GŁĘBOKI ODDECH: Przebudzenie (yt) ZWIASTUN WYKONANY PRZEZ KAMILĘ (kamila-trailers) dziękuję! <33 |
Dokładnie pięć miesięcy temu potrącił mnie samochód. Nie pamiętam tego ostatniego dnia w szkole, kiedy wracałam do domu i przechodziłam przez przejście. Palant po prostu we mnie wjechał, a następnie opuścił miejsce wypadku, nie oceniając, czy nic mi się nie stało. Nikt nie wiedział, kto to był. Nawet Lissandra, najbardziej poinformowana dziewczyna w całym Londynie, nie zebrała wystarczającej ilości faktów, aby poprowadzić swoje własne dochodzenie. W zasadzie... Chciała rozpocząć jakieś dziwaczne śledztwo wśród uczniów naszej placówki, ale na szczęście moja matka ją powstrzymała. Powiedziała, żeby zostawiła takie sprawy specjalistom- w końcu mój wypadek badała londyńska policja.
Słońce tego dnia przygrzewało wyjątkowo
intensywnie. Wszyscy ludzie cieszyli się nadchodzącą wielkimi krokami wiosną, a
ja... Ja byłam gdzieś obok tego wszystkiego. Nadal nie mogłam uwierzyć w to, co
powiedziała mi Lissandra. Nie było żadnego zespołu The Vamps? Czyli to wszystko
powstawało w mojej chorej głowie, podczas gdy rodzina martwiła się o to, czy jeszcze
się obudzę? Chciałam wrócić do tamtego drugiego świata i przekonać się, że z
Bradley'em jest wszystko w porządku. Może był tylko fikcyjną postacią, która
pieściła jedynie mój umysł, ale... Martwiłam się. Nadal się cholernie martwiłam
i czekałam na tę jedną jedyną wiadomość, że Simpson żyje. Cały czas o ścianki
czaszki obijały mi się te przerażające słowa, że ich samolot się rozbił i nie
wiadomo, czy ktokolwiek z całej ekipy przeżył. Obraz znowu rozmazał mi się
przez łzy, napływające do oczu. Nie mogłam sobie poradzić z własnymi problemami
i z tym, że jeszcze minie trochę czasu, zanim zacznę w pełni normalnie
funkcjonować. To wszystko mnie dobijało, a ja z całej siły pragnęłam
przypominać sobie każdy moment spędzony z chłopakami. Wspomnienia mieszały się,
widziałam je jakby przez mgłę. Były przeplatane prawdziwym życiem, także
zupełnie straciły dobrą kolejność. Nie wiedziałam co było najwcześniej, a co
najpóźniej. Po prostu... Zdarzyło się. Już nie wróci, choć na zawsze zostanie w
mym umyśle. Wieczorami próbowałam otwierać zeszyt i zapisywać każdą chwilę,
która tylko wpadła mi do głowy. Prowadziłam jakiś dziwaczny pamiętnik z tamtego
życia. Opisywałam jeden jedyny rozdział, który wydawał się nigdy nie zakończyć.
Desperacko szukałam wytłumaczenia, chciałam napisać ostatnie zdanie, które
miało na celu przerwać bolesne wydarzenia... Nie dało się. Po prostu się nie dało,
a ja ciągle musiałam pisać, aby kartki były moim jedynym źródłem szczęścia.
Nie mogłam spać. A jak już nie dawałam rady i łzy
zamykały moje oczy, nawiedzały mnie najgorsze koszmary, z których budziłam się
z krzykiem.
Nie wychodziłam z domu odkąd wróciłam ze
szpitala. Całymi dniami siedziałam w zamkniętym pokoju, zatrzymywałam wózek
przed oknem i wgapiałam się pustymi, wiecznie czerwonymi przez łzy, oczętami.
Próbowałam odnaleźć sylwetkę ukochanego. Jeszcze niedawno tam stał. Jeszcze przed sekundą
machał do mnie ręką po tym, jak wygoniła go moja matka. Całował mnie.
Przytulał. Gładził po policzku. Przecież ja to wszystko tak wyraźnie czułam!
Mogłabym przysiąc, że nadal pamiętałam zapach jego perfum na swoich ubraniach.
