11 września 2014

{17} gdzie jest Lennon?

Był środek nocy. Po dosyć ciężkich i jakże długich godzinach nagrywania kolejnego cover'u na youtube, położyłem się trochę wcześniej spać, aby na drugi dzień nie zachowywać się niczym zombie z planu "The Walking Dead". Chłopaki już i tak na mnie narzekali, że notorycznie spóźniam się na próby i tracę jakiekolwiek chęci na tworzenie nowych piosenek. Z jednej strony mówili, iż mnie rozumieją, ale z drugiej... Widziałem te krzywe spojrzenia, rzucane w moją stronę i ciche westchnięcia, przepełnione goryczą i żalem. Racja, zespół był równie ważny co i życie prywatne, ale cały czas myślałem o Lennon. Ta dziewczyna zaprzątała mi głowę bardziej niż Liberty. Z tego właśnie powodu czułem się fatalnie- zupełnie tak, jakbym zdradzał swoją ukochaną, choć tak naprawdę nikt nie mógł mi tego zarzucić. Czyżby Lenn stała się dla mnie najważniejsza?... Ciężko to było stwierdzić po paru miesiącach znajomości. Libby znałem od małego. Wychowywaliśmy się razem i spędzaliśmy całe dnie ze sobą. Nasza znajomość rozkręcała się dopiero teraz, kiedy jeszcze uczyliśmy się w liceum i czekał nas bal ostatnich klas. Pytanie tylko czy... Czy ta relacja nadal miała sens, skoro u jednej z połówek uczucie powoli wygasało?
No i właśnie wtedy, kiedy sądziłem, że wszystko powoli zaczyna się układać, moja dziewczyna powiedziała mi całą prawdę o Lennon i Lisie. Byłem w totalnym szoku. Nie spodziewałem się, że te dwie dziewczyny, które tyle z nami przeszły w Leeds, będą zdolne do czegoś takiego. Ponadto cały czas przed oczami miałem scenę, podczas której Lennon zaczyna płakać, a Liberty krzyczy na nią i ma pretensje o przebitą oponę. Potrzebowałem spokoju. Spokoju od tego przeklętego dnia. Zbyt dużo rzeczy jak na mój słaby organizm.
W ciepłym łóżku wylądowałem o godzinie dwudziestej. Niemalże od razu odpłynąłem, zostając pochłonięty przez czarną otchłań Krainy Snów. Ocknąłem się dopiero wtedy, kiedy moja komórka niebezpiecznie zawibrowała na komodzie, znajdującej się obok łóżka. Otworzyłem jedno oko, a następnie drugie, rozglądając się nieprzytomnie po pokoju. Nie podnosząc się z poduszki, wyciągnąłem rękę po telefon i odchrząknąłem, przeklinając w myślach osobę, która do mnie zadzwoniła. 
-H-halo?- Wymruczałem do słuchawki, przecierając dłonią twarz.
-Bradley! Ty głupi palancie!- Wykrzyczał znajomy głos z drugiej strony słuchawki. Co jak co, ale nikt nie chciałby się dowiedzieć o pierwszej w nocy, że jest "głupim palantem". Podniosłem się z łóżka, opierając plecy o ścianę i usiadłem po turecku. Oczy same mi się zamykały i straszliwie ciężko było mi myśleć, któż to taki wydzwania do mnie o późnej porze.
-Kto mówi?- Zapytałem, powstrzymując ziewanie przyłożeniem dłoni do ust. Podrapałem się po głowie, rozczochrując ciemne pukle włosów jeszcze bardziej.
