-James?!- Wrzasnęła Margaret, która odważyła
się wyjrzeć zza granatowej plandeki, która była prowizorycznym dachem. Nie
chciałam narzekać. W końcu gdyby nie ta stara płachta, pewnie razem z kozami i
walizkami pływalibyśmy w ich bobkach, zmieszanych ze złocistym sianem. -Proszę się zatrzymać! Tam jest nasz kolega!-
Próbowała przekrzyczeć silnik traktora, prowadzonego przez miłego mężczyznę.
Uniosłam wyżej brodę, starając się ujrzeć choć trochę ulicy. Nie dość, że
deszcz padał mi prosto w oczy, to jeszcze siedziałam trochę dalej od Margaret i
nie mogłam ocenić, czy nieznajoma sylwetka, poruszająca się przed nami
niezmiernie wolno, to rzeczywiście gitarzysta zespołu.
Odwróciłam
się do tyłu, żeby unieść palcami dość ciężką plandekę i wystawić nos na ulewę.
Obok naszego pojazdu, jakieś trzy metry po drugiej stronie ulicy, dzielnie
pedałował James. Zamykał oczy i zaciskał szczęki, walcząc z żywiołem i własną
słabością.
-Proszę pana!- Głos Margaret stał się
jeszcze bardziej piskliwy, niż wcześniej. Wrzasnęła tak mocno, że facet
usłyszał jej błagania i powoli zwolnił, aby zatrzymał pojazd. Czym prędzej otworzył
drewniane drzwi i zajrzał do nas z zaciekawieniem, wymalowanym na twarzy.
-Chyba się pan nie obrazi, jak weźmiemy ze
sobą kolejnego pasażera?- Uśmiechnęła się uroczo, a następnie wyskoczyła z
przyczepy, żeby podlecieć do James'a. Zatrzymałam na ich dwójce swoje brązowe
oczęta. Maggie czym prędzej pomogła mu wnieść do środka rower, a następnie
przesunęła go w tył, żeby znalazło się jeszcze jakieś miejsce do spoczęcia.
Mina
blondyna była... Bezcenna. Na jego twarzy malowała się ulga zmieszana z wielkim
zaskoczeniem oraz wkurzeniem i zmęczeniem. Ot- mieszanka wybuchowa. Chłopak nie
odezwał się ani słowem. Po prostu oparł mokrą czuprynę o drewnianą ściankę,
przetarł mokrą twarz dłonią i zamknął oczy, próbując opanować oddech. Miałam
wrażenie, że zaraz zemdleje od tego wysiłku. W końcu parę kilometrów przejechał
w tym cholernym deszczu.
-Za dwie godziny powinniśmy być w Leeds.
Facet się tam wybiera, także podrzuci nas do centrum.- Powiedział nam
Bradley, który uprzednio rozmawiał z naszym wybawicielem.
To chyba
była najlepsza informacja, jaka do nas dotarła podczas tej całej wyprawy do
Joe'go. Wszyscy odetchnęliśmy z ulgą i choć w przyczepie było trochę zimno, a
kozy co chwilę jęczały i wchodziły na nas swoimi kopytkami, jakoś przeżyliśmy
podróż i zostaliśmy wyrzuceni gdzieś na bocznej uliczce, która podobno
znajdowała się bardzo blisko centrum.
Tym
razem wylądowałam na rękach Tristan'a. I nie, żeby coś, ale... W głębi duszy
modliłam się, aby przypadkiem mnie nie upuścił. Przecież byłby do tego zdolny.
Leeds
przywitało nas rześkim, aczkolwiek ciepłym powietrzem, muskającym nasze brudne
twarze. Gdy już stanęliśmy na ulicy pełnej ludzi, czułam się jak niewolnik,
którego dopiero co wypuścili z więzienia. Nie myliśmy się od dwóch dni. Pomińmy
już fakt, że zębów również nie udało nam się pielęgnować, więc każdy próbował
zakrywać usta, gdy cokolwiek do siebie mówił. Nasze włosy również nie wyglądały
atrakcyjnie. Błyszczały w leniwym, dopiero przedzierającym się przez chmury,
słońcu, oznajmiając, że są przetłuszczone i pragną umycia jakimś owocowym,
ładnie pachnącym szamponem. Jęknęłam
gorzko, spuszczając wzrok, bo wgapiał się we mnie jakiś chłopak w naszym wieku,
idący ze swoją blond dziewczyną za rękę. Laska zmierzyła nas od stóp do głów,
mrucząc coś niemiłego do ucha kochasia.
