyby tylko się tego wszystkiego dowiedziała....-I jak mi wytłumaczysz wczorajsze wagary? Z tego co wiedziałam, miałaś wczoraj oddać bardzo ważne wypracowanie z literatury.- Noo, teraz to mnie załatwiła.
-Byłam na herbacie...
-Herbacie!- Wykrzyknęła, unosząc ręce w górę. -Od kiedy po herbacie dostaje się wysokiej gorączki?
-No nie wiem, przecież jesteś taką mądrą pielęgniarką, powinnaś to wiedzieć lepiej ode mnie.- Warknęłam, bo już nie wytrzymałam. Tym właśnie zdaniem wyprowadziłam swoją matkę z równowagi.
-Co ty sobie wyobrażasz...?- Zaczęła szeptem. Ot, cisza przed burzą. Spojrzałam na nią z politowaniem, unosząc jedną brew ku górze. To ją sprowokowało. W zasadzie miało sprowokować.- Sądzisz, że będziesz sobie latała gdzie tylko chcesz, aby później Lisa wnosiła cię do domu ledwo co przytomną?!
-Znalazła się idealna matula, która nagle przejmuje się życiem swojego dziecka!- Również podniosłam głos, rzucając książkę od biologii na ziemię.
-Nie dajesz mi się poznać, Lennon! Nie wiem jak mam do ciebie dotrzeć!
-Może trzeba było zapytać ojca, co?!- Teraz to ja przestałam panować nad sobą. Sunęłam dłonią po zagraconym biurku i zrzuciłam z niego wszystko na podłogę. Szklanka z wodą roztrzaskała się na małe kawałeczki i zalała puszysty dywan, na którym jeszcze przed paroma dniami skakała uradowana Lissandra. -A nie... Zapomniałam. Ciebie gówno obchodził jego los. Przecież to ty go zabiłaś!- Pożałowałam. Matka obdarowała mnie siarczystym uderzeniem w policzek.
-Spierdalaj.- Odpowiedziałam odruchowo. Nie wiedziałam tak naprawdę, co mówię. Otrząsnęłam się dopiero wtedy, kiedy ujrzałam rozczarowaną minę swojej matki. Wpatrywała się we mnie smutnymi, wielkimi oczętami i otworzyła w niemym sprzeciwie usta. Nie wydała z siebie już żadnego słowa. Nawet przestała oddychać. Po prostu stała, nieco zgarbiona, bo ręce przed chwilą jej opadły, gdy usłyszała moją obelgę.
Odepchnęłam ją z całej siły i chwyciłam plecak, leżący na podłodze. Po prostu wyszłam z pokoju i zeszłam ze schodów, omijając co drugi stopień.
Może za mną krzyczała... Nie wiem jak naprawdę było, bo już dawno znajdowałam się na ulicy i mijałam kolejne domki jednorodzinne, biegnąc prosto przed siebie- w nieznane.

