16 czerwca 2014

{13} kierunek- Leeds!

Na dworze było fatalnie. Od początku tygodnia cały czas padał deszcz. Chmury nawet na chwilę nie chciały odsłonić pięknego słońca i nie przejmowały się wielkimi kroplami, które ciągle moczyły twarze Brytyjczyków. Ot- typowa angielska pogoda. Można było przywyknąć, jednakże... Nie w taki ważny dzień. I nie akurat wtedy, kiedy całą ekipą wybieraliśmy się na spotkanie z przyszłym managerem The Vamps. Próbowaliśmy jak najdłużej odwlekać wyprawę przez fatalne warunki pogodowe oraz przez nogę Tristan'a (dobrze, że chłopak miał już zdjęty gips), ale później wspólnie stwierdziliśmy, że trzeba jak najszybciej spotkać się z managerem. Przecież nie będzie czekał w nieskończoność na zespół.
 James mówił, że Joe O'Neill to równy gość. Podobno współpracował z nim już wcześniej i przekazał chłopakom informację, że może się zająć również utalentowanym zespołem. Warunek był tylko jeden- musieliśmy jakimś cudem dotrzeć do Leeds. Joe niestety nie znalazł wolnej chwili, aby przytaszczyć swój złoty tyłek do Londynu, więc chłopaki musiały się trochę pomęczyć, aby zaistnieć w świecie show-biznesu. Pomińmy fakt, iż nazwisko niedoszłego manager'a The Vamps napawało mnie jakimś dziwnym niepokojem... Cóż, chyba nie musiałam wspominać tego, iż kojarzyło mi się z Anthony'm.
Czekała nas trasa około 273 kilometrów. Droga normalnie zajmuje 4 godziny, ale chłopaki postanowili wyjechać dużo wcześniej, aby przypadkiem nie spóźnić się na spotkanie z Joe. Tak więc czekała nas nieprzespana noc, a następnie równie ciężki, pełen nerwów poranek w Leeds.
Mieliśmy się zebrać pod domem babci Bradley'a. Tak szczerze? Nie chciałam jechać. Nie mogłam zrozumieć tego, że rzeczywiście chcieli brać mnie- niepełnosprawną osobę. Byłam dla nich ciężarem, a nie jakimś pieprzonym talizmanem szczęścia. Co z tego, że ostatnio jak wybrałam się z ekipą do baru, to James mnie tak nazwał?
Drugą sprawą była niejaka Liberty. Dobrze wiedziałam, że traktowała mnie jak osobę z niższej klasy społecznej. Coś jakby brzydziła się mnie tylko dlatego, że jeżdżę na wózku. Nie chciałam jej widzieć. Nie chciałam przyglądać się jej wesołej twarzy, która była całym światem dla Simpsona.
Zegarek pokazywał północ. Czyli byłyśmy punktualnie. Już z oddali zauważyłam grupkę znajomych, kryjącą się przed deszczem pod daszkiem przy wejściu do domu pani Simpson. James jako jedyny kręcił się przy samochodzie, wpakowując do środka plecaki i torby. Margaret pierwsza nas zauważyła, bo uniosła rękę wysoko do góry i pomachała. Zmrużyłam oczy, próbując doszukać się Bradley'a oraz Liberty. Jakoś nie mogłam odnaleźć ich sylwetek w całym wesołym towarzystwie.
Lissandra przyspieszyła, truchtając za moim wózkiem. Skręciłyśmy na chodnik, próbując zakryć się foliowymi płaszczami. Connor ruszył w moją stronę, pomagając Lisie wprowadzić wózek pod dach.
-To jak, wszyscy gotowi?- Odezwała się Lisa, która wykręciła mój wózek tak, aby wszyscy spokojnie zmieścili się w jedynym suchym miejscu.
-Czekamy jeszcze na Brad'a. -Powiedział Tristan, który opatulił się na tyle czarną bluzą, że widać mu było tylko błękitne oczy, delikatnie oświetlone przez lampę, zamieszczoną nad drzwiami.
Rozejrzałam się po wszystkich uważnie. Margaret uśmiechała się szeroko, trzymając w swoich dłoniach dość sporą, czarną torbę, w której zapewne spoczywał aparat fotograficzny.
-A gdzie jest Libby?- Zapytała Lisa. W zasadzie to ja chciałam zadać to pytanie, ale na szczęście przyjaciółka mnie wyręczyła.
Słodki uśmieszek z twarzy Maggie natychmiastowo zniknął. Dziewczyna wzruszyła ramionami, wykrzywiając delikatnie usta.
-Źle się poczuła i stwierdziła, że woli zostać w Birmingham. -Odpowiedziała jej najlepsza przyjaciółka.
Miałam ochotę zapiszczeć z radości, jednakże w ostatniej chwili się powstrzymałam. Mimowolnie zerknęłam w bok, na McVey'a, który nadal chodził przy swoim samochodzie, oglądając go uważnie ze wszystkich stron.
James wyglądał tak, jakby pochłonął wiadro napojów energetyzujących. Może dlatego, że przed wyjazdem opił się kawy, żeby tylko nie zasnąć podczas jazdy? W końcu miał być naszym szoferem- najlepszym i niezastąpionym!
Dobrze się złożyło, że jego rodzice mieli jakiś większy samochód, który pomieści mnie (mój wózek również) Lissandrę, Margaret  oraz chłopaków. Gruby tyłek Liberty już z nami się nie wybierał, także w środku pojazdu mogło być jeszcze więcej miejsca!
Usłyszałam szczęk drzwi. W progu pojawił się Simpson z pokrowcem od gitary na plecach. Zlustrował nas swoimi ciemnymi oczami i uśmiechnął się blado, jakby na siłę.
-Dzieciaki, tylko uważajcie tam na siebie!- Za chłopakiem wyszła urocza starsza pani, która podała mu dość sporą siatkę, wypełnioną kanapkami. -Brad, zrobiłam wam wszystkim jedzenie. Jak będziecie głodni, to możecie się na chwilę zatrzymać, przecież czas was nie goni!
-Daj już spokój, babciu, nie martw się. Wszystko będzie dobrze. -Ciemnowłosy pokręcił głową z politowaniem, przyjął od niej całusa w policzek i ruszył w stronę samochodu, zakrywając głowę kapturem od przeciwdeszczowej kurtki. Nie zwrócił na nas większej uwagi. Po prostu ruszył w deszcz, a następnie zabrał się do pakowania instrumentu oraz siatki od babci do bagażnika.
Spojrzałam porozumiewawczo na Lisę, odgarniając foliowy kaptur mojego żółtego płaszczyka. Czyżby się pokłócił z Liberty?
-Kierunek- Leeds! -Oznajmił podniecony James, który właśnie wkładał kluczyk do stacyjki. Samochód zarzęził niepewnie, ale odpalił. Czym prędzej opuściliśmy znaną ulicę, zostawiając przejętą babcię Simpson na schodkach przy wejściu.