Po
plecach przeszedł mi nieprzyjemny dreszcz świadczący o zażenowaniu. Wyglądaliśmy
dokładnie tak, jakby nas przywieziono z zabitej dechami wsi i dano rozkaz:
"Musicie od dzisiaj żyć w mieście, wsiury cholerne! Koniec z harowaniem w
polu, wyjdźcie do ludzi!". Każdy, kto mijał naszą grupkę, spoglądał na nas
z wyraźnym zainteresowaniem. Niektórzy uśmiechali się tajemniczo pod nosem,
inni unosili wysoko brwi i dziwili się, któż to taki zajechał do ich miasta.
Reszta po prostu przechodziła obok nas, łypiąc kątem oka i prychając cichutko.
Tristan podrzucił mnie w górę, bo nieco obsunęłam się w jego ramionach i stanął
pod pierwszym lepszym drzewkiem, dającym cień, wzdychając głęboko.
-Nie uwierzycie, ale mamy jeszcze pół godziny
do spotkania z O'Neill'em. -Bradley spojrzał na nas swoimi wielkimi,
pełnymi nadziei oczami dziecka. Zerknęliśmy po sobie, wypuszczając ciężkie,
zalegające w płucach powietrze. Czyli zdążyliśmy, tak? Była dokładnie 7:30, a
my znajdowaliśmy się gdzieś obok centrum Leeds. W hotelu zwanym Paradise
podobno miał czekać na nas Joe.
Lissandra
walczyła sama ze sobą. Widziałam, że jej powieki lepiły się ze sobą, a oczy
pragnęły choć chwilowego wytchnienia. Sen... Tak, o tym najbardziej w tym
momencie marzyła.
James
stał dwa metry od nas i próbował pozbyć się nadmiaru wody ze swoich ubrań.
Zdjął czarne buty i wylał z nich chlupiącą ciecz, a następnie ściągnął brudne
skarpetki i wyrzucił je do pobliskiego kosza.
-Ile wam zostało pieniędzy?- Zapytał w
końcu blondyn, który właśnie skończył wyżymać swoją bluzkę i zostawił na szarym
chodniku piękną, ciemną plamę.
Margaret
wyciągnęła portfel z kieszeni i rozchyliła nieco przegródkę, gdzie miały
znajdować się banknoty.
-Mam pięćdziesiąt funtów.- Mruknęła,
spoglądając z zainteresowaniem na James'a.
-To wystarczy na wózek dla Lennon?-
Zamyślił się nasz dzielny kierowca, w którego właśnie wlepiłam swoje wielkie,
czarne oczęta.
Odchrząknęłam
znacząco, chcąc głośno zaprzeczyć. Nie mogli wydać ostatnich pieniędzy na wózek
dla mnie! Ale z drugiej strony... Nie chciałam ich zmuszać do taszczenia mojej
osoby po całym Leeds. Musieli trochę odpocząć, nieprawdaż?
-Nawet nie mam jak zaprzeczyć...-
Mruknęłam cicho, spuszczając wzrok.
Ekipa zaopatrzyła
mnie w jakiś najtańszy, czarny wózek, który wyraźnie różnił się od tego,
którego miałam do tej pory. Przede wszystkim- nie było na nim już napisu.
Reszta w sumie była nie ważna. Pięć minut przed ósmą stanęliśmy przed wejściem
do ekskluzywnego hotelu czterogwiazdkowego, Paradise. Pomińmy fakt, iż nie
byliśmy zupełnie przygotowani na spotkanie w takim pięknym miejscu (chyba nie
muszę wspominać o naszych ubraniach, które wyglądały, jakby zostały z gardła
wyjęte). Niepewnym krokiem weszliśmy do hotelu i rozejrzeliśmy się po jego
wnętrzu. Lobby było utrzymane w tonacji kremowo- złotej. Wszyscy pracownicy
ubrani byli w eleganckie, czarne stroje i uśmiechali się do nas przyjemnie,
pomimo, że wyglądaliśmy tak, a nie inaczej.
-Dzień dobry. My do pana O'Neill'a. Joe'go O'Neill'a.- Wyjaśnił James, podchodząc
do recepcji.
-Nazwisko?