26 lutego 2014

{8} urocza herbatka

Co do cholery miałam powiedzieć Lissandrze? Że Bradley zaciągnął mnie w jakąś ciemną uliczkę i o mały włos nie pocałował? Może dodam jeszcze, że mi się to straszliwie podobało? Przecież gdyby stał w takiej pozie minutę dłużej, nie wytrzymałabym presji i po prostu go cmoknęła. Delikatnie, ale pocałowała! Ten drań zrobił to specjalnie... Chciał zobaczyć, czy dam radę oprzeć się jego urokowi osobistemu, czy będę twarda i wytrzymam. Jakoś nie mogłam sobie tego wszystkiego wyobrazić. Próbowałam wierzyć w to, że jednak na tej ulicy pojawił się jakiś natrętny gość z aparatem, próbujący odnaleźć The Vamps. Bradley musiał przysunąć się do mnie, żeby nie było go widać, tak? Nie! Z każdą kolejną minutą ciszy było mi coraz bardziej głupio, a Brad nawet nie próbował w owym fakcie mnie wspierać, bo przez całą drogę do kawiarni śmiał się pod nosem, nie mając zamiaru nic powiedzieć. Szliśmy więc w całkowitej ciszy, nasłuchując rozmów innych ludzi. Zupełnie wypadło mi z głowy, że gdzieś z tyłu zgubiliśmy Connora i resztę. Czyżby oni również rzucili się w desperacką ucieczkę?
Gdy już doszliśmy do felernej knajpki, w której za żadne skarby nie chciałam się znaleźć, wszystko stało się jasne. Przed samym wejściem stała reszta zespołu, a obok nich uradowana Lisa. Zerknęłam na Simpson'a, zaciskając szczęki i marszcząc gniewnie nos. Niezły był z niego podrywacz. W sumie gdybym słuchała uważniej swojej przyjaciółki, może bym wiedziała jak się z owym panem obchodzić. A tak to tylko zdawałam sobie sprawę z tego, iż potrafi wykorzystywać swoje atuty i zawrócić każdej dziewczynie w głowie. Zaraz, zaraz... Czy mi zaczynał się podobać ten kolejny pusty boysband? Przełknęłam głośno ślinę, spoglądając niepewnie na Lissandrę oraz chłopaków.
-Trzeba było wziąć ze sobą mapę, Biggie B.- Ot, padł złośliwy komentarz ze strony James'a, na który Brad zareagował jedynie wywróceniem oczętami.
-Cóż, powiedzmy, że dopadła mnie chwila słabości.- Odparł po chwili, unosząc ramiona i zdejmując kaptur ze swojej ciemnej czupryny. Lisa przenosiła swe jasne oczęta z osiemnastolatka, by znów zerknąć na mnie. Gotowało się w niej. Zawsze, gdy była zdenerwowana, opierała ręce na biodra i z całej siły świdrowała materiał od spodni paznokciami. Posłałam jej przepraszające spojrzenie i powiedziałam bezgłośnie "to nie tak jak myślisz". Ruda tylko pokręciła głową i weszła do kawiarni, bo James otworzył jej drzwi.
Nie dość, że będę musiała się męczyć przez najbliższą godzinę ze świadomością, iż złamałam punkt w kodeksie najlepszych przyjaciółek, to chyba nie wytrzymam z tym udawaniem, iż Brad jest mi obojętny. Przynajmniej będę musiała spróbować. Dam radę.
-Jesteś okropny.- Burknęłam, mrużąc swoje ciemne oczęta i przeszłam przez próg kawiarni. Gdyby wzrok mógł zabijać, Bradley już dawno leżałby martwy na chodniku. Chłopak jedynie ukazał równy rząd swych białych zębów i wszedł za mną do pomieszczenia, rozpinając bluzę.
-Witam szanownych panów!- Przywitał nas kobiecy głos. Kim była owa dama? Chyba łatwo się domyślić, iż stała przed nami matka Felicii, właścicielka kawiarenki.- I... Intrygujących gości.- Dodała ciszej, ze zrezygnowaniem, przywołując na twarz złośliwy uśmieszek. Rozpoznała nas. Przecież nie mogła zapomnieć o największych wrogach swej ukochanej córci, prawda?
-Witam panią.- Lisa skinęła głową, udając, iż zupełnie nic się nie stało. Powinna jeszcze dodać "miło panią widzieć", ale dobrze, że się powstrzymała.
-Mam taką cichą nadzieję, że nikt nie napluje nam do herbaty.- Rzuciłam pospiesznie w stronę przyjaciółki, a ta zaśmiała się cicho. Zrobiło mi się na duszy trochę lżej, choć nadal widziałam, iż jest na mnie zła. Co chwilę zerkała na Bradley'a, by upewnić się, czy chłopak przypadkiem się do mnie nie przystawia. To było straszne, gdyż musiałam uważać na każdy, nawet najmniejszy ruch. Chyba nawet za szeroki uśmiech, posłany w jego stronę, mogłaby mnie zabić pod stołem.
Zajęliśmy stolik na środku. Trochę dziwnie się czułam, gdyż kawiarnia była całkowicie pusta. Dobrze, że ciszę zapełniała urocza muzyczka, płynąca z głośników nad barem. Dopiero teraz miałam okazję rozejrzeć się uważniej po całym pomieszczeniu. Kawiarnia miała swój klimat. Trzeba było przyznać, iż Griffinowie postarali się, gdy projektowali jej wnętrze. Na ścianach wisiały stare obrazy, które oprawione były w wielkie, pozłacane ramy. Stoliki, wykonane z drewna, wyróżniały się intrygującymi wzorami na blacie, a rzeźbione krzesła wydawały się wyjątkowo wygodne. Zawiesiłam płaszcz na oparciu i uśmiechnęłam się niepewnie, lustrując spojrzeniem każdego chłopaka z osobna. Po pięciu minutach przybyła do nas kelnerka. Podniosłam wzrok z menu i aż się we mnie zagotowało.
-Tak miło was widzieć!- Jej charakterystyczny głosik rozpoznam wszędzie. Felicia. Zapewne tutaj przylazła, gdy tylko się dowiedziała, że The Vamps będą w kawiarni jej matki.- Nie dziwię się, że nie poszłyście do szkoły, naprawdę. Doskonale Was rozumiem, kochane.- Zaszczebiotała i wyciągnęła z czarnego fartuszka notesik, a zaraz za nim idealnie zatemperowany ołówek.
-Od kiedy ciężka praca cię interesuje, Fel?- Zapytałam, uśmiechając się krzywo. -Do twarzy ci w tym... Fartuszku.- Przechyliłam głowę na bok, pokazując palcem obszar jej bioder. 1:0 dla mnie. Zatkało ją, bo zrobiła się czerwona na twarzy.
-To wy się znacie?- Zapytał Connor, spoglądając na Felicię z zaciekawieniem.
