9 września 2014

{16} jesteś moją własnością

Jako, że nie mieliśmy czym wrócić, wujek Margaret musiał nam również pożyczyć pieniądze na pociąg. Czuliśmy się tak źle, jak tylko można się było czuć. Przez całą drogę powrotną James zastanawiał się, jak powie rodzicom, że ich samochód stoi dwie godziny stąd, gdzieś w lesie, cały w robakach i błocie. Tristan wymyślał przeróżne wymówki- a jedna była głupsza od drugiej. Pomińmy już te wszystkie przesiadki z pociągów do taksówek i autobusów.
Po pięciu męczących godzinach wreszcie ujrzeliśmy znajomy domek babci Bradley'a. Miejsce, z którego dwa dni temu wyruszaliśmy do Leeds. Każdy z nas odetchnął z ulgą i ruszył wolnym krokiem w stronę drzwi.
Nagle- ni z tego, ni z owego, przed nami wyrosła sylwetka dobrze znanej, czarnowłosej dziewczyny.
-Cześć!- Zaszczebiotała Libby, która właśnie wysiadła z czarnego samochodu i rzuciła się Bradley'owi na szyję. Później oczywiście przywitała się również soczystym buziakiem z Margaret. -No i jak było? Załatwiliście coś?- Zapytała, uroczo się uśmiechając. Przy okazji zmierzyła mnie i Lissandrę wzrokiem, który mówił "lepiej stąd spadajcie, bo chcę pobyć ze swoim chłopakiem sama".
-Pomijając przeciwności losu wszystko minęło w porządku. Mieliśmy naprawdę dobrą ekipę, która wspierała siebie na każdym kroku. -Odpowiedział spokojnie loczek, posyłając nam dłuższe spojrzenie, połączone z promiennym uśmiechem.
Przygryzłam dolną wargę, odwzajemniając ów pozytywny grymas na jego buzi.
-W porządku?! Już nie spotkałem czarnowłosej piękności, która zrobiła jajecznicę w windzie. I ty sądzisz, że wszystko minęło w porządku?...- Wtrącił się Tristan, który wydawał z siebie takie żałosne jęki, że nawet mnie się serce krajało.
Oczywiście- wszyscy zapomnieli o zepsutym samochodzie, nocowaniu w wilgotnej stodole, kupnie roweru, przejażdżce traktorem i sianie we włosach.
Wzruszyłam ramionami. Jedyne, o czym aktualnie myślałam, to było łóżko. Moje, miękkie łóżko, które nie równało się z luksusowym posłaniem w hotelu w Leeds. 
-Jesteśmy padnięte. Będziemy już iść do domu. Widzimy się niedługo, tak? - Lisa przysunęła wózek do siebie i położyła swoje dłonie na mych ramionach.
Chłopaki pożegnali się z nami zwykłym "cześć" czy machaniem ręką. Obejrzałam się jeszcze za siebie i zauważyłam, że oni również ruszali w swoje strony, nie zajmując czasu Simpson'owi.
Akurat wtedy, kiedy przechodziłyśmy obok ściany domu, która znajdowała się od strony salonu, Liberty wraz z loczkiem usiedli na kanapie. Okno było uchylone i każde, nawet najcichsze słowo wypływało na zewnątrz, docierając do naszych uszu.
-Bradley. Muszę z tobą porozmawiać. Chodzi o te twoje nowe koleżanki. - Usłyszałyśmy cichy głos Liberty.
-Ćśś. Czekaj.- Mruknęła do mnie Lisa, która zatrzymała się pod oknem salonu,  w którym się znajdowali.
-Martwię się o ciebie. Skupiasz całą swoją uwagę na nich. Ponadto jak możesz zadawać się z oszustkami? Wiesz, że Lennon jest biedna i kradnie w sklepie? Ten wózek to idealna przykrywka, żeby nikt się nie zorientował!- Opadła mi szczęka. Po prostu... Miałam ochotę wparować tam jeszcze raz i rzucić się na nią z pazurami. -A ta ruda... Szkoda słów. Mam nadzieję, że jeszcze nie wcisnęła ci narkotyków? Przecież mógłbyś stracić głos już na zawsze!