-McVey.
Kobieta
pokiwała ze zrozumieniem głową, wpatrując się w ekran komputera.
-Pan O'Neill czeka na państwa w pokoju numer
200. Drugie piętro, dostaniecie się tam windą, która znajduje się zaraz po
lewej. -Pokazała nam ręką, uśmiechając się równie ciepło, co wcześniej.
James,
nawet nie dziękując za informację, ruszył biegiem do windy. Wszyscy pognaliśmy
za nim, zaciskając nerwowo pięści i taszcząc przy okazji nasze zabłocone torby,
w których znajdowały się brudne, mokre ubrania.
Odnalezienie
pokoju numer 200 nie zajęło nam tak dużo czasu. Byliśmy na miejscu punktualnie-
dokładnie o ósmej zapukaliśmy do drewnianych drzwi i po tym, jak usłyszeliśmy
charakterystyczne "proszę", weszliśmy do środka.
Joe
okazał się być chudym, dość wysokim mężczyzną o czarnych włosach. Miał może
trzydzieści lat na karku, bo jego twarz zdobiły delikatne, pierwsze zmarszczki,
świadczące o zmęczeniu.
-Wiem, że masz słabość do muzyki country, ale
czy rzeczywiście musiałeś to tak dosadnie pokazać?- Joe zmierzył nas
wzrokiem, próbując powstrzymywać się od śmiechu.
Zerknęłam
na prawą ścianę, na której wisiało olbrzymie lustro- było na tyle duże, że
nawet siedząc na wózku mogłam przyjrzeć się swoim włosom, które były
przeplecione przez złocistą słomę. Czym prędzej wyciągnęłam pojedyncze źdźbła,
zaciskając je w piąstkę. Czułam, jak moja twarz oblewa się rumieńcem, a serce
na chwilę przyspiesza.
James
zerknął na mnie zdezorientowany, siląc się na krzywy uśmiech, a dziewczyny czym
prędzej zajęły się swoimi włosami, których kosmyki również nie wyglądały
zachęcająco.
-Mieliśmy naprawdę ciężką noc. Zostawiłem
zepsuty samochód w lesie, przyjechaliśmy w jakimś ciągniku z kozami... Nie
pytaj.- Machnął ręką McVey, który podszedł do Joe'go i podał mu rękę na
powitanie.
Mężczyzna
uniósł brwi w wyraźnym zadziwieniu. Otworzył na chwilę usta, ale w ostatniej
chwili powstrzymał się od zadawania jakichkolwiek pytań na ten temat.
-A więc to jest twoja nowa grupa, hm? -Podszedł
do chłopaków i również się z nimi przywitał.-Chłopaki, macie potencjał. Oglądałem wasze filmiki, brzmicie naprawdę
dobrze.- Zaczął, siadając na krześle, znajdującym się na przeciwko łóżka,
na którym cały zespół aktualnie się znajdował. -Myślę, że razem możemy stworzyć coś naprawdę dużego. Wyobraźcie sobie-
wy, stojący na stadionie, który mieści tysiące fanów. Wszystkie trybuny
zajęte... Tłumy fanek, które krzyczą wasze imiona. Chyba każdy o tym marzy,
prawda? - Gestykulował, skacząc swoimi oczętami z sylwetki Bradley'a na
Connor'a, Tristan'a a następnie James'a.
Chłopaki
pokiwali głowami w odpowiedzi, nie spuszczając wzroku z Joe'go.
-Ale mimo wszystko to nie jest łatwe, wiecie?
I tanie też nie. Ktoś musi dać za to kasę, albo zaryzykować i zainwestować
wszystko. -Ściszył trochę ton w głosie, siląc się na powagę.
Cały
zespół Vampsów wyraźnie zmarkotniał. Nadzieja, która do tej pory przyozdabiała
ich jasne twarzyczki, gdzieś wyparowała.
-Od tego tu jestem ja- żeby zaryzykować.
Tylko pytanie czy wszystko mi się zwróci i przyjdzie z jakimś procentem?- Ułożył
usta w dzióbek.- Wiem, co aktualnie słucha
młodzież. Niekoniecznie może wam się ten typ muzyki spodobać, ale podpisując
kontrakt nie będziecie mieli wyjścia. Chcę was o tym ostrzec już teraz. Dam wam
czas na zastanowienie się. Ja od razu mogę powiedzieć, że jestem chętny do
współpracy. Pytanie tylko, czy wy jesteście w stanie zmienić swoje życie o 180
stopni.