-Taa, chodzimy razem do szkoły.- Mruknęła Lisa, spuszczając głowę i odkładając menu ze zrezygnowaniem.
-Niestety.- Dodałam, biorąc głęboki wdech i zaciskając mocniej szczęki. Felicia na szczęście szybko odeszła od stolika, gdy tylko wzięła od nas zamówienie. Sześć najlepszych herbat oraz sześć ciastek z kremem.
-Wiecie... Mamy dla was małą propozycję.- Zmienił temat James, uśmiechając się tajemniczo.-  Gadaliśmy z naszym managerem. W następny weekend będziemy nagrywali teledysk do naszej nowej piosenki. Macie może wolny ten termin? Razem wpadliśmy na pomysł, że takie urocze dziewczyny jak wy mogą zostać statystkami w naszym nowym singlu.- Od razu spojrzałam na Lissandrę, która podskoczyła na krześle i zapiszczała z radości. Ja również się uśmiechnęłam, może nawet trochę szerzej niż zazwyczaj.
-Boże, tak! Oczywiście! Nie musiałeś pytać, przecież to jasne!- Zatupała radośnie nogami.
Chłopaki wyglądali na zadowolonych. Zapisali nam numer do manager'a i powiedzieli, żebyśmy zadzwonili do niego, gdy będziemy miały jakiekolwiek pytania dotyczące przyszłego tygodnia.
Przez następną godzinę gadaliśmy o przeróżnych głupotach, popijając przy tym smaczną herbatę. Jakoś na ciastko nie miałam ochoty, także odsunęłam porcelanowy talerzyk, obejmując dłońmi jedynie filiżankę. Słuchałam opowieści Bradley'a na temat powstania zespołu, nagrywania filmików na youtube w garażu oraz dołączeniu Connora do The Vamps. To wszystko wydawało mi się tak bardzo odległe i niemożliwe, że przez pewien moment czułam się tak, jakbym odnalazła się w zupełnie innym świecie. Stwierdziłam, iż chłopaki mieli wielkie szczęście, że ktoś ich zauważył i pomógł spełnić ich marzenia.
Popijałam sobie gorący napój w spokoju, aż do czasu. Mój żołądek chyba wywrócił się na drugą stronę, bo poczułam w nim dziwne ukłucie. Przed oczami zrobiło mi się ciemno, a usta natychmiastowo zdrętwiały. Zdjęłam dłonie ze stołu, kładąc je na udach i ściskając jak najmocniej tylko potrafiłam.
-Lennon? Wszystko w porządku? Jesteś jakaś blada...- Zapytał Tristan, spoglądając na mnie uważnie zza filiżanki pełnej herbaty.
-Po prostu... Po prostu mi słabo.- Wybąkałam, łapiąc się za brzuch i wstając od stołu. Oparłam się o blat, wywracając ciastko, które jeszcze przed chwilą leżało sobie spokojnie na porcelanowym talerzyku. Ruszyłam wolnym krokiem w stronę toalet. Potykałam się o własne nogi i musiałam podpierać się o przedmioty, stojące najbliżej mej osoby. Kręciło mi się w głowie i myślałam, że zaraz zwymiotuję na podłogę.
-Łooł, dziewczyno, spokojnie, pomogę ci!- Bradley zareagował od razu, stając na równe nogi i podbiegając do mnie.
-Zostań, ja z nią pójdę.- Powiedziała ostro Lisa i podeszła do mnie pospiesznie, klepiąc chłopaka po ramieniu.- Lepiej zapytajcie się kelnerki, co takiego dodała jej do herbaty.
Fajnie, że w takim momencie zaczęła się o mnie troszczyć, ale miałam wrażenie, że wstała tylko po to, bym znowu nie znalazła się sam na sam z Simpsonem. Chwyciła moją dłoń, przełożyła sobie przez ramię, a następnie  złapała drugą, wolną ręką mój bok. Od razu lepiej.
Takim też sposobem doszłyśmy do łazienki. Dziewczyna zaprowadziła mnie do pierwszej kabiny, a ja po prostu padłam na kolana przed toaletą i niemalże zanurzyłam głowę w muszli.
-Wstrętna dziwka.- Wysyczała Lissandra.- Miałaś rację, Lenn. Mogłyśmy tutaj nie przychodzić, albo przynajmniej powiedzieć chłopakom, żeby zmienić miejscówkę. Równie dobrze mogliśmy zamówić herbatę w automacie i wypić ją na jakimś zadupiu, żeby nikt nas nie zauważył.- Przyznała. -Co to takiego mogła ci dolać? -Ledwo co słyszałam jej słowa, bo skupiłam się na zupełnie innej czynności. Zimny pot leciał mi ciurkiem po czole, a całym moim ciałem targały dreszcze, spowodowane ostrą reakcją żołądka na nieznany składnik gorącego napoju. Oparłam głowę o zimne kafelki i przetarłam usta wierzchem dłoni.
-Z-z-zabierz mnie stąd.- Jęknęłam, gdy w końcu przestałam wymiotować.- Z-zadzwoń po taksówkę. Nie chcę, by chłopcy widzieli mnie w takim stanie.
Rudowłosa zostawiła mnie samą w toalecie, kiwając uprzednio głową na znak, iż to zrobi. Ja nadal męczyłam się z zalegającym w brzuchu specyfikiem, którego mój organizm pragnął pozbyć się bardzo szybko. Nawet nie miałam siły myśleć o tym, jak się zemszczę na Felicii. Po prostu chciałam znaleźć się już w domu, w moim ciepłym łóżku, z poduszką elektryczną na brzuchu. Pomyślałabym jeszcze o gorącej herbacie, ale do tej chyba będę miała uraz do końca życia!
-Lennon, oszczędzimy trochę kasy, chłopcy powiedzieli, że zawiozą nas do domu, bo i tak jadą w tamtą stronę. Do tego martwią się o ciebie...- Rudowłosa dziewczyna szybko wróciła do toalety i kucnęła przy mnie, odgarniając mi włosy ze spoconego czoła.
-Kurwa, wyraziłam się niejasno czy co? Lisa, mam im zarzygać tapicerkę?- Jęknęłam żałośnie, chowając głowę z powrotem do toalety. Osiemnastolatka skrzywiła się nieznacznie, chwytając mój ciemny kucyk, aby nie został pobrudzony sokami z mojego żołądka. Sama się odchyliła, odwracając głowę w przeciwną stronę.
Jak spotkałam The Vamps? Wpadłam im pod autobus. Jak lepiej poznałam The Vamps? Obrzygałam im siedzenia w samochodzie. To wszystko brzmiało w mojej głowie tak żałośnie, że miałam ochotę się popłakać. Jedyne, o co teraz błagałam Boga to było to, żebym wytrzymała całą drogę powrotną bez żadnych sensacji. Ach, miałam również nadzieję, że skoro Lisa wzięła swoją szkolną torbę na spotkanie z chłopakami, to również znajdzie w niej jakieś stare woreczki foliowe. Tak na wszelki wypadek.

