Na
dworze było fatalnie. Od początku tygodnia cały czas padał deszcz. Chmury nawet
na chwilę nie chciały odsłonić pięknego słońca i nie przejmowały się wielkimi
kroplami, które ciągle moczyły twarze Brytyjczyków. Ot- typowa angielska
pogoda. Można było przywyknąć, jednakże... Nie w taki ważny dzień. I nie akurat
wtedy, kiedy całą ekipą wybieraliśmy się na spotkanie z przyszłym managerem The
Vamps. Próbowaliśmy jak najdłużej odwlekać wyprawę przez fatalne warunki
pogodowe oraz przez nogę Tristan'a (dobrze, że chłopak miał już zdjęty gips),
ale później wspólnie stwierdziliśmy, że trzeba jak najszybciej spotkać się z
managerem. Przecież nie będzie czekał w nieskończoność na zespół.
James mówił, że Joe O'Neill to równy gość.
Podobno współpracował z nim już wcześniej i przekazał chłopakom informację, że
może się zająć również utalentowanym zespołem. Warunek był tylko jeden-
musieliśmy jakimś cudem dotrzeć do Leeds. Joe niestety nie znalazł wolnej
chwili, aby przytaszczyć swój złoty tyłek do Londynu, więc chłopaki musiały się
trochę pomęczyć, aby zaistnieć w świecie show-biznesu. Pomińmy fakt, iż
nazwisko niedoszłego manager'a The Vamps napawało mnie jakimś dziwnym
niepokojem... Cóż, chyba nie musiałam wspominać tego, iż kojarzyło mi się z
Anthony'm.
Czekała
nas trasa około 273 kilometrów. Droga normalnie zajmuje 4 godziny, ale chłopaki
postanowili wyjechać dużo wcześniej, aby przypadkiem nie spóźnić się na
spotkanie z Joe. Tak więc czekała nas nieprzespana noc, a następnie równie
ciężki, pełen nerwów poranek w Leeds.
Mieliśmy
się zebrać pod domem babci Bradley'a. Tak szczerze? Nie chciałam jechać. Nie
mogłam zrozumieć tego, że rzeczywiście chcieli brać mnie- niepełnosprawną
osobę. Byłam dla nich ciężarem, a nie jakimś pieprzonym talizmanem szczęścia.
Co z tego, że ostatnio jak wybrałam się z ekipą do baru, to James mnie tak
nazwał?
Drugą
sprawą była niejaka Liberty. Dobrze wiedziałam, że traktowała mnie jak osobę z
niższej klasy społecznej. Coś jakby brzydziła się mnie tylko dlatego, że jeżdżę
na wózku. Nie chciałam jej widzieć. Nie chciałam przyglądać się jej wesołej
twarzy, która była całym światem dla Simpsona.
Zegarek
pokazywał północ. Czyli byłyśmy punktualnie. Już z oddali zauważyłam grupkę
znajomych, kryjącą się przed deszczem pod daszkiem przy wejściu do domu pani
Simpson. James jako jedyny kręcił się przy samochodzie, wpakowując do środka
plecaki i torby. Margaret pierwsza nas zauważyła, bo uniosła rękę wysoko do
góry i pomachała. Zmrużyłam oczy, próbując doszukać się Bradley'a oraz Liberty.
Jakoś nie mogłam odnaleźć ich sylwetek w całym wesołym towarzystwie.
Lissandra
przyspieszyła, truchtając za moim wózkiem. Skręciłyśmy na chodnik, próbując
zakryć się foliowymi płaszczami. Connor ruszył w moją stronę, pomagając Lisie
wprowadzić wózek pod dach.
-To jak, wszyscy gotowi?- Odezwała się
Lisa, która wykręciła mój wózek tak, aby wszyscy spokojnie zmieścili się w
jedynym suchym miejscu.
-Czekamy jeszcze na Brad'a. -Powiedział
Tristan, który opatulił się na tyle czarną bluzą, że widać mu było tylko
błękitne oczy, delikatnie oświetlone przez lampę, zamieszczoną nad drzwiami.
Rozejrzałam
się po wszystkich uważnie. Margaret uśmiechała się szeroko, trzymając w swoich
dłoniach dość sporą, czarną torbę, w której zapewne spoczywał aparat
fotograficzny.
-A gdzie jest Libby?- Zapytała Lisa. W
zasadzie to ja chciałam zadać to pytanie, ale na szczęście przyjaciółka mnie
wyręczyła.
Słodki
uśmieszek z twarzy Maggie natychmiastowo zniknął. Dziewczyna wzruszyła
ramionami, wykrzywiając delikatnie usta.
-Źle się poczuła i stwierdziła, że woli
zostać w Birmingham. -Odpowiedziała jej najlepsza przyjaciółka.
Miałam
ochotę zapiszczeć z radości, jednakże w ostatniej chwili się powstrzymałam.
Mimowolnie zerknęłam w bok, na McVey'a, który nadal chodził przy swoim
samochodzie, oglądając go uważnie ze wszystkich stron.
James
wyglądał tak, jakby pochłonął wiadro napojów energetyzujących. Może dlatego, że
przed wyjazdem opił się kawy, żeby tylko nie zasnąć podczas jazdy? W końcu miał
być naszym szoferem- najlepszym i niezastąpionym!
Dobrze
się złożyło, że jego rodzice mieli jakiś większy samochód, który pomieści mnie
(mój wózek również) Lissandrę, Margaret
oraz chłopaków. Gruby tyłek Liberty już z nami się nie wybierał, także w
środku pojazdu mogło być jeszcze więcej miejsca!
Usłyszałam
szczęk drzwi. W progu pojawił się Simpson z pokrowcem od gitary na plecach.
Zlustrował nas swoimi ciemnymi oczami i uśmiechnął się blado, jakby na siłę.
-Dzieciaki, tylko uważajcie tam na siebie!-
Za chłopakiem wyszła urocza starsza pani, która podała mu dość sporą siatkę,
wypełnioną kanapkami. -Brad, zrobiłam wam
wszystkim jedzenie. Jak będziecie głodni, to możecie się na chwilę zatrzymać,
przecież czas was nie goni!
-Daj już spokój, babciu, nie martw się.
Wszystko będzie dobrze. -Ciemnowłosy pokręcił głową z politowaniem, przyjął
od niej całusa w policzek i ruszył w stronę samochodu, zakrywając głowę
kapturem od przeciwdeszczowej kurtki. Nie zwrócił na nas większej uwagi. Po
prostu ruszył w deszcz, a następnie zabrał się do pakowania instrumentu oraz
siatki od babci do bagażnika.
Spojrzałam
porozumiewawczo na Lisę, odgarniając foliowy kaptur mojego żółtego płaszczyka. Czyżby
się pokłócił z Liberty?
-Kierunek- Leeds! -Oznajmił podniecony
James, który właśnie wkładał kluczyk do stacyjki. Samochód zarzęził niepewnie,
ale odpalił. Czym prędzej opuściliśmy znaną ulicę, zostawiając przejętą babcię
Simpson na schodkach przy wejściu.
Podróż
mijała błogo. Wszyscy oprócz mnie i James'a przysypiali. Nie chciałam prowadzić
z kierowcą jakiejś namiętnej rozmowy, żeby go nie rozpraszać. Pozostało mi
tylko wsłuchiwanie się w cichą, melancholijną muzykę, dobiegającą z radia oraz
liczenie lamp, stojących przy drodze. Zatrzymałam swój wzrok na czarnej szybie,
o którą cały czas delikatnie stukały krople deszczu. Najwidoczniej nie tylko w
samym Londynie było oberwanie chmury. Gdy błysk przydrożnych latarni przestał
oświetlać moją twarz, również próbowałam zasnąć, choć tak naprawdę nie mogłam,
mając przy sobie Bradley'a. Cały czas czułam jego ramię, które opierało się o
moje i mogłam doskonale usłyszeć każde, nawet najcichsze westchnięcie,
wydobywające się z jego ust.
W pewnym
momencie silnik samochodu przestał pracować. James zaczął panicznie przekręcać
kluczyk w stacyjce, budząc irytującym dźwiękiem wszystkich w samochodzie.
-Co jest?- Wymamrotał Tristan, który
rozejrzał się naokoło i walnął swoją ręką Lisę, bo ta zajęczała głucho, skarżąc
się, żeby bardziej uważał.
-Samochód nie chce współpracować. Czasami tak
ma, zaraz znowu odpali.- Mruknął w odpowiedzi James, walczący z maszyną.
Oparłam
głowę o szybę, żeby móc zobaczyć co takiego kombinuje James. Zmrużyłam oczy,
wyciągając komórkę z kieszeni kurtki i włączyłam wyświetlacz, aby jasność
oświetliła nasze twarze.
-Boże, nie... Nie załamuj mnie!-
Wyjęczała Lissandra, która zaczęła panikować. -On musi jakoś odpalić!