Cały
czas wpatrywałam się w twarze chłopaków, które coraz bardziej bladły.
Westchnęłam głucho, czując na swoim ramieniu rękę Lissandry. Z jednej strony
miałam ochotę krzyczeć z radości. A z drugiej... Zaczęłam intensywnie myśleć o
ich karierze. Joe miał rację. Całkowitą rację. Nie wszystkie młode osoby są
gotowe na wielką karierę. Ponadto nie zawsze zespół może zostać wypromowany, bo
jego muzyka zwyczajnie się nie przyjmie.
Jeżeli
mój sen miał być proroczy, to nie chciałabym puszczać nowo poznanych kolegów w
wir sławy, by później skończyli... Ginąc w cierpieniu podczas katastrofy
lotniczej. Chciałam ich chronić, ale nie mogłam im również zabraniać tego, o
czym marzyli od początku. Każdy, pojedynczy członek The Vamps miał w sobie
cząstkę czystej energii, płynącej z muzyki. Kochali to, co robili. Uwielbiali
przesiadywać w garażu, grać swoje, własne utwory. To sprawiało im radość i nie
można było takowego faktu zaprzeczyć. Jednak czy rzeczywiście byli gotowi na
to, by ktoś zaczął nimi manipulować? By ktoś z góry narzucał to, co mają grać?
By mieli zacząć udawać, że nadal kochają zajmować się muzyką, a tak naprawdę
wszystko wychodziło by im bokiem?
Brad
zerknął w moją stronę przez ramię. Posłał mi błagalne spojrzenie. Coś jakby
prosił, bym go ratowała. Bym podjęła za niego tę trudną decyzję. Decyzję, która
miała wpłynąć na życie czwórki, aktualnie zwyczajnych, dorastających chłopaków.
Już
miałam kręcić głową, gdy nagle, zupełnie niespodziewanie, otworzyły się drzwi
do pokoju.
-Joe, niestety nie było tego piwa, o którym
mówiłeś. Kupiłem jakieś inne, jeżeli ci to nie przeszka...- Grubszy
nieznajomy nie dokończył, bo zobaczył, że jego kolega ma gości.- Witam, witam, dzieciaki. Ja to mam niezwykłe
wyczucie czasu.
-Wujek?- Rzekła głośno Margaret,
otwierając szerzej swe oczęta.- Co ty
tutaj...?
Wszyscy
wlepiliśmy wyraźnie zadziwione spojrzenie w sylwetkę naszej koleżanki.
"Wujek"? Czy ja dobrze słyszałam? Zamknęłam na chwilę oczy, żeby
sobie wszystko w głowie poukładać. Ciężko mi było cokolwiek w tym momencie
zrozumieć.
-Sądzę, że to ty jako pierwsza powinnaś mi
wytłumaczyć, dlaczego aktualnie nie siedzisz w domu i nie uczysz się do
kolejnych egzaminów, hm?- Zmarszczył czoło, podchodząc do jasnowłosej i
całując ją czule w czoło.
-Dean Sherwood- The Vamps. The Vamps- Dean
Sherwood. -Joe przedstawił chłopaków, a następnie wstał i podszedł do
swojego kolegi.- Dean jest świetnym
fotografem. Pasjonuje się również filmowaniem. Stwierdziłem, że można by było
zacząć z nim współpracę, skoro nadal chcecie dodawać filmiki na youtube. Jakość
takich klipów również się liczy. A gdyby do zwyczajnych coverów dodać trochę
krótkich ujęć, zbliżeń... Wyszłoby coś naprawdę niesamowitego.
Dean
pokiwał energicznie głową, lustrując każdego chłopaka z osobna. Mimo tego nie
wydawał się być wyraźnie zainteresowanym zespołem. Niemalże całą swoją uwagę
skupił na Margaret, która stała zaraz obok niego.
-Kiedy wracacie do domu? Przyjechaliście
tutaj autobusem? Macie pieniądze na powrót? -Zaczął zasypywać blondynkę
pytaniami.
Lisa
syknęła cicho, przykładając palce do ust. Maggie uśmiechnęła się uroczo,
odchodząc parę kroków od swojego wujka i zagryzając dolną wargę.
