-O mój Boże! Już widzę te nagłówki... "The Vamps potrąciło swoją fankę, wracającą z ich koncertu"!- Zajęczał jakiś nieznajomy głos. Definitywnie był to chłopak.
Czyżbym
odzyskała nieprzytomność? Powoli zaczęłam wygrywać z ciemnością, która przez pewien okres czasu więziła mój
umysł. Teraz już przynajmniej mogłam zrozumieć pojedyncze słowa. Otworzyłam
powoli jedno oko, a następnie drugie, ale zaraz musiałam ponownie je zamknąć,
bo poraziła mnie jasność. Syknęłam przeciągle. Poczułam ból w prawej części, pulsujący
gdzieś z biodra. Po ścianach czaszki cały czas obijał mi się przerażony szloch
Lissandry... Czułam się tak, jakby mnie walec przejechał.
-Patrz,
otwiera oczy! Całe szczęście!- Ktoś nade mną stał. Czarne sylwety rozciągały się w
jakieś dziwaczne kształty, a dłonie nieznajomych przypominały straszliwe
gałęzie wielkich drzew, aniżeli ludzkie kończyny. Ich głosy również były
zniekształcone. Zupełnie tak, jakby znajdowali się w drugim pomieszczeniu i
głośno na mój temat dyskutowali. A może to ja byłam zamknięta w próżni? Rozejrzałam
się na wszystkie możliwe strony, ale obraz jeszcze mi się rozmazywał, także nie
mogłam racjonalnie stwierdzić, któż się mną zaopiekował. W głębi duszy jednak
dziękowałam, że znowu mogłam powrócić do świata żywych.
-Lisa?-
Wyjęczałam, próbując się podnieść. Nie, zdecydowanie nie był to dobry pomysł.
Jakaś silna dłoń przycisnęła mnie z powrotem do pozycji leżącej. Ponadto zahuczało
mi w głowie. Czułam się gorzej, niż na koncercie The Vamps, wśród
rozwrzeszczanych fanek, obijających się o moją osobę. -Gdzie jest Lisa?-
Zapytałam ponownie drżącym głosem, przecierając rękami oczy. Dopiero teraz
świat wrócił do normalności. Chociaż zaraz po tym, gdy przekonałam się, kto
nade mną stoi, wolałam po raz drugi przyrżnąć głową o twardy asfalt. -Ja
pier...- Wysyczałam tylko, otwierając szerzej swoje czarne oczy. Ugryzłam się w
język. Może to i dobrze? Nie wypadało dziewczynie przeklinać przy chłopakach.
Dwie
blond czupryny. Nie, zaraz... Trzy blond czupryny, choć trzecia jasna tylko na
grzywce, ale jednak. No i jedna ciemniejsza, kręcona.
-Cholera
jasna!- Teraz to ja zaskomlałam żałośnie, bo zdałam sobie sprawę z najgorszego.
-Czyli jednak umarłam...- Dodałam po chwili, skacząc oczętami po zatroskanych
twarzach chłopaków.
Cała
czwórka The Vamps przyglądała mi się z zaciekawieniem i słuchała mnie bardzo
uważnie, jakoby w lekkim zadziwieniu. Po ostatnich słowach, które
wypowiedziałam, usłyszałam cichy śmiech, wydobywający się z ust czarnookiego.
Dopiero teraz się podniosłam, siadając na (jak się okazało) twardej kanapie. Posłałam
mu mrożące krew w żyłach spojrzenie, po którym spuścił wzrok. On miał jeszcze
czelność się głupkowato szczerzyć?
Wiedziałam,
że chyba każda Vampette chciałaby znaleźć się w takiej sytuacji. W końcu to
całe zamieszanie wyglądało jak scena z jakiegoś tandetnego filmu dla
nastolatek. Właśnie siedziałam z gwiazdami UK w ich prywatnym, koncertowym
autobusie. Wywróciłam oczami, łapiąc się za głowę, w której mi jeszcze huczało.