Podróż mijała błogo. Wszyscy oprócz mnie i James'a przysypiali. Nie chciałam prowadzić z kierowcą jakiejś namiętnej rozmowy, żeby go nie rozpraszać. Pozostało mi tylko wsłuchiwanie się w cichą, melancholijną muzykę, dobiegającą z radia oraz liczenie lamp, stojących przy drodze. Zatrzymałam swój wzrok na czarnej szybie, o którą cały czas delikatnie stukały krople deszczu. Najwidoczniej nie tylko w samym Londynie było oberwanie chmury. Gdy błysk przydrożnych latarni przestał oświetlać moją twarz, również próbowałam zasnąć, choć tak naprawdę nie mogłam, mając przy sobie Bradley'a. Cały czas czułam jego ramię, które opierało się o moje i mogłam doskonale usłyszeć każde, nawet najcichsze westchnięcie, wydobywające się z jego ust.
W pewnym momencie silnik samochodu przestał pracować. James zaczął panicznie przekręcać kluczyk w stacyjce, budząc irytującym dźwiękiem wszystkich w samochodzie.
-Co jest?- Wymamrotał Tristan, który rozejrzał się naokoło i walnął swoją ręką Lisę, bo ta zajęczała głucho, skarżąc się, żeby bardziej uważał.
-Samochód nie chce współpracować. Czasami tak ma, zaraz znowu odpali.- Mruknął w odpowiedzi James, walczący z maszyną.
Oparłam głowę o szybę, żeby móc zobaczyć co takiego kombinuje James. Zmrużyłam oczy, wyciągając komórkę z kieszeni kurtki i włączyłam wyświetlacz, aby jasność oświetliła nasze twarze.
-Boże, nie... Nie załamuj mnie!- Wyjęczała Lissandra, która zaczęła panikować. -On musi jakoś odpalić!
James po raz setny przekręcił kluczyk, a samochód zarzęził przeraźliwie, próbując rozruszać silnik. Powtarzał czynność do skutku, stając się coraz bardziej czerwony na twarzy ze złości. Wszyscy spojrzeli po sobie, załamując ręce i wzdychając ciężko.
-James, zrób coś. Mamy tylko parę godzin, żeby dojechać do Leeds na 8! -Mruknął Bradley, który nerwowo obracał swoją komórkę w palcach.
Deszcz nadal dudnił o szyby, a my...? My staliśmy w środku jakiegoś ciemnego lasu, na pustej drodze, siedząc w zepsutym samochodzie.
-Mówiłam, że mogę nie jechać.- Mruknęłam pod nosem. Po jaką cholerę targali do Leeds również mnie? Nie byłam im na nic potrzebna. Jeszcze był jeden wielki problem z wózkiem.
-Daj już spokój, Lennon! -Burknął Bradley, a następnie uderzył mnie delikatnie w ramię.
-Kurwa!- Warknął James, uderzając rękami o kierownicę. -Zamknijcie się wszyscy, bardzo grzecznie was proszę! - Przetarł twarz ręką, a następnie oparł się czołem o kierownicę, zastygając tak w bezruchu. Zapadła niezręczna cisza. Wszyscy wgapialiśmy się w McVey'a, który walczył sam ze sobą. Krople deszczu uderzały coraz mocniej o karoserię, a ciemność wydawała się trzymać nasz samochód w niewidzialnych, żelaznych łapskach.
 Pierwsza odważyła się odezwać Margaret, siedząca na przednim siedzeniu, zaraz obok naszego kierowcy. Uniosła niepewnie rękę i skierowała ją w stronę jasnowłosego, aby położyć ją na ramieniu. Uśmiechnęła się delikatnie, przygryzając dolną wargę i wzdychając ciężko. Wydawała się myśleć nad tym, co takiego powiedzieć zdenerwowanemu gitarzyście, aby nieco podnieść go na duchu.
-James, no już, nie denerwuj się. -Zaczęła. Wydawało mi się, iż sama nie jest pewna tego, co mówi. -Joe'go podobno znasz bardzo dobrze. Przecież zrozumie, że twój stary grat się popsuł i przesunie to spotkanie na godzinę później. -Powiedziała cichym głosem, głaszcząc go po jeansowej kurtce. -Z resztą... Masz nas, tak?- Tutaj spojrzała do tyłu, puszczając nam wszystkim oczko. -Siedzimy w tym razem i choćby się waliło i paliło, nigdy nie zostawimy cię samego.
Blondyn rozluźnił wszystkie mięśnie, wydychając z płuc ciężkie, zalegające powietrze. Ponownie przetarł czoło, spoglądając błękitnymi tęczówkami na Maggie i unosząc w delikatnym zadziwieniu brwi. Wydawało mi się, że na jego twarzy można było ujrzeć również mały, delikatny uśmieszek. 
-To co robimy? Siedzimy w samochodzie i czekamy na cud? -Zapytał Tristan. Ten to jak zwykle musiał popsuć atmosferę. Zerknęłam przelotem na Brad'a, którego przyłapałam na niezwykle intensywnym wpatrywaniu się w moje oblicze. Chyba zrobiło mi się gorąco...
-Może ktoś mieszka gdzieś w pobliżu?- W końcu odezwał się Connor, który do tej pory dumał, oparty jasną czupryną o chłodną szybę. -Macie latarki?
-Ehhm... To ja zostanę. Poczekam tu na was. -Rzuciłam do James'a, który właśnie miał otwierać drzwi i wychodzić na dwór. -Ewentualnie mogę spać na tym siedzeniu. Dużo miejsca, a poduszki są miękkie, nie mam na co narzekać!- Dodałam pospiesznie, śmiejąc się na siłę.
-Coś ty, Lennon! Nie zostawimy cię tu samej, zaraz wrócimy. Daj nam kwadrans, znajdziemy jakieś miejsce, w którym będziemy się mogli na spokojnie przekimać. -Odparł na to gitarzysta. -Brad, siedź na tyłku i pilnuj naszego talizmanu szczęścia. Maggie, Lisa, Connor i Tristan- chodźcie ze mną.- Chwycił płaszcz foliowy, wychodząc na ulicę. Zobaczyłam tylko przez szybę, że rozkłada ochronę przed deszczem i zakrywa sobie szerokim kapturem głowę. Zbyt wiele mu to chyba nie da. Lało tak straszliwie, że zapewne po przejściu paru metrów, będzie miał mokre całe spodnie.
Lissandra otworzyła drzwi po swojej stronie i wyskoczyła na mokrą drogę, popiskując. Chłopaki wyszli za nią, skarżąc się głośno na ulewę, która jeszcze bardziej popsuła im fryzury. Odprowadziłam grupkę wzrokiem, zauważając przez czarną szybę biały blask latarek, których światła padły na wysokie drzewa w lesie. Głosy przyjaciół powoli rozpływały się w szumie deszczu. Wydawało mi się, że ulewa z każdą kolejną minutą się nasilała. Miałam cichą nadzieję, że zaraz jakimś magicznym sposobem ustanie, albo, że... Samochód znów odpali i będziemy mogli kontynuować wyprawę do Leeds.
Skierowałam czarne, błyszczące od emocji oczy na Brad'a. On również wpatrywał się uważnie w szybę, próbując wyłapać oddalające się sylwetki naszych przyjaciół. Żeby się tylko nie zgubili...
-Chyba nie jestem talizmanem szczęścia. -Mruknęłam z niezadowoleniem, uśmiechając się blado. Ledwo co zauważałam jego delikatne rysy twarzy, które oświetlał mój biały ekran telefonu.
-Daj spokój. Nawet nie wiesz jak się cieszę, że z nami pojechałaś.- Stwierdził od razu, odwracając się w moją stronę.- Przynajmniej ty z Lisą i Margaret nas wspieracie...
Czy on właśnie powiedział, iż cieszy się, że z nimi jestem? Moje serce zareagowało tak, jak myślałam- zaczęło nerwowo kołatać się w klatce piersiowej, a bezbarwny uśmiech na mojej zmęczonej twarzy stał się nieco szerszy.
-Zaraz, zaraz... Jak to tylko my?- Zapytałam po chwili, skupiając się na ostatnim zdaniu chłopaka.
-Po prostu. Liberty nie chciała z nami jechać. Trochę beznadziejnie się ułożyło, co?- Posmutniał jeszcze bardziej. W ciemności zauważyłam jedynie, że spuszcza głowę i wlepia wzrok gdzieś w podłogę samochodu.
Co wtedy poczułam? Chorą satysfakcję? A może nadzieję, że ich związek się w końcu rozpadnie? Nie wiedziałam, co mam mu powiedzieć, bo tak naprawdę... Nie było mi przykro.
-Nie chciała? Ale Margaret nam mówiła, że źle się poczuła. -Brnęłam w to dalej, by tylko wyłapać jak najwięcej informacji. Wiem- byłam w tym momencie największą egoistką, bo zamiast pocieszać chłopaka, chciałam dowiedzieć się czemuż wielka panna Sheard nie miała zamiaru jechać do Leeds.
Bradley prychnął pod nosem, znów spoglądając na mnie.
-Stwierdziła, że nie ma czasu. Ale to już nie ważne. -Odparł cicho.
Od razu wyobraziłam sobie wrzeszczącą Liberty, zazdrosną o mnie i o Lisę. Kto wie? Może zrobiła mu jakąś wielką awanturę o to, że ja z nim jadę?
Westchnęłam głęboko. Miałam ochotę położyć dłoń na jego kolanie, jednak... Coś mnie blokowało. Pamiętałam, że wtedy, kiedy odważyłam się na taki gest w parku, chłopak wyraźnie spiął wszystkie mięśnie. Później czym prędzej zniknął tłumacząc, iż musi natychmiast wyruszyć w inne miejsce.
-Dobrze będzie.- Mruknęłam.- Pamiętasz co napisałeś mi na oparciu wózka?- Starałam się grać, że chociaż w najmniejszym stopniu przejął mnie ten fakt. I trzeba przyznać, że nawet nieźle mi wyszło, bo Bradley chyba się uśmiechnął.
Siedzieliśmy w ciszy, wpatrując się w czarną szybę. Delikatne dudnienie kropel o dach samochodu sprawiło, że stałam się senna. Marzyłam o ciepłym łóżku i miękkiej poduszce. Albo możliwości ułożenia głowy na ramieniu Bradley'a.
-Bradley, tam niedaleko jest jakaś stodoła! Spokojnie możemy się w niej przekimać. Margaret weszła do środka i powiedziała, że jest w niej sucho. -James otworzył drzwi ze strony brązowookiego, marszcząc twarz, która była cała mokra od deszczu.
-Ej, ja na serio zostanę. Popilnuję nam rzeczy, przecież nie zostawimy samochodu na środku ulicy w lesie.- Powiedziałam od razu, wpatrując się z przerażeniem w oczach w James'a. Blondyn zignorował moje słowa, bo jedynie wywrócił oczami i ruszył na tył pojazdu, otwierając bagażnik.
-Maggie, weź te koce, o których mi mówiłaś. Mogą się przydać.- Usłyszałam głos naszego kierowcy. -Tristan, pilnuj kluczyków, zamkniesz samochód, jak już wszystko wypakujemy. -Odwróciłam się w stronę znajomych, których sylwetki obserwowałam przez szybę. Powoli zaczynali wyjmować nasze torby i je rozdzielać. Bradley poruszył się nerwowo na siedzeniu i również wyszedł z samochodu, uprzednio chwytając swój płaszcz przeciwdeszczowy.
-Brad, dasz radę wziąć Lennon na ręce, prawda? Nie będziemy targać jej wózka, to bez sensu.- Na te słowa zamarłam. Mimowolnie zagryzłam wargę, unosząc dłonie w górę, aby umiejscowić je w okolicy serca. Loczek od razu powiedział, że to nie będzie dla niego większy problem. Miałam ochotę wrzasnąć ze szczęścia.
-Okej, wesoła brygado! Idziemy!- James był urodzonym przywódcą.
Bradley otworzył tylne drzwi do samochodu i wejrzał do środka. Pomógł mi zarzucić płaszcz na ramiona, a następnie rozpiął pasy. Był zdecydowanie zbyt blisko. Zbyt blisko, bym mogła racjonalnie myśleć. Wpatrywałam się w jego skupioną, nadal smutną twarz, starając opanować bicie serca. Przełknęłam głośno ślinę, gdy wsunął jedną dłoń pod moje uda. Choć nie czułam w dole ciepła, ani jakiejkolwiek ingerencji z jego strony, zacisnęłam mocno szczęki, starając się nie cieszyć jak idiotka. Druga ręka Simpsona powędrowała na moje plecy. Przysunął mnie w stronę otwartych już drzwi i jednym, nieco koślawym ruchem, uniósł w górę, opierając moją sylwetkę na swojej klatce piersiowej. Ja natomiast uczepiłam się jego szyi niczym mały miś koala, żeby przypadkiem nie zsunąć się na ziemię. 
Lisa wyszczerzyła się do mnie szeroko, gdy tylko ujrzała naszą dwójkę. Ja również nie mogłam się powstrzymać od nikłego uśmieszku, ukazującego białe zęby. To był pierwszy tak bliski kontakt z Bradley'em. Chłopak nie zdawał sobie sprawy z tego, że cholernie długo na to czekałam. Miesiące ciągnęły się pod znakiem zapytania, oczekując czułości od jego osoby. Wiedziałam, że nadal był z Liberty, ale... W tej chwili ona się nie liczyła. Była daleko stąd, w Birmingham i tego nie widziała.
Otworzyłam odruchowo usta, czując jak zimne krople spadają na moją twarz i moczą wystające kosmyki włosów, które nie zdołały się ukryć po żółtym kapturem.
Każdy z nas miał na sobie kolorowy płaszczyk. Znajomi zostali obładowani wielkimi torbami z naszym jedzeniem i ubraniami. Latarki oświetlały leśną drogę, w której wszyscy brodzili niemalże po kolana, walcząc z błotem, które zachowywało się jak ruchome piaski, wciągające ofiary.
Po pewnym czasie, pomiędzy drzewami poczęła majaczyć czarna, dość spora budowla. Światła latarek delikatnie oświetlały starą, drewnianą stodołę.
-Jesteśmy na miejscu!- Krzyknęła Margaret, która szła na początku naszej wyprawy, wraz z James'em. Reszta ruszyła biegiem za nimi, przytrzymując kaptury i znikając za krzakami, które zarosły wejście.
-Mamy szczęście, że to coś takiego tu jeszcze stoi. -Mruknął Connor, który pomógł rozchylić potężne drzwi. Odetchnęłam z ulgą.
Bradley usadowił mnie gdzieś na pierwszej lepszej kupie siana i pomógł mi się oprzeć o drewnianą, nieco wilgotną ścianę. Wszyscy weszli do środka, rozglądając się uważnie za jakimś odpowiednim dla siebie miejscem. James krążył w kółko, wgapiając się w ekran komórki i wymachując nią we wszystkie możliwe strony. Przy okazji przeklinał sobie pod nosem i obgryzał ze zdenerwowania paznokcie.  Brad otworzył plecak i wyciągnął z niego szeroki koc, który ułożył na ziemi, uprzednio usłanej miękkim sianem.
-Trzeba przygotować coś, dzięki czemu choć na chwilę zamkniemy oczy. -Powiedział do najbliżej znajdującej się jasnowłosej.
Maggie pomogła mu w "pościeleniu" podłogi, a następnie sama poświęciła swoje ubrania, aby porozkładać je obok siebie i stworzyć z nich prowizoryczne poduszki. Lisa podała jej również swoją i moją torbę, z której znikały kolejne ciuchy, równo układane na kocu Simpsona. Connor usiadł obok mnie i zdjął z siebie przeciwdeszczowy płaszcz. Tak jak myślałam- jednorazowe kurtki nam nie pomogły. I tak wszyscy byliśmy przemoczeni do suchej nitki. Ponadto było cholernie zimno. Czułam, jak dłonie mi skostniały, a wargi nie mogły przestać drżeć.
-I tak nie ma zasięgu, Con. -Mruknął James z niezadowoleniem, gdy tylko zobaczył, że wyświetlacz komórki Ball'a przeciął ciemność. Z tego, co udało mi się zobaczyć, była druga nad ranem. Jechaliśmy tylko dwie godziny. Czyli połowa drogi była już za nami. Westchnęłam ciężko, spoglądając na grupkę znajomych, która kładła na sianie coraz to większy stos ubrań, na których mieliśmy spać. Oni przynajmniej mogli się ruszać, więc nie odczuwali chłodu tak intensywnie, jak ja.
-Gotowe. Nie ma zbyt dużo miejsca, będziemy musieli się do siebie przytulić. -Oznajmiła Margaret, która wyprostowała plecy i odstawiła gdzieś na ziemię swoją czarną torbę, w której znajdowała się lustrzanka.
Wzruszyłam ramionami, spoglądając na całkiem porządne posłanie, które zostało przyszykowane. Mogło być gorzej. W sumie nie wyobrażałabym sobie siedzieć w samochodzie przez całą noc i czekać na zbawienie. Choć w stodole straszliwie śmierdziało wilgocią, jakoś dało się wytrzymać. Connor, który cały czas siedział obok, przeniósł mnie na prowizoryczne łóżko i sam usiadł gdzieś obok Lisy, która poprawiała moją błękitną bluzę, mającą służyć jej jako poduszka.
Wszyscy ułożyli się na ubraniach, przekręcając kilkakrotnie, aby w końcu odnaleźć swoją w miarę wygodną pozycję do spania. Leżeliśmy obok siebie, stykając się ramionami, czując na swoich karkach oddech swojego przyjaciela oraz swąd jego mokrych ubrań. W stodole panowała zupełna cisza. Zupełna z wyjątkiem... Irytującego dudnienia kropel deszczu w jej dach. Z pomocą Lisy, która ułożyła się przy moich plecach, odwróciłam się w stronę James'a oraz Margaret. Obydwoje próbowali złapać zasięg, wpatrując się w ekrany komórek. Zmrużyłam oczy, bo zostałam porażona blaskiem jasnych wyświetlaczy. Światło padające z tapet idealnie oświetlało spokojną twarz Tristan'a, który oddychał ciężko. Najwidoczniej zasnął najszybciej z nas wszystkich, bo wyglądał niczym małe dziecko z otwartą buzią i wykręconą dziwacznie sylwetką.
W pewnym momencie usłyszałam syk Maggie. Dziewczyna złapała się za serce, wydychając głośno powietrze. Zmarszczyłam czoło. Czyżby się źle poczuła?
Gdybym mogła, od razu podniosłabym się z miejsca i do niej podeszła, ale z jednej strony ograniczała mnie noga rudowłosej, którą zostało przywalone moje biodro, a z drugiej ciało Bradley'a, które znajdowało się bardzo blisko mnie. Aż za blisko. Mogłam dotknąć nosem pleców Simpsona- tak po prostu. A gdy uniosłam wyżej podbródek, czułam na nosie jego ciemne, kręcone włosy. Ręce mnie świerzbiły, żeby wyciągnąć je w przód i objąć jego biodro...
Usłyszałam szept James'a, który się jej pytał, czy wszystko w porządku. Jasnowłosa zamknęła na chwilę oczy i odetchnęła ciężko, kiwając głową na "tak". Zacisnęłam mocno szczęki, modląc się w duchu, żeby przypadkiem nie stała się jakaś tragedia. Byliśmy przecież w środku lasu, bez zasięgu, bez jakiegokolwiek transportu oraz orientacji w terenie.
-Dobra, to nie ma sensu...- Mruknęła cichutko Margaret, która właśnie wyłączyła swoją komórkę. James nadal próbował złapać zasięg i machał telefonem jak wariat, wyciągając rękę w górę i marszcząc zabawnie nos.
Nawet nie wiem kiedy pochłonęła mnie zupełna ciemność. Byłam chyba tak zmęczona, że po prostu odleciałam, wtulona głową w plecy Bradley'a.