James po
raz setny przekręcił kluczyk, a samochód zarzęził przeraźliwie, próbując
rozruszać silnik. Powtarzał czynność do skutku, stając się coraz bardziej
czerwony na twarzy ze złości. Wszyscy spojrzeli po sobie, załamując ręce i
wzdychając ciężko.
-James, zrób coś. Mamy tylko parę godzin,
żeby dojechać do Leeds na 8! -Mruknął Bradley, który nerwowo obracał swoją
komórkę w palcach.
Deszcz
nadal dudnił o szyby, a my...? My staliśmy w środku jakiegoś ciemnego lasu, na
pustej drodze, siedząc w zepsutym samochodzie.
-Mówiłam, że mogę nie jechać.- Mruknęłam
pod nosem. Po jaką cholerę targali do Leeds również mnie? Nie byłam im na nic
potrzebna. Jeszcze był jeden wielki problem z wózkiem.
-Daj już spokój, Lennon! -Burknął
Bradley, a następnie uderzył mnie delikatnie w ramię.
-Kurwa!- Warknął James, uderzając rękami
o kierownicę. -Zamknijcie się wszyscy,
bardzo grzecznie was proszę! - Przetarł twarz ręką, a następnie oparł się
czołem o kierownicę, zastygając tak w bezruchu. Zapadła niezręczna cisza.
Wszyscy wgapialiśmy się w McVey'a, który walczył sam ze sobą. Krople deszczu uderzały
coraz mocniej o karoserię, a ciemność wydawała się trzymać nasz samochód w
niewidzialnych, żelaznych łapskach.
Pierwsza odważyła się odezwać Margaret,
siedząca na przednim siedzeniu, zaraz obok naszego kierowcy. Uniosła niepewnie
rękę i skierowała ją w stronę jasnowłosego, aby położyć ją na ramieniu.
Uśmiechnęła się delikatnie, przygryzając dolną wargę i wzdychając ciężko.
Wydawała się myśleć nad tym, co takiego powiedzieć zdenerwowanemu gitarzyście,
aby nieco podnieść go na duchu.
-James, no już, nie denerwuj się. -Zaczęła.
Wydawało mi się, iż sama nie jest pewna tego, co mówi. -Joe'go podobno znasz bardzo dobrze. Przecież zrozumie, że twój stary
grat się popsuł i przesunie to spotkanie na godzinę później. -Powiedziała
cichym głosem, głaszcząc go po jeansowej kurtce. -Z resztą... Masz nas, tak?- Tutaj spojrzała do tyłu, puszczając nam
wszystkim oczko. -Siedzimy w tym razem i
choćby się waliło i paliło, nigdy nie zostawimy cię samego.
Blondyn
rozluźnił wszystkie mięśnie, wydychając z płuc ciężkie, zalegające powietrze.
Ponownie przetarł czoło, spoglądając błękitnymi tęczówkami na Maggie i unosząc
w delikatnym zadziwieniu brwi. Wydawało mi się, że na jego twarzy można było
ujrzeć również mały, delikatny uśmieszek.
-To co robimy? Siedzimy w samochodzie i
czekamy na cud? -Zapytał Tristan. Ten to jak zwykle musiał popsuć
atmosferę. Zerknęłam przelotem na Brad'a, którego przyłapałam na niezwykle
intensywnym wpatrywaniu się w moje oblicze. Chyba zrobiło mi się gorąco...
-Może ktoś mieszka gdzieś w pobliżu?- W
końcu odezwał się Connor, który do tej pory dumał, oparty jasną czupryną o
chłodną szybę. -Macie latarki?
-Ehhm... To ja zostanę. Poczekam tu na was. -Rzuciłam
do James'a, który właśnie miał otwierać drzwi i wychodzić na dwór. -Ewentualnie mogę spać na tym siedzeniu. Dużo
miejsca, a poduszki są miękkie, nie mam na co narzekać!- Dodałam
pospiesznie, śmiejąc się na siłę.
-Coś ty, Lennon! Nie zostawimy cię tu samej,
zaraz wrócimy. Daj nam kwadrans, znajdziemy jakieś miejsce, w którym będziemy
się mogli na spokojnie przekimać. -Odparł na to gitarzysta. -Brad, siedź na tyłku i pilnuj naszego
talizmanu szczęścia. Maggie, Lisa, Connor i Tristan- chodźcie ze mną.-
Chwycił płaszcz foliowy, wychodząc na ulicę. Zobaczyłam tylko przez szybę, że
rozkłada ochronę przed deszczem i zakrywa sobie szerokim kapturem głowę. Zbyt
wiele mu to chyba nie da. Lało tak straszliwie, że zapewne po przejściu paru
metrów, będzie miał mokre całe spodnie.
Lissandra
otworzyła drzwi po swojej stronie i wyskoczyła na mokrą drogę, popiskując.
Chłopaki wyszli za nią, skarżąc się głośno na ulewę, która jeszcze bardziej
popsuła im fryzury. Odprowadziłam grupkę wzrokiem, zauważając przez czarną szybę
biały blask latarek, których światła padły na wysokie drzewa w lesie. Głosy
przyjaciół powoli rozpływały się w szumie deszczu. Wydawało mi się, że ulewa z
każdą kolejną minutą się nasilała. Miałam cichą nadzieję, że zaraz jakimś
magicznym sposobem ustanie, albo, że... Samochód znów odpali i będziemy mogli
kontynuować wyprawę do Leeds.
Skierowałam
czarne, błyszczące od emocji oczy na Brad'a. On również wpatrywał się uważnie w
szybę, próbując wyłapać oddalające się sylwetki naszych przyjaciół. Żeby się tylko
nie zgubili...
-Chyba nie jestem talizmanem szczęścia. -Mruknęłam
z niezadowoleniem, uśmiechając się blado. Ledwo co zauważałam jego delikatne
rysy twarzy, które oświetlał mój biały ekran telefonu.
-Daj spokój. Nawet nie wiesz jak się cieszę,
że z nami pojechałaś.- Stwierdził od razu, odwracając się w moją stronę.- Przynajmniej ty z Lisą i Margaret nas
wspieracie...
Czy on
właśnie powiedział, iż cieszy się, że z nimi jestem? Moje serce zareagowało
tak, jak myślałam- zaczęło nerwowo kołatać się w klatce piersiowej, a bezbarwny
uśmiech na mojej zmęczonej twarzy stał się nieco szerszy.
-Zaraz, zaraz... Jak to tylko my?-
Zapytałam po chwili, skupiając się na ostatnim zdaniu chłopaka.
-Po prostu. Liberty nie chciała z nami
jechać. Trochę beznadziejnie się ułożyło, co?- Posmutniał jeszcze bardziej.
W ciemności zauważyłam jedynie, że spuszcza głowę i wlepia wzrok gdzieś w
podłogę samochodu.
Co wtedy
poczułam? Chorą satysfakcję? A może nadzieję, że ich związek się w końcu
rozpadnie? Nie wiedziałam, co mam mu powiedzieć, bo tak naprawdę... Nie było mi
przykro.
-Nie chciała? Ale Margaret nam mówiła, że źle
się poczuła. -Brnęłam w to dalej, by tylko wyłapać jak najwięcej
informacji. Wiem- byłam w tym momencie największą egoistką, bo zamiast
pocieszać chłopaka, chciałam dowiedzieć się czemuż wielka panna Sheard nie
miała zamiaru jechać do Leeds.
Bradley
prychnął pod nosem, znów spoglądając na mnie.
-Stwierdziła, że nie ma czasu. Ale to już nie
ważne. -Odparł cicho.
Od razu
wyobraziłam sobie wrzeszczącą Liberty, zazdrosną o mnie i o Lisę. Kto wie? Może
zrobiła mu jakąś wielką awanturę o to, że ja z nim jadę?
Westchnęłam
głęboko. Miałam ochotę położyć dłoń na jego kolanie, jednak... Coś mnie
blokowało. Pamiętałam, że wtedy, kiedy odważyłam się na taki gest w parku,
chłopak wyraźnie spiął wszystkie mięśnie. Później czym prędzej zniknął
tłumacząc, iż musi natychmiast wyruszyć w inne miejsce.
-Dobrze będzie.- Mruknęłam.- Pamiętasz co napisałeś mi na oparciu wózka?-
Starałam się grać, że chociaż w najmniejszym stopniu przejął mnie ten fakt. I
trzeba przyznać, że nawet nieźle mi wyszło, bo Bradley chyba się uśmiechnął.
Siedzieliśmy
w ciszy, wpatrując się w czarną szybę. Delikatne dudnienie kropel o dach
samochodu sprawiło, że stałam się senna. Marzyłam o ciepłym łóżku i miękkiej
poduszce. Albo możliwości ułożenia głowy na ramieniu Bradley'a.
-Bradley, tam niedaleko jest jakaś stodoła!
Spokojnie możemy się w niej przekimać. Margaret weszła do środka i powiedziała,
że jest w niej sucho. -James otworzył drzwi ze strony brązowookiego,
marszcząc twarz, która była cała mokra od deszczu.