-Gdzie
jest Lisa? Widzieliście gdzieś moją przyjaciółkę?- Zapytałam po raz drugi, a może i
trzeci, zsuwając się z kanapy. Najwyższy z chłopaków automatycznie przysunął
się w moją stronę, abym przypadkiem nie zaliczyła kolejnego bliskiego spotkania
z ziemią. Złapał mnie za ramię, pomagając się wyprostować. Świat przed moimi oczami jeszcze
wirował, a kończyny nie mogły przestać drżeć. Szok, strach, niepewność... Co z
tego, że miałam przed sobą cztery najgorętsze gwiazdy Wielkiej Brytanii!
-Omm,
tam jest.- Ten z pomalowaną grzywką, wskazał na siedzącą Lissandrę, która
chwiała się w tył i przód- zupełnie tak, jakby dopadła ją jakaś depresja, albo
choroba sieroca. Zacisnęłam mocno usta, robiąc krok w przód i wyrywając
się z objęć najwyższego blondyna. Oznajmiłam mu, że sobie poradzę. Nie chciałam
niczyjej pomocy, a już z pewnością współczucia.
-Co tak
naprawdę się stało?- Zapytałam, siadając obok Lisy i kładąc jej rękę na
ramieniu. Nawet nie zareagowała na to, że już się obudziłam. Nuciła sobie pod
nosem jakiś kolejny kawałek The Vamps, wgapiając się cały czas w jedno i to
samo miejsce na podłodze. -Pamiętam tylko tyle, że wyszłam na ulicę i... I
koniec. Ciemność. Urwał mi się film.- Zwróciłam się do chłopaków, którzy spojrzeli
na siebie niepewnie, wyraźnie zastanawiając się nad odpowiedzią.
-Słuchaj,
nie chcemy problemów. Może da się to jakoś załatwić bez ingerencji telewizji,
gazet i... Policji?- Zapytał jeden z trójki blondynów, drapiąc się w tył głowy.
-Pogadasz z naszym manager'em i kierowcą. Dogadacie się, prawda?- Spojrzałam na
niego niczym pies zbity z tropu i delikatnie rozchyliłam wargi.
-Czekaj,
czekaj... Mam rozumieć, że to właśnie kierowca waszego autobusu mnie potrącił?- Wysyczałam
przez zaciśnięte zęby, ledwo co powstrzymując się od wykrzyczenia czegoś
niemiłego. W ostatnim momencie się powstrzymałam, biorąc głęboki oddech.
Spuściłam wzrok na buty. Jeszcze przed sekundą rzeczywiście marzyłam o
tym, by zadzwonić na policję, ale jakoś nie miałam siły. To była moja wina. W
końcu to ja wlazłam na ulicę jak sierota, nie rozglądając się nawet, czy coś
nie jedzie. -Dobra, dajcie spokój. Przecież nic mi nie jest. Tylko się
poobijałam. - Zaczęłam po dłuższej chwili ciszy. Czyżbym znowu komuś uległa? To
było do mnie zupełnie niepodobne!- Zrobicie sobie zdjęcie z moją przyjaciółką,
dacie jej jakieś koszulki z autografem i będziemy kwita.- Stwierdziłam,
wzruszając ramionami. Łypnęłam na Lisę, która nadal była w jakimś dziwnym
transie.
Chłopaki
odetchnęli z ulgą. Na ich bladych twarzach pojawiły się szerokie uśmiechy, a z
ust padły jakieś pozytywne komentarze, po których poklepali się po plecach.
Loczek ruszył do wyjścia z autobusu i zawołał jakiegoś dużo starszego mężczyznę.
Jak się później okazało- do autobusu wkroczył ich manager.
-Wszystko
w porządku?- Zwrócił się w moją stronę, zdejmując ciemne okulary z nosa i
poprawiając czarną, nieco oklapniętą czuprynę.
Kiwnęłam
głową, siląc się na blady uśmiech.
-Mogę was o coś zapytać?- Uniosłam jedną brew do góry, zatrzymując bystre spojrzenie
na ich opiekunie.- Dlaczego tak po prostu nas nie zostawiliście? Przecież
mogłam być jakąś idiotką, która rzeczywiście zadzwoniłaby na policję. W
zasadzie... Jeszcze teraz nie macie pewności, czy jak wrócę do domu, to na Was
nie doniosę.- Wystrzeliłam prosto z mostu, przyglądając się ich zawstydzonym
twarzyczkom z perfidnym uśmieszkiem.