Obudziło mnie głośniejsze westchnięcie Lissandry, której nie tylko noga, ale i również ręka spoczywała na moim ciele. Otworzyłam oczy, rozglądając się uważnie po stodole i czym prędzej odsunęłam się od Brad'a, czując jak płoną mi policzki.
Albo mi się wydawało, albo na deszcz w końcu przestał padać, a przez drewniane deski przedostawały się delikatne promienie słoneczne, oznajmujące, że właśnie nastał kolejny dzień.
Zanim się zebraliśmy, minęło trochę czasu. Oczywiście Tristan nie chciał za nic wstawać i musiał zostać brutalnie pociągnięty przez James'a, który stał na baczność jako pierwszy z nas wszystkich. Po zebraniu ubrań i schowaniu ich do toreb (pomińmy fakt, iż już nikomu się nie przydadzą, chyba, że po paru porządnych praniach), wyszliśmy ze stodoły, odnajdując błotną drogę i ruszając przed siebie. Oczywiście Brad bez żadnego kręcenia nosem pomógł mi podnieść się do siadu, a następnie wziął na ręce, podrzucając delikatnie i mówiąc, żebym się mocno trzymała.
Słońce co prawda delikatnie oświetlało nasze twarze, ale szybko zniknęło za niemalże granatowymi chmurami. Nie można było liczyć na to, że pogoda się choć trochę poprawiła. Trzeba było się cieszyć jedną maleńką chwilą, podczas której nie musieliśmy się topić w wielkich kroplach deszczu. Jedynym naszym przeciwnikiem było błoto.
-Tristan, ty tępa pało! Zamknąłeś samochód, jak cię o to prosiłem?! -Ryknął nagle James, który rzucił się biegiem w przód, widząc auto.
Tris spojrzał na niego ze zdziwieniem, a następnie zmrużył oczy, jakby się nad czymś bardzo intensywnie zastanawiał.
-Tak... Wydaje mi się. No chyba... To znaczy... Nie.- Wydukał, zatrzymując się na chwilę.
Przełknęłam głośno ślinę.
-KURWA MAĆ!- Usłyszałam krzyk naszego kierowcy i aż zamknęłam na chwilę oczy.
Bradley drgnął niepewnie, przyspieszając kroku. Musiałam go mocniej złapać za szyję, by przypadkiem nie wylądować na uroczym, leśnym błotku. Spojrzałam w stronę auta, które stało na poboczu. Miało... Otwarty bagażnik. Na razie tylko tyle mogłam zauważyć, gdyż drzewa i krzaki ograniczały mi pole widzenia.
Jęknęłam pod nosem, wyciągając prawą rękę, żeby gałęzie nie dały mi po twarzy, gdy wychodziliśmy na mokrą jeszcze ulicę.
Samochód wyglądał... Tragicznie. Nie. Tragicznie to mało powiedziane. Był cały w błocie. Zupełnie tak, jakby przez środek drogi przeszło jakieś tornado.
James otworzył przednie drzwi i zajrzał do środka, marszcząc czoło. Cały czas jęczał coś pod nosem, oceniając stan swojego pojazdu.
Spojrzałam ze zdziwieniem na twarz Bradley'a, który wgapiał się w przyjaciela z otwartymi ustami. Chyba próbował go pocieszyć, ale... Nie wiedział jak.
Nasz kierowca wsiadł do środka, zajmując mokry fotel przed kierownicą. Próbował włożyć kluczyki do środka i jakimś cudem ruszyć silnik, jednakże bezskutecznie.
-James?- Zaczął Tristan, który stanął przed drzwiami przy McVey'u, zaglądając do środka samochodu przez zbitą szybę.
Spojrzałam na Evans'a i pokręciłam przecząco głową. Lepiej, żeby nie zaczepiał go w takim stanie.
Dobrze zbudowany blondyn nic nie odpowiedział. Siedział na wilgotnym fotelu, wpatrując się ze złością w przednią, ubłoconą szybę. Był jakby w transie.
Nagle James, jakby oparzony, podniósł się ze swojego miejsca i wyskoczył na zewnątrz, tupiąc i skacząc.
-Cholerne... Wredne... Czerwone... Mrówki!- Wycedził przez zęby, otrzepując swoje spodnie. Pojedyncze, małe stworzonka padały na mokrą ulicę, uciekając od jego osoby czym prędzej.
Gorzej już chyba być nie mogło.
Margaret kręciła się wokół całej naszej ekipy, łapiąc się za głowę i kładąc dłonie w okolicach swojego serca. Widziałam, że strasznie się tym przejęła, bo ciężko jej było złapać oddech. Ponadto zbladła trochę na twarzy.
-Lennon... -Zaczęła cicho Lisa, która wpatrywała się w bagażnik swoimi wielkimi, błękitnymi oczętami.
-Tak?- Spojrzałam w jej stronę, zupełnie rozkojarzona całą tą sytuacją.