-Ej, ja na serio zostanę. Popilnuję nam
rzeczy, przecież nie zostawimy samochodu na środku ulicy w lesie.-
Powiedziałam od razu, wpatrując się z przerażeniem w oczach w James'a. Blondyn
zignorował moje słowa, bo jedynie wywrócił oczami i ruszył na tył pojazdu,
otwierając bagażnik.
-Maggie, weź te koce, o których mi mówiłaś.
Mogą się przydać.- Usłyszałam głos naszego kierowcy. -Tristan, pilnuj kluczyków, zamkniesz samochód, jak już wszystko
wypakujemy. -Odwróciłam się w stronę znajomych, których sylwetki
obserwowałam przez szybę. Powoli zaczynali wyjmować nasze torby i je
rozdzielać. Bradley poruszył się nerwowo na siedzeniu i również wyszedł z
samochodu, uprzednio chwytając swój płaszcz przeciwdeszczowy.
-Brad, dasz radę wziąć Lennon na ręce,
prawda? Nie będziemy targać jej wózka, to bez sensu.- Na te słowa zamarłam.
Mimowolnie zagryzłam wargę, unosząc dłonie w górę, aby umiejscowić je w okolicy
serca. Loczek od razu powiedział, że to nie będzie dla niego większy problem.
Miałam ochotę wrzasnąć ze szczęścia.
-Okej, wesoła brygado! Idziemy!- James
był urodzonym przywódcą.
Bradley
otworzył tylne drzwi do samochodu i wejrzał do środka. Pomógł mi zarzucić
płaszcz na ramiona, a następnie rozpiął pasy. Był zdecydowanie zbyt blisko.
Zbyt blisko, bym mogła racjonalnie myśleć. Wpatrywałam się w jego skupioną,
nadal smutną twarz, starając opanować bicie serca. Przełknęłam głośno ślinę,
gdy wsunął jedną dłoń pod moje uda. Choć nie czułam w dole ciepła, ani
jakiejkolwiek ingerencji z jego strony, zacisnęłam mocno szczęki, starając się
nie cieszyć jak idiotka. Druga ręka Simpsona powędrowała na moje plecy.
Przysunął mnie w stronę otwartych już drzwi i jednym, nieco koślawym ruchem,
uniósł w górę, opierając moją sylwetkę na swojej klatce piersiowej. Ja
natomiast uczepiłam się jego szyi niczym mały miś koala, żeby przypadkiem nie
zsunąć się na ziemię.
Lisa
wyszczerzyła się do mnie szeroko, gdy tylko ujrzała naszą dwójkę. Ja również
nie mogłam się powstrzymać od nikłego uśmieszku, ukazującego białe zęby. To był
pierwszy tak bliski kontakt z Bradley'em. Chłopak nie zdawał sobie sprawy z
tego, że cholernie długo na to czekałam. Miesiące ciągnęły się pod znakiem zapytania,
oczekując czułości od jego osoby. Wiedziałam, że nadal był z Liberty, ale... W
tej chwili ona się nie liczyła. Była daleko stąd, w Birmingham i tego nie
widziała.
Otworzyłam
odruchowo usta, czując jak zimne krople spadają na moją twarz i moczą wystające
kosmyki włosów, które nie zdołały się ukryć po żółtym kapturem.
Każdy z
nas miał na sobie kolorowy płaszczyk. Znajomi zostali obładowani wielkimi
torbami z naszym jedzeniem i ubraniami. Latarki oświetlały leśną drogę, w
której wszyscy brodzili niemalże po kolana, walcząc z błotem, które zachowywało
się jak ruchome piaski, wciągające ofiary.
Po
pewnym czasie, pomiędzy drzewami poczęła majaczyć czarna, dość spora budowla.
Światła latarek delikatnie oświetlały starą, drewnianą stodołę.
-Jesteśmy na miejscu!- Krzyknęła
Margaret, która szła na początku naszej wyprawy, wraz z James'em. Reszta
ruszyła biegiem za nimi, przytrzymując kaptury i znikając za krzakami, które
zarosły wejście.
-Mamy szczęście, że to coś takiego tu jeszcze
stoi. -Mruknął Connor, który pomógł rozchylić potężne drzwi. Odetchnęłam z
ulgą.
Bradley
usadowił mnie gdzieś na pierwszej lepszej kupie siana i pomógł mi się oprzeć o
drewnianą, nieco wilgotną ścianę. Wszyscy weszli do środka, rozglądając się
uważnie za jakimś odpowiednim dla siebie miejscem. James krążył w kółko,
wgapiając się w ekran komórki i wymachując nią we wszystkie możliwe strony.
Przy okazji przeklinał sobie pod nosem i obgryzał ze zdenerwowania
paznokcie. Brad otworzył plecak i
wyciągnął z niego szeroki koc, który ułożył na ziemi, uprzednio usłanej miękkim
sianem.
-Trzeba przygotować coś, dzięki czemu choć na
chwilę zamkniemy oczy. -Powiedział do najbliżej znajdującej się
jasnowłosej.
Maggie pomogła
mu w "pościeleniu" podłogi, a następnie sama poświęciła swoje
ubrania, aby porozkładać je obok siebie i stworzyć z nich prowizoryczne
poduszki. Lisa podała jej również swoją i moją torbę, z której znikały kolejne
ciuchy, równo układane na kocu Simpsona. Connor usiadł obok mnie i zdjął z
siebie przeciwdeszczowy płaszcz. Tak jak myślałam- jednorazowe kurtki nam nie pomogły.
I tak wszyscy byliśmy przemoczeni do suchej nitki. Ponadto było cholernie
zimno. Czułam, jak dłonie mi skostniały, a wargi nie mogły przestać drżeć.
-I tak nie ma zasięgu, Con. -Mruknął
James z niezadowoleniem, gdy tylko zobaczył, że wyświetlacz komórki Ball'a
przeciął ciemność. Z tego, co udało mi się zobaczyć, była druga nad ranem.
Jechaliśmy tylko dwie godziny. Czyli połowa drogi była już za nami. Westchnęłam
ciężko, spoglądając na grupkę znajomych, która kładła na sianie coraz to
większy stos ubrań, na których mieliśmy spać. Oni przynajmniej mogli się
ruszać, więc nie odczuwali chłodu tak intensywnie, jak ja.
-Gotowe. Nie ma zbyt dużo miejsca, będziemy
musieli się do siebie przytulić. -Oznajmiła Margaret, która wyprostowała
plecy i odstawiła gdzieś na ziemię swoją czarną torbę, w której znajdowała się
lustrzanka.
Wzruszyłam
ramionami, spoglądając na całkiem porządne posłanie, które zostało
przyszykowane. Mogło być gorzej. W sumie nie wyobrażałabym sobie siedzieć w
samochodzie przez całą noc i czekać na zbawienie. Choć w stodole straszliwie
śmierdziało wilgocią, jakoś dało się wytrzymać. Connor, który cały czas
siedział obok, przeniósł mnie na prowizoryczne łóżko i sam usiadł gdzieś obok
Lisy, która poprawiała moją błękitną bluzę, mającą służyć jej jako poduszka.
Wszyscy
ułożyli się na ubraniach, przekręcając kilkakrotnie, aby w końcu odnaleźć swoją
w miarę wygodną pozycję do spania. Leżeliśmy obok siebie, stykając się
ramionami, czując na swoich karkach oddech swojego przyjaciela oraz swąd jego
mokrych ubrań. W stodole panowała zupełna cisza. Zupełna z wyjątkiem...
Irytującego dudnienia kropel deszczu w jej dach. Z pomocą Lisy, która ułożyła
się przy moich plecach, odwróciłam się w stronę James'a oraz Margaret. Obydwoje
próbowali złapać zasięg, wpatrując się w ekrany komórek. Zmrużyłam oczy, bo
zostałam porażona blaskiem jasnych wyświetlaczy. Światło padające z tapet
idealnie oświetlało spokojną twarz Tristan'a, który oddychał ciężko.
Najwidoczniej zasnął najszybciej z nas wszystkich, bo wyglądał niczym małe
dziecko z otwartą buzią i wykręconą dziwacznie sylwetką.
W pewnym
momencie usłyszałam syk Maggie. Dziewczyna złapała się za serce, wydychając
głośno powietrze. Zmarszczyłam czoło. Czyżby się źle poczuła?
Gdybym
mogła, od razu podniosłabym się z miejsca i do niej podeszła, ale z jednej
strony ograniczała mnie noga rudowłosej, którą zostało przywalone moje biodro,
a z drugiej ciało Bradley'a, które znajdowało się bardzo blisko mnie. Aż za
blisko. Mogłam dotknąć nosem pleców Simpsona- tak po prostu. A gdy uniosłam
wyżej podbródek, czułam na nosie jego ciemne, kręcone włosy. Ręce mnie
świerzbiły, żeby wyciągnąć je w przód i objąć jego biodro...
Usłyszałam
szept James'a, który się jej pytał, czy wszystko w porządku. Jasnowłosa
zamknęła na chwilę oczy i odetchnęła ciężko, kiwając głową na "tak".