Dalej nie chciałyśmy już tego słuchać. Lissandra prychnęła niczym rozzłoszczona kocica i ruszyła na podjazd, gdzie stał czarny samochód.
-Lisa? Gdzie ty do jasnej cholery idziesz?- Niemalże wykrzyczałam, gdy Lissandra wyciągnęła z torebki scyzoryk swego ojca. Ostrze błysnęło złowrogo w słońcu.   -Od kiedy nosisz w swojej torebce TAKIE przedmioty?- Zapytałam ze zdziwieniem, ruszając wózkiem po chodniku, który prowadził do pojazdu, beztrosko stojącego sobie obok garażu.
-Przymknij się, Lennon. -Matko, Lisa chyba po raz pierwszy odezwała się do mnie w ten sposób. Pokręciłam z niedowierzaniem głową, marszcząc brwi.
-Czekaj... Co ty chcesz zrobić?- Zerknęłam w panice na okno od salonu, w którym znajdował się Bradley oraz Liberty.
Przyjaciółka wzruszyła ramionami i wyszczerzyła się do mnie, chwytając uchwyt scyzoryka tak mocno, że białe knykcie poczęły prześwitywać jej przez cienką skórę.
-Liberty nie ma prawa mówić o nas takich rzeczy. -Powiedziała tylko, kucając przy oponie czarnego samochodu i z całej siły wbiła ostrze w czarną gumę, gdzieś przy feldze.
-Boże, jesteś pewna, że to samochód Liberty?- Wlepiłam ciemne tęczówki w szybę. Cholernie bałam się, że zaraz wyjdą z domu i przyłapią nas.
-Oczywiście. Przyjechała nim. Z resztą... Co mnie to obchodzi czy to jej własność, czy może jej rodziców. Ważne, że nie będzie miała jak pojechać na randkę. I pewnie dostanie w domu ochrzan, że jeździła jak idiotka.
Powietrze automatycznie wydostało się na zewnątrz, rozsiewając wokół charakterystyczny, syczący dźwięk. Finnigan zaśmiała się nerwowo, zamykając ostrze i ponownie się uśmiechając. Wyglądała niczym mała, zdesperowana psychopatka.
-Dobra, Brad. Spotkamy się na miejscu.- Gdy usłyszałam szczęk otwieranych drzwi oraz charakterystyczny głos Liberty, zamarłam. Spojrzałam na Lissandrę, która była blada niczym ściana.
-O kurwa! Spierdalamy!- Lisa schowała scyzoryk do torebki i chwyciła mój wózek, aby w jednej sekundzie go wykręcić i zniknąć za ścianą domu babci Bradley'a. Nie wiedziałam co się działo. Serce biło mi w gardle, skutecznie zagłuszając rozmowy naszych znajomych.
-Co to do kurwy nędzy ma znaczyć?!- Usłyszałam piskliwy krzyk Liberty, który rozniósł się po całym osiedlu.  Tupot jej szpilek niebezpiecznie nasilał się. Szła w naszą stronę. Szła...
-Wiedziałam! - Wybuchła w końcu, przyłapując mnie i Lisę ze scyzorykiem w dłoni. -Mówiłam, żebyś się z nimi nie zadawał. Przecież to prostaczki. Popatrz jak mnie potraktowały. -Syczała przez zaciśnięte zęby, odgarniając ciemne włosy na plecy.
-Lennon... Lisa... Co wy...?- Wymamrotał Bradley, spoglądając na nas z otwartą buzią.
Czułam się fatalnie. Już nie chodziło o Liberty. Zależało mi na Bradley'u i nie mogłam patrzeć na jego wielkie, czekoladowe, pełne wyrzutu oczęta.
-Ja... Ja...- Zaczęłam, ale głos zatrzymał mi się w przełyku. Łzy natychmiastowo napłynęły mi do oczu. Dolna warga niebezpiecznie zadrżała, a palce zacisnęły się na delikatnym materiale bluzki.
-Zawiodłem się na was. Myślałem, że jesteście inne. Jak mogłyście?- Wyszeptał, marszcząc brwi.