-Bo... Bo ktoś ukradł twój wózek...Na dworze było fatalnie. Od początku tygodnia cały czas padał deszcz. Chmury nawet na chwilę nie chciały odsłonić pięknego słońca i nie przejmowały się wielkimi kroplami, które ciągle moczyły twarze Brytyjczyków. Ot- typowa angielska pogoda. Można było przywyknąć, jednakże... Nie w taki ważny dzień. I nie akurat wtedy, kiedy całą ekipą wybieraliśmy się na spotkanie z przyszłym managerem The Vamps. Próbowaliśmy jak najdłużej odwlekać wyprawę przez fatalne warunki pogodowe oraz przez nogę Tristan'a (dobrze, że chłopak miał już zdjęty gips), ale później wspólnie stwierdziliśmy, że trzeba jak najszybciej spotkać się z managerem. Przecież nie będzie czekał w nieskończoność na zespół.
 James mówił, że Joe O'Neill to równy gość. Podobno współpracował z nim już wcześniej i przekazał chłopakom informację, że może się zająć również utalentowanym zespołem. Warunek był tylko jeden- musieliśmy jakimś cudem dotrzeć do Leeds. Joe niestety nie znalazł wolnej chwili, aby przytaszczyć swój złoty tyłek do Londynu, więc chłopaki musiały się trochę pomęczyć, aby zaistnieć w świecie show-biznesu. Pomińmy fakt, iż nazwisko niedoszłego manager'a The Vamps napawało mnie jakimś dziwnym niepokojem... Cóż, chyba nie musiałam wspominać tego, iż kojarzyło mi się z Anthony'm.
Czekała nas trasa około 273 kilometrów. Droga normalnie zajmuje 4 godziny, ale chłopaki postanowili wyjechać dużo wcześniej, aby przypadkiem nie spóźnić się na spotkanie z Joe. Tak więc czekała nas nieprzespana noc, a następnie równie ciężki, pełen nerwów poranek w Leeds.
Mieliśmy się zebrać pod domem babci Bradley'a. Tak szczerze? Nie chciałam jechać. Nie mogłam zrozumieć tego, że rzeczywiście chcieli brać mnie- niepełnosprawną osobę. Byłam dla nich ciężarem, a nie jakimś pieprzonym talizmanem szczęścia. Co z tego, że ostatnio jak wybrałam się z ekipą do baru, to James mnie tak nazwał?
Drugą sprawą była niejaka Liberty. Dobrze wiedziałam, że traktowała mnie jak osobę z niższej klasy społecznej. Coś jakby brzydziła się mnie tylko dlatego, że jeżdżę na wózku. Nie chciałam jej widzieć. Nie chciałam przyglądać się jej wesołej twarzy, która była całym światem dla Simpsona.
Zegarek pokazywał północ. Czyli byłyśmy punktualnie. Już z oddali zauważyłam grupkę znajomych, kryjącą się przed deszczem pod daszkiem przy wejściu do domu pani Simpson. James jako jedyny kręcił się przy samochodzie, wpakowując do środka plecaki i torby. Margaret pierwsza nas zauważyła, bo uniosła rękę wysoko do góry i pomachała. Zmrużyłam oczy, próbując doszukać się Bradley'a oraz Liberty. Jakoś nie mogłam odnaleźć ich sylwetek w całym wesołym towarzystwie.
Lissandra przyspieszyła, truchtając za moim wózkiem. Skręciłyśmy na chodnik, próbując zakryć się foliowymi płaszczami. Connor ruszył w moją stronę, pomagając Lisie wprowadzić wózek pod dach.
-To jak, wszyscy gotowi?- Odezwała się Lisa, która wykręciła mój wózek tak, aby wszyscy spokojnie zmieścili się w jedynym suchym miejscu.
-Czekamy jeszcze na Brad'a. -Powiedział Tristan, który opatulił się na tyle czarną bluzą, że widać mu było tylko błękitne oczy, delikatnie oświetlone przez lampę, zamieszczoną nad drzwiami.
Rozejrzałam się po wszystkich uważnie. Margaret uśmiechała się szeroko, trzymając w swoich dłoniach dość sporą, czarną torbę, w której zapewne spoczywał aparat fotograficzny.
-A gdzie jest Libby?- Zapytała Lisa. W zasadzie to ja chciałam zadać to pytanie, ale na szczęście przyjaciółka mnie wyręczyła.
Słodki uśmieszek z twarzy Maggie natychmiastowo zniknął. Dziewczyna wzruszyła ramionami, wykrzywiając delikatnie usta.
-Źle się poczuła i stwierdziła, że woli zostać w Birmingham. -Odpowiedziała jej najlepsza przyjaciółka.
Miałam ochotę zapiszczeć z radości, jednakże w ostatniej chwili się powstrzymałam. Mimowolnie zerknęłam w bok, na McVey'a, który nadal chodził przy swoim samochodzie, oglądając go uważnie ze wszystkich stron.
James wyglądał tak, jakby pochłonął wiadro napojów energetyzujących. Może dlatego, że przed wyjazdem opił się kawy, żeby tylko nie zasnąć podczas jazdy? W końcu miał być naszym szoferem- najlepszym i niezastąpionym!
Dobrze się złożyło, że jego rodzice mieli jakiś większy samochód, który pomieści mnie (mój wózek również) Lissandrę, Margaret  oraz chłopaków. Gruby tyłek Liberty już z nami się nie wybierał, także w środku pojazdu mogło być jeszcze więcej miejsca!
Usłyszałam szczęk drzwi. W progu pojawił się Simpson z pokrowcem od gitary na plecach. Zlustrował nas swoimi ciemnymi oczami i uśmiechnął się blado, jakby na siłę.
-Dzieciaki, tylko uważajcie tam na siebie!- Za chłopakiem wyszła urocza starsza pani, która podała mu dość sporą siatkę, wypełnioną kanapkami. -Brad, zrobiłam wam wszystkim jedzenie. Jak będziecie głodni, to możecie się na chwilę zatrzymać, przecież czas was nie goni!
-Daj już spokój, babciu, nie martw się. Wszystko będzie dobrze. -Ciemnowłosy pokręcił głową z politowaniem, przyjął od niej całusa w policzek i ruszył w stronę samochodu, zakrywając głowę kapturem od przeciwdeszczowej kurtki. Nie zwrócił na nas większej uwagi. Po prostu ruszył w deszcz, a następnie zabrał się do pakowania instrumentu oraz siatki od babci do bagażnika.
Spojrzałam porozumiewawczo na Lisę, odgarniając foliowy kaptur mojego żółtego płaszczyka. Czyżby się pokłócił z Liberty?
-Kierunek- Leeds! -Oznajmił podniecony James, który właśnie wkładał kluczyk do stacyjki. Samochód zarzęził niepewnie, ale odpalił. Czym prędzej opuściliśmy znaną ulicę, zostawiając przejętą babcię Simpson na schodkach przy wejściu.