Zacisnęłam mocno szczęki, modląc się w duchu, żeby przypadkiem nie stała się
jakaś tragedia. Byliśmy przecież w środku lasu, bez zasięgu, bez jakiegokolwiek
transportu oraz orientacji w terenie.
-Dobra, to nie ma sensu...- Mruknęła
cichutko Margaret, która właśnie wyłączyła swoją komórkę. James nadal próbował
złapać zasięg i machał telefonem jak wariat, wyciągając rękę w górę i marszcząc
zabawnie nos.
Nawet
nie wiem kiedy pochłonęła mnie zupełna ciemność. Byłam chyba tak zmęczona, że
po prostu odleciałam, wtulona głową w plecy Bradley'a.
Obudziło
mnie głośniejsze westchnięcie Lissandry, której nie tylko noga, ale i również
ręka spoczywała na moim ciele. Otworzyłam oczy, rozglądając się uważnie po
stodole i czym prędzej odsunęłam się od Brad'a, czując jak płoną mi policzki.
Albo mi
się wydawało, albo na deszcz w końcu przestał padać, a przez drewniane deski
przedostawały się delikatne promienie słoneczne, oznajmujące, że właśnie nastał
kolejny dzień.
Zanim
się zebraliśmy, minęło trochę czasu. Oczywiście Tristan nie chciał za nic
wstawać i musiał zostać brutalnie pociągnięty przez James'a, który stał na
baczność jako pierwszy z nas wszystkich. Po zebraniu ubrań i schowaniu ich do
toreb (pomińmy fakt, iż już nikomu się nie przydadzą, chyba, że po paru
porządnych praniach), wyszliśmy ze stodoły, odnajdując błotną drogę i ruszając
przed siebie. Oczywiście Brad bez żadnego kręcenia nosem pomógł mi podnieść się
do siadu, a następnie wziął na ręce, podrzucając delikatnie i mówiąc, żebym się
mocno trzymała.
Słońce
co prawda delikatnie oświetlało nasze twarze, ale szybko zniknęło za niemalże
granatowymi chmurami. Nie można było liczyć na to, że pogoda się choć trochę
poprawiła. Trzeba było się cieszyć jedną maleńką chwilą, podczas której nie
musieliśmy się topić w wielkich kroplach deszczu. Jedynym naszym przeciwnikiem
było błoto.
-Tristan, ty tępa pało! Zamknąłeś samochód, jak cię o to prosiłem?! -Ryknął
nagle James, który rzucił się biegiem w przód, widząc auto.
Tris
spojrzał na niego ze zdziwieniem, a następnie zmrużył oczy, jakby się nad czymś
bardzo intensywnie zastanawiał.
-Tak... Wydaje mi się. No chyba... To
znaczy... Nie.- Wydukał, zatrzymując się na chwilę.
Przełknęłam
głośno ślinę.
-KURWA MAĆ!- Usłyszałam krzyk naszego
kierowcy i aż zamknęłam na chwilę oczy.
Bradley
drgnął niepewnie, przyspieszając kroku. Musiałam go mocniej złapać za szyję, by
przypadkiem nie wylądować na uroczym, leśnym błotku. Spojrzałam w stronę auta,
które stało na poboczu. Miało... Otwarty bagażnik. Na razie tylko tyle mogłam
zauważyć, gdyż drzewa i krzaki ograniczały mi pole widzenia.
Jęknęłam
pod nosem, wyciągając prawą rękę, żeby gałęzie nie dały mi po twarzy, gdy
wychodziliśmy na mokrą jeszcze ulicę.
Samochód
wyglądał... Tragicznie. Nie. Tragicznie to mało powiedziane. Był cały w błocie.
Zupełnie tak, jakby przez środek drogi przeszło jakieś tornado.
James
otworzył przednie drzwi i zajrzał do środka, marszcząc czoło. Cały czas jęczał
coś pod nosem, oceniając stan swojego pojazdu.
Spojrzałam
ze zdziwieniem na twarz Bradley'a, który wgapiał się w przyjaciela z otwartymi
ustami. Chyba próbował go pocieszyć, ale... Nie wiedział jak.
Nasz
kierowca wsiadł do środka, zajmując mokry fotel przed kierownicą. Próbował
włożyć kluczyki do środka i jakimś cudem ruszyć silnik, jednakże bezskutecznie.
-James?- Zaczął Tristan, który stanął
przed drzwiami przy McVey'u, zaglądając do środka samochodu przez zbitą szybę.
Spojrzałam
na Evans'a i pokręciłam przecząco głową. Lepiej, żeby nie zaczepiał go w takim
stanie.
Dobrze
zbudowany blondyn nic nie odpowiedział. Siedział na wilgotnym fotelu, wpatrując
się ze złością w przednią, ubłoconą szybę. Był jakby w transie.
Nagle
James, jakby oparzony, podniósł się ze swojego miejsca i wyskoczył na zewnątrz,
tupiąc i skacząc.
-Cholerne... Wredne... Czerwone... Mrówki!-
Wycedził przez zęby, otrzepując swoje spodnie. Pojedyncze, małe stworzonka
padały na mokrą ulicę, uciekając od jego osoby czym prędzej.
Gorzej
już chyba być nie mogło.
Margaret
kręciła się wokół całej naszej ekipy, łapiąc się za głowę i kładąc dłonie w
okolicach swojego serca. Widziałam, że strasznie się tym przejęła, bo ciężko
jej było złapać oddech. Ponadto zbladła trochę na twarzy.
-Lennon... -Zaczęła cicho Lisa, która
wpatrywała się w bagażnik swoimi wielkimi, błękitnymi oczętami.
-Tak?- Spojrzałam w jej stronę, zupełnie
rozkojarzona całą tą sytuacją.
-Bo... Bo ktoś ukradł twój wózek...Na
dworze było fatalnie. Od początku tygodnia cały czas padał deszcz. Chmury nawet
na chwilę nie chciały odsłonić pięknego słońca i nie przejmowały się wielkimi
kroplami, które ciągle moczyły twarze Brytyjczyków. Ot- typowa angielska
pogoda. Można było przywyknąć, jednakże... Nie w taki ważny dzień. I nie akurat
wtedy, kiedy całą ekipą wybieraliśmy się na spotkanie z przyszłym managerem The
Vamps. Próbowaliśmy jak najdłużej odwlekać wyprawę przez fatalne warunki
pogodowe oraz przez nogę Tristan'a (dobrze, że chłopak miał już zdjęty gips),
ale później wspólnie stwierdziliśmy, że trzeba jak najszybciej spotkać się z
managerem. Przecież nie będzie czekał w nieskończoność na zespół.
James mówił, że Joe O'Neill to równy gość.
Podobno współpracował z nim już wcześniej i przekazał chłopakom informację, że
może się zająć również utalentowanym zespołem. Warunek był tylko jeden-
musieliśmy jakimś cudem dotrzeć do Leeds. Joe niestety nie znalazł wolnej
chwili, aby przytaszczyć swój złoty tyłek do Londynu, więc chłopaki musiały się
trochę pomęczyć, aby zaistnieć w świecie show-biznesu. Pomińmy fakt, iż
nazwisko niedoszłego manager'a The Vamps napawało mnie jakimś dziwnym
niepokojem... Cóż, chyba nie musiałam wspominać tego, iż kojarzyło mi się z
Anthony'm.
Czekała
nas trasa około 273 kilometrów. Droga normalnie zajmuje 4 godziny, ale chłopaki
postanowili wyjechać dużo wcześniej, aby przypadkiem nie spóźnić się na
spotkanie z Joe. Tak więc czekała nas nieprzespana noc, a następnie równie
ciężki, pełen nerwów poranek w Leeds.
Mieliśmy
się zebrać pod domem babci Bradley'a. Tak szczerze? Nie chciałam jechać. Nie
mogłam zrozumieć tego, że rzeczywiście chcieli brać mnie- niepełnosprawną
osobę. Byłam dla nich ciężarem, a nie jakimś pieprzonym talizmanem szczęścia.
Co z tego, że ostatnio jak wybrałam się z ekipą do baru, to James mnie tak
nazwał?
Drugą
sprawą była niejaka Liberty. Dobrze wiedziałam, że traktowała mnie jak osobę z
niższej klasy społecznej. Coś jakby brzydziła się mnie tylko dlatego, że jeżdżę
na wózku. Nie chciałam jej widzieć. Nie chciałam przyglądać się jej wesołej
twarzy, która była całym światem dla Simpsona.
Zegarek
pokazywał północ. Czyli byłyśmy punktualnie. Już z oddali zauważyłam grupkę
znajomych, kryjącą się przed deszczem pod daszkiem przy wejściu do domu pani
Simpson. James jako jedyny kręcił się przy samochodzie, wpakowując do środka
plecaki i torby. Margaret pierwsza nas zauważyła, bo uniosła rękę wysoko do
góry i pomachała. Zmrużyłam oczy, próbując doszukać się Bradley'a oraz Liberty.