-To, że
jesteśmy jakimiś znanymi osobistościami nie znaczy, że mamy zignorować cudze
nieszczęście! Dziewczyno, byłaś ofiarą naszego kierowcy, mogłaś zginąć na
miejscu!- Zaczął się tłumaczyć wokalista, który już był nieco zdenerwowany. Atmosfera miała się nieco rozluźnić, a nie napiąć jeszcze bardziej! -Tak w
ogóle Connor zaczął panikować...
-No i
musieliśmy Cię jakoś udobruchać, żeby później nie mieć problemów.- Nad tą
wypowiedzią jeden z Vampsów chyba nie pomyślał.
-Boże,
Tristan, zamknij się!- Uderzył go drugi, wysoki i chudy niczym patyk blondyn. Pokręciłam
głową z politowaniem.
-Okej,
okej... Zapomnijcie o sprawie. Po prostu nas już puśćcie.- Podniosłam ręce do
góry, pokazując, że mam już tego wszystkiego serdecznie dość. -Zapewne spieszycie
się na kolejny koncert.- Podniosłam się i chwyciłam Lissandrę za ramię, by
również pomóc jej wstać. Dziewczyna posłusznie podążyła za mną, posyłając
ostatnie, zadziwione i spłoszone spojrzenie czwórce swoich ukochanych muzyków.
Nawet pokazała palcem na stolik znajdujący się przy szybie, ale nie za bardzo
wiedziałam o co jej chodzi, bo właśnie próbowałam nie spaść ze stromych
schodków. Chciała też coś powiedzieć, ale nie zdążyła. Głos jej ugrzązł w
gardle. Może to i dobrze? Zapewne mieliby jej dość, gdyby zaczęła wygłaszać swe
idiotyczne monologi.
-Czekaj!
Jak masz na imię?- Krzyknął jeden z nich, stając za moimi plecami, na
najwyższym ze schodków. Zatrzymał wielkie, czarne oczęta na mojej obojętnej twarzy.
-A czy
to ważne? Jestem tylko kolejną, nic nie wartą przyjaciółką waszej największej
fanki. Zapamiętajcie tylko jej imię, Lissandra Finnigan. Będzie wniebowzięta.-
Mruknęłam, stając na chodniku.
Deszcz
zaczął siąpić. Potrząsnęłam rozmarzoną Lisą i pobiegłam w
ciemność, próbując powstrzymać pulsujący ból biodra. Nawet nie spojrzałam na
ten cholerny autobus, tylko usłyszałam dźwięk odpalanego silnika, a następnie
szum oznajmujący, iż chłopaki ruszyli w dalszą drogę. Była jedna rzecz, której
nie mogłam zrozumieć: jak do cholery przeżyłam, skoro trzepnął mnie dość
pokaźnej wielkości środek transportu? Chyba zacznę chodzić do kościoła.
uwielbiam ten blog <3 czekam na kolejny rozdział :)
OdpowiedzUsuńdzięki, dzięki! <3 notka powinna pojawić się już niebawem. :D
Usuńsuper! naprawdę! przez cały rozdział byłam bliska płaczu! kocham twoje opowiadanie. i czekam czekam na kolejny <3
OdpowiedzUsuńjeju, to super, że się Wam podoba. :D w pewnym momencie zastanawiałam się nad tym, czy dalej ciągnąć historię Lennon, ale teraz... teraz już jestem pewna, żeby ją dalej publikować. ;)
UsuńSuper <3
OdpowiedzUsuńŚwietny błog ;) czekam na nowe rozdziały ;)
OdpowiedzUsuńW niektorych momentach chcialo mi sie smiac hahah
OdpowiedzUsuń'Cholera jasna.... Chyba jednak umarlam.'
albo
'Chyba zaczne chodzic do kosciola.' hahahha dobre dobre
kocham ten fanfic <3 genialny
OdpowiedzUsuńjakie cudowne
OdpowiedzUsuń