-A ty, Brad? Jak mogłeś słuchać tych wszystkich głupot o nas? Jeszcze przed chwilą, w salonie? Proszę bardzo- wybieraj sobie pomiędzy oczernionymi przyjaciółmi, a tą sztuczną mordą!- Wypaliła Lissandra, nie mogąc już dłużej wytrzymać.
Rudowłosa niebezpiecznie zbliżyła się do dziewczyny Simpson'a i wycelowała w jej szyję czubkiem scyzoryka, którego ostrze wystrzeliło ze skrytki.
-To wariatki! Skończ z nimi natychmiast!- Jęknęła przeciągle Liberty, chowając się za plecami chłopaka.
 Byłam obok tego wszystkiego. Niby w centrum całej kłótni, a jednak głosy kłótni odbijały się od mojej czaszki echem- niczym wspomnienie. Puste, bezsensowne... Takie, które chcemy zamazać i nigdy do niego nie wracać.
Z dziwacznego stanu wyrwało mnie szarpnięcie Lisy- czym prędzej odsunęła mój wózek, popychając go w stronę ulicy. Odwróciłam głowę do tyłu, rzucając ostatnie spojrzenie Bradley'owi. Przytulał Liberty i wpatrywał się w naszą dwójkę pustymi, beznamiętnymi tęczówkami.
Dzień nie chciał się skończyć. Nie dość, że cały czas myślałam o przebitej oponie i Bradley'u, to jeszcze miałam wybrać się na rehabilitację. Pożegnałam się czym prędzej z Lisą i powiedziałam, że zobaczę się z nią jutro, bo dzisiaj już nie będę miała siły na jakiekolwiek pogaduszki. Matka miała zawieźć mnie do Londynu i wysadzić przed szpitalem. Podobno sama chciała załatwić jakieś swoje ważne sprawy w centrum, więc gdy tylko podjechałyśmy pod znajomy, biały budynek, pomogła mi wysiąść z samochodu, przypinając mnie do wózka, ucałowała w czoło i odjechała, machając do mnie ręką.
Westchnęłam ciężko. Pewnie rehabilitantka będzie pytała, dlaczego mam jeszcze gorszy humor, niż zazwyczaj. Nie miałam ochoty rozmawiać z nią na ten temat. Już miałam jechać do przodu, gdy nagle usłyszałam za swoimi plecami nieznajomy, chłodny głos.
-Jesteś moją myślą zakazaną...
Później poczułam okropny ból w skroniach i straciłam przytomność.
...
Otaczała mnie zupełna ciemność. Nawet gdy otworzyłam oczy, nie mogłam dokładnie ocenić, w jakim miejscu się obudziłam. Miałam wrażenie, że ktoś z całej siły uderzył mnie w głowę. I bynajmniej nie było to zwykłe popieszczenie mojej szczęki pięścią. Zupełnie tak, jakby niezmiernie zdenerwowany przedstawiciel mojego gatunku zamachnął się cegłą i wycelował idealnie- w sam środek mojego delikatnego czoła. Uniosłam ręce, aby dotknąć przyozdobionych kropelkami potu skroni i  je rozmasować. Sądziłam, że to pomoże- choć przez chwilę. Zamiast tego natrafiłam na wyraźną skazę, której nie powinno być. Po opuszkami długich palców poczułam lepiącą się ciecz, która zdążyła już zalepić brwi oraz spaść na brodę. Zjechałam na mokry policzek,  a następnie wytarłam oczy, których rzęsy aktualnie walczyły z ropą zmieszaną z krwią, zbierającą się od wewnętrznej strony białej gałki. Mrugnęłam parę razy, desperacko skacząc tęczówkami po otaczającej mnie nicości. Ból głowy był na tyle intensywny, że każdy, nawet najmniejszy ruch, musiał zostać podkreślony moim głuchym syknięciem tudzież stęknięciem.  Nie miałam wystarczająco dużo siły, aby podnieść się z czegoś, na czym aktualnie leżałam. Jedynie przekręcałam głowę na wszelkie możliwe strony, powoli przywołując rysy szczelnie zamkniętego pomieszczenia. Za wszelką cenę chciałam przypomnieć sobie, jak się tutaj znalazłam, jednakże w mojej głowie panowała pustka porównywalna do smolistej otchłani, aktualnie mnie otaczającej. Mogłam utożsamić się z pomieszczeniem, w którym leżałam. Było równie obrzydliwe i obskurne, co moja teraźniejsza sylweta, co chwilę pieszczona bólem, przepływającym przez kość ogonową, kręgosłup, a następnie trafiającym drogą okrężną do nosa i zatok. Próbując wziąć głębszy oddech, dusiłam się fetorem, unoszącym się w powietrzu. Było tu cholernie duszno. Zupełnie tak, jakby nikt nie wietrzył owego tajemniczego miejsca przez wieki. Albo zabijał tutaj niewinne zwierzątka i zostawiał ich zwłoki gdzieś w kącie.
