Jakby tego wszystkiego było mało, właśnie zaczął
padać deszcz. Może to i dobrze? Przynajmniej nikt nie widział tych żałosnych
łez, spadających z moich bladych policzków. Powiedziałam o wiele za dużo. Jedno
zdanie, a niezwykle zraniło moją matkę. Właśnie w tym momencie zaczęłam się
intensywnie zastanawiać nad tym, dlaczego przy każdej możliwej chwili
wypominałam jej śmierć ojca i uważałam, że to wszystko była jej wina...
Przecież nie chciała dla niego źle. Nic się już nie dało zrobić w jego stanie.
Biegnąc przed siebie przypominałam sobie te
ostatnie chwile. Ostatni telefon od niego, ostatnie słowa, a później jedną
wielką rozpacz. Przeskakiwałam kolejne kałuże, analizując lata, gdy mój tata
najbardziej cierpiał, bo wiedział, że... Umiera. Walkę z rakiem rozpoczął osiem
lat temu. Chyba do końca życia zapamiętam ten dzień, w którym powiedział mi, iż
musi iść do lekarza, by zrobić badania. Wrócił do domu biały niczym ściana, z
małą karteczką w ręku, którą po chwili położył na stole w kuchni. Nie za bardzo
wiedziałam o co w tym wszystkim chodzi, w końcu miałam dopiero dziesięć lat.
Mama bardzo długo płakała, gdy tylko zobaczyła
treść na owym przeklętym kawałku papieru. Prosiłam ją, żeby powiedziała mi o co
chodzi i dlaczego ma taki paskudny humor. W odpowiedzi kręciła jedynie głową i
ponownie szlochała w chusteczkę, znikając za progiem w swojej sypialni...
Dlaczego nie podeszłam wtedy do taty i nie zapytałam go o tą całą, dziwną
sytuację? Nie miałam odwagi, bo czułam, że coś jest nie tak i... Bałam się go.
Siedząc na krześle w kuchni spoglądałam na jego sylwetkę ukradkiem. Wydawało mi
się, że na kanapie w salonie siedzi zupełnie inny człowiek, niż mój tata. Jego
sylwetka była ostra, harda, zakończona wyraźnymi, nieco krzywymi liniami.
Smukłe, jeszcze chudsze niż zwykle ciało, siedziało drętwo i kuliło się w
sobie, jakby jego wnętrze rozdzierał nieopisany ból. Co było z twarzą? Twarz
wydawała mi się najmniej ludzka. Blada, z głębokimi oczodołami, zapadniętymi
policzkami i czarnymi, gęstymi brwiami, które srogo się marszczyły z każdą
kolejną, upływającą sekundą.
Dzień w dzień przyglądałam się tacie i widziałam,
jak życie powoli z niego upływa. Mimo tego uśmiechał się, starał się pomagać
mamie w przygotowywaniu obiadu i sprzątaniu domu. Czasami bywało tak, że
rozpoczynał pewną czynność i jej już nie kończył, bo zwyczajnie nie miał siły.
Chemia doszczętnie wyniszczyła jego ciało, pozbawiając go gęstych,
kruczoczarnych włosów, ale i również raniąc wnętrze- psychikę. Większość czasu
leżał w łóżku, wpatrując się w sufit i przeklinając pod nosem, iż nie ma siły
nawet pomóc własnej żonie. Starałam się do niego przychodzić i rozmawiać, ale
widział, że straciłam do niego zaufanie. Próbował to naprawić, jednak mnie jego
choroba za bardzo przerażała. Nie mogłam patrzeć na niego jak na tamtego,
wiecznie radosnego mężczyznę, który podnosił mnie do nieba i grał ze mną w
piłkę. To było chyba najgorsze w tym wszystkim, czego żałuję do dzisiaj. Nie
miałam odwagi go przytulić, czy powiedzieć, że go kocham. Zrobiłam to dopiero w
szpitalu, parę dni przed samą śmiercią.
Mama mówiła, że się uda. Dodawała mi otuchy i
twierdziła , że ojciec wygra z białaczką i wszystko będzie jak dawniej. Jednak
wtedy, kiedy upadł w naszym domu na schodach, straciłam resztki nadziei na
lepsze jutro. Obserwowałam ratowników medycznych w skupieniu, żegnając się z
mamą i słysząc, że tato wróci niedługo do domu. Nie wrócił. Nie wstał również z
łóżka szpitalnego. Pożegnał się ze mną po raz ostatni przy mamie, która właśnie
robiła mu zastrzyk przeciwbólowy.
