Był
środek nocy. Po dosyć ciężkich i jakże długich godzinach nagrywania kolejnego
cover'u na youtube, położyłem się trochę wcześniej spać, aby na drugi dzień nie
zachowywać się niczym zombie z planu "The Walking Dead". Chłopaki już
i tak na mnie narzekali, że notorycznie spóźniam się na próby i tracę
jakiekolwiek chęci na tworzenie nowych piosenek. Z jednej strony mówili, iż mnie
rozumieją, ale z drugiej... Widziałem te krzywe spojrzenia, rzucane w moją
stronę i ciche westchnięcia, przepełnione goryczą i żalem. Racja, zespół był
równie ważny co i życie prywatne, ale cały czas myślałem o Lennon. Ta
dziewczyna zaprzątała mi głowę bardziej niż Liberty. Z tego właśnie powodu
czułem się fatalnie- zupełnie tak, jakbym zdradzał swoją ukochaną, choć tak
naprawdę nikt nie mógł mi tego zarzucić. Czyżby Lenn stała się dla mnie
najważniejsza?... Ciężko to było stwierdzić po paru miesiącach znajomości.
Libby znałem od małego. Wychowywaliśmy się razem i spędzaliśmy całe dnie ze
sobą. Nasza znajomość rozkręcała się dopiero teraz, kiedy jeszcze uczyliśmy się
w liceum i czekał nas bal ostatnich klas. Pytanie tylko czy... Czy ta relacja
nadal miała sens, skoro u jednej z połówek uczucie powoli wygasało?
No i
właśnie wtedy, kiedy sądziłem, że wszystko powoli zaczyna się układać, moja
dziewczyna powiedziała mi całą prawdę o Lennon i Lisie. Byłem w totalnym szoku.
Nie spodziewałem się, że te dwie dziewczyny, które tyle z nami przeszły w
Leeds, będą zdolne do czegoś takiego. Ponadto cały czas przed oczami miałem
scenę, podczas której Lennon zaczyna płakać, a Liberty krzyczy na nią i ma
pretensje o przebitą oponę. Potrzebowałem spokoju. Spokoju od tego przeklętego
dnia. Zbyt dużo rzeczy jak na mój słaby organizm.
W
ciepłym łóżku wylądowałem o godzinie dwudziestej. Niemalże od razu odpłynąłem,
zostając pochłonięty przez czarną otchłań Krainy Snów. Ocknąłem się dopiero
wtedy, kiedy moja komórka niebezpiecznie zawibrowała na komodzie, znajdującej
się obok łóżka. Otworzyłem jedno oko, a następnie drugie, rozglądając się
nieprzytomnie po pokoju. Nie podnosząc się z poduszki, wyciągnąłem rękę po
telefon i odchrząknąłem, przeklinając w myślach osobę, która do mnie
zadzwoniła.
-H-halo?- Wymruczałem do słuchawki,
przecierając dłonią twarz.
-Bradley! Ty głupi palancie!- Wykrzyczał
znajomy głos z drugiej strony słuchawki. Co jak co, ale nikt nie chciałby się
dowiedzieć o pierwszej w nocy, że jest "głupim palantem". Podniosłem
się z łóżka, opierając plecy o ścianę i usiadłem po turecku. Oczy same mi się
zamykały i straszliwie ciężko było mi myśleć, któż to taki wydzwania do mnie o
późnej porze.
-Kto mówi?- Zapytałem, powstrzymując
ziewanie przyłożeniem dłoni do ust. Podrapałem się po głowie, rozczochrując
ciemne pukle włosów jeszcze bardziej.