***


Chciałam bardzo serdecznie podziękować wszystkim osobom, które czytają moje opowiadanie! :) Nawet nie wiecie jak mnie to cieszy, iż "Głęboki oddech" się spodobał. Z początku sądziłam, iż blog nie wypali i będę musiała dać sobie spokój. Po tak wielu pozytywnych komentarzach wybiłam sobie tą myśl z głowy i... Piszę dalej, choć mam mnóstwo roboty, bo jestem w klasie maturalnej. Staram się pisać codziennie po przynajmniej jednym rozdziale, aby kolejne notki dodawać w miarę regularnie. 

W razie jakichkolwiek pytań możecie do mnie śmiało pisać na gadu (7661895), odzywać się na asku (@beznosa) albo twitterze (również @beznosa). 
Raz jeszcze dziękuję! 

Buziaki, trzymajcie się ciepło i do następnej notki! 

25 lutego 2014

{7} ucieczka

- Kawiarnia znajduje się tam.- Bradley kiwnął głową w przeciwną stronę, z której właśnie szłam.- No chyba, że to my pomyliliśmy kierunki.- Zamyślił się zabawnie, przykładając palec do swoich delikatnych ust.
Widziałam, że chciał wyciągnąć rękę w moją stronę, ale ja zrobiłam uskok w bok, wzdychając przy tym ciężko i unosząc ramiona. Nie ma mowy. Chodziło mi o Lisę, której Simpson się diabelnie podobał. Do tego planowała swój ślub z nim już przez jakiś rok. Chłopak musiał to docenić, no! A jej starania przecież nie mogły pójść na marne... Mimo tego, że byłam na swojego rudowłosego potworka wkurzona, to jednak nadal mogłam ją nazwać najlepszą przyjaciółką. Przecież tyle przeszłyśmy! Jak mogłam po prostu odejść, zostawiając ją samą, na pastwę losu? Miałam ochotę tam jak najszybciej wrócić i ją do siebie mocno przytulić.
-Wiem...- Mruknęłam, spuszczając wzrok z jego uroczej twarzyczki.- Po prostu pokłóciłam się z Lisą i chciałam zwiać, ale teraz... Teraz chyba się wrócę.- Przyznałam. Było mi straszliwie głupio. Nie dość, że chciałam uciec, to jeszcze mi się to nie udało. A do tego byłam egoistką. Cholerną egoistką, która widziała jedynie swój czubek nosa. - Przepraszam, zachowuję się jak idiotka.- Mruknęłam najciszej jak się tylko dało. Moje policzki automatycznie stały się czerwone.
-No już, ruszcie się!- Zawołał jakiś głos z tyłu.- Nie będziemy stać pół dnia na ulicy!- Podejrzewałam, iż to właśnie Connor się niecierpliwił.
 Bradley, nie spuszczając ze mnie wzroku, nałożył ciemne okulary na nos, wyciągnął rękę i ukłonił się delikatnie, aby puścić mnie przodem. Uśmiechnęłam się blado, marszcząc nosek i odwracając się do niego plecami. Pokręciłam niezauważalnie głową i ruszyłam dość żwawym krokiem, oglądając się co chwilę na chłopaków, gdzieś ginących w tłumie.
To był moment. Jeden ułamek sekundy, jedno westchnięcie, jeden skurcz serca. Brad chwycił mnie za rękę i objął ramieniem, przyciągając do siebie. Nie za bardzo wiedziałam o co chodzi, więc stanęłam niczym wryta, oczekując jakichkolwiek wyjaśnień.
-Chodź, szybko. Bo nas zauważą.- Szepnął mi do ucha i rzucił się biegiem przed siebie, szukając pierwszego lepszego ślepego zaułka. Nic nie odpowiedziałam- po prostu ruszyłam za nim, lustrując wzrokiem ulicę. Cóż on takiego wypatrzył? Czyżby paparazzi dowiedzieli się, gdzie dzisiejszego dnia The Vamps będzie spędzało swoje popołudnie?
Dobrze, że ludzi o tej porze było dość sporo. Przeciskaliśmy się przez tłum, co chwilę wpadając na jakiegoś zdezorientowanego przechodnia, a następnie przepraszaliśmy go pospiesznie. Bradley przeklinał pod nosem, ściskając moją rękę coraz mocniej.
-Ale... Ale gdzie? Co? Jak?- W końcu z siebie wydusiłam, mrugając ze zdezorientowaniem oczętami. Na ulicy nie było nikogo podejrzanego, także zupełnie nie wiedziałam o co chodzi. Może się ze mnie nabijał?
W końcu odnaleźliśmy jakieś ustronne miejsce, skręcając w małą uliczkę, znajdującą się za dość sporą kamienicą.
-W zasadzie to nie wiem, czy ta paniczna ucieczka przed potencjalnymi hienami była dobrym wyjściem, Brad... Mogli cię zauważyć. I co by wtedy było? Zapewne trafilibyśmy na pierwsze strony gazety z jakimś dziwnym, dwuznacznym dopiskiem...- Powiedziałam w końcu, rozglądając się na wszystkie strony, aby ocenić miejsce, w którym się znaleźliśmy. Stał tu jedynie zielony śmietnik. Cholernie romantycznie.
 Wzięłam głęboki wdech, a następnie... Zostałam przygnieciona do ściany. Chciałam zaprotestować, ale kończyny odmówiły mi posłuszeństwa, a kości stały się niczym z gumy.
-Ćśś, teraz nic nie mów.- Szepnął, kładąc swój wskazujący palec na moich ustach. Po prostu wgapiałam się w czarne oczy Bradley'a z otwartą buzią, oczekując nieznanego. Serce niemalże wyrywało mi się z klatki piersiowej i nie mogło ustać. Znowu spojrzał na mnie w TEN sposób. Widział, że mi się podoba. Świadczył o tym zadziorny uśmieszek na jego twarzy. Brakowało mi powietrza. Nie mogłam złapać oddechu. Dusiłam się całą tą sytuacją. Z jednej strony bardzo mi się podobał taki obrót sprawy, a z drugiej... Z drugiej byłam na siebie wściekła.
-C-co Ty robisz?- Rzekłam najciszej jak się tylko dało. Nasze usta dzieliły milimetry... Tak bardzo chciałam go pocałować, ale musiałam się powstrzymać. Robiłam to dla Lissandry.
-Widziałem jakiegoś typka z aparatem, sądziłem, że to natrętny paparazzi...- Nie odsunął się. Trwał w tej niekomfortowej pozie nadal, grzejąc moją skórę swym gorącym, słodkim oddechem. -Ale chyba już sobie poszedł.- Wzruszył ramionami, odsuwając się ode mnie i zatrzymując parę kroków dalej.
Nie wiem dlaczego, ale cała ta sytuacja wydawała mi się idiotyczna i zupełnie niepotrzebna.
 - Trzeba było się jakoś "zakryć", nieprawdaż?- Uniósł brwi do góry, wspinając się delikatnie na palce, by po chwili przenieść ciężar ciała ponownie na pięty.
-Następnym razem mnie uprzedź, okej?- Wychrypiałam, opierając się głową o wilgotną ścianę budynku, za którym się schowaliśmy. Dopiero teraz mogłam spokojnie odetchnąć. 
-A co, jeśli ta ucieczka to był tylko pretekst?- Zaśmiał się, wkładając ręce do kieszeni swych ciemnych spodni. -Bo wiesz... Może tego paparazzi w ogóle tam na ulicy nie było?- Dodał po chwili, a mi opadła szczęka. 