Czasami specjalnie wyciągałam koszulę w kratę oraz krótkie spodenki, aby przez
wiele godzin analizować materiał i doszukiwać się jakichkolwiek plamek. Choćby
z pączu, który stał na stołach, gdy byłam na planie teledysku. Albo kurzu,
zamiecionego koszulą, leżącą na podłodze, gdzieś w pokoju socjalnym.
Lissandra przychodziła do mnie codziennie. Jak
zwykle była upierdliwa, uśmiechała się szeroko i próbowała mnie pocieszyć. Nie
reagowałam na to wszystko. Nawet nic do niej nie mówiłam. Nie chciałam z nikim
rozmawiać. Ciągle miałam do niej żal, choć tak naprawdę jeszcze nie
powiedziałam jej, co śniło mi się przez te trzy miesiące. Ona również mnie nie
pytała- przynajmniej za to jej dziękowałam.
Jedyne,
czego teraz pragnęłam, to była cisza. Matka chyba tego nie rozumiała, bo załatwiła
mi najlepszego brytyjskiego psychologa, który odwiedzał mój pokój regularnie.
Pani Trevor ciągle tylko powtarzała, że stara mi się pomóc i żebym w końcu
otworzyła się na innych, bo to może się źle dla mnie skończyć... Co ona do
cholery mogła o tym wiedzieć? Nigdy nie przeżyła tego, co ja. Nie siedziała w
moim umyśle.
Mimo wszystko z każdym kolejnym, tak samo nędznym
dniem, czułam się coraz gorzej. Wtedy, kiedy mogłam już myśleć, że wszystko się
jakoś ułoży, napadały mnie fale rozpaczy, podczas których zupełnie nie
wiedziałam, co się ze mną dzieje. Była tylko pustka. Czarna dziura, która
wchłaniała mnie do swojego wnętrza i nie pozwalała normalnie funkcjonować. Nie
mogłam po nocach spać, nie jadłam zbyt wiele, a przez to straszliwie schudłam-
brzuch, z którego byłam wiecznie niezadowolona, stał się wklęsły. Wystarczająco
płaski, by utrzymać mnie w przekonaniu, że organy, które uprzednio zostawały
atakowane kolorowymi motylami, zgniły. Zabiłam je razem z motylkami. A w
zasadzie... Lekarze je zabili. Zabrali mi całe życie, które zostało
niedokończone. To wszystko było jak pusta kartka papieru, na której nie
potrafiło się nic zapisać z powodu braku siły.
-Lennon?-
Jak zwykle siedziałam przed oknem z zeszytem na kolanach, ściskając wypisany
już długopis z niebieskim atramentem. Odwróciłam się do tyłu i zobaczyłam Lisę
w progu. Uśmiechała się blado. -Mogę? Mam
dla ciebie niespodziankę.
Odwróciłam wózek w jej stronę, unosząc lewą brew
do góry. Od razu zauważyłam dwa bilety w jej delikatnej dłoni. Aż mną zatrzęsło.
-Co to
jest?- Zapytałam, łamiącym się głosem. Dziewczyna podeszła do mnie i
przykucnęła przy wózku inwalidzkim, wyciągając do mnie jeden papierowy świstek.
-Pomyślałam,
że dobrze by było, gdybyś w końcu gdzieś wyszła. Musisz się przełamać, Lenny.
Zrobić to dla siebie, dla mnie i dla swojej mamy. - Nie chciałam słuchać o
tym, co by było dla mnie odpowiednie. Wyrwałam jej bilet z ręki i zaczęłam
skakać po czarnych, grubych literach, doszukując się znanej nazwy zespołu.
-Koncert
wiosenny. -Stęknęłam.- Muzyka
klasyczna.- Położyłam ów bilecik na kolanach, z powrotem odwracając się do
okna. Moje serce pękło już chyba po raz setny.
-Słyszałam,
że taki rodzaj muzyki odpręża. Mój ojciec podsunął mi taki pomysł i kupił nam
dwa bilety. Akurat dostał je po zniżce. Ponadto zajął dobre miejsca, bo na
balkonie.- Tłumaczyła się Lisa, która podążyła za mną i zasłoniła mi szybę
swoją ciemną sylwetką.
Odetchnęłam ciężko, opierając głowę na ręce,
której ramię spoczęło na brzegu wózka.
-Idź sama. -Jęknęłam
przez łzy, pociągając nosem.