-No jak to kto? Lisa!- Wrzasnęła
dziewczyna. Głos jej się zaczął łamać. Zmarszczyłem brwi, oczekując kolejnych
informacji, które mogłyby wytłumaczyć tak późny telefon.- Kurwa, Bradley! Zabiję cię! Zabiję cię własnymi rękami! Lennon
zniknęła, rozumiesz? A to wszystko twoja wina! Twoja, słyszysz?! I tej twojej
pierdolonej dziuni, która nagadała ci kłamstw!- Te słowa zadziałały na mnie
jak wiadro lodowatej wody. Odrzuciłem białą kołdrę na bok i od razu podniosłem
się z materaca, łapiąc się wolną ręką za głowę. Rozejrzałem się po podłodze, na
której leżały porozrzucane ubrania. Miałem ochotę wyjść z domu w samych
bokserkach, aby tylko natychmiastowo odnaleźć Cartwright. Jutrzejsze romantyczne
spotkanie z Sheard w kawiarni straciło swoją wartość.
-Że... Że co? Mogłabyś mi to wszystko
wytłumaczyć na spokojnie?- Zapytałem, zapalając światło i chwytając nieco
zniszczone jeansy, które wisiały na krześle od komputera.
-Nie wróciła na noc do domu! Jej matka do
mnie dzwoniła i pytała się, czy Lennon przypadkiem nie zasiedziała się u
mnie... Ale kurwa, Brad, ona nawet wczoraj do mnie nie wstąpiła! Jechała sama
na tą cholerną rehabilitację. Boże... Dlaczego z nią nie poszłam, dlaczego! -Zacząłem
skakać po całym pokoju, próbując wcisnąć na swój tyłek spodnie.
-Czekaj, Lisa... Uspokój się. To nie ma
sensu. -Odsapnąłem dopiero wtedy, kiedy udało mi się zapiąć rozporek.
Przytrzymując telefon ramieniem, ruszyłem do szafki, w której trzymałem resztę
swoich ubrań. Drżącymi rękoma wyciągnąłem pierwszą lepszą czerwoną bluzkę i
założyłem, odrywając komórkę od ucha.
-Jak mam być spokojna! Moja przyjaciółka
gdzieś zniknęła! Jak ty to sobie wyobrażasz?!- Pisnęła Lissandra.
-Boże, nie krzycz tak, kobieto!- Złapałem
się za głowę, bo mój umysł nie zaakceptował takich wysokich dźwięków, jakie z
siebie wydała Finnigan. -Lisa, teraz ty
posłuchaj mnie. Jestem u babci. Właśnie się ubrałem, za pięć minut będę pod
twoim domem. -Rozłączyłem się, wsadzając komórkę do kieszeni spodni.
Nie
wiedziałem co robię. Czy środek nocy rzeczywiście był dobrą porą na
podejmowanie jakichkolwiek decyzji?
W środku
swojej głowy miałem pustkę. Cholerną, pieprzoną pustkę, żal do samego siebie i
Liberty.
Wyszedłem
z pokoju, starając się nie narobić hałasu. Moja babcia zapewne spała i nie
chciałem jej zrywać na nogi.
Wiedziałem
u kogo może być Lennon. I brzydziłem się tego, że posiadałem takie informacje.
Mój
kuzyn, Anthony O'Neil, od dziecka był jakiś inny. Ciotka z wujkiem sądzili, że
to normalne, a nawet niezwykłe, bo nie zachowuje się tak, jak reszta swoich
rówieśników. On ciągle powtarzał, że jest przeklęty. Że nikt nie chce się z nim
bawić, bo ma w sobie coś odpychającego. Tylko ja go rozumiałem i próbowałem
zajrzeć do jego dziwnego, nieco zmodyfikowanego świata. I wierzyłem w niego.
Naprawdę wierzyłem! Nawet wtedy, kiedy okazało się, że ma schizofrenię. Że jest
niepoczytalny. Że musi brać leki, bo inaczej nie będzie funkcjonował normalnie.
Odpędzając
od siebie najczarniejsze myśli, zbiegłem po schodach w dół, chwytając skórzaną
kurtkę i wychodząc cicho z domu. Ruszyłem pędem przed siebie- czarną ulicą,
którą oświetlały jedynie żółte lampy, znajdujące się po bokach. Nie zważałem na
kałuże, które rozbryzgiwały się na boki i moczyły mi nogawki.