Jakoś nie mogłam odnaleźć ich sylwetek w całym wesołym towarzystwie.
Lissandra
przyspieszyła, truchtając za moim wózkiem. Skręciłyśmy na chodnik, próbując
zakryć się foliowymi płaszczami. Connor ruszył w moją stronę, pomagając Lisie
wprowadzić wózek pod dach.
-To jak, wszyscy gotowi?- Odezwała się
Lisa, która wykręciła mój wózek tak, aby wszyscy spokojnie zmieścili się w
jedynym suchym miejscu.
-Czekamy jeszcze na Brad'a. -Powiedział
Tristan, który opatulił się na tyle czarną bluzą, że widać mu było tylko
błękitne oczy, delikatnie oświetlone przez lampę, zamieszczoną nad drzwiami.
Rozejrzałam
się po wszystkich uważnie. Margaret uśmiechała się szeroko, trzymając w swoich
dłoniach dość sporą, czarną torbę, w której zapewne spoczywał aparat
fotograficzny.
-A gdzie jest Libby?- Zapytała Lisa. W
zasadzie to ja chciałam zadać to pytanie, ale na szczęście przyjaciółka mnie
wyręczyła.
Słodki
uśmieszek z twarzy Maggie natychmiastowo zniknął. Dziewczyna wzruszyła
ramionami, wykrzywiając delikatnie usta.
-Źle się poczuła i stwierdziła, że woli
zostać w Birmingham. -Odpowiedziała jej najlepsza przyjaciółka.
Miałam
ochotę zapiszczeć z radości, jednakże w ostatniej chwili się powstrzymałam.
Mimowolnie zerknęłam w bok, na McVey'a, który nadal chodził przy swoim
samochodzie, oglądając go uważnie ze wszystkich stron.
James
wyglądał tak, jakby pochłonął wiadro napojów energetyzujących. Może dlatego, że
przed wyjazdem opił się kawy, żeby tylko nie zasnąć podczas jazdy? W końcu miał
być naszym szoferem- najlepszym i niezastąpionym!
Dobrze
się złożyło, że jego rodzice mieli jakiś większy samochód, który pomieści mnie
(mój wózek również) Lissandrę, Margaret
oraz chłopaków. Gruby tyłek Liberty już z nami się nie wybierał, także w
środku pojazdu mogło być jeszcze więcej miejsca!
Usłyszałam
szczęk drzwi. W progu pojawił się Simpson z pokrowcem od gitary na plecach.
Zlustrował nas swoimi ciemnymi oczami i uśmiechnął się blado, jakby na siłę.
-Dzieciaki, tylko uważajcie tam na siebie!-
Za chłopakiem wyszła urocza starsza pani, która podała mu dość sporą siatkę,
wypełnioną kanapkami. -Brad, zrobiłam wam
wszystkim jedzenie. Jak będziecie głodni, to możecie się na chwilę zatrzymać,
przecież czas was nie goni!
-Daj już spokój, babciu, nie martw się.
Wszystko będzie dobrze. -Ciemnowłosy pokręcił głową z politowaniem, przyjął
od niej całusa w policzek i ruszył w stronę samochodu, zakrywając głowę
kapturem od przeciwdeszczowej kurtki. Nie zwrócił na nas większej uwagi. Po
prostu ruszył w deszcz, a następnie zabrał się do pakowania instrumentu oraz
siatki od babci do bagażnika.
Spojrzałam
porozumiewawczo na Lisę, odgarniając foliowy kaptur mojego żółtego płaszczyka. Czyżby
się pokłócił z Liberty?
-Kierunek- Leeds! -Oznajmił podniecony
James, który właśnie wkładał kluczyk do stacyjki. Samochód zarzęził niepewnie,
ale odpalił. Czym prędzej opuściliśmy znaną ulicę, zostawiając przejętą babcię
Simpson na schodkach przy wejściu.
Podróż
mijała błogo. Wszyscy oprócz mnie i James'a przysypiali. Nie chciałam prowadzić
z kierowcą jakiejś namiętnej rozmowy, żeby go nie rozpraszać. Pozostało mi
tylko wsłuchiwanie się w cichą, melancholijną muzykę, dobiegającą z radia oraz
liczenie lamp, stojących przy drodze. Zatrzymałam swój wzrok na czarnej szybie,
o którą cały czas delikatnie stukały krople deszczu. Najwidoczniej nie tylko w
samym Londynie było oberwanie chmury. Gdy błysk przydrożnych latarni przestał
oświetlać moją twarz, również próbowałam zasnąć, choć tak naprawdę nie mogłam,
mając przy sobie Bradley'a. Cały czas czułam jego ramię, które opierało się o
moje i mogłam doskonale usłyszeć każde, nawet najcichsze westchnięcie,
wydobywające się z jego ust.
W pewnym
momencie silnik samochodu przestał pracować. James zaczął panicznie przekręcać
kluczyk w stacyjce, budząc irytującym dźwiękiem wszystkich w samochodzie.
-Co jest?- Wymamrotał Tristan, który
rozejrzał się naokoło i walnął swoją ręką Lisę, bo ta zajęczała głucho, skarżąc
się, żeby bardziej uważał.
-Samochód nie chce współpracować. Czasami tak
ma, zaraz znowu odpali.- Mruknął w odpowiedzi James, walczący z maszyną.
Oparłam
głowę o szybę, żeby móc zobaczyć co takiego kombinuje James. Zmrużyłam oczy,
wyciągając komórkę z kieszeni kurtki i włączyłam wyświetlacz, aby jasność
oświetliła nasze twarze.
-Boże, nie... Nie załamuj mnie!-
Wyjęczała Lissandra, która zaczęła panikować. -On musi jakoś odpalić!
James po
raz setny przekręcił kluczyk, a samochód zarzęził przeraźliwie, próbując
rozruszać silnik. Powtarzał czynność do skutku, stając się coraz bardziej
czerwony na twarzy ze złości. Wszyscy spojrzeli po sobie, załamując ręce i
wzdychając ciężko.
-James, zrób coś. Mamy tylko parę godzin,
żeby dojechać do Leeds na 8! -Mruknął Bradley, który nerwowo obracał swoją
komórkę w palcach.
Deszcz
nadal dudnił o szyby, a my...? My staliśmy w środku jakiegoś ciemnego lasu, na
pustej drodze, siedząc w zepsutym samochodzie.
-Mówiłam, że mogę nie jechać.- Mruknęłam
pod nosem. Po jaką cholerę targali do Leeds również mnie? Nie byłam im na nic
potrzebna. Jeszcze był jeden wielki problem z wózkiem.
-Daj już spokój, Lennon! -Burknął
Bradley, a następnie uderzył mnie delikatnie w ramię.
-Kurwa!- Warknął James, uderzając rękami
o kierownicę. -Zamknijcie się wszyscy,
bardzo grzecznie was proszę! - Przetarł twarz ręką, a następnie oparł się
czołem o kierownicę, zastygając tak w bezruchu. Zapadła niezręczna cisza.
Wszyscy wgapialiśmy się w McVey'a, który walczył sam ze sobą. Krople deszczu uderzały
coraz mocniej o karoserię, a ciemność wydawała się trzymać nasz samochód w
niewidzialnych, żelaznych łapskach.
Pierwsza odważyła się odezwać Margaret,
siedząca na przednim siedzeniu, zaraz obok naszego kierowcy. Uniosła niepewnie
rękę i skierowała ją w stronę jasnowłosego, aby położyć ją na ramieniu.
Uśmiechnęła się delikatnie, przygryzając dolną wargę i wzdychając ciężko.
Wydawała się myśleć nad tym, co takiego powiedzieć zdenerwowanemu gitarzyście,
aby nieco podnieść go na duchu.
-James, no już, nie denerwuj się. -Zaczęła.
Wydawało mi się, iż sama nie jest pewna tego, co mówi. -Joe'go podobno znasz bardzo dobrze. Przecież zrozumie, że twój stary
grat się popsuł i przesunie to spotkanie na godzinę później. -Powiedziała
cichym głosem, głaszcząc go po jeansowej kurtce. -Z resztą... Masz nas, tak?- Tutaj spojrzała do tyłu, puszczając nam
wszystkim oczko. -Siedzimy w tym razem i
choćby się waliło i paliło, nigdy nie zostawimy cię samego.
Blondyn
rozluźnił wszystkie mięśnie, wydychając z płuc ciężkie, zalegające powietrze.
Ponownie przetarł czoło, spoglądając błękitnymi tęczówkami na Maggie i unosząc
w delikatnym zadziwieniu brwi. Wydawało mi się, że na jego twarzy można było
ujrzeć również mały, delikatny uśmieszek.
-To co robimy? Siedzimy w samochodzie i
czekamy na cud? -Zapytał Tristan. Ten to jak zwykle musiał popsuć
atmosferę. Zerknęłam przelotem na Brad'a, którego przyłapałam na niezwykle
intensywnym wpatrywaniu się w moje oblicze. Chyba zrobiło mi się gorąco...