-Lennon, do
jasnej cholery! Ty nie rozumiesz, że staram ci się pomóc? Chcę, żebyś jak
najmniej odczuła wypadek. Chcę, żebyś zapomniała o tym, że jeździsz na wózku.
Odrzucasz pomoc wszystkich. Nawet najlepszej przyjaciółki!- Powiedziała do
mnie z wyrzutem, a ja spuściłam wzrok. Wiedziałam, że ta chwila w końcu
nastanie. Lissandra nie była cierpliwą osobą, choć i tak ją już podziwiałam.
Przez bite dwa miesiące milczała, rozmawiając o wszystkim, tylko nie
wspominając o wypadku i moim tragicznym nastroju.
-To ty nic
nie rozumiesz. Zupełnie nic.- Mruknęłam w odpowiedzi.
-Chyba
najwyższy czas, abyś mi to wszystko wyjaśniła, nie sądzisz? -Lissandra
znowu przycupnęła przy wózku inwalidzkim, opierając ręce na moich kolanach. To
było najdziwniejsze uczucie, jakie kiedykolwiek mogłam mieć- widziałam, że
trzyma tam dłonie, ale zupełnie nie czułam ich ciepła...
-Obiecałaś,
że nie będziesz zadawała pytań. -Przypomniałam jej, patrząc prosto w oczy.
Zerkała na mnie zawiedzionymi, błękitnymi tęczówkami, desperacko szukającymi
wyjaśnienia. Martwiła się. Naprawdę się martwiła, a ja nie potrafiłam jej całej
tej sprawy wytłumaczyć.
Nagle Lisa wstała. Poderwała się z ziemi,
zaciskając szczęki z całych sił i spinając wszystkie mięśnie. Bez problemu
mogłam zauważyć żyłki, kształtujące się na jej szyi. Złapała się za głowę,
odgarniając długie włosy z twarzy. Coś w niej pękło. Nadszedł moment, w którym
również ona przestała sobie radzić z moimi problemami.
Raptownie odwróciła się do mnie i oceniła wózek,
na którym siedziałam. Nachyliła się w moją stronę i włożyła ręce pod plecy oraz
nogi, odrywając mnie od miękkiego siedziska.
-Co ty...-
Zaczęłam, łapiąc za materiał jej delikatnej bluzki, żeby mnie nie upuściła. Choć
była równie drobna co ja, to miała jednak więcej siły. Trzymała mnie kurczowo,
wpatrując się błyszczącymi oczętami i powstrzymując łzy. Drżała. Drżała z
nadmiaru emocji i słabości, którą jej przekazałam. Czy ona cierpiała razem ze
mną?
Podrzuciła mnie delikatnie, bo zsuwałam jej się z
ramion, a następnie ruszyła w stronę drzwi i wyszła na korytarz, delikatnie
chwiejącym się krokiem.
-Lisa, daj
spokój. -Wystękałam przez zęby. Nie mogłam zrobić zupełnie nic. Każdy,
nawet najmniejszy ruch, mógłby spowodować kolejny wypadek.
Nic nie mówiła. Zrobiła się czerwona na twarzy,
ale nadal mnie trzymała i zeszła ze schodów, idąc pospiesznie w stronę drzwi. Z
przerażenia wbiłam paznokcie w jej ramię. Nie chciałam wychodzić na dwór. Nie
chciałam opuszczać bezpiecznego domu, który nie zaskakiwał mnie swoją
niekończącą się przestrzenią.
W kuchni siedziała moja matka. Gdy nas zobaczyła,
od razu wstała od stołu i popędziła w górę, do mojego pokoju- zapewne po wózek
inwalidzki, krzycząc po drodze, że Lissandra zwariowała i żeby mnie posadziła
na jakimś krześle.
Nie słuchała.
Nacisnęła klamkę łokciem. Drzwi niebezpiecznie
zaskrzypiały i otworzyły się, ukazując betonową dróżkę, wylaną przed domem. Moją
twarz popieścił świeży powiew wiatru, odgarniający rozczochrane włosy ze
spoconego czoła. Nie sądziłam, że wolność dotknie mnie aż tak drastycznie. Że
będę dusiła się otwartą przestrzenią, w której było mi bardziej duszno, aniżeli
w pokoju na pierwszym piętrze mojego domku jednorodzinnego. Otworzyłam usta,
biorąc głęboki wdech. Lissandra stanęła na samym środku i posadziła mnie na
betonowej drodze, kucając zaraz za moją sylwetką, abym mogła się bezpiecznie o
nią oprzeć. Wpatrywałam się z szeroko rozwartymi oczętami w zieloną już trawę,
szeleszczące gałęzie, na których powoli rozwijały się listki oraz drobne ptaki,
przebijające się przez błękitną przestrzeń. Czułam się jak zaszczute zwierzątko
albo zacofany przedstawiciel własnego gatunku, który jeszcze nigdy nie widział
słońca.