-Bradley!- Przerażającą ciszę przeciął
krzyk Lisy. Zauważyłem jej ciemną sylwetkę, która również biegła w moją stronę.
Zwolniłem nieco i... Gdy znalazła się wystarczająco blisko, dostałem od niej w
twarz. Później tylko było gorzej- zaczęła bić mnie pięściami w klatkę
piersiową, płacząc przy tym na cały głos i krzycząc, że to moja wina.
-Ty cholerny dupku! Ty pieprzony dupku! Jak
mogłeś uwierzyć tej swojej dziuni w te wszystkie kłamstwa? Lennon przez ciebie
uciekła! Albo popełniła samobójstwo! -Nie przestawała na mnie wrzeszczeć.
W końcu
złapałem chude dłonie dziewczyny, odsuwając ją nieco od siebie. Z trudem mi to
przyszło, bo nadal okładała mnie jakbym był workiem treningowym.
-Spokojnie. Lisa, spokojnie! Daj mi to
wszystko wytłumaczyć!- Jakoś udało mi się przerwać jej wrzaski. Ścisnąłem
mocniej nadgarstki rudowłosej i natychmiastowo puściłem. -Chyba wiem gdzie jest Lennon.
Dziewczyna
zerknęła na mnie swoimi wielkimi oczami i otworzyła szeroko buzię, oczekując na
wyjaśnienie.
Tak
naprawdę nie wiedziałem od czego mam zacząć.
-Anthony się zakochał. I to nie byłaś ty,
Lisa.- Mruknąłem i spuściłem wzrok, żeby nie patrzeć na jej rozczarowaną
twarz.- Tu chodziło o Lennon. Nie
wiedziałem dlaczego spodobała mu się ona. Mówił, że się wyróżnia, bo jeździ na
wózku. Że jest taka sama jak on. Że będą do siebie pasowali. Ja miałem tylko
wybadać sprawę. Poznać twoją przyjaciółkę, dowiedzieć się czy kogoś ma. Sądziłem,
że wszystko będzie w porządku, ale sytuacja wymsknęła się spod kontroli. Nie
rozumiałem Tony'ego dlaczego podczas chodzenia z tobą, on cały czas mi nawijał
o Lennon. Chyba byłaś tylko przykrywką, żeby mógł się do niej zbliżyć.
Czułem,
jak w Lisie wzrasta niechęć do mojej osoby. Poczułem to również na swoim barku,
w który mi od razu przywaliła.
-Ty to wszystko wiedziałeś! Dlaczego nic nie
mówiłeś? -Zapytała, zmieniając ton w głosie na zupełnie inny, niż przed
chwilą.
-Zrozum, Anthony to mój kuzyn! Chciałem mu
pomóc. Przecież wiesz, że jest chory! Nie pomyślałem tylko o tym, że będzie
zdolny, żeby posunąć się do takiego czynu. -Zatrzymałem się na chwilę,
rozmasowując obolałe ramię i spoglądając na Lisę.- Że... Że zatrzyma Lennon na siłę.
-Co? Jak to na siłę? To znaczy, że on
przetrzymuje Lennon? Wiesz gdzie mogą być?- Lisa przestąpiła z nogi na nogę,
łapiąc się za głowę.
-Znam miejsce, w którym zwykle chował się
Anthony. Miejmy nadzieję, że się odnajdą i wszyscy ze spokojem wrócą do domu.- Wziąłem
głęboki wdech rześkiego powietrza i ruszyłem w głąb osiedla, machając Lisie
ręką, żeby pobiegła za mną.
Skrytka była
niczym innym, jak opuszczonym garażem z mnóstwem pomieszczeń. Owa baza
znajdowała się parę ulic dalej od domu mojej babci. Jej wielki budynek ujrzałem
już z oddali- bez problemu rozpoznałem również wybite szyby.