-Może ktoś mieszka gdzieś w pobliżu?- W
końcu odezwał się Connor, który do tej pory dumał, oparty jasną czupryną o
chłodną szybę. -Macie latarki?
-Ehhm... To ja zostanę. Poczekam tu na was. -Rzuciłam
do James'a, który właśnie miał otwierać drzwi i wychodzić na dwór. -Ewentualnie mogę spać na tym siedzeniu. Dużo
miejsca, a poduszki są miękkie, nie mam na co narzekać!- Dodałam
pospiesznie, śmiejąc się na siłę.
-Coś ty, Lennon! Nie zostawimy cię tu samej,
zaraz wrócimy. Daj nam kwadrans, znajdziemy jakieś miejsce, w którym będziemy
się mogli na spokojnie przekimać. -Odparł na to gitarzysta. -Brad, siedź na tyłku i pilnuj naszego
talizmanu szczęścia. Maggie, Lisa, Connor i Tristan- chodźcie ze mną.-
Chwycił płaszcz foliowy, wychodząc na ulicę. Zobaczyłam tylko przez szybę, że
rozkłada ochronę przed deszczem i zakrywa sobie szerokim kapturem głowę. Zbyt
wiele mu to chyba nie da. Lało tak straszliwie, że zapewne po przejściu paru
metrów, będzie miał mokre całe spodnie.
Lissandra
otworzyła drzwi po swojej stronie i wyskoczyła na mokrą drogę, popiskując.
Chłopaki wyszli za nią, skarżąc się głośno na ulewę, która jeszcze bardziej
popsuła im fryzury. Odprowadziłam grupkę wzrokiem, zauważając przez czarną szybę
biały blask latarek, których światła padły na wysokie drzewa w lesie. Głosy
przyjaciół powoli rozpływały się w szumie deszczu. Wydawało mi się, że ulewa z
każdą kolejną minutą się nasilała. Miałam cichą nadzieję, że zaraz jakimś
magicznym sposobem ustanie, albo, że... Samochód znów odpali i będziemy mogli
kontynuować wyprawę do Leeds.
Skierowałam
czarne, błyszczące od emocji oczy na Brad'a. On również wpatrywał się uważnie w
szybę, próbując wyłapać oddalające się sylwetki naszych przyjaciół. Żeby się tylko
nie zgubili...
-Chyba nie jestem talizmanem szczęścia. -Mruknęłam
z niezadowoleniem, uśmiechając się blado. Ledwo co zauważałam jego delikatne
rysy twarzy, które oświetlał mój biały ekran telefonu.
-Daj spokój. Nawet nie wiesz jak się cieszę,
że z nami pojechałaś.- Stwierdził od razu, odwracając się w moją stronę.- Przynajmniej ty z Lisą i Margaret nas
wspieracie...
Czy on
właśnie powiedział, iż cieszy się, że z nimi jestem? Moje serce zareagowało
tak, jak myślałam- zaczęło nerwowo kołatać się w klatce piersiowej, a bezbarwny
uśmiech na mojej zmęczonej twarzy stał się nieco szerszy.
-Zaraz, zaraz... Jak to tylko my?-
Zapytałam po chwili, skupiając się na ostatnim zdaniu chłopaka.
-Po prostu. Liberty nie chciała z nami
jechać. Trochę beznadziejnie się ułożyło, co?- Posmutniał jeszcze bardziej.
W ciemności zauważyłam jedynie, że spuszcza głowę i wlepia wzrok gdzieś w
podłogę samochodu.
Co wtedy
poczułam? Chorą satysfakcję? A może nadzieję, że ich związek się w końcu
rozpadnie? Nie wiedziałam, co mam mu powiedzieć, bo tak naprawdę... Nie było mi
przykro.
-Nie chciała? Ale Margaret nam mówiła, że źle
się poczuła. -Brnęłam w to dalej, by tylko wyłapać jak najwięcej
informacji. Wiem- byłam w tym momencie największą egoistką, bo zamiast
pocieszać chłopaka, chciałam dowiedzieć się czemuż wielka panna Sheard nie
miała zamiaru jechać do Leeds.
Bradley
prychnął pod nosem, znów spoglądając na mnie.
-Stwierdziła, że nie ma czasu. Ale to już nie
ważne. -Odparł cicho.
Od razu
wyobraziłam sobie wrzeszczącą Liberty, zazdrosną o mnie i o Lisę. Kto wie? Może
zrobiła mu jakąś wielką awanturę o to, że ja z nim jadę?
Westchnęłam
głęboko. Miałam ochotę położyć dłoń na jego kolanie, jednak... Coś mnie
blokowało. Pamiętałam, że wtedy, kiedy odważyłam się na taki gest w parku,
chłopak wyraźnie spiął wszystkie mięśnie. Później czym prędzej zniknął
tłumacząc, iż musi natychmiast wyruszyć w inne miejsce.
-Dobrze będzie.- Mruknęłam.- Pamiętasz co napisałeś mi na oparciu wózka?-
Starałam się grać, że chociaż w najmniejszym stopniu przejął mnie ten fakt. I
trzeba przyznać, że nawet nieźle mi wyszło, bo Bradley chyba się uśmiechnął.
Siedzieliśmy
w ciszy, wpatrując się w czarną szybę. Delikatne dudnienie kropel o dach
samochodu sprawiło, że stałam się senna. Marzyłam o ciepłym łóżku i miękkiej
poduszce. Albo możliwości ułożenia głowy na ramieniu Bradley'a.
-Bradley, tam niedaleko jest jakaś stodoła!
Spokojnie możemy się w niej przekimać. Margaret weszła do środka i powiedziała,
że jest w niej sucho. -James otworzył drzwi ze strony brązowookiego,
marszcząc twarz, która była cała mokra od deszczu.
-Ej, ja na serio zostanę. Popilnuję nam
rzeczy, przecież nie zostawimy samochodu na środku ulicy w lesie.-
Powiedziałam od razu, wpatrując się z przerażeniem w oczach w James'a. Blondyn
zignorował moje słowa, bo jedynie wywrócił oczami i ruszył na tył pojazdu,
otwierając bagażnik.
-Maggie, weź te koce, o których mi mówiłaś.
Mogą się przydać.- Usłyszałam głos naszego kierowcy. -Tristan, pilnuj kluczyków, zamkniesz samochód, jak już wszystko
wypakujemy. -Odwróciłam się w stronę znajomych, których sylwetki
obserwowałam przez szybę. Powoli zaczynali wyjmować nasze torby i je
rozdzielać. Bradley poruszył się nerwowo na siedzeniu i również wyszedł z
samochodu, uprzednio chwytając swój płaszcz przeciwdeszczowy.
-Brad, dasz radę wziąć Lennon na ręce,
prawda? Nie będziemy targać jej wózka, to bez sensu.- Na te słowa zamarłam.
Mimowolnie zagryzłam wargę, unosząc dłonie w górę, aby umiejscowić je w okolicy
serca. Loczek od razu powiedział, że to nie będzie dla niego większy problem.
Miałam ochotę wrzasnąć ze szczęścia.
-Okej, wesoła brygado! Idziemy!- James
był urodzonym przywódcą.
Bradley
otworzył tylne drzwi do samochodu i wejrzał do środka. Pomógł mi zarzucić
płaszcz na ramiona, a następnie rozpiął pasy. Był zdecydowanie zbyt blisko.
Zbyt blisko, bym mogła racjonalnie myśleć. Wpatrywałam się w jego skupioną,
nadal smutną twarz, starając opanować bicie serca. Przełknęłam głośno ślinę,
gdy wsunął jedną dłoń pod moje uda. Choć nie czułam w dole ciepła, ani
jakiejkolwiek ingerencji z jego strony, zacisnęłam mocno szczęki, starając się
nie cieszyć jak idiotka. Druga ręka Simpsona powędrowała na moje plecy.
Przysunął mnie w stronę otwartych już drzwi i jednym, nieco koślawym ruchem,
uniósł w górę, opierając moją sylwetkę na swojej klatce piersiowej. Ja
natomiast uczepiłam się jego szyi niczym mały miś koala, żeby przypadkiem nie
zsunąć się na ziemię.
Lisa
wyszczerzyła się do mnie szeroko, gdy tylko ujrzała naszą dwójkę. Ja również
nie mogłam się powstrzymać od nikłego uśmieszku, ukazującego białe zęby. To był
pierwszy tak bliski kontakt z Bradley'em. Chłopak nie zdawał sobie sprawy z
tego, że cholernie długo na to czekałam. Miesiące ciągnęły się pod znakiem zapytania,
oczekując czułości od jego osoby. Wiedziałam, że nadal był z Liberty, ale... W
tej chwili ona się nie liczyła. Była daleko stąd, w Birmingham i tego nie
widziała.
Otworzyłam
odruchowo usta, czując jak zimne krople spadają na moją twarz i moczą wystające
kosmyki włosów, które nie zdołały się ukryć po żółtym kapturem.