Dziewczyna chwyciła mnie pod pachy, ciągnąc mocno
w górę. Zajęczałam cicho, czując pulsujący ból z krzyża. Moja przyjaciółka nie
miała zielonego pojęcia jak mnie unosić, co dopiero mówić o specjalistycznej rehabilitacji.
-Nauczę cię
chodzić. Nauczę cię znowu chodzić, rozumiesz?- Wysapała prosto do mojego
ucha, siłując się z ciężarem mojego ciała oraz łzami, regularnie napływającymi
jej do oczu i łamiącymi pewność w głosie. -Pójdziesz
ze mną na ten pieprzony koncert i wszystko będzie jak dawniej. Nie pozwolę ci
siedzieć w domu.- Moje nogi delikatnie dotknęły gruntu, podczas gdy cała
góra zostawała przytrzymywana przez przyjaciółkę. Złapałam się rozpaczliwie jej
bioder, oddychając bardzo ciężko, gdyż uciskała moją klatkę piersiową, aby
tylko nie upuścić. Zrobiła jeden krok w przód, ciągnąc moje kończyny po ziemi.
Błagałam, żeby przestała. Rozrywała moje ciało, wszystko mnie bolało, wszystko...
-Lisa! Do
jasnej cholery!- Usłyszałam krzyk mojej matki, która właśnie podjeżdżała do
nas z wózkiem. Czym prędzej złapała mnie za talię i usadowiła na siedzeniu,
opierając nogi o podnóżek. -Co ci
strzeliło do głowy? Pytam się- CO?!- Stanęła przed nią, wrzeszcząc prosto w
bladą twarz, aktualnie przykrytą puklami rudych włosów. -Nie zdajesz sobie sprawy z tego, że mogłaś jej zrobić większą krzywdę?
-Mamo...
Daj spokój. -Wyszeptałam, gdy już złapałam trochę powietrza. Cała ta
sytuacja kosztowała mnie trochę wysiłku, ponadto plecy zaczęły mnie straszliwie
boleć. -Ja... Ja sama chciałam.- Chyba
tylko tak mogłam obronić Lisę. -A teraz
zostaw nas, proszę.
Zerkałam niepewnie na roztrzęsioną przyjaciółkę,
która nadal wpatrywała się w grunt, zasłaniając mokre od łez oczy, rozczochranymi,
ognistymi kosmykami, jaśniejącymi w wiosennym słońcu. Zmarszczyłam brwi,
unosząc delikatnie brodę i przechylając ramiona do tyłu, tym samym prostując
kręgosłup. Matka łypnęła spode łba na Lisę, a następnie machnęła ze złości
rękami, znikając w mieszkaniu.
Podjechałam wózkiem pod Lisę i chwyciłam ją za
rękę, próbując odnaleźć jej twarzyczkę wśród zaplątanych włosów.
-Spójrz na
mnie.- Zaczęłam, głaskając ją kciukiem po wierzchu dłoni. -Potrzeba mi jeszcze trochę czasu. Musisz być
cierpliwa. I błagam, nie płacz, bo ja zaraz zacznę.- Zaśmiałam się przez
łzy, dopiero teraz zauważając błękitne oczęta przyjaciółki.
Właśnie wtedy za personą rudowłosej mignęła mi
pewna intrygująca sylwetka. Z pewnością był to chłopak w naszym wieku. Miał na
sobie czerwoną, bardzo charakterystyczną kurtkę, jednakże nie to przykuło moją
uwagę. Jego ciemnobrązowa czupryna wydawała mi się znajoma... Te same, urocze
loki, wijące się niesfornie na głowie.
-Lisa,
błagam, biegnijmy za nim. Pomóż mi go dogonić!- Pociągnęłam ją z całej
siły. Dziewczę uniosło głowę i spojrzało w tym samym kierunku, co ja. Zupełnie
nie wiedziało o co chodzi. -No dalej! Jedźmy!