Pamiętam, jak wpadłam wtedy w szał. Wyrwałam
strzykawkę mamie i rzuciłam ją w kąt, wrzeszcząc na nią, iż to jej wina.
Próbowała się tłumaczyć, że to było tylko lekarstwo na zniwelowanie bólu, ale
ja nie chciałam jej słuchać. Wtedy uciekłam z domu po raz pierwszy i
zatrzymałam się u Lissandry.
-Gdzie się
panienka tak spieszy?- Jakiś nieznajomy, zachrypnięty głos obudził mnie z
letargu. Znajdowałam się w pobliżu przystanku autobusowego, z którego mogłam
dostać się do centrum Londynu.
-Nie twoja
sprawa.- Burknęłam, stwierdzając, iż jakiś pijany bezdomny, który siedział
na chodniku nie powinien mnie interesować.
Cieszyłam się, że zabrałam ze sobą plecak. Na
samym dnie, pod paroma zeszytami oraz książkami do literatury i biologii,
znalazłam swój portfel. Dobrze, że ostatnio przechowywałam w nim wszystkie
swoje oszczędności. W innym razie nie mogłabym się dostać do samego centrum
Londynu.
Gdzie chciałam jechać? Musiałam jak najszybciej
odnaleźć Brad'a. Wiem, że to głupie i nie powinnam, ale... Chciałam go
przytulić. Po prostu przytulić i się wyżalić. Czym prędzej sprawdziłam w
przeglądarce komórkowej gdzie chłopaki się aktualnie zatrzymują i jakie mają
plany na dzisiaj. Dobrze, że trafiłam na jakiś wywiad w radio, który miał się zakończyć
spotkaniem z fanami przed budynkiem popularnej, brytyjskiej stacji. Nie
zastanawiając się nad niczym, wcisnęłam telefon w kieszeń kurtki i wsiadłam do
pierwszego lepszego autobusu, który miał mnie podwieźć do miasta.
Budynek radia oblegały tłumy. Przez chwilę
poczułam się tak samo, jakbym ponownie szła na koncert z Lissandrą. Właśnie.
Jeszcze przed chwilą dostałam od niej esemesa, że się o mnie martwi i żebym
wracała do domu. Prychnęłam jedynie śmiechem, wsadzając komórkę tam, gdzie się
wcześniej znajdowała. Ruszyłam wolnym krokiem w stronę znanych mi już dobrze,
poustawianych wzdłuż chodnika barierek. Pozostawał tylko jeden problem- jak do
cholery przecisnę się przez tą falę Vampettes, aby być jak najbliżej chłopaków?
Z takiej odległości nawet mnie nie zauważą. Zaczęłam swą desperacką wyprawę
przez kolejne, płaczące i krzyczące jednostki. Trzeba było przyznać, że nie
szło mi za dobrze...
Jakoś w połowie drogi do celu dziewczęta zaczęły
wrzeszczeć i piszczeć. Stanęłam na palcach, trzymając kurczowo szelki od
plecaka, by przypadkiem mi go nie zdarły z grzbietu. Drzwi wejściowe się
otworzyły. Czwórka chłopaków z zespołu pomachała zgromadzonym fanom i zaczęła
rozdawać autografy.
Czułam się bynajmniej dziwnie. Jeszcze wczoraj spędziłam z nimi popołudnie, a dzisiaj... Dzisiaj nawet nie mogłam zwrócić ich
uwagi na siebie. Przeszkadzały mi w tym inne dziewczyny, które już zdążyły się
dopchać do metalowych barierek i zacząć sobie z nimi robić zdjęcia.
-Bradley!-
Wrzasnęłam, ale mój głos został stłumiony innymi, jeszcze głośniejszymi
okrzykami. Stałam więc w tłumie, próbując się jakoś do nich dopchać, ale
dziewuchy były o wiele silniejsze ode mnie. Jedna nawet pociągnęła mnie za włosy
i szarpnęła mocno do tyłu, bo również chciała być jak najbliżej The Vamps.
-Bradley! Spójrz na mnie! -
Powtórzyłam jeszcze głośniej. Nie słyszał. Nawet nie spojrzał w moją stronę.
Był skupiony na robieniu sobie zdjęć z dziewczynami, które stały najbliżej
barierek.
Znajdowałam się wśród nieznajomych mi osób, które
popychały mnie do zewnątrz, powiększając moją odległość od zespołu. W końcu
jakaś grubsza ode mnie dziewczyna postanowiła nieco zagłębić moje kontakty z
ulicą. Upadłam tyłkiem na twardą ziemię, mając przed oczami tylko nogi
rozwrzeszczanych fanek.
-Cholera!