Każdy z
nas miał na sobie kolorowy płaszczyk. Znajomi zostali obładowani wielkimi
torbami z naszym jedzeniem i ubraniami. Latarki oświetlały leśną drogę, w
której wszyscy brodzili niemalże po kolana, walcząc z błotem, które zachowywało
się jak ruchome piaski, wciągające ofiary.
Po
pewnym czasie, pomiędzy drzewami poczęła majaczyć czarna, dość spora budowla.
Światła latarek delikatnie oświetlały starą, drewnianą stodołę.
-Jesteśmy na miejscu!- Krzyknęła
Margaret, która szła na początku naszej wyprawy, wraz z James'em. Reszta
ruszyła biegiem za nimi, przytrzymując kaptury i znikając za krzakami, które
zarosły wejście.
-Mamy szczęście, że to coś takiego tu jeszcze
stoi. -Mruknął Connor, który pomógł rozchylić potężne drzwi. Odetchnęłam z
ulgą.
Bradley
usadowił mnie gdzieś na pierwszej lepszej kupie siana i pomógł mi się oprzeć o
drewnianą, nieco wilgotną ścianę. Wszyscy weszli do środka, rozglądając się
uważnie za jakimś odpowiednim dla siebie miejscem. James krążył w kółko,
wgapiając się w ekran komórki i wymachując nią we wszystkie możliwe strony.
Przy okazji przeklinał sobie pod nosem i obgryzał ze zdenerwowania
paznokcie. Brad otworzył plecak i
wyciągnął z niego szeroki koc, który ułożył na ziemi, uprzednio usłanej miękkim
sianem.
-Trzeba przygotować coś, dzięki czemu choć na
chwilę zamkniemy oczy. -Powiedział do najbliżej znajdującej się
jasnowłosej.
Maggie pomogła
mu w "pościeleniu" podłogi, a następnie sama poświęciła swoje
ubrania, aby porozkładać je obok siebie i stworzyć z nich prowizoryczne
poduszki. Lisa podała jej również swoją i moją torbę, z której znikały kolejne
ciuchy, równo układane na kocu Simpsona. Connor usiadł obok mnie i zdjął z
siebie przeciwdeszczowy płaszcz. Tak jak myślałam- jednorazowe kurtki nam nie pomogły.
I tak wszyscy byliśmy przemoczeni do suchej nitki. Ponadto było cholernie
zimno. Czułam, jak dłonie mi skostniały, a wargi nie mogły przestać drżeć.
-I tak nie ma zasięgu, Con. -Mruknął
James z niezadowoleniem, gdy tylko zobaczył, że wyświetlacz komórki Ball'a
przeciął ciemność. Z tego, co udało mi się zobaczyć, była druga nad ranem.
Jechaliśmy tylko dwie godziny. Czyli połowa drogi była już za nami. Westchnęłam
ciężko, spoglądając na grupkę znajomych, która kładła na sianie coraz to
większy stos ubrań, na których mieliśmy spać. Oni przynajmniej mogli się
ruszać, więc nie odczuwali chłodu tak intensywnie, jak ja.
-Gotowe. Nie ma zbyt dużo miejsca, będziemy
musieli się do siebie przytulić. -Oznajmiła Margaret, która wyprostowała
plecy i odstawiła gdzieś na ziemię swoją czarną torbę, w której znajdowała się
lustrzanka.
Wzruszyłam
ramionami, spoglądając na całkiem porządne posłanie, które zostało
przyszykowane. Mogło być gorzej. W sumie nie wyobrażałabym sobie siedzieć w
samochodzie przez całą noc i czekać na zbawienie. Choć w stodole straszliwie
śmierdziało wilgocią, jakoś dało się wytrzymać. Connor, który cały czas
siedział obok, przeniósł mnie na prowizoryczne łóżko i sam usiadł gdzieś obok
Lisy, która poprawiała moją błękitną bluzę, mającą służyć jej jako poduszka.
Wszyscy
ułożyli się na ubraniach, przekręcając kilkakrotnie, aby w końcu odnaleźć swoją
w miarę wygodną pozycję do spania. Leżeliśmy obok siebie, stykając się
ramionami, czując na swoich karkach oddech swojego przyjaciela oraz swąd jego
mokrych ubrań. W stodole panowała zupełna cisza. Zupełna z wyjątkiem...
Irytującego dudnienia kropel deszczu w jej dach. Z pomocą Lisy, która ułożyła
się przy moich plecach, odwróciłam się w stronę James'a oraz Margaret. Obydwoje
próbowali złapać zasięg, wpatrując się w ekrany komórek. Zmrużyłam oczy, bo
zostałam porażona blaskiem jasnych wyświetlaczy. Światło padające z tapet
idealnie oświetlało spokojną twarz Tristan'a, który oddychał ciężko.
Najwidoczniej zasnął najszybciej z nas wszystkich, bo wyglądał niczym małe
dziecko z otwartą buzią i wykręconą dziwacznie sylwetką.
W pewnym
momencie usłyszałam syk Maggie. Dziewczyna złapała się za serce, wydychając
głośno powietrze. Zmarszczyłam czoło. Czyżby się źle poczuła?
Gdybym
mogła, od razu podniosłabym się z miejsca i do niej podeszła, ale z jednej
strony ograniczała mnie noga rudowłosej, którą zostało przywalone moje biodro,
a z drugiej ciało Bradley'a, które znajdowało się bardzo blisko mnie. Aż za
blisko. Mogłam dotknąć nosem pleców Simpsona- tak po prostu. A gdy uniosłam
wyżej podbródek, czułam na nosie jego ciemne, kręcone włosy. Ręce mnie
świerzbiły, żeby wyciągnąć je w przód i objąć jego biodro...
Usłyszałam
szept James'a, który się jej pytał, czy wszystko w porządku. Jasnowłosa
zamknęła na chwilę oczy i odetchnęła ciężko, kiwając głową na "tak".
Zacisnęłam mocno szczęki, modląc się w duchu, żeby przypadkiem nie stała się
jakaś tragedia. Byliśmy przecież w środku lasu, bez zasięgu, bez jakiegokolwiek
transportu oraz orientacji w terenie.
-Dobra, to nie ma sensu...- Mruknęła
cichutko Margaret, która właśnie wyłączyła swoją komórkę. James nadal próbował
złapać zasięg i machał telefonem jak wariat, wyciągając rękę w górę i marszcząc
zabawnie nos.
Nawet
nie wiem kiedy pochłonęła mnie zupełna ciemność. Byłam chyba tak zmęczona, że
po prostu odleciałam, wtulona głową w plecy Bradley'a.
Obudziło
mnie głośniejsze westchnięcie Lissandry, której nie tylko noga, ale i również
ręka spoczywała na moim ciele. Otworzyłam oczy, rozglądając się uważnie po
stodole i czym prędzej odsunęłam się od Brad'a, czując jak płoną mi policzki.
Albo mi
się wydawało, albo na deszcz w końcu przestał padać, a przez drewniane deski
przedostawały się delikatne promienie słoneczne, oznajmujące, że właśnie nastał
kolejny dzień.
Zanim
się zebraliśmy, minęło trochę czasu. Oczywiście Tristan nie chciał za nic
wstawać i musiał zostać brutalnie pociągnięty przez James'a, który stał na
baczność jako pierwszy z nas wszystkich. Po zebraniu ubrań i schowaniu ich do
toreb (pomińmy fakt, iż już nikomu się nie przydadzą, chyba, że po paru
porządnych praniach), wyszliśmy ze stodoły, odnajdując błotną drogę i ruszając
przed siebie. Oczywiście Brad bez żadnego kręcenia nosem pomógł mi podnieść się
do siadu, a następnie wziął na ręce, podrzucając delikatnie i mówiąc, żebym się
mocno trzymała.
Słońce
co prawda delikatnie oświetlało nasze twarze, ale szybko zniknęło za niemalże
granatowymi chmurami. Nie można było liczyć na to, że pogoda się choć trochę
poprawiła. Trzeba było się cieszyć jedną maleńką chwilą, podczas której nie
musieliśmy się topić w wielkich kroplach deszczu. Jedynym naszym przeciwnikiem
było błoto.
-Tristan, ty tępa pało! Zamknąłeś samochód, jak cię o to prosiłem?! -Ryknął
nagle James, który rzucił się biegiem w przód, widząc auto.
Tris
spojrzał na niego ze zdziwieniem, a następnie zmrużył oczy, jakby się nad czymś
bardzo intensywnie zastanawiał.
-Tak... Wydaje mi się. No chyba... To
znaczy... Nie.- Wydukał, zatrzymując się na chwilę.
Przełknęłam
głośno ślinę.
-KURWA MAĆ!- Usłyszałam krzyk naszego
kierowcy i aż zamknęłam na chwilę oczy.