-Powtórzyłam, opierając ręce na podparciach. Nawet nie próbowała zadawać
pytań. Po prostu popchnęła wózek w stronę ulicy, przyspieszając kroku z każdą
kolejną chwilą.
-Zaczekaj!-
Krzyknęłam najgłośniej jak tylko potrafiłam, ale chyba nie usłyszał. -Szybciej Lisa, szybciej!- Poganiałam
przyjaciółkę, która już i tak biegła, dysząc mi w czubek głowy. W końcu
wjechałyśmy z impetem na chodnik i znajdowałyśmy się dosłownie parę metrów od
celu...
-Bradley! Czekaj!
-Powtórzyłam. Chłopak stanął, przechylając głowę w tył. Moje serce
natychmiastowo przyspieszyło, a palce zacisnęły się na metalowych rurkach
wózka. Wychyliłam się do przodu, niemalże pochłaniając go wzrokiem. Błagałam,
aby to był Simpson. Wręcz piszczałam, żeby ponownie spotkać jego osobę.
-Przepraszam,
ale to chyba pomyłka. -Rzekł cicho, stając do nas przodem i uśmiechając się
przepraszająco. Nie. To nie był on pomimo łudząco podobnej fryzury. Poczułam
się tak, jakby ktoś wbił mi nóż w plecy. Nadzieja, która z zawrotną szybkością jeszcze
przed chwilą powróciła, została natychmiastowo zniszczona. Nieznajomy spoglądał
na nas jeszcze przez dłuższą chwilę, a następnie odwrócił się gwałtownie,
ruszając ponownie przed siebie. Najwyraźniej spieszył się gdzieś.
Zagryzłam dolną wargę, zatrzymując czarne, puste
oczęta na jego plecach. Wgapiałam się w coraz to mniejszą sylwetkę do czasu,
gdy nie zniknął gdzieś za rogiem, przykryty murami białego domku jednorodzinnego.
-Kto to
był? -Głos Lisy wyrwał mnie z chwilowego otępienia.
-Ideał,
który miał tylko jedną wadę- nie istniał.
Omg nie wiem co napisać @teamxball
OdpowiedzUsuńech, tak bardzo chce mi sie plakac... jak lennon opisywala chwile z bradleyem to myslalam, ze juz nie dam rady sie powstrzymywac ;c ta historia jest bardzo, bardzo emocjonalna, jesli moge tak to ujac :p jejku... wiem, ze to pewnie malo prawdopodobne, ale tak bardzo bym chciala, zeby Lenn jakims cudem poznala takiego kogos jak Brad w prawdziwym swiecie.
OdpowiedzUsuńnaprawde swietnie piszesz! :)))
Boze kochana jak ja to kocham czytac! Jestes poprostu wspaniala prawie sie poplakalam ; (
OdpowiedzUsuńpiękne, tym razem nie mogłam powstrzymać łez, same zaczęły lecieć gdy po kolei czytałam następne zdania ♥ oby tak dalej, świetnie piszesz :*
OdpowiedzUsuńNie no, serio? Odzyskalam nadzieje razem z Lennon i razem z nia ja stracilam :( Rozdzial jest dlugi i bardzo mi sie to podoba :)
OdpowiedzUsuńBoże nie moge powtrzymac łez . Biedna Lennon!!:(
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie theeternalkids.blogspot.com
Świetnie piszesz
OdpowiedzUsuńPłaczę
A może Bradley istnieje i ona też mu się przyśniła ? Oh chciałabym
Nie da się powstrzymać łez . ! to jest świetnie. <3
OdpowiedzUsuńPopłakałam się ;( czekam na next !
OdpowiedzUsuńCudowny rozdzial
OdpowiedzUsuńPrawie sie poplakalam kiedy Lisa powiedziala ze nauczy Lennon chodzic :') to taka prawdziwa przyjazn
Boże siedzę i ryczę kocham to opko
OdpowiedzUsuńgenialne opowiadanie wreszcze jakieś orginalne zapraszm do mnie http://theworldbehindwhitelight.blogspot.com/2015/04/prolog.html lub
OdpowiedzUsuńhttp://www.wattpad.com/myworks/37788034-the-world-behind-white-light-the-vamps-fanfiction