-W zasadzie... Nie mamy czym wrócić. Nie mamy
również pieniędzy, by gdziekolwiek się zatrzymać. Ale nie martw się, jakoś
sobie poradzimy. Do Londynu dostaniemy się pociągiem, albo wyruszymy stopem...-
Gestykulowała, nie zmazując specyficznego, niepewnego wyszczerza na swej sympatycznej
buźce.
Oczy
pana Sherwood'a zrobiły się wielkie niczym spodki. Później nasza dyskusja
polegała na tym, by ubłagać wujka Maggie, żeby nie rezerwował nam pokoju w
hotelu i dał również spokój z pieniędzmi na pociąg. Niestety- bezskutecznie. Po
paru minutach zszedł do recepcji i wrócił ze złotym kluczykiem, który podał
Margaret.
Odczuwałam
wrażenie, że cała ta nasza wyprawa była beznadziejna. Joe powiedział to, co
mógł równie dobrze przekazać chłopakom przez telefon. Przyszły manager wydawał
się być miłą i ciepłą osobą, która starała się być szczera. Oczywiście nie
pragnął szczęścia tylko i wyłącznie chłopaków- chciał też zarobić na życie, a
The Vamps byli jego drugą furtką do tego, by zarobił kolejne kokosy.
Chłopaki
wyglądali na wyjątkowo rozczarowanych. Najbardziej widać to było po Bradley'u,
który chodził ze spuszczoną głową i wzdychał co chwilę ciężko, zastanawiając
się nad wszystkim, co niedawno usłyszał.
-Straszliwie
mi głupio.- Odezwał się w Connor, gdy już wyszliśmy na korytarz. Spojrzał
na Margaret, która była niezmiernie zadowolona.
-Przez to, że błąkaliśmy się do Leeds tyle
kilometrów, by usłyszeć tylko puste słowa, czy może chodzi o kwestię pożyczenia
pieniędzy? -Wtrąciła się Lissandra, która oparła swoje dłonie na rączkach
od mojego wózka.
Ball
wzruszył ramionami, zmieszany.
-Dlaczego głupio? Mój wujek zrozumiał, że
mieliśmy naprawdę ciężką noc i pożyczył nam te pieniądze. W czym problem?-
Odezwała się jasnowłosa, spoglądając na kluczyk do pokoju, który trzymała w
prawej dłoni. -A co do tej drugiej
sprawy... Też sądziłam, że dowiemy się czegoś więcej, niż tylko tego, że dobrze
brzmicie.
-Jak my te pieniądze odrobimy? Przecież nikt
z nas nie ma pracy, a rodzice z pewnością nie będą zachwyceni, jeżeli poprosi
się ich o taką dużą kwotę. Halo- ziemia do Maggie- to nie jest pobliski motel,
który znajduje się przy głównej drodze. Widziałaś, że ten ma cztery gwiazdki?!-
Usłyszałam głos Bradley'a, który przez dłuższą chwilę bawił się końcem
swojej siwej bluzy, ściskając ją w palcach ze zdenerwowania.
-Dajcie spokój, w hotelu są również tańsze
pokoje. Nie sądzę, żeby wujo zarezerwował nam jakiś najdroższy apartament z
basenem...- Machnęła ręką, stając przed drzwiami z numerem "212".
Włożyła kluczyk w zamek i przekręciła go. Usłyszeliśmy szczęk, po którym
Margaret otworzyła nasz pokój.
Wszyscy
zajrzeliśmy do środka, wstrzymując oddech. Spodziewaliśmy się zwyczajnego
pokoiku, w którym będzie co najwyżej 7 łóżek, ewentualnie 8. I w sumie racja-
naszym oczom ukazał się sympatyczny, jasny pokoik.
-Mogę już zacząć płakać?- Wybełkotała
Lissandra, wgapiając się w wielki, kryształowy żyrandol, który wisiał w
salonie. Na samym środku stał potężny stół, przyozdobiony ogromnym bukietem
białych róż, przeplatanych złocistą kokardą.
Przełknęłam
głośno ślinę, a następnie przekroczyłam próg naszego APARTAMENTU, bo Connor popchnął
wózek nieco do przodu, żebyśmy nie stali na korytarzu.
Tristan
wpadł do środka niczym burza, rzucając torby gdzieś przy stole. Zniknął za
prawym przejściem, starając się wybadać nasze "mieszkanko" na jedną
noc.