Spięłam mięśnie u nóg, jakoby chcąc się upewnić, czy rzeczywiście wszystko znajdowało się na swoim miejscu. Większych obrażeń chyba nie odniosłam, pomijając te cholerne bóle, bawiące się moim układem nerwowym. Ściskając tajemniczy materiał, na którym leżałam, próbowałam unieść się do góry. Nie mogłam wytrzymać w tym cholernym smrodzie, który dostawał się do mojego mózgu, powodując jeszcze większe cierpienie i utrudniając mu funkcjonowanie. Ściskając mięśnie brzucha i opierając się na otwartych, nieco podrapanych dłoniach, uniosłam górną partię ciała. Materac, leżący na mokrej ziemi niebezpiecznie zaskrzypiał.
-Już wiesz kim jesteś? Jesteś moją własnością. Nikt mi już ciebie nie odbierze. -Przerażającą ciszę przeciął znajomy głos. W jednej chwili wszystko sobie przypomniałam. Powrócił obraz jasnych, niemalże białych tęczówek Anthony'ego oraz jego ostatnie słowa, które później niosły nieokreślony ból, spowodowany ogłuszeniem mnie: "Jesteś moją myślą zakazaną..."
-Będziesz tylko moja. Tylko moja, słyszysz?- Każde słowo, wyciekające z jego parszywych ust, docierało prosto do mojej obolałej głowy. Obraz nadal mi się rozmazywał, ale już wyraźnie widziałam jego sylwetkę, jakby jaśniejącą wśród czarnej otchłani pomieszczenia, w którym się znajdowałam.
Próbowałam unieść się do góry i stąd jak najszybciej uciec... Choćby doczołgać się do drzwi, cokolwiek, byle znaleźć się z daleka od tego psychola. Nie wiedziałam co tak naprawdę chce zrobić. Zabić mnie? Zgwałcić? A może zachować jako królika doświadczalnego, który będzie musiał przyjmować każdą kolejną torturę z obojętnością wymalowaną na twarzy?
-Proszę... Puść mnie...- Jęknęłam przez łzy, wlepiając podkrążone oczy w jego lico.
Zaśmiał się donośnie, a jego równie jadowity śmiech odbił się po ścianach pustego, ciemnego pokoju. Ruszył powoli w moją stronę, opierając zgrabne dłonie na biodrach i spojrzał na mnie z góry, prześwietlając poranioną sylwetkę swoimi zimnymi, pełnymi nienawiści, białymi tęczówkami.
Gdy kucał, zmrużyłam oczy z całej siły, napinając wszystkie mięśnie w obawie, że uderzy mnie jeszcze raz. Tak cholernie bałam się śmierci...
-Teraz? W takiej chwili? Nie pozwolę ci uciec. -Wyciągnął dłoń w moją stronę, a ja automatycznie odwróciłam głowę. Chwycił poobijany podbródek, zmuszając do ponownego nawiązania kontaktu wzrokowego. Zachłystnęłam się powietrzem, poczynając się telepać niczym osika. Nie mogłam patrzeć w te chore, sadystyczne oczy. Nie mogłam znieść jego dotyku. Palce Anthony'ego przepalały moją skórę, tworząc kolejne, niewidoczne tym razem rany, które będą goiły się o wiele dłużej, aniżeli te otwarte, sączące się kroplami krwi.