***


Wstawiłam kolejną część specjalnie dla @CorneliaViolet. Wybaczcie, że tak krótko. Czas mi nie pozwolił na rozpisanie się. 
Buziaki! 

{6} zwariowałaś?

Podczas gdy Lisa pognała do swojego domu, aby wygrzebać jakieś ładne ciuchy, ja sama poleciałam na górę i stanęłam przed szafą. Nie mogłam wybrać swojej ulubionej, luźnej bluzy, ani podartych spodni. Straszliwie żałowałam, że gdy moja przyjaciółka wciskała mi do koszyka w sklepie spódnicę, ja odmawiałam. Nie miałam żadnych ładnych rzeczy na takie SPECJALNE okazje. Raczej ubierałam się na sportowo i kupowałam wszystko, co potrafiło zakryć mój brzuch. Co z tego, że miałam niedowagę. Po prostu nie mogłam patrzeć na tą małą oponkę, która odznaczała się na obcisłych bluzkach.
Stanęło na tym, ze wybrałam jakąś szerszą, czerwoną tunikę i obcisłe czarne rurki. Do tego założyłam parę conversów tego samego koloru, co bluzka. Włosy związałam w wygodny, wysoki kucyk. Nie chciałam, aby wchodziły mi do oczu, albo dostawały się do buzi, gdy będę jadła. Wystarczyło jeszcze tylko zarzucić płaszczyk na ramiona, owinąć się zwiewnym szalem i... Poczekać na autobus, który miał zabrać mnie i Lisę do centrum Londynu.
Wysiadłyśmy na przystanku, ledwo co wychodząc z zatłoczonego busa. Odetchnęłam świeżym powietrzem przypominając sobie sytuację sprzed tygodnia, kiedy stałam wśród rozwrzeszczanego tłumu na koncercie. Dopiero teraz zlustrowałam przyjaciółkę bystrym spojrzeniem.
-Lisa, aleś się odstroiła...- Zaśmiałam się cicho, zwracając uwagę na czarną, krótką spódniczkę, którą założyła. Przyjaciółka tylko wywróciła oczami i zarzuciła rude włosy na plecy.
Minęło trochę czasu, zanim znalazłyśmy adres, podrzucony przez chłopaków.
-Jezu, Lennon... To knajpa matki Felicii, rozumiesz?- Wybąkała Lissandra, zatrzymując się przed kawiarnią.
-Że co?!- Mało brakowało, a wpadłabym na latarnię, która nagle wyrosła mi przed nosem. Nasz limit szczęścia właśnie teraz się skończył.
Kim była Felicia? Moim i Lisy największym koszmarem. Ot, dziewucha, która próbowała uprzykrzyć nam życie i robiła to z wielkim uśmiechem na twarzy. Obcięła mi kiedyś połowę włosów małymi nożyczkami, twierdząc, że i tak mam okropną fryzurę, więc to nie robi różnicy, czy chodzę łysa, czy może związuję "kudły" elastyczną gumką. Ta historia miała miejsce jeszcze wtedy, kiedy bawiłam się kucykami pony i lalkami. Potem już było tylko gorzej. Chodziłyśmy z nią do przedszkola oraz podstawówki, aby później ponownie spotkać jej wstrętną osobę w liceum. Felicia Griffin należała do elity naszej szkoły. Była jednym z najbogatszych uczniów, których rodzice wspierali finansowo placówkę. Jej tatuś, szef jakiejś wielkiej korporacji, której nazwy nie pamiętam, fundował naszemu liceum książki, nowe ławki, sprzęt do pracowni chemicznych i biologicznych oraz interaktywne tablice, dzięki którym wychowankowie mieli szybciej przyswajać obowiązujący materiał, ucząc się przez zabawę. Felicię słuchali wszyscy, oprócz nas. Każdy nastolatek leciał na jej pieniądze, a gdy niezmiernie się postarał i robił za niewolnika owej zadufanej w sobie damy, mógł się załapać na jakąś grubą imprezkę, urządzoną w najdroższym, londyńskim klubie. Nie muszę chyba wspominać o tym, iż przyjeżdżała do szkoły czarnym BMW, a mieszkała w willi z wielkim basenem?
Był moment, kiedy Lissandra chciała się z Griffin pogodzić, ale... Nie wyszło. Próba wyciągnięcia w jej stronę dłoni zakończyła się masakrą.
Spojrzałam na zegarek. Miałyśmy jeszcze piętnaście minut, aby stąd uciec. Złapałam Lisę za rękaw i pociągnęłam w stronę, z której przyszłyśmy.
-Zwariowałaś?- Wyrwała się mi czym prędzej, marszcząc gniewnie brwi.
-Nie, to chyba ty zwariowałaś, skoro chcesz iść do kawiarni tych nadętych Griffinów!- Podniosłam głos, wskazując na szybę knajpki otwartą dłonią. 
-Chcesz wystawić The Vamps? Serio?- Nie dawała za wygraną, bo nawet zrobiła dwa kroki w moją stronę i pociągnęła w swoją stronę. Ja zaparłam się nogami, chwytając pobliską latarnię i obejmując ją rękami. 
-Nie wejdę tam. Za żadne skarby! Nie pamiętasz już co nam ta idiotka, Felicia, zrobiła?- Krzyknęłam, przyciskając swe ciało jeszcze mocniej i unikając gwałtownych ruchów Lissandry, która zaczęła mnie szarpać za płaszcz. 
-Lennon, do jasnej cholery! Nie obchodzi mnie żadna Felicia!- Warknęła przez zaciśnięte zęby, poczynając uderzać mnie w ramię. 
Ludzie, którzy przechodzili przez ulicę, gapili się na nas jak na dwie wariatki, które dopiero co wypuścili z psychiatryka. 
-Za kogo Ty się uważasz?!- Rudowłosa w końcu przestała mnie bić i stanęła na chodniku, opuszczając ze zrezygnowania ręce. -Jesteś tylko zwykłą, przeciętną dziewczyną, która mieszka na przedmieściach Londynu!- Puściłam latarnię, spinając wszystkie mięśnie i stając na przeciwko przyjaciółki. Pierwszy raz widziałam ją w takim stanie. Zwykle to ja darłam się na nią, by później mieć wyrzuty sumienia przez to, co powiedziałam. Tym razem role się odwróciły. 
Słuchałam jej przykrego monologu w ciszy, zatrzymując czarne, przybite spojrzenie na jej licu. Prawda zawsze boli. 
-Twoje... Nasze życie to jeden wielki i zasrany śmietnik! Nie chcesz sobie przypomnieć jak to było, gdy twój ojciec jeszcze żył? Lennon, zmieniłaś się. Cholernie się zmieniłaś i nie chcesz już szczęścia, bo w nie nie wierzysz.- Stopniowo wyciszała swój głos, ale jego ton nadal był surowy i nie znoszący sprzeciwu. -Ja to kurwa rozumiem! Tylko pomyśl też o innych! Nie bądź taką cholerną egiostką!- Lisa wyrzuciła z siebie wszystko, co jej zalegało na sercu. Zabolało mnie to. Nawet bardzo. W chwili, w której wspomniała o moim tacie, miarka się przebrała. 
-Skończyłaś już?- Zapytałam cicho. Głos mi nieco zadrżał, choć chciałam, by zabrzmiał o wiele bardziej pewnie.- W takim razie nie będę Ci przeszkadzała w tym "szczęściu". Powodzenia na randce z błaznami.- Rzuciłam tylko i odwróciłam się na pięcie, ruszając szybkim krokiem przed siebie. Nie byłam zła. Byłam wkurwiona. Za sobą usłyszałam jeszcze głuchy okrzyk Lisy, która chciała, żebym wróciła. Przepraszała mnie, żałowała za to, co powiedziała. A ja? Nie miałam nawet zamiaru spoglądać w jej stronę. Niech sobie radzi sama, skoro tak mnie potraktowała. Dlaczego tak zareagowałam na jej słowa? Przecież Lissanrda mówiła tylko i wyłącznie prawdę. Czystą prawdę, która była tak bardzo oczywistą, że okazała się perfekcyjnym, idealnie naostrzonym sztyletem, przecinającym moją duszę na wskroś. Mijałam nieznajomych na ulicy, wgapiając się w czubki czarnych butów. Nie zwracałam uwagi na nikogo, po prostu szłam pewnym krokiem przed siebie, mając w poważaniu to, czy na kogoś wpadnę, czy uderzę. Miałam tylko cichą nadzieję, że nie łupnę o jakiś gruby brzuch, by potem tłumaczyć się mu ze swojego aktualnego, tragicznego stanu.
Nagle poczułam, że ktoś mnie łapie za ramiona. Przeraziłam się nieco, sądząc, że to jakiś zboczeniec, który chce mnie zaciągnąć w ślepy zaułek.
-Lennon? Coś się stało?- To był znajomy, ciepły głos. Podniosłam głowę, aby ocenić, na czyjej klatce piersiowej się zatrzymałam. Ujrzałam tylko swoje odbicie w czarnych okularach, należących do zakapturzonej postaci. Uniosłam brwi i otworzyłam usta w niemym zadziwieniu. Próbowałam ocenić chłopaka, w którego objęciu się znalazłam. Spod szarego kaptura wystawały urocze, brązowe loczki. Zaraz, zaraz...
-Bradley!- Bąknęłam, odsuwając się od niego i zaglądając za jego plecy. Gdzieś w oddali, wśród innych ludzi, kręcili się również James, Connor i Tristan. Oczywiście nie mogli iść w kupie, bo wyglądaliby podejrzanie w tych swoich 'przebraniach'.
Chłopak zdjął okulary i spojrzał prosto w moje oczy. Nogi się pode mną ugięły, a serce zaczęło szybciej bić. Dlaczego on to robi? Nie dość, że Lissandra i tak już była na mnie wkurzona, to jeszcze zaczęłam uważać, iż osiemnastoletni Simpson jest całkiem przystojny. Nie powinnam! Jeszcze przed paroma minutami nazwałam The Vamps błaznami! 