-No jak to kto? Lisa!- Wrzasnęła dziewczyna. Głos jej się zaczął łamać. Zmarszczyłem brwi, oczekując kolejnych informacji, które mogłyby wytłumaczyć tak późny telefon.- Kurwa, Bradley! Zabiję cię! Zabiję cię własnymi rękami! Lennon zniknęła, rozumiesz? A to wszystko twoja wina! Twoja, słyszysz?! I tej twojej pierdolonej dziuni, która nagadała ci kłamstw!- Te słowa zadziałały na mnie jak wiadro lodowatej wody. Odrzuciłem białą kołdrę na bok i od razu podniosłem się z materaca, łapiąc się wolną ręką za głowę. Rozejrzałem się po podłodze, na której leżały porozrzucane ubrania. Miałem ochotę wyjść z domu w samych bokserkach, aby tylko natychmiastowo odnaleźć Cartwright. Jutrzejsze romantyczne spotkanie z Sheard w kawiarni straciło swoją wartość.
-Że... Że co? Mogłabyś mi to wszystko wytłumaczyć na spokojnie?- Zapytałem, zapalając światło i chwytając nieco zniszczone jeansy, które wisiały na krześle od komputera.
-Nie wróciła na noc do domu! Jej matka do mnie dzwoniła i pytała się, czy Lennon przypadkiem nie zasiedziała się u mnie... Ale kurwa, Brad, ona nawet wczoraj do mnie nie wstąpiła! Jechała sama na tą cholerną rehabilitację. Boże... Dlaczego z nią nie poszłam, dlaczego! -Zacząłem skakać po całym pokoju, próbując wcisnąć na swój tyłek spodnie.
-Czekaj, Lisa... Uspokój się. To nie ma sensu. -Odsapnąłem dopiero wtedy, kiedy udało mi się zapiąć rozporek. Przytrzymując telefon ramieniem, ruszyłem do szafki, w której trzymałem resztę swoich ubrań. Drżącymi rękoma wyciągnąłem pierwszą lepszą czerwoną bluzkę i założyłem, odrywając komórkę od ucha.
-Jak mam być spokojna! Moja przyjaciółka gdzieś zniknęła! Jak ty to sobie wyobrażasz?!- Pisnęła Lissandra.
-Boże, nie krzycz tak, kobieto!- Złapałem się za głowę, bo mój umysł nie zaakceptował takich wysokich dźwięków, jakie z siebie wydała Finnigan. -Lisa, teraz ty posłuchaj mnie. Jestem u babci. Właśnie się ubrałem, za pięć minut będę pod twoim domem. -Rozłączyłem się, wsadzając komórkę do kieszeni spodni.
Nie wiedziałem co robię. Czy środek nocy rzeczywiście był dobrą porą na podejmowanie jakichkolwiek decyzji?
W środku swojej głowy miałem pustkę. Cholerną, pieprzoną pustkę, żal do samego siebie i Liberty.
Wyszedłem z pokoju, starając się nie narobić hałasu. Moja babcia zapewne spała i nie chciałem jej zrywać na nogi.
Wiedziałem u kogo może być Lennon. I brzydziłem się tego, że posiadałem takie informacje.
Mój kuzyn, Anthony O'Neil, od dziecka był jakiś inny. Ciotka z wujkiem sądzili, że to normalne, a nawet niezwykłe, bo nie zachowuje się tak, jak reszta swoich rówieśników. On ciągle powtarzał, że jest przeklęty. Że nikt nie chce się z nim bawić, bo ma w sobie coś odpychającego. Tylko ja go rozumiałem i próbowałem zajrzeć do jego dziwnego, nieco zmodyfikowanego świata. I wierzyłem w niego. Naprawdę wierzyłem! Nawet wtedy, kiedy okazało się, że ma schizofrenię. Że jest niepoczytalny. Że musi brać leki, bo inaczej nie będzie funkcjonował normalnie.
Odpędzając od siebie najczarniejsze myśli, zbiegłem po schodach w dół, chwytając skórzaną kurtkę i wychodząc cicho z domu. Ruszyłem pędem przed siebie- czarną ulicą, którą oświetlały jedynie żółte lampy, znajdujące się po bokach. Nie zważałem na kałuże, które rozbryzgiwały się na boki i moczyły mi nogawki.