Weszli do środka!- Usłyszałam zawiedzone głosy, podczas gdy masowałam swój
dół pleców. Czyżby chłopcy tak szybko się zwinęli? A może mi się coś w głowie
poprzestawiało i sądziłam, że cała ta desperacka wycieczka do barierek trwała
tylko kilka sekund?
Czym prędzej się ogarnęłam i ruszyłam pędem za
budynek, znikając w jakiejś mniejszej uliczce. Postanowiłam odnaleźć boczne wejście, dzięki któremu będę mogła się dostać do chłopaków. Po drodze
potykałam się o swoje własne nogi, ale nie poddawałam się. Musiałam znaleźć te
cholerne drzwi!
No i właśnie wtedy, jakby na zawołanie-
zatrzymałam się przed sporym, metalowym wejściem. Przed naciśnięciem klamki
spojrzałam w stronę ulicy, na której tłum począł się rozchodzić. Nikt mnie
chyba nie podglądał, bo wszyscy byli bardziej zainteresowani The Vamps, aniżeli
jakąś tam dziewczyną, która najpierw upadła tyłkiem na ziemię, a następnie
popędziła w bliżej nieokreśloną stronę świata. Wsunęłam się do środka i
zamknęłam za sobą drzwi. Schody. Stanęłam na pierwszym stopniu i ruszyłam
w górę na paluszkach. Dotarłam na jakiś dobrze oświetlony korytarz, ozdobiony
przeróżnymi plakatami znanych zespołów, oprawionych w wielkie antyramy.
-Gdzie się
wybierasz? -Głos, który sparaliżował mnie od pasa w dół należał z pewnością
do jakiegoś "goryla". Uniosłam wzrok z jego czarnych butów i ujrzałam
dwumetrowe monstrum, wgapiające się w moją drobną sylwetkę z nieprzyjemnym
wyrazem twarzy.
-Poszukuję
The Vamps. Przyszłam się z nimi zobaczyć.- Nawet nie sądziłam, że to tak
głupio zabrzmi. Gdy układałam swoją wypowiedź w głowie, to nie wydawała się być
taka beznadziejna...
-Niestety,
był na to czas na dole. Aktualnie zespół jest zajęty. Musisz opuścić budynek.-
Był nieugięty. Myślałam, że się zaraz na nowo rozpłaczę.
-Ale ja ich
znam! Nie rozumiesz!- Zaczęłam, próbując przedostać się przez jego potężną
sylwetkę, zasłaniającą mi resztę korytarzu. Drzwi do garderoby znajdowały się chyba
parę kroków dalej. Dałabym sobie rękę uciąć!
-Tak,
oczywiście. Podobnie jak reszta rozwrzeszczanych fanek, czekających na nich na
zewnątrz. Daj sobie spokój, dziewczynko. - Ochroniarz po prostu chwycił
mnie za ramiona i przerzucił sobie przez plecy. Nie miał z tym większego
problemu, gdyż należałam do niezwykle drobnych osób. Chciałam jakoś
zaprotestować, ale jedyne, co mogłam w tej chwili zrobić, to ugryźć go w ramię.
-Zostaw
mnie! Musisz mi uwierzyć!- Poczęłam uderzać małymi piąstkami w jego
rozrośnięte plecy i kopać go z całej siły. Wydawał się tym zupełnie
niewzruszony. W końcu postawił mnie na ziemi- oczywiście wtedy, gdy już
znaleźliśmy się na dworze, w dokładnie tym samym miejscu, w którym znalazłam
boczne wejście.
-Słuchaj,
mała... Takiego kitu nam nie wciśniesz. No już, zmykaj.- Rzucił tylko i
zniknął za potężnymi drzwiami. Stałam jeszcze tak przez chwilę, wpatrując się
nieprzytomnym wzrokiem w ich stalową strukturę. Co ja sobie myślałam? Że tak po
prostu tam wejdę i zobaczę się z chłopakami? Westchnęłam głośno, opierając się
o ścianę na przeciwko i zsuwając się po niej, by w końcu usiąść na zimnym
gruncie. Jak będzie trzeba, to poczekam na nich aż do ciemnej nocy. Teraz było
mi już wszystko jedno, więc po prostu ścisnęłam plecak, który wcześniej
umiejscowiłam wygodnie na swoim brzuchu, a następnie oparłam zmęczoną,
rozczochraną łepetynę o największą, najbardziej wystającą kieszeń. Nawet nie
wiem kiedy zapadł zmrok. Zrobiło się cholernie zimno, a ja miałam na sobie
tylko cienką bluzę, także... Odzyskiwałam zdrowy rozsądek. Chłopaków nadal nie
było. Pewnie wyszli innym bocznym wyjściem, albo wyprowadzono ich z ochroną
przez główne drzwi do radia. Boże, byłam taka głupia...
-Lennon?-
Czarna sylwetka, która zarysowała się na światłach ulicznych, zbliżała się w
moją stronę niebezpiecznie. -Lennon,
boże! Twoja matka umiera ze strachu! Ja też się o ciebie martwiłam!- Tak,
to była zdecydowanie Lissandra. A za nią? Za nią pędził nikt inny, jak pani
Cartwright.
Podniosłam głowę z plecaka, który służył mi jako
poduszka i otworzyłam szeroko buzię.
-Co wy tutaj
robicie? Jak mnie znalazłyście?- Zapytałam, odgarniając ciemne włosy z
czoła.
-Tak
myślałam, że będziesz chciała spotkać się z chłopakami. Za dobrze cię znam,
Lenn.- Westchnęła rudowłosa i założyła mi na ramiona moją ciepłą kurtkę.
Owinęłam się nią niemalże od razu i wstałam z chłodnej ziemi, nadal ściskając
plecak.
Zerknęłam na matkę. Przyglądała się mi w
milczeniu, nie wyrażając żadnych emocji. Jej twarz była niczym z kamienia, a światła,
delikatnie przeciskające się w małą uliczkę, jeszcze bardziej podkreślały jej
obojętność.
Westchnęłam ciężko.
-Jestem
głupia. Przepraszam.- Puściłam plecak, który wylądował z głośnym łoskotem
na ulicy.
-Ani słowa
więcej, Lennon Cartwright. Zapraszam do samochodu, wracamy do domu.- W
końcu odezwała się moja matka, zabierając torbę z brudnej ziemi. Odwróciła się
i ruszyła szybkim, pewnym siebie krokiem w stronę głównej ulicy. Nawet się za
mną nie spojrzała. Po prostu zniknęła za rogiem, a ja... Ja ruszyłam za nią,
przytulając Lissandrę z całych swoich sił. Druga ucieczka z domu znowu
zakończyła się niepowodzeniem.
Opis choroby ojca Lennon to chyba najbardziej dojrzała rzecz jaką czytałam, naprawdę mi zaimponowałaś.
OdpowiedzUsuńMimo, że rozdział bez większego udziału The Vamps to równie świetny jak inne :) Jestem ciekawa,jak będzie wyglądała rozmowa Lennon z mamą..
Życzę weny i czekam na kolejny rozdział! :D
Nareszcie sie doczekalam! Jestem troszke zawiedziona, ze nie wystapili The Vamps, ale rozdzial i tak boski :) Ciekawe co wydarzy sie w nextcie. Blagam, dodaj dzisiaj (bo juz po polnocy) ;)
OdpowiedzUsuńobiecuję, że w następnym już się pojawią. ;)
Usuńmi się, jak zwykle, bardzo podoba :D
OdpowiedzUsuńuwielbiam twój styl pisania :))
nie mogę się doczekać co się dalej wydarzy. dodaj szybko nexta błagam!
OdpowiedzUsuńzapraszam
theeternalkids.blogspot.com
Świetny rozdział <3 Biedna Lennon ;( Ale ja jestem uparta i mimo wszystko współczuję Lisie ;( Lisa w kawiarni była zła na Lennon, a teraz jako jej przyjaciółka mimo wszystko martwi się o nią, szuka jej, a przecież jej też nie jest łatwo widząc, że Brad, którego naprawdę kochała nie zwraca na nią zbytniej uwagi, z resztą pozostali chłopacy też bardziej interesują się Lennon ;( Zrobisz kiedyś np. jeden rozdział z perspektywy Lisy? Choć jeden <3 Ten był wspaniały, ale ja jestem za LISĄ! *-* Czekam na next <3 /Katarina
OdpowiedzUsuńnie wiem czy mi wyjdzie opisywanie historii z perspektywy Lisy, szczerze powiedziawszy nigdy nie zmieniałam narracji w swoich historiach. ;)
Usuńna kolejną część musicie poczekać trochę dłużej, gdyż ostatnio mam kupę roboty w szkole, a nie chciałabym dodawać niczego krótkiego. zobaczymy czy uda mi się go napisać dzisiaj, czy może za 2 dni.
Szkoda mi Lennon! Na początku jej nie lubiłam, ale teraz zrobiło mi się jej strasznie żal. Czekam na następny rozdział, bo nie mam co czytać.
OdpowiedzUsuńzdradzę, że właśnie piszę kolejną część, która będzie miała tytuł "zakazany owoc". (: czekajcie cierpliwie, misiaki! xx
Usuń