24 lutego 2014

{5} nietypowi goście

Zamknęłam za chłopcami drzwi. Wskazałam ręką wejście do dużego pokoju i kiwnęłam na Lisę, aby nie stała jak świeca na schodach, tylko mi pomogła. Albo przynajmniej... Wspierała psychicznie.
-Wybaczcie za bałagan, nie spodziewałam się wizyty nikogo przed wyjściem do szkoły.- Bąknęłam, klepiąc oparcie dużej kanapy i zachęcając ich do spoczęcia. Nietypowi goście usiedli posłusznie i wlepili w moją nieciekawą sylwetę zaintrygowane, błyszczące oczęta.- A już na pewno nie spodziewałam się WAS.- Dodałam, uśmiechając się cierpko.
-Po prostu chcieliśmy ci pokazać, że nie jesteśmy kolejnymi, zadufanymi w sobie gwiazdorami, którzy zostawią tą sprawę bez żadnych przeprosin...- Cały czas odzywał się brązowooki, który był wyraźnie poruszony wydarzeniem z przeszłości. Reszta go tylko słuchała, przytakując cichym mruczeniem i kiwaniem głową.
No i wtedy właśnie nastała ta niezręczna minuta ciszy, podczas której wgapialiśmy się w siebie bez najmniejszego sensu, oczekując kolejnych słów, które by wypełniły salon w moim domu.
-Napijecie się czegoś? Może herbaty?- Zapytała w końcu Lisa, która odważyła się nawet stanąć przed chłopakami i uśmiechnąć się krzywo. Widziałam jak jej ręce drżą. Z resztą... Cała drżała i ledwo co wypowiadała słowa, bo dostała jakiejś zadyszki, ale była dzielna!- A może zrobić wam coś do jedzenia?
Chłopaki zaśmiali się dość głośno, spoglądając na Lissandrę i unosząc zabawnie brwi.
-Nie, dzięki. Przed chwilą jedliśmy śniadanie.- Odparł najdrobniejszy blondyn, łapiąc się za brzuch.
-W zasadzie nie przyszliśmy tutaj tylko po to, by cię przeprosić...- Bradley zaciął się na chwilę, spoglądając na mnie uważnie.- Chcieliśmy zaprosić ciebie oraz twoją przyjaciółkę na herbatę i jakieś ciacho do naszej ulubionej kawiarenki.- Wzruszył ramionami, uśmiechając się słodko. Dopiero teraz zrozumiałam Lisę i to jej całe chore wzdychanie do wokalisty The Vamps. Chłopak wydawał się być sympatycznym, młodym człowiekiem, który niemalże hipnotyzował swymi czarnymi tęczówkami. Każda dziewczyna mogłaby być jego, gdyby tylko na nią spojrzałw TEN sposób.
Łypnęłam na Lissandrę, która tym razem powstrzymała się od wykrzyczenia czegoś głupiego. Ponownie zasłoniła dłońmi swe usta, piszcząc głucho i ledwo co powstrzymując łzy.
-Myślę, że możemy sobie zrobić jeden dzień wolny od szkoły, nie sądzisz, Lisa?- Zwróciłam się do przyjaciółki, popychając ją biodrem i łapiąc za ramię, aby się nieco ogarnęła. -Tylko mam jedno pytanie: co z tymi wszystkimi, upierdliwymi paparazzi?- Dopiero teraz usiadłam spokojnie na fotelu, znajdującym się na przeciwko moich gości.
-O to się nie martw. Nikt nas nie zauważy, lokal został wynajęty tylko dla nas.- Okej, ta informacja mnie nieco uspokoiła. Jakoś nie mogłam sobie wyobrazić wielkich nagłówków w gazetach, iż wożę się z Vampsami, nie uczęszczając na lekcje. No i co bym później powiedziała mamie? "Mamusiu kochana, no wiesz... Poszłam na wagary z gwiazdami muzyki popularnej." Niewiarygodne! Nawet jakbym jej zdjęcia pokazała, to nie chciałaby w to uwierzyć.
-A tak w ogóle, jak ci na imię? Po tym felernym wydarzeniu nawet nie zdradziłaś nam jak się nazywasz.- Odezwał się najmłodszy jasnowłosy.
-Lennon. Lennon Cartwright.- Odpowiedziałam, wyciągając w jego stronę rękę. Usłyszałam jeszcze tylko, że mam niezwykle oryginalne imię. Na owy komentarz zareagowałam parsknięciem pod nosem. Często to słyszałam i nie za bardzo wiedziałam o co chodzi. Imię jak imię- przeciętne, nadane całkowicie przeciętnej dziewczynie, pochodzącej z przeciętnego domu.
Już po chwili znałam wszystkich chłopaków. Ten pierwszy to był Connor. Najdrobniejszy z blondynów. Ten z farbowaną grzywką, która żyła swoim własnym życiem, zasłaniając czoło. Później siedział chudy niczym patyk Tristan, z charakterystyczną, wygoloną po bokach fryzurą. Obok niego spoczął Bradley o kręconych, ciemnych włosach i charakterystycznych czekoladowych oczach (no, jego akurat pamiętałam z opowieści Lissandy), a następnie James- najbardziej umięśniony. Obcisła bluzka, którą miał na sobie, opinała się na ukształtowanej klatce piersiowej. W głębi duszy dziękowałam bogu, że członkowie zespołu postanowili szybko opuścić mój skromny domek. Ustaliliśmy, że mamy się pojawić w kawiarni za dwie godziny. Szczerze powiedziawszy trochę mało czasu nam dali na przygotowanie się i minimalne ogarnięcie swych nieszczęsnych, zbolałych i zmęczonych 'nauką' twarzy. Narzekać przecież nie będziemy, w końcu na kawę nie zapraszał nas jakiś-tam pierwszy lepszy chłopak z liceum.
-To co, widzimy się na miejscu?- Puścił mi oczko Brad, a następnie posłał jeden ze swoich firmowych uśmiechów.
-Na to wygląda.-Stwierdziłam, zamykając za nimi drzwi. Lisa wpatrywała się w okno aż do czasu, gdy chłopaki nie zniknęli z pola widzenia. Gdy tylko odjechali, zaczęła się drzeć na cały głos, podskakując niczym wariatka. Zachowywała się jeszcze gorzej niż wtedy, kiedy dostała bilety.
-Zamknij się, drogie dziecko.- Stanęłam na środku salonu, opierając dłonie o biodra.- Naszym największym problemem teraz jest to, w co się do cholery ubrać. 