-Wiecie, że to ma jeszcze cztery pokoje?!-
Usłyszeliśmy jego stłumiony krzyk.- A ten
szum to wcale nie zepsuty kibel, tylko basen!
Maggie
odkaszlnęła, kładąc klucze zaraz obok wymyślnego bukietu kwiatów.
-Hulaj dusza- piekła nie ma?-
Wymamrotała, unosząc ramiona i pokazując rząd równych ząbków w niewinnym
uśmieszku. -Koszt obiadu również mamy
wliczony na pokój. Może skosztujemy jakiegoś homara?- Chyba próbowała
rozluźnić atmosferę, ale Connor i Bradley spiorunowali ją wzrokiem, więc odwróciła
się do nich tyłem i czym prędzej zeszła z ich pola rażenia.
-No hej, chłopaki! W przyszłości macie zostać
bożyszczami nastolatek, głowa do góry!- Dodała z drugiego pokoju, bo pewnie
krzycząc do nich zza ściany czuła się bezpieczniej.
Tak czy
inaczej- coś gorącego musieliśmy zjeść. Po długiej dyskusji stwierdziliśmy, że
o wiele lepiej byłoby wciągnąć jakąś ciepłą zupę, aniżeli lecieć do pobliskich
sklepów po chleb i jakąś wędlinę, żeby utworzyć suche, zwyczajne kanapki. Każdy
z nas był przemarznięty i tylko marzył o czymś, co rozgrzeje jego żołądek. Tak
szczerze, to przydałby się też jakiś alkohol. Dosłownie mała lampeczka wina.
Wszyscy
wybyliśmy ze swojego... Apartamentu. Najgorzej było wyciągnąć z niego
Tristan'a, który również odkrył prywatny tor do kręgli i postanowił spróbować
swoich sił w celowaniu. Na szczęście dziwaczne dźwięki, wydobywające się z jego
brzucha, zmusiły go do odwiedzenia restauracji. Ruszyliśmy żwawym krokiem w
stronę windy, którą przyjechaliśmy na górę. Z niej właśnie wychodziła drobna
dziewczyna o niemalże czarnych, krótkich włosach, które delikatnie opadały jej
na ramiona. Trzymała dwie, dość spore torby po zakupach.
Tristan,
jak to Tristan- nie zauważył kruchej nastolatki, bo cały czas spoglądał na
naszą ekipę, odwracając głowę nieco w tył i skarżąc się, że zostanie mało
czasu, żeby rozkoszować się luksusami. Wtargnął do windy, wpadając prosto na
nieznajomą. Pakunki wyleciały w powietrze, a następnie z głuchym łoskotem
zaliczyły bliskie spotkanie z podłogą w windzie.
Evans
stał jak wryty. W zasadzie... Wszyscy staliśmy jak wryci, gapiąc się na
dziewczynę i nie odzywając się ani słowem. Wstrzymałam oddech, analizując twarz
kilkunastolatki. Trochę ciężko mi było powiedzieć, na kogo aktualnie patrzy, bo
prosta grzywka zasłaniała całe czoło, brwi i nachodziła na rzęsy.
-O Boże... Prze-przepraszam... Straszliwie
cię przepraszam, nie zauważyłem...- Ciszę w końcu przerwał Tris.
Czym
prędzej padł na kolana i zaczął zbierać zakupy, jeszcze przed chwilą
spoczywające bezpiecznie w brązowych torbach.
Gdy
pierwszy raz spotkałam Tristan'a, sądziłam, że to typ człowieka, który nie
przejmuje się zupełnie niczym. Mówi, to co mu ślina na język przyniesie i
raczej nie myśli, że owe słowa mogą kogoś urazić. Ponadto myślałam również, iż
blondyn nie przejmuje się błahostkami i zazwyczaj macha na wszystko ręką. A w
tej chwili? W tej chwili go coś naprawdę przycisnęło. I tym "czymś" okazała
się być ciemnowłosa piękność z zakupami na ziemi.
-Daj spokój, naprawdę nic się nie stało.- Odparła
rozkojarzona dziewczyna, która również kucnęła i próbowała włożyć okrągłe bułeczki do woreczka
foliowego, bo te poturlały się w każdy kąt windy.
Swoją
pomoc zaoferowała również reszta naszej paczki, wyłączając z niej mnie. Z
chęcią poschylałabym się po mleko, czy inne produkty spożywcze, ale ciężko mi
było to zrobić z wózka.