-Czekałem pięć miesięcy na ten moment. Pięć cholernych miesięcy, rozumiesz?- Ścisnął moje policzki, zatrzymując palce na delikatnie odciskających się zębach. Uniósł moją głowę na tyle, że musiałam podeprzeć się lewą ręką, aby nie upaść głową na zimny beton. Ostry prąd przeszedł mój nieprzystosowany jeszcze kręgosłup, który aktualnie wygiął się w nienaturalny sposób i próbował z całych sił utrzymać ciężar ciała. Syknęłam przez zamknięte usta, wciągając gwałtownie powietrze.
-J-jakich pięć miesięcy? O czym ty mówisz?- Wyszeptałam, gdy nieco rozluźnił żelazny uścisk dłoni na mojej twarzy. 
-26 luty. Dzwonek. Koniec lekcji, godzina czternasta, sekund trzydzieści. Właśnie wychodzisz ze szkoły, deszcz siarczyście siąpi z nieba, powodując, iż ich struktura nie jest przystosowana do szalonych rajdów zwykłym samochodem osobowym. Zapinasz kurtkę, otulasz się szalikiem, spoglądasz z uśmiechem na Lissandrę, mówisz coś do niej, poprawiając białe sznureczki od słuchawek...- Wsłuchiwałam się w jego słowa, coraz szerzej otwierając buzię. Pamiętał wszystko. Kojarzył każdy szczegół tego parszywego dnia, przez który moje życie wywróciło się do góry nogami. Wstrzymałam oddech, zwolniłam akcję serca do minimum, aby bez problemu usłyszeć kolejne dźwięki, układające się w przerażającą melodię, którą napisał sam Szatan. -Zapalam silnik samochodu, odliczam kolejne sekundy, jestem coraz bardziej zdesperowany, aby ruszyć z impetem na chodnik. Nie musiałem. Czternasta jeden, podchodzisz do końca chodnika, nie rozglądając się, czy przypadkiem ktoś z oddali nie nadjeżdża. Wchodzisz na ulicę. -Zatrzymał się przez chwilę, gdyż musiał wziąć głęboki wdech. Oblizał usta. -Dodaję gazu, modląc się w duchu, żebym trafił idealnie, w sam środek, jednakże nie turbując cię zbytnio. Krzyk Lisy odbija się w moich uszach, zapamiętuję jej rude włosy, jej przerażoną twarz, plamę krwi, w której próbuje cię uratować. Była tak przerażona, że nawet nie spojrzała na samochód i nie ujrzała mnie za kierownicą, wiesz? Odjechałem z miejsca wydarzenia. Nikt mnie nie rozpoznał. Nikt nie pamiętał szarego, bezbarwnego Anthony'ego O'Neil'a. - Mówił to wszystko straszliwie szybko, jakby go ktoś gonił.  Błądził białymi oczami po pomieszczeniu, gestykulując obficie i odliczając kolejny moment, który idealnie zaplanował. - Później to był tylko moment, żeby po tragedii wesprzeć załamaną Lise, która miałaby stracić swoją bratnią duszę. I tym właśnie zbliżyć się do ciebie, ma słodka muzo... - Tutaj wyraźnie zwolnił, wycedzając każde słowo osobno, jakby rozkoszował się tą chwilą.
-Ty...- Warknęłam, czując, jak krew burzy mi się w żyłach. W jednej chwili zapomniałam o bólu, który pieścił mój kręgosłup. Nie zastanawiałam się również nad świeżą raną na czole, przechodzącą przez łuk brwiowy i ciągnącą się aż do policzka. -Ty skurwysynie...
-Lennon, ja musiałem to zrobić! Nie zauważałaś mnie na korytarzu, traktowałaś jak powietrze. Odwracałaś się ode mnie, gdy tylko próbowałem wyłapać twój wzrok. - Spojrzał na mnie ze zdziwieniem, wzruszając ramionami. Natychmiastowo złagodniał, starając się jakoś wytłumaczyć swoje stanowisko. To był jakiś pieprzony żart.