Bradley
drgnął niepewnie, przyspieszając kroku. Musiałam go mocniej złapać za szyję, by
przypadkiem nie wylądować na uroczym, leśnym błotku. Spojrzałam w stronę auta,
które stało na poboczu. Miało... Otwarty bagażnik. Na razie tylko tyle mogłam
zauważyć, gdyż drzewa i krzaki ograniczały mi pole widzenia.
Jęknęłam
pod nosem, wyciągając prawą rękę, żeby gałęzie nie dały mi po twarzy, gdy
wychodziliśmy na mokrą jeszcze ulicę.
Samochód
wyglądał... Tragicznie. Nie. Tragicznie to mało powiedziane. Był cały w błocie.
Zupełnie tak, jakby przez środek drogi przeszło jakieś tornado.
James
otworzył przednie drzwi i zajrzał do środka, marszcząc czoło. Cały czas jęczał
coś pod nosem, oceniając stan swojego pojazdu.
Spojrzałam
ze zdziwieniem na twarz Bradley'a, który wgapiał się w przyjaciela z otwartymi
ustami. Chyba próbował go pocieszyć, ale... Nie wiedział jak.
Nasz
kierowca wsiadł do środka, zajmując mokry fotel przed kierownicą. Próbował
włożyć kluczyki do środka i jakimś cudem ruszyć silnik, jednakże bezskutecznie.
-James?- Zaczął Tristan, który stanął
przed drzwiami przy McVey'u, zaglądając do środka samochodu przez zbitą szybę.
Spojrzałam
na Evans'a i pokręciłam przecząco głową. Lepiej, żeby nie zaczepiał go w takim
stanie.
Dobrze
zbudowany blondyn nic nie odpowiedział. Siedział na wilgotnym fotelu, wpatrując
się ze złością w przednią, ubłoconą szybę. Był jakby w transie.
Nagle
James, jakby oparzony, podniósł się ze swojego miejsca i wyskoczył na zewnątrz,
tupiąc i skacząc.
-Cholerne... Wredne... Czerwone... Mrówki!-
Wycedził przez zęby, otrzepując swoje spodnie. Pojedyncze, małe stworzonka
padały na mokrą ulicę, uciekając od jego osoby czym prędzej.
Gorzej
już chyba być nie mogło.
Margaret
kręciła się wokół całej naszej ekipy, łapiąc się za głowę i kładąc dłonie w
okolicach swojego serca. Widziałam, że strasznie się tym przejęła, bo ciężko
jej było złapać oddech. Ponadto zbladła trochę na twarzy.
-Lennon... -Zaczęła cicho Lisa, która
wpatrywała się w bagażnik swoimi wielkimi, błękitnymi oczętami.
-Tak?- Spojrzałam w jej stronę, zupełnie
rozkojarzona całą tą sytuacją.
-Bo... Bo ktoś ukradł twój wózek...
Genialny jak zawsze x czekam na następny ♥
OdpowiedzUsuńświetny rozdział xx a zwłaszcza te momenty z Bradem i Lennon ~ czeekam z niecierpliwością na następny rozdział :)
OdpowiedzUsuńTristan aka ćwok, który nawet nie pamięta, żeby zamknąć samochód >>>> "Tristan, Ty tępa pało!" ahahhahahahhahaha leżę
OdpowiedzUsuńjak Bradley mówi Lennon, że cieszy się, że chociaż ona jest jej i jak ją nosi, Boże, oni są taką wspaniałą parą. edit. będą ahaha
no i co z wózkiem i jak dotrą do Leeds! Joe po nich przyjedzie? hyhy
pisz dalej, jest świetnie, a nawet przewyższyło moje oczekiwania! <3
zapomniałam dodać, że nowy wygląd bloga jest po prostu magiczny. ma w sobie tyle emocji, że ja nie mogę patrzeć, bo mam łzy w oczach.
Usuńooooo! widzę spore zmiany na twoim blogu! rozdział wspaniały, ale zastanawia mnie to, jak teraz będzie poruszać się lennon. mega świetny rozdział i jak zwykle czekam z niecierpliwością na nexta
OdpowiedzUsuńtheeternalkids.blogspot.com
świetny nagłówek. Rozdział też cudowny. Ten moment z lennon i bradem <3 błagam nie każ mi czekać długo na nexta bo umrę!!!!!
OdpowiedzUsuńszpiegostwo-poplaca.blogspot.com
znalazłam to opowiadanie wczoraj, umiliło mi nudne lekcje w szkole xD na początku wydawało się zwyczajnym opowiadaniem, jak każde inne, dziewczyna poznaje sławnego chłopaka, zakochują się w sobie itp.. ale z czasem okazało się, że jest zupełnie inne. Poruszasz tutaj tematy, które są trudne do zrozumienia dla wielu osób. odkąd przeczytałam ostatni opublikowany rozdział chodzi mi po głowie co wydarzy się dalej, co z Brad'em i Libby, czy ich uczucie jest prawdziwe, co z Lennon, czy stanie jeszcze kiedyś na nogach. Trudno mi powiedzieć jakiekolwiek określenie na termat twojego opowiadania. Wspaniałe, niesamowite, to zdecydowanie za mało. Masz nową czytelniczkę! Nie mogę się doczekać nowego rozdziału :)
OdpowiedzUsuńjest mi niezmiernie miło, że zyskałam nową czytelniczkę! :) bardzo się cieszę, że moje opowiadanie Ci się spodobało, mam nadzieję, że nie zawiodę! :)
Usuńpozdrawiam! xx
Po prostu wiedziałam, że Tristan nie zamknie tych drzwi hahah
OdpowiedzUsuńNic dodać nic ująć - CUDO.
Lennon i Brad jejku już nie mogę się doczekać aż zerwie z Lib. Nie męcz nas zbyt długo z nowym rozdziałem ;)
Kocham mocno, @yeah_buddy_xo
Rozdzial jak zawsze cudowny!Co ja bede wiecej pisac.Kocham i czekam na nexta! :*
OdpowiedzUsuńhahahahaha to jest mega szkoda tylko że nie opisałaś dokładnie wyglądu samochodu jestem ciekawa jak wyglądał.
OdpowiedzUsuńrozdział ja zwykle świetny i ten moment jak on ją miał wziąć na ręce to normalnie Oooooo tak słooodko hihihi ciekawe co zrobi teraz gdy wózka nie ma ^^
życzę weny xx
Uwielbiam twojego bloga. Jest mozliwosc zebys informowala mnie o nowych rodzialach na tt?
OdpowiedzUsuń@saarah220 ;)
Cześć! Od niedawna czytam Twojego bloga więc mogłam przeczytać wszystko co napisalas do tej sory w dwa dni. Teraz muszę czekać i bardzo się niecierpliwie! :D nie mogę doczekać się kolejnej części! Kiedy będzie next kochana?! Kocham to co piszesz, jesteś genialna, ale nie każ nam dłużej czekać! :D
OdpowiedzUsuńO kurcze! Nie mogę się doczekać kolejnego
OdpowiedzUsuńMogłabyś mnie informować @megatightening
Weroniko! Tak sie ciesze, ze jeszcze to kontynuujesz, bo, co sie z jakims ff spotkalam, to nigdy nie dowiedzialam sie zakonczenia. Przepraszam za brak polskich znakow. Niestety dopiero powrocilam do czytania, teraz wakacje, mam nadzieje, ze to nadrobie, :) Przeczytalam tez, dzisiaj skonczylam ff Twojej kolezanki, o ktorej pisalas na asku kiedys bodajze. I omg, to za duzo na moje biedne serce, tak bardzo sie roznia Wasze ff, tamten Brad, ten Brad - omg asdfgkdhdjs *-* Nie moge pominac faktu, ze Twoje ff jest moim ulubionym forever i zarazem pierwszym, ktore czytam tak dlugo, bo niestety mam taki brzydki zwyczaj nie koczyc tego, co zaczelam. Kocham w Twoin ff tez to, ze wyobrazam ich sobie, jako mlodych youtuberow, nie slawnych, ktorzy nagrali swoja plyte. Chyba poznaje ich na nowo. I najgorsze jest to, ze czuje sie jakbym byla w tym swiecie, a przeciez nie jestem malym dzieckiem i potrafie odroznic rzeczywiste od fikcji. Prosze Cie, zrob cos z moja obsesja :D Przepraszam, zwale to na Ciebie - bo gdyby nie Ty i Twoje ff prawdopodobnie dalej bym tylko przegladala ff i ewentualnie przeczytala pierwszy rozdzial i 'rzucala' je. OMG, obiecuje, ze ostatani raz sie tak rozpisalam, przepraszam. /A
OdpowiedzUsuńOczywiscie z tym "zwalaniem" winy to byl zart. Pisz dalej nie przestawaj, a ja juz nie zanudzam moimj komentarzami! /A
UsuńCzekam i czekam i nie mogę się doczekać na next kiedy będzie !!
OdpowiedzUsuńCiągle czekam na kolejną część, i nie mogę się doczekać, dlaczego nie piszesz? zniecierpliwiona czytelniczka.
OdpowiedzUsuń