-Bradley!- Przerażającą ciszę przeciął krzyk Lisy. Zauważyłem jej ciemną sylwetkę, która również biegła w moją stronę. Zwolniłem nieco i... Gdy znalazła się wystarczająco blisko, dostałem od niej w twarz. Później tylko było gorzej- zaczęła bić mnie pięściami w klatkę piersiową, płacząc przy tym na cały głos i krzycząc, że to moja wina.
-Ty cholerny dupku! Ty pieprzony dupku! Jak mogłeś uwierzyć tej swojej dziuni w te wszystkie kłamstwa? Lennon przez ciebie uciekła! Albo popełniła samobójstwo! -Nie przestawała na mnie wrzeszczeć.
W końcu złapałem chude dłonie dziewczyny, odsuwając ją nieco od siebie. Z trudem mi to przyszło, bo nadal okładała mnie jakbym był workiem treningowym.
-Spokojnie. Lisa, spokojnie! Daj mi to wszystko wytłumaczyć!- Jakoś udało mi się przerwać jej wrzaski. Ścisnąłem mocniej nadgarstki rudowłosej i natychmiastowo puściłem. -Chyba wiem gdzie jest Lennon.
Dziewczyna zerknęła na mnie swoimi wielkimi oczami i otworzyła szeroko buzię, oczekując na wyjaśnienie.
Tak naprawdę nie wiedziałem od czego mam zacząć.
-Anthony się zakochał. I to nie byłaś ty, Lisa.- Mruknąłem i spuściłem wzrok, żeby nie patrzeć na jej rozczarowaną twarz.- Tu chodziło o Lennon. Nie wiedziałem dlaczego spodobała mu się ona. Mówił, że się wyróżnia, bo jeździ na wózku. Że jest taka sama jak on. Że będą do siebie pasowali. Ja miałem tylko wybadać sprawę. Poznać twoją przyjaciółkę, dowiedzieć się czy kogoś ma. Sądziłem, że wszystko będzie w porządku, ale sytuacja wymsknęła się spod kontroli. Nie rozumiałem Tony'ego dlaczego podczas chodzenia z tobą, on cały czas mi nawijał o Lennon. Chyba byłaś tylko przykrywką, żeby mógł się do niej zbliżyć.
Czułem, jak w Lisie wzrasta niechęć do mojej osoby. Poczułem to również na swoim barku, w który mi od razu przywaliła.
-Ty to wszystko wiedziałeś! Dlaczego nic nie mówiłeś? -Zapytała, zmieniając ton w głosie na zupełnie inny, niż przed chwilą.
-Zrozum, Anthony to mój kuzyn! Chciałem mu pomóc. Przecież wiesz, że jest chory! Nie pomyślałem tylko o tym, że będzie zdolny, żeby posunąć się do takiego czynu. -Zatrzymałem się na chwilę, rozmasowując obolałe ramię i spoglądając na Lisę.- Że... Że zatrzyma Lennon na siłę.
-Co? Jak to na siłę? To znaczy, że on przetrzymuje Lennon? Wiesz gdzie mogą być?- Lisa przestąpiła z nogi na nogę, łapiąc się za głowę.
-Znam miejsce, w którym zwykle chował się Anthony. Miejmy nadzieję, że się odnajdą i wszyscy ze spokojem wrócą do domu.- Wziąłem głęboki wdech rześkiego powietrza i ruszyłem w głąb osiedla, machając Lisie ręką, żeby pobiegła za mną.
Skrytka była niczym innym, jak opuszczonym garażem z mnóstwem pomieszczeń. Owa baza znajdowała się parę ulic dalej od domu mojej babci. Jej wielki budynek ujrzałem już z oddali- bez problemu rozpoznałem również wybite szyby.