-Ty pierdolony skurwysynie...-Powtórzyłam, zaciskając ręce w pięści.
-Ja cię kocham! Musiałem coś zrobić! Musiałem cię mieć tylko dla siebie!- Klęknął przede mną, wyciągając dłonie w moją stronę. - Błagam, zostań ze mną. Nie przeżyję bez ciebie. Jesteśmy dla siebie stworzeni...Dwa wadliwe egzemplarze, których nikt nie zrozumie...
Nie wiedziałam, co tak naprawdę mam powiedzieć. Nie chciałam powtarzać pustych słów, tak po prostu rzucanych na wiatr. Tym razem naprawdę miałam go ochotę zabić. Gdyby obok mnie znajdowała się jakaś cięższa cegła, albo coś ostrego... Już dawno padłby na podłogę, topiąc się we własnej krwi. Zamordowałabym go ze szczególnym okrucieństwem. Wyżyła się na jego sylwetce za te wszystkie świństwa, które mi zrobił. Za te wszystkie cholerne wiadomości, przez które bałam się wyjść sama z domu. Za to, że zniszczył mi życie, które już nigdy nie będzie takie samo.
Automatycznie zrobiło mi się gorąco, choć mój kark został oblany zimnym potem, który również pojawił się na czole i policzkach. Podniosłam się do góry, wydając z siebie głuchy okrzyk, a następnie wyrzuciłam dłonie do przodu, strzepując wyciągnięte kończyny psychola.
-Gardzę tobą. Jesteś nic nie wartym ścierwem. Nigdy cię nie pokocham. Nie jesteś wart na jakikolwiek szacunek za to, co zrobiłeś. -Wyszeptałam, przenosząc ciężar ciała na biodro i próbując podsunąć się kilkadziesiąt centymetrów dalej, w jakąkolwiek stronę pomieszczenia- byle dalej od Anthony'ego.
-W takim stanie nikt mi cię nie zabierze.- Zupełnie nie zrażony, podniósł się z ziemi i ruszył wolnym krokiem w  moją stronę, pozwalając mi się stopniowo przesuwać po podłodze, gdy już zczołgałam się z materaca. -Jesteś niepełnosprawna, zwyczajny przedstawiciel naszej rasy nie będzie mógł na ciebie spojrzeć. Będą się bali odpowiedzialności, pracy i szczerości. Tylko ja potrafię ci to wszystko zapewnić. Musisz tu ze mną zostać.
Przesuwałam się do ściany, znajdującej się na przeciwko mnie, wbijając paznokcie w wilgotny beton i spinając mięśnie karku, żeby mogły ciągnąć moją sylwetę. Czułam, jak wszystkie nerwy poczynają się urywać, jak każda komórka mego ciała zaczyna krzyczeć, że nie wytrzyma takiego obciążenia... Z drugiej strony musiałam się ratować. Musiałam walczyć o życie. Boże...  Jeszcze tylko chwila. A może to zły sen i zaraz się z niego obudzę?
Kroki Tony'ego, który ponownie zbliżył się do mnie, ponownie przerwały ciszę, mieszaną moimi żałosnymi i pełnymi wysiłku jękami i tłumionymi okrzykami.
-Zostaniesz tutaj.- Ton w jego głosie ponownie się zmienił. Nieprzewidywalność u tego osobnika była na najwyższym poziomie. - Nie będę prosił po raz drugi. -Wycedził przez zaciśnięte zęby. Pochylił się nade mną na tyle, że mogłam poczuć jego gorący oddech nad swoim uchem. Byłam zmęczona. Moje ręce odmawiały mi posłuszeństwa, choć nadal desperacko próbowały pociągnąć mnie do wyznaczonego miejsca. Wyciągnęłam prawą dłoń przed siebie, umieszczając ją jak najdalej. Przygryzłam dolną, wyschniętą wargę. W mojej jamie ustnej rozlał się znajomy, rdzawy smak krwi.
Anthony ujął mój kosmyk włosów, wijący się gdzieś pod mokrą brodą i założył mi go czule za ucho. Zablokowałam jego działanie ramieniem, spinając mięśnie.
-Zostaw mnie.- Wystękałam, spoglądając po raz ostatni w jego oczy.
Mogłabym przysiąc, że jasna barwa tęczówek gdzieś dawno znikła. Granat zalał źrenicę, niemalże stapiając się z nią w jedność. Oczodoły stały się jeszcze bardziej wyraźne, sine, a kości policzkowe niebezpiecznie zadrgały, świadcząc o gwałtownym ruchu jego uzębienia, które zatrzeszczało niebezpiecznie, pocierając o siebie.
Nawet nie zauważyłam, jak jego wstrętne łapsko złapało za moje włosy i z całej siły pociągnęło do siebie. Skóra mojej głowy płonęła żywym ogniem. Przed oczami zrobiło mi się biało. Wydałam z siebie przeraźliwy okrzyk, który rozlał się aż po podbrzuszu. Zatrząsł mną niczym szmacianą lalką, z którą mógł zrobić wszystko. Dokładnie tak- wszystko. Byłam bezbronna. Nic nie mogłam zrobić, a nawet jakbym próbowała, to moje działanie zakończyłoby się pewną , z góry zaplanowaną, klęską.
-W takim razie zabawimy się inaczej...- Wyszeptał prosto do mojego ucha, a następnie przygryzł  jego płatek z całej siły. Szarpnęłam się gwałtownie, co było złą opcją, gdyż poczułam, jak delikatna skóra, znajdująca się w tamtym miejscu, przerywa się bezproblemowo, tworząc nową, świeżą ranę, z której poczęła wypływać krew. Zapiszczałam. Moje ciało ogarnęła kolejna fala rozpaczy. Czarnej rozpaczy, której nie mogłam się już pozbyć. Byłam skazana na obecność tego psychola w ostatnich chwilach mojego życia. Nie chciałam kończyć w taki sposób. Pragnęłam odejść w towarzystwie ważnych dla mnie ludzi.
Opadłam bezsilnie na mokry beton, przysuwając dłoń do uprzednio skrzywdzonego miejsca. Posoka przeciekała mi przez palce, przesuwając się po szyi, a następnie wtapiając w kołnierz jasnej bluzki. Skuliłam się niczym kot, przysuwając klatkę piersiową do nieruchomych nóg. Złapałam rękami kolana, próbując opanować torsje, targające moim ciałem. Poczułam zapach krwi, od którego zrobiło mi się niedobrze. Za jakie grzechy  tak cierpiałam? Czy Bóg naprawdę mnie nienawidził? Gdzie był aktualnie Bradley? Wybaczy mi? Co się działo z Lissandrą oraz resztą chłopaków? Nawet nie wiedzieli o tym, że nie wróciłam z rehabilitacji... Dowiedzą się dopiero wtedy, gdy policja znajdzie moje martwe ciało. 

5 komentarzy:

  1. OMG! To jest genialne... Zazwyczaj słowa wychodzą ze mnie samoistnie, a teraz brakuje mi ich. Po przeczytaniu twoich roździałów zatkało mnie. Ty już dawno powinnaś napisać swoją własną książke !!
    ~Weronika

    OdpowiedzUsuń
  2. O Boże,O Boże,O Boże..tylko tyle mogę powiedzieć,już dawno uważałam to opowiadanie za genialne,ale teraz przebiłaś samą siebie,błagam Cię nie kończ tego tak szybko,Kocham!!

    OdpowiedzUsuń
  3. OMG! Takie cudowne, ale i masakrycznie! Dlaczego ty jej robisz tyle krzywdy, co?! Nie, tak serio to niczego nie zmieniaj, pisz tak genialnie dalej! I wgl kocham Ciebie i Twoje opowiadanie<3<3<3 Jesteś najlepsza!<3

    OdpowiedzUsuń
  4. jeeej cuuudownie tak szybko dodawałaś te kilka ostatnich rozdziałów że nawet nie zdążyłam zacząć jednego już był drugi ^^

    lece czytać next

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie moge przeczytać 17 rozdziału...o co chodzi?!

    OdpowiedzUsuń