W środku
przywitał nas znajomy zapach benzyny i starości. Wyjąłem z kieszeni komórkę,
coby oświetliła nam fragment podłogi swoim wyświetlaczem. Ruszyliśmy w stronę
drugich drzwi, prowadzących do piwnicy.
-Chodź.- Wyszeptałem do Lisy, która przyczepiła
się do mojego ramienia. Była przerażona. Słyszałem jej przyspieszony oddech.
Cały czas drżała z przejęcia i płaczu. Bardzo martwiła się o Lennon.
Pokonałem
pierwszy stopień, odwracając się do tyłu i upewniając, czy Lissandra
rzeczywiście za mną podąża. Pociągała nosem, ale była dzielna.
W
połowie schodów usłyszałem płacz dziewczyny. Znajomej dziewczyny.
Przyspieszyłem, nie zważając na to, czy ktoś nas usłyszy, czy nie.
-Anthony! Zostaw ją!- Lisa przecięła
głuchy płacz Lennon. Wyminęła mnie, rzucając się w jej stronę. Słabe światło
delikatnie okalało sylwetkę mojego kuzyna, który siedział Lenn na brzuchu i
ciągnął ją za włosy. Ciemnowłosa była przerażona.
Nogi się
pode mną ugięły. Jak mogłem darzyć zaufaniem chorą osobę?
Podbiegłem
do nich, chwytając Tony'ego za bluzkę. Ścisnąłem pięści na jego klatce z całej
siły i popchnąłem na ścianę. Odwróciłem się do Lennon, nad którą już czuwała
przerażona Lisa.
-Co wy do cholery...?- Wrzasnął
rozzłoszczony O'Neil, próbując się podnieść. Na szczęście uderzenie o twardą
strukturę ściany nieco go ogłuszyło.
-Nie ruszaj się! Nie podchodź do nas!-
Wrzasnęła Lisa, poprawiając Lennon brązowe włosy, które przyczepiły się do jej
spoconego czoła.
Przykucnąłem
przed jej sylwetką i powoli, ostrożnie, uniosłem do góry. Była leciutka niczym
piórko i coraz słabsza. Nawet nie oparła się dłońmi o mój kark- zwisała
bezwiednie z ramion, opuszczając głowę i próbując otworzyć szerzej oczy.
-Dzwoń na policję, szybko!- Krzyknąłem do
Lisy i zacząłem biec do wyjścia. Musiałem jak najszybciej ją stąd zabrać. Przy
drzwiach odwróciłem się tyłem i popchnąłem je swoim bokiem. Przywitało nas
świeże powietrze i blask lamp na ulicy. Wybiegłem na trawnik, upadając z
Cartwright na kolana.
-Boże, Lennon... Ja przepraszam,
tak bardzo cię przepraszam. To wszystko moja wina.- Głos mi się łamał, a łzy już
dawno zaczęły lecieć ciurkiem po moich bladych policzkach. Trzymałem ją na
rękach- spoglądała na mnie swoimi wielkimi, ciemnymi oczami i otwierała usta,
żeby coś powiedzieć, ale nie mogła wydać z siebie żadnego dźwięku. Była słaba.
Czułem, jak powoli gaśnie w moich ramionach. Jak ciemność zabiera mi jej duszę,
ciało, umysł.
-Nawet po najgorszej burzy wychodzi słońce,
nie pamiętasz? - Wymamrotała, posyłając mi blady uśmiech.
Ująłem
twarz dziewczyny w swoje drżące dłonie i starłem słone łzy, które zatrzymały
się na jej jasnych policzkach. Nie odrywała ode mnie wzroku. Wpatrywała się
prosto w moje oczy, choć była tak zmęczona, że obserwowała mnie uważnie spod do
połowy przymrużonych powiek.
Wtuliłem
się w jej kruche, zmarznięte ciało. Rozbeczałem się niczym małe dziecko,
słysząc piskliwy dźwięk syreny policji, która już nadjeżdżała. Wszystko będzie
dobrze... Będzie dobrze.
jeeej genialnie
OdpowiedzUsuńzaraz zabiorę się za epilog