Podróż mijała błogo. Wszyscy oprócz mnie i James'a przysypiali. Nie chciałam prowadzić z kierowcą jakiejś namiętnej rozmowy, żeby go nie rozpraszać. Pozostało mi tylko wsłuchiwanie się w cichą, melancholijną muzykę, dobiegającą z radia oraz liczenie lamp, stojących przy drodze. Zatrzymałam swój wzrok na czarnej szybie, o którą cały czas delikatnie stukały krople deszczu. Najwidoczniej nie tylko w samym Londynie było oberwanie chmury. Gdy błysk przydrożnych latarni przestał oświetlać moją twarz, również próbowałam zasnąć, choć tak naprawdę nie mogłam, mając przy sobie Bradley'a. Cały czas czułam jego ramię, które opierało się o moje i mogłam doskonale usłyszeć każde, nawet najcichsze westchnięcie, wydobywające się z jego ust.
W pewnym momencie silnik samochodu przestał pracować. James zaczął panicznie przekręcać kluczyk w stacyjce, budząc irytującym dźwiękiem wszystkich w samochodzie.
-Co jest?- Wymamrotał Tristan, który rozejrzał się naokoło i walnął swoją ręką Lisę, bo ta zajęczała głucho, skarżąc się, żeby bardziej uważał.
-Samochód nie chce współpracować. Czasami tak ma, zaraz znowu odpali.- Mruknął w odpowiedzi James, walczący z maszyną.
Oparłam głowę o szybę, żeby móc zobaczyć co takiego kombinuje James. Zmrużyłam oczy, wyciągając komórkę z kieszeni kurtki i włączyłam wyświetlacz, aby jasność oświetliła nasze twarze.
-Boże, nie... Nie załamuj mnie!- Wyjęczała Lissandra, która zaczęła panikować. -On musi jakoś odpalić!
James po raz setny przekręcił kluczyk, a samochód zarzęził przeraźliwie, próbując rozruszać silnik. Powtarzał czynność do skutku, stając się coraz bardziej czerwony na twarzy ze złości. Wszyscy spojrzeli po sobie, załamując ręce i wzdychając ciężko.
-James, zrób coś. Mamy tylko parę godzin, żeby dojechać do Leeds na 8! -Mruknął Bradley, który nerwowo obracał swoją komórkę w palcach.
Deszcz nadal dudnił o szyby, a my...? My staliśmy w środku jakiegoś ciemnego lasu, na pustej drodze, siedząc w zepsutym samochodzie.
-Mówiłam, że mogę nie jechać.- Mruknęłam pod nosem. Po jaką cholerę targali do Leeds również mnie? Nie byłam im na nic potrzebna. Jeszcze był jeden wielki problem z wózkiem.
-Daj już spokój, Lennon! -Burknął Bradley, a następnie uderzył mnie delikatnie w ramię.
-Kurwa!- Warknął James, uderzając rękami o kierownicę. -Zamknijcie się wszyscy, bardzo grzecznie was proszę! - Przetarł twarz ręką, a następnie oparł się czołem o kierownicę, zastygając tak w bezruchu. Zapadła niezręczna cisza. Wszyscy wgapialiśmy się w McVey'a, który walczył sam ze sobą. Krople deszczu uderzały coraz mocniej o karoserię, a ciemność wydawała się trzymać nasz samochód w niewidzialnych, żelaznych łapskach.
 Pierwsza odważyła się odezwać Margaret, siedząca na przednim siedzeniu, zaraz obok naszego kierowcy. Uniosła niepewnie rękę i skierowała ją w stronę jasnowłosego, aby położyć ją na ramieniu. Uśmiechnęła się delikatnie, przygryzając dolną wargę i wzdychając ciężko. Wydawała się myśleć nad tym, co takiego powiedzieć zdenerwowanemu gitarzyście, aby nieco podnieść go na duchu.
-James, no już, nie denerwuj się. -Zaczęła. Wydawało mi się, iż sama nie jest pewna tego, co mówi. -Joe'go podobno znasz bardzo dobrze. Przecież zrozumie, że twój stary grat się popsuł i przesunie to spotkanie na godzinę później. -Powiedziała cichym głosem, głaszcząc go po jeansowej kurtce. -Z resztą... Masz nas, tak?- Tutaj spojrzała do tyłu, puszczając nam wszystkim oczko. -Siedzimy w tym razem i choćby się waliło i paliło, nigdy nie zostawimy cię samego.
Blondyn rozluźnił wszystkie mięśnie, wydychając z płuc ciężkie, zalegające powietrze. Ponownie przetarł czoło, spoglądając błękitnymi tęczówkami na Maggie i unosząc w delikatnym zadziwieniu brwi. Wydawało mi się, że na jego twarzy można było ujrzeć również mały, delikatny uśmieszek. 
-To co robimy? Siedzimy w samochodzie i czekamy na cud? -Zapytał Tristan. Ten to jak zwykle musiał popsuć atmosferę. Zerknęłam przelotem na Brad'a, którego przyłapałam na niezwykle intensywnym wpatrywaniu się w moje oblicze. Chyba zrobiło mi się gorąco...
-Może ktoś mieszka gdzieś w pobliżu?- W końcu odezwał się Connor, który do tej pory dumał, oparty jasną czupryną o chłodną szybę. -Macie latarki?
-Ehhm... To ja zostanę. Poczekam tu na was. -Rzuciłam do James'a, który właśnie miał otwierać drzwi i wychodzić na dwór. -Ewentualnie mogę spać na tym siedzeniu. Dużo miejsca, a poduszki są miękkie, nie mam na co narzekać!- Dodałam pospiesznie, śmiejąc się na siłę.
-Coś ty, Lennon! Nie zostawimy cię tu samej, zaraz wrócimy. Daj nam kwadrans, znajdziemy jakieś miejsce, w którym będziemy się mogli na spokojnie przekimać. -Odparł na to gitarzysta. -Brad, siedź na tyłku i pilnuj naszego talizmanu szczęścia. Maggie, Lisa, Connor i Tristan- chodźcie ze mną.- Chwycił płaszcz foliowy, wychodząc na ulicę. Zobaczyłam tylko przez szybę, że rozkłada ochronę przed deszczem i zakrywa sobie szerokim kapturem głowę. Zbyt wiele mu to chyba nie da. Lało tak straszliwie, że zapewne po przejściu paru metrów, będzie miał mokre całe spodnie.
Lissandra otworzyła drzwi po swojej stronie i wyskoczyła na mokrą drogę, popiskując. Chłopaki wyszli za nią, skarżąc się głośno na ulewę, która jeszcze bardziej popsuła im fryzury. Odprowadziłam grupkę wzrokiem, zauważając przez czarną szybę biały blask latarek, których światła padły na wysokie drzewa w lesie. Głosy przyjaciół powoli rozpływały się w szumie deszczu. Wydawało mi się, że ulewa z każdą kolejną minutą się nasilała. Miałam cichą nadzieję, że zaraz jakimś magicznym sposobem ustanie, albo, że... Samochód znów odpali i będziemy mogli kontynuować wyprawę do Leeds.
Skierowałam czarne, błyszczące od emocji oczy na Brad'a. On również wpatrywał się uważnie w szybę, próbując wyłapać oddalające się sylwetki naszych przyjaciół. Żeby się tylko nie zgubili...
-Chyba nie jestem talizmanem szczęścia. -Mruknęłam z niezadowoleniem, uśmiechając się blado. Ledwo co zauważałam jego delikatne rysy twarzy, które oświetlał mój biały ekran telefonu.
-Daj spokój. Nawet nie wiesz jak się cieszę, że z nami pojechałaś.- Stwierdził od razu, odwracając się w moją stronę.- Przynajmniej ty z Lisą i Margaret nas wspieracie...
Czy on właśnie powiedział, iż cieszy się, że z nimi jestem? Moje serce zareagowało tak, jak myślałam- zaczęło nerwowo kołatać się w klatce piersiowej, a bezbarwny uśmiech na mojej zmęczonej twarzy stał się nieco szerszy.
-Zaraz, zaraz... Jak to tylko my?- Zapytałam po chwili, skupiając się na ostatnim zdaniu chłopaka.
-Po prostu. Liberty nie chciała z nami jechać. Trochę beznadziejnie się ułożyło, co?- Posmutniał jeszcze bardziej. W ciemności zauważyłam jedynie, że spuszcza głowę i wlepia wzrok gdzieś w podłogę samochodu.
Co wtedy poczułam? Chorą satysfakcję? A może nadzieję, że ich związek się w końcu rozpadnie? Nie wiedziałam, co mam mu powiedzieć, bo tak naprawdę... Nie było mi przykro.
-Nie chciała? Ale Margaret nam mówiła, że źle się poczuła. -Brnęłam w to dalej, by tylko wyłapać jak najwięcej informacji. Wiem- byłam w tym momencie największą egoistką, bo zamiast pocieszać chłopaka, chciałam dowiedzieć się czemuż wielka panna Sheard nie miała zamiaru jechać do Leeds.
Bradley prychnął pod nosem, znów spoglądając na mnie.
-Stwierdziła, że nie ma czasu. Ale to już nie ważne. -Odparł cicho.
Od razu wyobraziłam sobie wrzeszczącą Liberty, zazdrosną o mnie i o Lisę. Kto wie? Może zrobiła mu jakąś wielką awanturę o to, że ja z nim jadę?
Westchnęłam głęboko. Miałam ochotę położyć dłoń na jego kolanie, jednak... Coś mnie blokowało. Pamiętałam, że wtedy, kiedy odważyłam się na taki gest w parku, chłopak wyraźnie spiął wszystkie mięśnie. Później czym prędzej zniknął tłumacząc, iż musi natychmiast wyruszyć w inne miejsce.
-Dobrze będzie.- Mruknęłam.- Pamiętasz co napisałeś mi na oparciu wózka?- Starałam się grać, że chociaż w najmniejszym stopniu przejął mnie ten fakt. I trzeba przyznać, że nawet nieźle mi wyszło, bo Bradley chyba się uśmiechnął.
Siedzieliśmy w ciszy, wpatrując się w czarną szybę. Delikatne dudnienie kropel o dach samochodu sprawiło, że stałam się senna. Marzyłam o ciepłym łóżku i miękkiej poduszce. Albo możliwości ułożenia głowy na ramieniu Bradley'a.