W środku przywitał nas znajomy zapach benzyny i starości. Wyjąłem z kieszeni komórkę, coby oświetliła nam fragment podłogi swoim wyświetlaczem. Ruszyliśmy w stronę drugich drzwi, prowadzących do piwnicy.
-Chodź.- Wyszeptałem do Lisy, która przyczepiła się do mojego ramienia. Była przerażona. Słyszałem jej przyspieszony oddech. Cały czas drżała z przejęcia i płaczu. Bardzo martwiła się o Lennon.
Pokonałem pierwszy stopień, odwracając się do tyłu i upewniając, czy Lissandra rzeczywiście za mną podąża. Pociągała nosem, ale była dzielna.
W połowie schodów usłyszałem płacz dziewczyny. Znajomej dziewczyny. Przyspieszyłem, nie zważając na to, czy ktoś nas usłyszy, czy nie.
-Anthony! Zostaw ją!- Lisa przecięła głuchy płacz Lennon. Wyminęła mnie, rzucając się w jej stronę. Słabe światło delikatnie okalało sylwetkę mojego kuzyna, który siedział Lenn na brzuchu i ciągnął ją za włosy. Ciemnowłosa była przerażona.
Nogi się pode mną ugięły. Jak mogłem darzyć zaufaniem chorą osobę?
Podbiegłem do nich, chwytając Tony'ego za bluzkę. Ścisnąłem pięści na jego klatce z całej siły i popchnąłem na ścianę. Odwróciłem się do Lennon, nad którą już czuwała przerażona Lisa.
-Co wy do cholery...?- Wrzasnął rozzłoszczony O'Neil, próbując się podnieść. Na szczęście uderzenie o twardą strukturę ściany nieco go ogłuszyło.
-Nie ruszaj się! Nie podchodź do nas!- Wrzasnęła Lisa, poprawiając Lennon brązowe włosy, które przyczepiły się do jej spoconego czoła.
Przykucnąłem przed jej sylwetką i powoli, ostrożnie, uniosłem do góry. Była leciutka niczym piórko i coraz słabsza. Nawet nie oparła się dłońmi o mój kark- zwisała bezwiednie z ramion, opuszczając głowę i próbując otworzyć szerzej oczy.
-Dzwoń na policję, szybko!- Krzyknąłem do Lisy i zacząłem biec do wyjścia. Musiałem jak najszybciej ją stąd zabrać. Przy drzwiach odwróciłem się tyłem i popchnąłem je swoim bokiem. Przywitało nas świeże powietrze i blask lamp na ulicy. Wybiegłem na trawnik, upadając z Cartwright na kolana.
-Boże, Lennon... Ja przepraszam, tak bardzo cię przepraszam. To wszystko moja wina.- Głos mi się łamał, a łzy już dawno zaczęły lecieć ciurkiem po moich bladych policzkach. Trzymałem ją na rękach- spoglądała na mnie swoimi wielkimi, ciemnymi oczami i otwierała usta, żeby coś powiedzieć, ale nie mogła wydać z siebie żadnego dźwięku. Była słaba. Czułem, jak powoli gaśnie w moich ramionach. Jak ciemność zabiera mi jej duszę, ciało, umysł.
-Nawet po najgorszej burzy wychodzi słońce, nie pamiętasz? - Wymamrotała, posyłając mi blady uśmiech.
Ująłem twarz dziewczyny w swoje drżące dłonie i starłem słone łzy, które zatrzymały się na jej jasnych policzkach. Nie odrywała ode mnie wzroku. Wpatrywała się prosto w moje oczy, choć była tak zmęczona, że obserwowała mnie uważnie spod do połowy przymrużonych powiek.

Wtuliłem się w jej kruche, zmarznięte ciało. Rozbeczałem się niczym małe dziecko, słysząc piskliwy dźwięk syreny policji, która już nadjeżdżała. Wszystko będzie dobrze... Będzie dobrze.

1 komentarz: