25 marca 2014

{2} Anthony

Nie wiem jakim cudem, ale Lisa namówiła mnie do tego pieprzonego wyjścia do filharmonii. Nawet matka, która była nieco obrażona na moją przyjaciółkę przez bezmyślne wyprowadzenie mnie na dwór, dopingowała owy pomysł i twierdziła, że dobrze mi to zrobi. Nie muszę już chyba wspominać o pani psycholog Trevor, cieszącej się niczym małe dziecko, gdy tylko usłyszała o wyjściu na koncert muzyczny. Dowiedziałam się, że wszyscy są ze mnie cholernie dumni, gdy zgodziłam się opuścić dom i wyruszyć w tłum ludzi. Ludzi, których nie widziałam od prawie pięciu miesięcy. Owa wizja napawała mnie wielką niepewnością, ale i również jakąś dziwaczną nadzieją, która pozwoliła mi kontynuować poszukiwania Bradley'a. Nadal głupio wierzyłam, że zobaczę jego czarne oczy oraz wielki uśmiech, przewijający się gdzieś w oddali. Do tej pory nie mogłam się pogodzić z faktem, iż to jedynie mój umysł wykreował jego idealną postać i zapoznał się z nim jako "człowiekiem". Nie. Jako "zjawą", która była idealnym kompanem wszystkich marzeń i myśli, obijających się o ścianki czaszki. Może ja też byłam tylko wyimaginowanym obrazem? Przynajmniej tak się do tej pory czułam: jakby ktoś kręcił o mnie beznadziejny film i trzymał mnie na sznurkach, nadzorując każdy ruch.
Dokładnie dwie godziny przed koncertem przyjaciółka przybyła do mnie z małą szkatułką, w której trzymała swoje kosmetyczne "skarby". Skrzywiłam się delikatnie, widząc chory uśmiech na jej twarzy. Nie mogła się doczekać, aż siądzie przed moją biedną osobą i zacznie malować. Doskonale wiedziała, że tego nienawidziłam, ale dzisiaj... Dzisiaj jej pozwoliłam, gdyż sama bałam się spojrzeć w lustro, gdy widziałam te podkrążone, czerwone oczy, które dotychczas były przepełnione słonymi łzami.

Mama Lissandry podwiozła nas swoim samochodem pod same drzwi filharmonii. Pomogła mi usiąść na wózku i poprawić czarną spódnicę, sięgającą mi do kolan. Tak, to również był pomysł mojego wspaniałego rudowłosego potwora, który stwierdził, że nawet w eleganckich spodniach nie powinno się pojawiać w tak wykwintnym miejscu. Nerwowo pogładziłam pomięty materiał na swoich kolanach i wygodnie oparłam się o oparcie, wstrzymując oddech. Wjechałam do środka. Ludzie. Wszędzie stali ludzie. Przeważnie były to starsze osoby- fanatycy muzyki klasycznej, z niecierpliwością oczekujący na koncert. Do moich uszu docierały przeróżne komentarze o muzykach, których nazwisk nie mogłam zapamiętać. Złapałam się za nadgarstek i z całej siły go ścisnęłam, czując, jak zaczynają pocić mi się ręce. Lisa najwyraźniej zauważyła, iż byłam cała w nerwach, gdyż pogładziła mnie pieszczotliwie po głowie, psując perfekcyjnego koczka, upiętego na czubku głowy. Zaczęłam rozglądać się na wszystkie strony, analizując postać każdego człowieka, zatrzymującego się na drodze mych źrenic.
-Dziecko drogie, szyja cię będzie później bolała...- Skomentowała moje zachowanie przyjaciółka, która trzymała ręce na tylnym oparciu wózka. Prychnęłam jedynie cicho, wywracając z niezadowolenia oczami.-Mama cię nie uczyła, że to nieładnie?- Dodała po chwili, chichocząc sobie pod nosem. Zignorowałam jej złośliwy komentarz, kontynuując poszukiwania czegoś, co nie miało racji bytu. Czułam się tak, jakbym próbowała odnaleźć igłę w stogu siana.
-Lennon, chciałabym ci kogoś przedstawić. -Rzekła po chwili Lisa, uśmiechając się szeroko, niczym wariatka. Widziałam, że była bardzo podniecona i niemalże podskakiwała z radości.
Odwróciłam do tyłu wózek, bez problemu odnajdując sylwetkę dość wysokiego, dobrze zbudowanego chłopaka o jasnych włosach, pozostających w artystycznym nieładzie. Wyróżniał się. Nie tylko pod względem swojej oryginalnej urody. Jeszcze nie do końca mogłam to stwierdzić, ale biła od niego nieokreślona, intrygująca siła, karząca poznać jego osobę jak najbliżej się tylko dało. Coś w rodzaju magnesu, przyciągającego do siebie naiwny, bezbronny metal. Czy to była pewność siebie, którą okazywał, unosząc podbródek? A może chodziło o idealnie wyprostowane plecy i dumny chód? Zmierzał w naszą stronę z nikłym grymasem na twarzy, do złudzenia przypominającym specyficzne zadowolenie, albo bardziej... Chorą satysfakcję. Miał jasne, szare oczy, które mroziły wszystko, co tylko napotkały na swojej drodze. Choć znajdował się parę metrów od nas, mogłam doskonale określić wyrazistość jego tęczówek. Aż mnie ciarki po plecach przeszły. Nie mogłam wpatrywać się dłużej w jego oblicze, gdyż miałam wrażenie, że facet pochodzi z jakiegoś taniego horroru, w którym gra największego psychola, który uciekł ze szpitala. Garnitur tylko dopełniał jego mroczną sylwetę, powoli przesuwającą się po wypolerowanej podłodze filharmonii. Otworzyłam szeroko oczy, a następnie przełknęłam głośno ślinę. Spojrzałam pytająco na Lisę, która natychmiastowo rzuciła się na szyję nieznajomego, całując go prosto w usta. Szczęka mi opadła. Czyżby to był... Chłopak mojej przyjaciółki? Naprawdę tak dużo się zmieniło, odkąd miałam wypadek?
-To Anthony O'Neil. -Spojrzała na mnie, obejmując go w pasie. -Kochanie, poznaj moją najlepszą przyjaciółkę.
-Witaj, Lennon.- Wyciągnął w moją stronę dłoń, nie zmazując uprzedniej przerażającej maski ze swojej bladej twarzyczki. Miał równie intrygujący, hipnotyzujący głos, co kolor tęczówek. -Miło mi ciebie poznać. Dużo o tobie słyszałem. Cieszę się, że wróciłaś do zdrowia. -Wyrecytował to wszystko na jednym wdechu, co zabrzmiało nieco sztucznie. Może Finnigan kazała mu wyuczyć się pewnych regułek na pamięć? Niestety było ją na to stać.
Pokiwałam niepewnie głową, odsuwając od niego rękę i kładąc ją z powrotem na kolanach, na których zmarszczyłam delikatny materiał czarnej spódnicy. Czułam się głupio. Lissandra nic mi nie wspominała o żadnym Anthony'm, chociaż odwiedzała mój dom codziennie, gdy tylko wróciłam ze szpitala. Pomińmy częste wizyty jeszcze w ośrodku, gdy bombardowała mnie pomarańczami i ciasteczkami czekoladowymi, pomagającymi w "leczeniu". Nie za bardzo wiedziałam, co mogę powiedzieć, także uśmiechnęłam się w jego stronę blado, zerkając co chwilę na Lisę. Chciałam dostać od niej jakikolwiek sygnał albo wskazówkę, mającą naprowadzić mnie na właściwą drogę, dążącą do bliższego zapoznania jej drugiej połówki. Raptownie zrobiło mi się gorąco. Nie wydawało mi się, aby Tony był pozytywnie nastawiony do mojej osoby. Cały czas mierzył mnie zabójczym wzrokiem, pełnym nienawiści i pogardy.
-Długo się znacie?- Zapytałam w końcu, przerywając niezręczną ciszę, podczas której obydwoje podrygiwali, wyrażając nerwowym tupaniem nogami chęć dostania się na balkon.
-To trochę niewiarygodne, ale... Poznałam go parę dni po twoim wypadku. Pomógł mi dojść do siebie.- Tutaj rudowłosa ponownie spojrzała na swojego chłopaka, szczerząc się wdzięcznie.- Dziwne, że nie zauważyłyśmy takiego faceta jak Tony, prawda? Przez ten cały czas chodził z nami do szkoły, a my, ślepe, nawet nie mogłyśmy go wypatrzeć na korytarzu. -Osiemnastolatka klepnęła go po klatce piersiowej.
Wzruszyłam ramionami, podejmując drugą próbę spojrzenia mu prosto w oczy. Skorzystałam z chwili, w której skupił całą swoją uwagę na jakimś innym obiekcie niż ja. Automatycznie wyczuł, iż się mu przyglądam i skierował swe zimne tęczówki w moją stronę. Uniósł jedną brew do góry, jakoby w niemym zapytaniu, dlaczego to robię. Westchnęłam jedynie cicho, zaciskając z całej siły szczęki. Liss latała obok swojego nowego ukochanego, a on...? On wydawał się tym wszystkim niewzruszony. Był jak młody bóg- albo jakiś idealny posąg, którego każdy mógł podziwiać z daleka. Nie reagował na zaczepki rudowłosej, która robiła niemalże wszystko, aby znów pocałował ją w usta. Ręce mi opadały, gdy z niezadowoleniem stwierdzałam, że to kolejny palant i dupek, przez którego Lissandra już niedługo będzie mi się wypłakiwała w ramię. Z drugiej strony trochę jej zazdrościłam. Może Tony na pierwszy rzut oka wydawał się celem nie do osiągnięcia? A może on po prostu w inny sposób wyrażał swoje uczucie? Postanowiłam nie oceniać go już po pierwszym kontakcie i starałam się opróżnić umysł z niepotrzebnych myśli, gdy już przekroczyliśmy mosiężne drzwi, prowadzące nas na balkonik.
Przez cały spektakl nie mogłam w spokoju odetchnąć. Nawet nie próbowałam wyłapać nutek, słodko płynących ze skrzypiec oraz klarnetów. Muzyka miała działać kojąco na moje nerwy, tak? Niestety tak nie było. Nigdy bym nie wpadła na to, że koncert może tak bardzo zestresować człowieka. A w zasadzie... Że drugi człowiek może wywołać taki niepokój u drugiego przedstawiciela jego gatunku. Lisa oddzielała mnie z lewej strony od Anthony'ego. Chłopak, zamiast skupić całą swoją uwagę na spektaklu, raz po raz przekręcał głowę w moją stronę, by świdrować moją biedną, obolałą duszę swoimi niemalże białymi, jaskrawymi oczami. Prowokował, oblizując wargi, wzdychając głucho i mrużąc powieki, zasłaniając szarość tęczówek za kotarą gęstych, choć jasnych rzęs. Parę razy nasze spojrzenia się skrzyżowały, ale to ja jako pierwsza spuszczałam głowę, obawiając się, żeby Lisa tego przypadkiem nie zauważyła. Na szczęście była cała pochłonięta koncertem, odrywając swój krzyż od siedzenia i wychylając się jak najbardziej do przodu, by pochłaniać całą sobą klasyczną, piękną muzykę. W głębi duszy modliłam się, aby blondyn okazał się tylko jedną z najbardziej specyficznych i nieodgadnionych osób pod słońcem. No i żeby Lisa w końcu oparła się o to pieprzone krzesło, a nie dawała Tony'emu bezwstydnie gapić się na mnie za jej plecami. Nie chciałam psuć czegokolwiek pomiędzy tą dwójką. Nie po najdłuższym śnie, który przeżyłam jak na własnej skórze.