-Bradley, tam niedaleko jest jakaś stodoła! Spokojnie możemy się w niej przekimać. Margaret weszła do środka i powiedziała, że jest w niej sucho. -James otworzył drzwi ze strony brązowookiego, marszcząc twarz, która była cała mokra od deszczu.
-Ej, ja na serio zostanę. Popilnuję nam rzeczy, przecież nie zostawimy samochodu na środku ulicy w lesie.- Powiedziałam od razu, wpatrując się z przerażeniem w oczach w James'a. Blondyn zignorował moje słowa, bo jedynie wywrócił oczami i ruszył na tył pojazdu, otwierając bagażnik.
-Maggie, weź te koce, o których mi mówiłaś. Mogą się przydać.- Usłyszałam głos naszego kierowcy. -Tristan, pilnuj kluczyków, zamkniesz samochód, jak już wszystko wypakujemy. -Odwróciłam się w stronę znajomych, których sylwetki obserwowałam przez szybę. Powoli zaczynali wyjmować nasze torby i je rozdzielać. Bradley poruszył się nerwowo na siedzeniu i również wyszedł z samochodu, uprzednio chwytając swój płaszcz przeciwdeszczowy.
-Brad, dasz radę wziąć Lennon na ręce, prawda? Nie będziemy targać jej wózka, to bez sensu.- Na te słowa zamarłam. Mimowolnie zagryzłam wargę, unosząc dłonie w górę, aby umiejscowić je w okolicy serca. Loczek od razu powiedział, że to nie będzie dla niego większy problem. Miałam ochotę wrzasnąć ze szczęścia.
-Okej, wesoła brygado! Idziemy!- James był urodzonym przywódcą.
Bradley otworzył tylne drzwi do samochodu i wejrzał do środka. Pomógł mi zarzucić płaszcz na ramiona, a następnie rozpiął pasy. Był zdecydowanie zbyt blisko. Zbyt blisko, bym mogła racjonalnie myśleć. Wpatrywałam się w jego skupioną, nadal smutną twarz, starając opanować bicie serca. Przełknęłam głośno ślinę, gdy wsunął jedną dłoń pod moje uda. Choć nie czułam w dole ciepła, ani jakiejkolwiek ingerencji z jego strony, zacisnęłam mocno szczęki, starając się nie cieszyć jak idiotka. Druga ręka Simpsona powędrowała na moje plecy. Przysunął mnie w stronę otwartych już drzwi i jednym, nieco koślawym ruchem, uniósł w górę, opierając moją sylwetkę na swojej klatce piersiowej. Ja natomiast uczepiłam się jego szyi niczym mały miś koala, żeby przypadkiem nie zsunąć się na ziemię. 
Lisa wyszczerzyła się do mnie szeroko, gdy tylko ujrzała naszą dwójkę. Ja również nie mogłam się powstrzymać od nikłego uśmieszku, ukazującego białe zęby. To był pierwszy tak bliski kontakt z Bradley'em. Chłopak nie zdawał sobie sprawy z tego, że cholernie długo na to czekałam. Miesiące ciągnęły się pod znakiem zapytania, oczekując czułości od jego osoby. Wiedziałam, że nadal był z Liberty, ale... W tej chwili ona się nie liczyła. Była daleko stąd, w Birmingham i tego nie widziała.
Otworzyłam odruchowo usta, czując jak zimne krople spadają na moją twarz i moczą wystające kosmyki włosów, które nie zdołały się ukryć po żółtym kapturem.
Każdy z nas miał na sobie kolorowy płaszczyk. Znajomi zostali obładowani wielkimi torbami z naszym jedzeniem i ubraniami. Latarki oświetlały leśną drogę, w której wszyscy brodzili niemalże po kolana, walcząc z błotem, które zachowywało się jak ruchome piaski, wciągające ofiary.
Po pewnym czasie, pomiędzy drzewami poczęła majaczyć czarna, dość spora budowla. Światła latarek delikatnie oświetlały starą, drewnianą stodołę.
-Jesteśmy na miejscu!- Krzyknęła Margaret, która szła na początku naszej wyprawy, wraz z James'em. Reszta ruszyła biegiem za nimi, przytrzymując kaptury i znikając za krzakami, które zarosły wejście.
-Mamy szczęście, że to coś takiego tu jeszcze stoi. -Mruknął Connor, który pomógł rozchylić potężne drzwi. Odetchnęłam z ulgą.
Bradley usadowił mnie gdzieś na pierwszej lepszej kupie siana i pomógł mi się oprzeć o drewnianą, nieco wilgotną ścianę. Wszyscy weszli do środka, rozglądając się uważnie za jakimś odpowiednim dla siebie miejscem. James krążył w kółko, wgapiając się w ekran komórki i wymachując nią we wszystkie możliwe strony. Przy okazji przeklinał sobie pod nosem i obgryzał ze zdenerwowania paznokcie.  Brad otworzył plecak i wyciągnął z niego szeroki koc, który ułożył na ziemi, uprzednio usłanej miękkim sianem.
-Trzeba przygotować coś, dzięki czemu choć na chwilę zamkniemy oczy. -Powiedział do najbliżej znajdującej się jasnowłosej.
Maggie pomogła mu w "pościeleniu" podłogi, a następnie sama poświęciła swoje ubrania, aby porozkładać je obok siebie i stworzyć z nich prowizoryczne poduszki. Lisa podała jej również swoją i moją torbę, z której znikały kolejne ciuchy, równo układane na kocu Simpsona. Connor usiadł obok mnie i zdjął z siebie przeciwdeszczowy płaszcz. Tak jak myślałam- jednorazowe kurtki nam nie pomogły. I tak wszyscy byliśmy przemoczeni do suchej nitki. Ponadto było cholernie zimno. Czułam, jak dłonie mi skostniały, a wargi nie mogły przestać drżeć.
-I tak nie ma zasięgu, Con. -Mruknął James z niezadowoleniem, gdy tylko zobaczył, że wyświetlacz komórki Ball'a przeciął ciemność. Z tego, co udało mi się zobaczyć, była druga nad ranem. Jechaliśmy tylko dwie godziny. Czyli połowa drogi była już za nami. Westchnęłam ciężko, spoglądając na grupkę znajomych, która kładła na sianie coraz to większy stos ubrań, na których mieliśmy spać. Oni przynajmniej mogli się ruszać, więc nie odczuwali chłodu tak intensywnie, jak ja.
-Gotowe. Nie ma zbyt dużo miejsca, będziemy musieli się do siebie przytulić. -Oznajmiła Margaret, która wyprostowała plecy i odstawiła gdzieś na ziemię swoją czarną torbę, w której znajdowała się lustrzanka.
Wzruszyłam ramionami, spoglądając na całkiem porządne posłanie, które zostało przyszykowane. Mogło być gorzej. W sumie nie wyobrażałabym sobie siedzieć w samochodzie przez całą noc i czekać na zbawienie. Choć w stodole straszliwie śmierdziało wilgocią, jakoś dało się wytrzymać. Connor, który cały czas siedział obok, przeniósł mnie na prowizoryczne łóżko i sam usiadł gdzieś obok Lisy, która poprawiała moją błękitną bluzę, mającą służyć jej jako poduszka.
Wszyscy ułożyli się na ubraniach, przekręcając kilkakrotnie, aby w końcu odnaleźć swoją w miarę wygodną pozycję do spania. Leżeliśmy obok siebie, stykając się ramionami, czując na swoich karkach oddech swojego przyjaciela oraz swąd jego mokrych ubrań. W stodole panowała zupełna cisza. Zupełna z wyjątkiem... Irytującego dudnienia kropel deszczu w jej dach. Z pomocą Lisy, która ułożyła się przy moich plecach, odwróciłam się w stronę James'a oraz Margaret. Obydwoje próbowali złapać zasięg, wpatrując się w ekrany komórek. Zmrużyłam oczy, bo zostałam porażona blaskiem jasnych wyświetlaczy. Światło padające z tapet idealnie oświetlało spokojną twarz Tristan'a, który oddychał ciężko. Najwidoczniej zasnął najszybciej z nas wszystkich, bo wyglądał niczym małe dziecko z otwartą buzią i wykręconą dziwacznie sylwetką.
W pewnym momencie usłyszałam syk Maggie. Dziewczyna złapała się za serce, wydychając głośno powietrze. Zmarszczyłam czoło. Czyżby się źle poczuła?
Gdybym mogła, od razu podniosłabym się z miejsca i do niej podeszła, ale z jednej strony ograniczała mnie noga rudowłosej, którą zostało przywalone moje biodro, a z drugiej ciało Bradley'a, które znajdowało się bardzo blisko mnie. Aż za blisko. Mogłam dotknąć nosem pleców Simpsona- tak po prostu. A gdy uniosłam wyżej podbródek, czułam na nosie jego ciemne, kręcone włosy. Ręce mnie świerzbiły, żeby wyciągnąć je w przód i objąć jego biodro...
Usłyszałam szept James'a, który się jej pytał, czy wszystko w porządku. Jasnowłosa zamknęła na chwilę oczy i odetchnęła ciężko, kiwając głową na "tak". Zacisnęłam mocno szczęki, modląc się w duchu, żeby przypadkiem nie stała się jakaś tragedia. Byliśmy przecież w środku lasu, bez zasięgu, bez jakiegokolwiek transportu oraz orientacji w terenie.
-Dobra, to nie ma sensu...- Mruknęła cichutko Margaret, która właśnie wyłączyła swoją komórkę. James nadal próbował złapać zasięg i machał telefonem jak wariat, wyciągając rękę w górę i marszcząc zabawnie nos.
Nawet nie wiem kiedy pochłonęła mnie zupełna ciemność. Byłam chyba tak zmęczona, że po prostu odleciałam, wtulona głową w plecy Bradley'a.