***
tt: @TheVampsRonnie
ask.fm: http://ask.fm/beznosa
gg: 7661895

23 lutego 2014

{4} leczenie podciętych skrzydeł

Co było dalej z The Vamps? Nie miałam zielonego pojęcia. Lisa przestała informować mnie o kolejnych koncertach chłopaków. Nawet nie wzdychała do ich wokalisty i nie gadała o nim całymi godzinami, jaki to z niego był ideał. To dziwne. Nawet bardzo dziwne... Przed tym felernym wydarzeniem związanym z autobusem chłopaków, Lissandra potrafiła paplać o Vampsach dzień w dzień, doprowadzając mnie do szału.
Minęło już pięć dni od wypadku. Dobrze, że moja matka nie dowiedziała się o stłuczonym biodrze, bo zrobiłaby mi wielką awanturę. Musiałam jakoś zakrywać wielkiego, ciągnącego się na całym udzie (oraz pośladku) siniaka i załatwić sobie zwolnienie z wychowania fizycznego. Mama była przewrażliwiona na punkcie zdrowia bliskich odkąd ojciec od nas odszedł...
-Myślisz, że nas zapamiętają?- Głos Lisy wyrwał mnie z zamyślenia. Jak w każdy wtorek przed lekcjami, dziewczyna przesiadywała u mnie w domu. Tego dnia miała mi pomóc dokończyć wypracowanie na literaturę, ale coś ciężko jej to szło. Była jakby nieobecna i nieprzytomna. I nie chodziło tutaj o to, że niedawno wstała i jeszcze siedziała w pidżamie. Coś ją gnębiło i właśnie się dowiedziałam, cóż takiego przez tych pięć dni chodziło jej po głowie.
 -The Vamps?- Podniosłam wzrok z laptopa, aby lepiej przyjrzeć się zatroskanej Lisie. Ucieszyłam się. Finnigan wracała do formy. Chociaż te wszelkie plotki i głupie pytania typu "jaki kolor majtek ma Bradley?" nigdy nie przypadną mi do gustu.
-No tak... Napisałam im na kartce nasze numery telefonu. I miejsce zamieszkania.- Bąknęła niepewnie, zakrywając się poduszką, jakby chciała na wszelki wypadek wykorzystać ją jako tarczę do obrony przede mną.
-Po co? Przecież oni pewnie wyrzucili to do śmietnika.- Odparłam bez namysłu, znowu spoglądając na ekran laptopa.- Nie będą się przejmowali jakimś tam adresem na przedmieściach Londynu. Pewnie dostają milion takich zaproszeń od ładniejszych dziewczyn, które nie wpadają ot tak pod koła ich kierowcy.- Wzruszyłam ramionami, wzdychając ciężko. Wsadziłam fajkę między wargi i zaciągnęłam się po raz kolejny dymem. Obydwie raczyłyśmy się czekoladowymi papierosami, twierdząc, że to najlepszy sposób na relaks przed samymi zajęciami.
Wiedziałam, że w tym momencie raniłam Lissandrę. Ale co miałam jej powiedzieć? Że wszystko będzie dobrze? Że chłopcy z The Vamps po prostu staną w progu i wręczą nam bukiety kwiatów na przeprosiny, a następnie zaproszą na kawę? Chciałam ją uświadomić, że życie to nie bajka, a na wielkich gwiazdorów nie ma co liczyć. Musiałam ją w końcu otrząsnąć ze snu, by w końcu zrozumiała na czym stoi.
-Jesteś okropna. Podcinasz mi skrzydła...- Mruknęła rudowłosa, a ja na jej słowa jedynie wywróciłam oczętami. Już miałam pisać dalszą część referatu na literaturę, gdy nagle usłyszałam dzwonek do drzwi. Podskoczyłam na obrotowym krześle, automatycznie zamykając laptopa i przy okazji rozlewając na siebie herbatę z kubka, stojącego blisko mojej prawej dłoni. Zaczęłam się dusić dymem tytoniowym, który dopiero co zaległ mi w płucach. Papierosa zgasiłam w popielniczce, zaraz chowając ją do szafki, gdzieś za stertą książek.
-Niech to szlag! Mama wcześniej przyszła!- Wpadłam w panikę i chwyciłam paczkę papierosów, leżącą na stercie zeszytów.
Moja rodzicielka, znana Lissandrze jako pani Cartwright, pracowała w szpitalu. Była pielęgniarką. Często dyżurowała w nocy i zazwyczaj wracała na drugi dzień dopiero w południe. Nie spotykałyśmy się przed szkołą, a dopiero po niej, więc chyba można sobie było wyobrazić moje przerażenie o 10:00.
Potknęłam się o rozwalone na podłodze spodnie. Ruda podniosła się z łóżka i otworzyła okno, by wywietrzyć słodki, czekoladowy dym. Wybiegłam z pokoju, rzucając się niemalże na schody i ledwo utrzymując równowagę w miękkich, grubych skarpetach. Ominęłam dwa ostatnie stopnie, lądując koślawo na dywanie i podbiegłam pod drzwi. Chwyciłam za klamkę, uprzednio przekręcając zamek i... Zamarłam.
Serce podskoczyło mi do gardła, a oczy stały się wielkie niczym spodki. Pomińmy już fakt, że miałam na sobie o wiele za dużą koszulkę, którą zwykłam traktować jak pidżamę, a na czubku głowy uformowałam jakiegoś koczka, z którego wychodziły pojedyncze kosmyki kasztanowych włosów. Czerwień na moich policzkach idealnie zgrywała się z fioletem na bluzce.
-Witaj!- Przed moimi drzwiami stali... Oni. Po prostu nie mogłam w to uwierzyć. -Przepraszamy, że tak wcześnie, ale chcieliśmy Cię jeszcze raz przeprosić.- Odezwał się ciemnowłosy, stojący na czele swej ekipy.
-No i upewnić się, czy rzeczywiście nie doniosłaś na nas policji i czy wygadałaś się kolorowym gazetom.- Sprostował wypowiedź kolegi jeden z wyższych chłopaków. -One potrafią niszczyć życie, a w naszym przypadku, kiedy dopiero zaczynamy się rozkręcać... Sama rozumiesz.
Z tyłu dobiegł do mnie stłumiony okrzyk Lissandry, która zaraz zasłoniła swoje usta dłońmi i próbowała zaczerpnąć powietrza. Zeszła powoli ze schodów, opierając się o ścianę i podobnie jak ja, z trudem łapiąc równowagę na niedawno wypolerowanych stopniach.
Próbowałam coś powiedzieć, ale wydałam z siebie tylko dziwne chrząknięcie. Spojrzałam na zachwyconą przyjaciółkę, a następnie ponownie na... Grupę chłopaków z The Vamps.
-Wejdźcie, proszę. Przecież nie będziecie stali tak na dworze.- Wykrztusiłam.

***

Cześć! Chciałam Wam serdecznie podziękować za miłe komentarze. Jak widać, fabuła dopiero się rozkręca, a ja mam mnóstwo pomysłów na to, żeby dalej ją rozwijać i wzbogacać o nowe, niespodziewane wydarzenia. 

Możecie mnie złapać na ask.fm {http://ask.fm/beznosa} bądź twitterze: @TheVampsRonnie

Buziaki!

22 lutego 2014

{3} już widzę te nagłówki...