-Jestem pewien, że już niedługo się zobaczymy, Cartwright. -W końcu mogłam zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. Gdybym nie siedziała na wózku, już dawno wyszłabym ze spektaklu pod pretekstem wycieczki do toalety. Tak nie mogłam zrobić zupełnie nic. Byłam uziemiona i uzależniona od swojej przyjaciółki, która pomagała mi przemieszczać się z miejsca A do miejsca B.
O'Neil włożył ręce do spodni od smokingu, ucałował przelotem czoło Lisy i ruszył szybkim krokiem przed siebie, wtapiając się w tłum. Wspominał jeszcze, że do rudowłosej zadzwoni, gdy tylko wróci do domu. Typowo.
 Po raz setny podczas tego wieczoru poczułam gęsią skórkę na rękach oraz karku, która nie ustawała nawet wtedy, kiedy osiemnastolatek zniknął mi z pola widzenia. Można było powiedzieć, że po swojej obecności pozostawiał... Niedosyt? Albo gorzki posmak, pozostający na dłużej w ustach.

-Niezwykły jest, co? -Rozmarzyła się moja przyjaciółka, odprowadzając go wzrokiem. Nawet nie zdążyłam przytaknąć. Byłam w tak wielkim szoku, że ledwo co oddychałam. Chłopak wydawał mi się cholernie podejrzany. Zupełnie tak, jakby ukrywał coś przed Lisą. I bynajmniej nie było to coś miłego i sympatycznego.

4 komentarze:

  1. super!zaintrygował mnie ten rozdział i jestem bardzo ciekawa co wydarzy się dalej i co ukrywa chłopak lissy.
    przy okazji zapraszam wszystkich
    theeternalkids.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetne! Zaciekawił mnie Tony, a zwłaszcza jego nazwisko, O'Neil ... czy to dzięki niemu Lennon w końcu uda się spotkać Brada? Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału x
    @imtooosexyforya

    OdpowiedzUsuń
  3. Rzeczywiscie zachowanie Tony'ego jesy strasznie dziwne i podejrzane... Ciekawe co on takiego ukrywa

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie wiem dlaczego ale jak czytam o Ton'ym to wyobrazam sb ze jest to Connor Ball XDD

    OdpowiedzUsuń