Obudziło mnie głośniejsze westchnięcie Lissandry, której nie tylko noga, ale i również ręka spoczywała na moim ciele. Otworzyłam oczy, rozglądając się uważnie po stodole i czym prędzej odsunęłam się od Brad'a, czując jak płoną mi policzki.
Albo mi się wydawało, albo na deszcz w końcu przestał padać, a przez drewniane deski przedostawały się delikatne promienie słoneczne, oznajmujące, że właśnie nastał kolejny dzień.
Zanim się zebraliśmy, minęło trochę czasu. Oczywiście Tristan nie chciał za nic wstawać i musiał zostać brutalnie pociągnięty przez James'a, który stał na baczność jako pierwszy z nas wszystkich. Po zebraniu ubrań i schowaniu ich do toreb (pomińmy fakt, iż już nikomu się nie przydadzą, chyba, że po paru porządnych praniach), wyszliśmy ze stodoły, odnajdując błotną drogę i ruszając przed siebie. Oczywiście Brad bez żadnego kręcenia nosem pomógł mi podnieść się do siadu, a następnie wziął na ręce, podrzucając delikatnie i mówiąc, żebym się mocno trzymała.
Słońce co prawda delikatnie oświetlało nasze twarze, ale szybko zniknęło za niemalże granatowymi chmurami. Nie można było liczyć na to, że pogoda się choć trochę poprawiła. Trzeba było się cieszyć jedną maleńką chwilą, podczas której nie musieliśmy się topić w wielkich kroplach deszczu. Jedynym naszym przeciwnikiem było błoto.
-Tristan, ty tępa pało! Zamknąłeś samochód, jak cię o to prosiłem?! -Ryknął nagle James, który rzucił się biegiem w przód, widząc auto.
Tris spojrzał na niego ze zdziwieniem, a następnie zmrużył oczy, jakby się nad czymś bardzo intensywnie zastanawiał.
-Tak... Wydaje mi się. No chyba... To znaczy... Nie.- Wydukał, zatrzymując się na chwilę.
Przełknęłam głośno ślinę.
-KURWA MAĆ!- Usłyszałam krzyk naszego kierowcy i aż zamknęłam na chwilę oczy.
Bradley drgnął niepewnie, przyspieszając kroku. Musiałam go mocniej złapać za szyję, by przypadkiem nie wylądować na uroczym, leśnym błotku. Spojrzałam w stronę auta, które stało na poboczu. Miało... Otwarty bagażnik. Na razie tylko tyle mogłam zauważyć, gdyż drzewa i krzaki ograniczały mi pole widzenia.
Jęknęłam pod nosem, wyciągając prawą rękę, żeby gałęzie nie dały mi po twarzy, gdy wychodziliśmy na mokrą jeszcze ulicę.
Samochód wyglądał... Tragicznie. Nie. Tragicznie to mało powiedziane. Był cały w błocie. Zupełnie tak, jakby przez środek drogi przeszło jakieś tornado.
James otworzył przednie drzwi i zajrzał do środka, marszcząc czoło. Cały czas jęczał coś pod nosem, oceniając stan swojego pojazdu.
Spojrzałam ze zdziwieniem na twarz Bradley'a, który wgapiał się w przyjaciela z otwartymi ustami. Chyba próbował go pocieszyć, ale... Nie wiedział jak.
Nasz kierowca wsiadł do środka, zajmując mokry fotel przed kierownicą. Próbował włożyć kluczyki do środka i jakimś cudem ruszyć silnik, jednakże bezskutecznie.
-James?- Zaczął Tristan, który stanął przed drzwiami przy McVey'u, zaglądając do środka samochodu przez zbitą szybę.
Spojrzałam na Evans'a i pokręciłam przecząco głową. Lepiej, żeby nie zaczepiał go w takim stanie.
Dobrze zbudowany blondyn nic nie odpowiedział. Siedział na wilgotnym fotelu, wpatrując się ze złością w przednią, ubłoconą szybę. Był jakby w transie.
Nagle James, jakby oparzony, podniósł się ze swojego miejsca i wyskoczył na zewnątrz, tupiąc i skacząc.
-Cholerne... Wredne... Czerwone... Mrówki!- Wycedził przez zęby, otrzepując swoje spodnie. Pojedyncze, małe stworzonka padały na mokrą ulicę, uciekając od jego osoby czym prędzej.
Gorzej już chyba być nie mogło.
Margaret kręciła się wokół całej naszej ekipy, łapiąc się za głowę i kładąc dłonie w okolicach swojego serca. Widziałam, że strasznie się tym przejęła, bo ciężko jej było złapać oddech. Ponadto zbladła trochę na twarzy.
-Lennon... -Zaczęła cicho Lisa, która wpatrywała się w bagażnik swoimi wielkimi, błękitnymi oczętami.
-Tak?- Spojrzałam w jej stronę, zupełnie rozkojarzona całą tą sytuacją.
-Bo... Bo ktoś ukradł twój wózek... 