-O mój Boże! Już widzę te nagłówki... "The Vamps potrąciło swoją fankę, wracającą z ich koncertu"!- Zajęczał jakiś nieznajomy głos. Definitywnie był to chłopak.
Czyżbym odzyskała nieprzytomność? Powoli zaczęłam wygrywać z ciemnością, która przez pewien okres czasu więziła mój umysł. Teraz już przynajmniej mogłam zrozumieć pojedyncze słowa. Otworzyłam powoli jedno oko, a następnie drugie, ale zaraz musiałam ponownie je zamknąć, bo poraziła mnie jasność. Syknęłam przeciągle. Poczułam ból w prawej części, pulsujący gdzieś z biodra. Po ścianach czaszki cały czas obijał mi się przerażony szloch Lissandry... Czułam się tak, jakby mnie walec przejechał.
-Patrz, otwiera oczy! Całe szczęście!- Ktoś nade mną stał. Czarne sylwety rozciągały się w jakieś dziwaczne kształty, a dłonie nieznajomych przypominały straszliwe gałęzie wielkich drzew, aniżeli ludzkie kończyny. Ich głosy również były zniekształcone. Zupełnie tak, jakby znajdowali się w drugim pomieszczeniu i głośno na mój temat dyskutowali. A może to ja byłam zamknięta w próżni? Rozejrzałam się na wszystkie możliwe strony, ale obraz jeszcze mi się rozmazywał, także nie mogłam racjonalnie stwierdzić, któż się mną zaopiekował. W głębi duszy jednak dziękowałam, że znowu mogłam powrócić do świata żywych.
-Lisa?- Wyjęczałam, próbując się podnieść. Nie, zdecydowanie nie był to dobry pomysł. Jakaś silna dłoń przycisnęła mnie z powrotem do pozycji leżącej. Ponadto zahuczało mi w głowie. Czułam się gorzej, niż na koncercie The Vamps, wśród rozwrzeszczanych fanek, obijających się o moją osobę. -Gdzie jest Lisa?- Zapytałam ponownie drżącym głosem, przecierając rękami oczy. Dopiero teraz świat wrócił do normalności. Chociaż zaraz po tym, gdy przekonałam się, kto nade mną stoi, wolałam po raz drugi przyrżnąć głową o twardy asfalt. -Ja pier...- Wysyczałam tylko, otwierając szerzej swoje czarne oczy. Ugryzłam się w język. Może to i dobrze? Nie wypadało dziewczynie przeklinać przy chłopakach.
Dwie blond czupryny. Nie, zaraz... Trzy blond czupryny, choć trzecia jasna tylko na grzywce, ale jednak. No i jedna ciemniejsza, kręcona.
-Cholera jasna!- Teraz to ja zaskomlałam żałośnie, bo zdałam sobie sprawę z najgorszego. -Czyli jednak umarłam...- Dodałam po chwili, skacząc oczętami po zatroskanych twarzach chłopaków.
Cała czwórka The Vamps przyglądała mi się z zaciekawieniem i słuchała mnie bardzo uważnie, jakoby w lekkim zadziwieniu. Po ostatnich słowach, które wypowiedziałam, usłyszałam cichy śmiech, wydobywający się z ust czarnookiego. Dopiero teraz się podniosłam, siadając na (jak się okazało) twardej kanapie. Posłałam mu mrożące krew w żyłach spojrzenie, po którym spuścił wzrok. On miał jeszcze czelność się głupkowato szczerzyć?
Wiedziałam, że chyba każda Vampette chciałaby znaleźć się w takiej sytuacji. W końcu to całe zamieszanie wyglądało jak scena z jakiegoś tandetnego filmu dla nastolatek. Właśnie siedziałam z gwiazdami UK w ich prywatnym, koncertowym autobusie. Wywróciłam oczami, łapiąc się za głowę, w której mi jeszcze huczało.
-Gdzie jest Lisa? Widzieliście gdzieś moją przyjaciółkę?- Zapytałam po raz drugi, a może i trzeci, zsuwając się z kanapy. Najwyższy z chłopaków automatycznie przysunął się w moją stronę, abym przypadkiem nie zaliczyła kolejnego bliskiego spotkania z ziemią. Złapał mnie za ramię, pomagając się wyprostować. Świat przed moimi oczami jeszcze wirował, a kończyny nie mogły przestać drżeć. Szok, strach, niepewność... Co z tego, że miałam przed sobą cztery najgorętsze gwiazdy Wielkiej Brytanii!
-Omm, tam jest.- Ten z pomalowaną grzywką, wskazał na siedzącą Lissandrę, która chwiała się w tył i przód- zupełnie tak, jakby dopadła ją jakaś depresja, albo choroba sieroca. Zacisnęłam mocno usta, robiąc krok w przód i wyrywając się z objęć najwyższego blondyna. Oznajmiłam mu, że sobie poradzę. Nie chciałam niczyjej pomocy, a już z pewnością współczucia.
-Co tak naprawdę się stało?- Zapytałam, siadając obok Lisy i kładąc jej rękę na ramieniu. Nawet nie zareagowała na to, że już się obudziłam. Nuciła sobie pod nosem jakiś kolejny kawałek The Vamps, wgapiając się cały czas w jedno i to samo miejsce na podłodze. -Pamiętam tylko tyle, że wyszłam na ulicę i... I koniec. Ciemność. Urwał mi się film.- Zwróciłam się do chłopaków, którzy spojrzeli na siebie niepewnie, wyraźnie zastanawiając się nad odpowiedzią.
-Słuchaj, nie chcemy problemów. Może da się to jakoś załatwić bez ingerencji telewizji, gazet i... Policji?- Zapytał jeden z trójki blondynów, drapiąc się w tył głowy. -Pogadasz z naszym manager'em i kierowcą. Dogadacie się, prawda?- Spojrzałam na niego niczym pies zbity z tropu i delikatnie rozchyliłam wargi.
-Czekaj, czekaj... Mam rozumieć, że to właśnie kierowca waszego autobusu mnie potrącił?- Wysyczałam przez zaciśnięte zęby, ledwo co powstrzymując się od wykrzyczenia czegoś niemiłego. W ostatnim momencie się powstrzymałam, biorąc głęboki oddech. Spuściłam wzrok na buty. Jeszcze przed sekundą rzeczywiście marzyłam o tym, by zadzwonić na policję, ale jakoś nie miałam siły. To była moja wina. W końcu to ja wlazłam na ulicę jak sierota, nie rozglądając się nawet, czy coś nie jedzie. -Dobra, dajcie spokój. Przecież nic mi nie jest. Tylko się poobijałam. - Zaczęłam po dłuższej chwili ciszy. Czyżbym znowu komuś uległa? To było do mnie zupełnie niepodobne!- Zrobicie sobie zdjęcie z moją przyjaciółką, dacie jej jakieś koszulki z autografem i będziemy kwita.- Stwierdziłam, wzruszając ramionami. Łypnęłam na Lisę, która nadal była w jakimś dziwnym transie.
Chłopaki odetchnęli z ulgą. Na ich bladych twarzach pojawiły się szerokie uśmiechy, a z ust padły jakieś pozytywne komentarze, po których poklepali się po plecach. Loczek ruszył do wyjścia z autobusu i zawołał jakiegoś dużo starszego mężczyznę. Jak się później okazało- do autobusu wkroczył ich manager.
-Wszystko w porządku?- Zwrócił się w moją stronę, zdejmując ciemne okulary z nosa i poprawiając czarną, nieco oklapniętą czuprynę.
Kiwnęłam głową, siląc się na blady uśmiech.
-Mogę was o coś zapytać?- Uniosłam jedną brew do góry, zatrzymując bystre spojrzenie na ich opiekunie.- Dlaczego tak po prostu nas nie zostawiliście? Przecież mogłam być jakąś idiotką, która rzeczywiście zadzwoniłaby na policję. W zasadzie... Jeszcze teraz nie macie pewności, czy jak wrócę do domu, to na Was nie doniosę.- Wystrzeliłam prosto z mostu, przyglądając się ich zawstydzonym twarzyczkom z perfidnym uśmieszkiem.
-To, że jesteśmy jakimiś znanymi osobistościami nie znaczy, że mamy zignorować cudze nieszczęście! Dziewczyno, byłaś ofiarą naszego kierowcy, mogłaś zginąć na miejscu!- Zaczął się tłumaczyć wokalista, który już był nieco zdenerwowany. Atmosfera miała się nieco rozluźnić, a nie napiąć jeszcze bardziej! -Tak w ogóle Connor zaczął panikować...
-No i musieliśmy Cię jakoś udobruchać, żeby później nie mieć problemów.- Nad tą wypowiedzią jeden z Vampsów chyba nie pomyślał.
-Boże, Tristan, zamknij się!- Uderzył go drugi, wysoki i chudy niczym patyk blondyn. Pokręciłam głową z politowaniem.
-Okej, okej... Zapomnijcie o sprawie. Po prostu nas już puśćcie.- Podniosłam ręce do góry, pokazując, że mam już tego wszystkiego serdecznie dość. -Zapewne spieszycie się na kolejny koncert.- Podniosłam się i chwyciłam Lissandrę za ramię, by również pomóc jej wstać. Dziewczyna posłusznie podążyła za mną, posyłając ostatnie, zadziwione i spłoszone spojrzenie czwórce swoich ukochanych muzyków. Nawet pokazała palcem na stolik znajdujący się przy szybie, ale nie za bardzo wiedziałam o co jej chodzi, bo właśnie próbowałam nie spaść ze stromych schodków. Chciała też coś powiedzieć, ale nie zdążyła. Głos jej ugrzązł w gardle. Może to i dobrze? Zapewne mieliby jej dość, gdyby zaczęła wygłaszać swe idiotyczne monologi.
-Czekaj! Jak masz na imię?- Krzyknął jeden z nich, stając za moimi plecami, na najwyższym ze schodków. Zatrzymał wielkie, czarne oczęta na mojej obojętnej twarzy.
-A czy to ważne? Jestem tylko kolejną, nic nie wartą przyjaciółką waszej największej fanki. Zapamiętajcie tylko jej imię, Lissandra Finnigan. Będzie wniebowzięta.- Mruknęłam, stając na chodniku.
Deszcz zaczął siąpić. Potrząsnęłam rozmarzoną Lisą i pobiegłam w ciemność, próbując powstrzymać pulsujący ból biodra. Nawet nie spojrzałam na ten cholerny autobus, tylko usłyszałam dźwięk odpalanego silnika, a następnie szum oznajmujący, iż chłopaki ruszyli w dalszą drogę. Była jedna rzecz, której nie mogłam zrozumieć: jak do cholery przeżyłam, skoro trzepnął mnie dość pokaźnej wielkości środek transportu? Chyba zacznę chodzić do kościoła.