Po
krótkiej chwili dziewczyna mogła kontynuować swą wyprawę do pokoju hotelowego,
z nieco rozgniecionymi zakupami, znajdującymi się w pogniecionych torbach. Na
pożegnanie mruknęła tylko ciche "dziękuję" i zniknęła za lewym rogiem
korytarza.
Tristan
cały czas nieruchomo stał w przejściu, wpatrując się w pustkę, którą zostawiła
po sobie nieznajoma piękność. Ocknął się dopiero wtedy, gdy drzwi od windy się
za nami zamknęły i zaczęliśmy jechać w dół.
-No, Tristan... Wzięło cię.- Zaśmiała się
Maggie.
-C-co
mnie wzięło?- Zapytał od razu, potrząsając głową i zerkając z oburzeniem na
koleżankę.
-Słuchaj, mój drogi. Nas- kobiet- nie
oszukasz. Wyczujemy smród zauroczenia na kilometr. Nawet jeśli strzałą Amora
były rozbite jajka czy rozlane mleko.- Wyjaśniła czym prędzej.
Wszyscy
zaczęliśmy się śmiać. Wszyscy... Oprócz Tristan'a. Miał zupełnie taką samą minę
jak wtedy, kiedy dostał od Liberty w twarz.
-Miłość rośnie wokół nas...- Zanuciła
jasnowłosa, przyglądając się mi uważniej i unosząc brew do góry.
Po moich
plecach przeszły nieprzyjemne ciarki. Znałam ten wzrok. I nie chodziło tutaj
wcale o to, że dziewczyna była głodna i zastanawiała się nad tym, co serwują w
hotelowej restauracji. Chodziło tutaj o coś więcej... Coś, co mówiło "w
naszym zgromadzeniu nie tylko Tristan został porażony strzałą Amora".
***
***
Cześć!
Przepraszam, że tak długo musieliście czekać na rozdział, ale
chciałam skorzystać z wakacji i zrobić coś, na co nie miałam czasu przez długi
rok szkolny. Od października jednak nie będzie lepiej, jeżeli chodzi o moją
aktywność w pisaniu. Rozpoczynam studia, mam mnóstwo dodatkowych zajęć i nie
wiem czy znajdę czas na skrobnięcie czegokolwiek.
Mimo tego będę się naprawdę starała, żeby coś tutaj jeszcze
dodawać.
Buzi!
Awww... cudo ^^
OdpowiedzUsuńWarto było czekać, bo roździał jest genialny <3
tak bardzo kocham to ff
OdpowiedzUsuńMam nadzieje ze znajdziesz trochę czasu bo idzie ci świetnie!! xx
OdpowiedzUsuńJejku...*__*
OdpowiedzUsuńŚwietnie ci wyszedł ten roździał :)
Zdecydowanie warto bylo poczekać ten czas. Rozdzial cudowny. Najlepszy na świecie, tak samo genialny jak wszystkie pozostałe
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam do mnie
szpiegostwo-poplaca.blogspot.com
zajebisty rozdział ♥ ♥ ♥ *,* troszkę mało sie dzieje ale jest super! czekamy i życzymy dobrej weny :*
OdpowiedzUsuńKurcze... nwm co napisać. Kopara mi opadła z wrażenia. Generalnie twój ff jest najlepszy, nigdy takiego nie czytałam. Mam nadzieje, że Lennon uda się w końcu z Bradem i będzie mogła stanąć na własnych nogach. Życze weny :)
OdpowiedzUsuńjeeej Kocham to nie mogę się doczekać kolejnych rozdziałów ^^
OdpowiedzUsuńJest świetny hihi Tris się zakochał hihi
życzę weny
Genialny!!
OdpowiedzUsuńCzekam na nexta :)
Ledwo zdążyłam przeczytać i już chcę nowy rozdział, jeju, uwielbiam Cię, czekam na ciąg dalszy. x
OdpowiedzUsuń+ Nominowałam Cię do Liebster Award! http://unforgettable-fanfic.blogspot.com/2014/09/liebster-award-x2.html
cudowna! po prostu cudowna. Powodzenia w pisaniu i oczywiście na studiach. :)) Mam nadzieje ze o nas nie zapomnisz i co jakiś czas bedziesz coś wrzucała. ;))
OdpowiedzUsuń