18 komentarzy:

  1. Genialny jak zawsze x czekam na następny ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. świetny rozdział xx a zwłaszcza te momenty z Bradem i Lennon ~ czeekam z niecierpliwością na następny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Tristan aka ćwok, który nawet nie pamięta, żeby zamknąć samochód >>>> "Tristan, Ty tępa pało!" ahahhahahahhahaha leżę
    jak Bradley mówi Lennon, że cieszy się, że chociaż ona jest jej i jak ją nosi, Boże, oni są taką wspaniałą parą. edit. będą ahaha
    no i co z wózkiem i jak dotrą do Leeds! Joe po nich przyjedzie? hyhy
    pisz dalej, jest świetnie, a nawet przewyższyło moje oczekiwania! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zapomniałam dodać, że nowy wygląd bloga jest po prostu magiczny. ma w sobie tyle emocji, że ja nie mogę patrzeć, bo mam łzy w oczach.

      Usuń
  4. ooooo! widzę spore zmiany na twoim blogu! rozdział wspaniały, ale zastanawia mnie to, jak teraz będzie poruszać się lennon. mega świetny rozdział i jak zwykle czekam z niecierpliwością na nexta
    theeternalkids.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. świetny nagłówek. Rozdział też cudowny. Ten moment z lennon i bradem <3 błagam nie każ mi czekać długo na nexta bo umrę!!!!!
    szpiegostwo-poplaca.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. znalazłam to opowiadanie wczoraj, umiliło mi nudne lekcje w szkole xD na początku wydawało się zwyczajnym opowiadaniem, jak każde inne, dziewczyna poznaje sławnego chłopaka, zakochują się w sobie itp.. ale z czasem okazało się, że jest zupełnie inne. Poruszasz tutaj tematy, które są trudne do zrozumienia dla wielu osób. odkąd przeczytałam ostatni opublikowany rozdział chodzi mi po głowie co wydarzy się dalej, co z Brad'em i Libby, czy ich uczucie jest prawdziwe, co z Lennon, czy stanie jeszcze kiedyś na nogach. Trudno mi powiedzieć jakiekolwiek określenie na termat twojego opowiadania. Wspaniałe, niesamowite, to zdecydowanie za mało. Masz nową czytelniczkę! Nie mogę się doczekać nowego rozdziału :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. jest mi niezmiernie miło, że zyskałam nową czytelniczkę! :) bardzo się cieszę, że moje opowiadanie Ci się spodobało, mam nadzieję, że nie zawiodę! :)

      pozdrawiam! xx

      Usuń
  7. Po prostu wiedziałam, że Tristan nie zamknie tych drzwi hahah
    Nic dodać nic ująć - CUDO.
    Lennon i Brad jejku już nie mogę się doczekać aż zerwie z Lib. Nie męcz nas zbyt długo z nowym rozdziałem ;)
    Kocham mocno, @yeah_buddy_xo

    OdpowiedzUsuń
  8. Rozdzial jak zawsze cudowny!Co ja bede wiecej pisac.Kocham i czekam na nexta! :*

    OdpowiedzUsuń
  9. hahahahaha to jest mega szkoda tylko że nie opisałaś dokładnie wyglądu samochodu jestem ciekawa jak wyglądał.
    rozdział ja zwykle świetny i ten moment jak on ją miał wziąć na ręce to normalnie Oooooo tak słooodko hihihi ciekawe co zrobi teraz gdy wózka nie ma ^^
    życzę weny xx

    OdpowiedzUsuń
  10. Uwielbiam twojego bloga. Jest mozliwosc zebys informowala mnie o nowych rodzialach na tt?
    @saarah220 ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Cześć! Od niedawna czytam Twojego bloga więc mogłam przeczytać wszystko co napisalas do tej sory w dwa dni. Teraz muszę czekać i bardzo się niecierpliwie! :D nie mogę doczekać się kolejnej części! Kiedy będzie next kochana?! Kocham to co piszesz, jesteś genialna, ale nie każ nam dłużej czekać! :D

    OdpowiedzUsuń
  12. O kurcze! Nie mogę się doczekać kolejnego
    Mogłabyś mnie informować @megatightening

    OdpowiedzUsuń
  13. Weroniko! Tak sie ciesze, ze jeszcze to kontynuujesz, bo, co sie z jakims ff spotkalam, to nigdy nie dowiedzialam sie zakonczenia. Przepraszam za brak polskich znakow. Niestety dopiero powrocilam do czytania, teraz wakacje, mam nadzieje, ze to nadrobie, :) Przeczytalam tez, dzisiaj skonczylam ff Twojej kolezanki, o ktorej pisalas na asku kiedys bodajze. I omg, to za duzo na moje biedne serce, tak bardzo sie roznia Wasze ff, tamten Brad, ten Brad - omg asdfgkdhdjs *-* Nie moge pominac faktu, ze Twoje ff jest moim ulubionym forever i zarazem pierwszym, ktore czytam tak dlugo, bo niestety mam taki brzydki zwyczaj nie koczyc tego, co zaczelam. Kocham w Twoin ff tez to, ze wyobrazam ich sobie, jako mlodych youtuberow, nie slawnych, ktorzy nagrali swoja plyte. Chyba poznaje ich na nowo. I najgorsze jest to, ze czuje sie jakbym byla w tym swiecie, a przeciez nie jestem malym dzieckiem i potrafie odroznic rzeczywiste od fikcji. Prosze Cie, zrob cos z moja obsesja :D Przepraszam, zwale to na Ciebie - bo gdyby nie Ty i Twoje ff prawdopodobnie dalej bym tylko przegladala ff i ewentualnie przeczytala pierwszy rozdzial i 'rzucala' je. OMG, obiecuje, ze ostatani raz sie tak rozpisalam, przepraszam. /A

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiscie z tym "zwalaniem" winy to byl zart. Pisz dalej nie przestawaj, a ja juz nie zanudzam moimj komentarzami! /A

      Usuń
  14. Czekam i czekam i nie mogę się doczekać na next kiedy będzie !!

    OdpowiedzUsuń
  15. Ciągle czekam na kolejną część, i nie mogę się doczekać, dlaczego nie piszesz? zniecierpliwiona czytelniczka.

    OdpowiedzUsuń