Nawet
nie wiem kiedy odpłynęłam. Choć tak bardzo ze sobą walczyłam, powieki stały się
na tyle ciężkie, że już nie mogłam ich unieść do góry. Ważne, że zasnęłam w
objęciach tego jedynego, który do ostatniego momentu głaskał moje ramię i
delikatnie całował rozczochraną głowę, bym tylko już więcej nie płakała.
Obudziły
mnie promienie słoneczne, delikatnie przedostające się przez firanki w moim
pokoju. Najpierw otworzyłam jedno oko, a następnie drugie. Powoli, bez
pośpiechu- nie chciałam, by całe to uczucie, towarzyszące mi wczorajszej nocy,
rozpłynęło się gdzieś w przestworzach i już nigdy nie wróciło. Przede mną
znajdowała się jasna ściana- musiałam spać w takiej samej pozie przez ten cały
czas. Próbowałam podnieść rękę do góry, ale prawie połowa ciała mi zdrętwiała,
także jęknęłam głucho z bólu, próbując powstrzymać nieprzyjemny dreszcz,
przebiegający po ręce, biodrze oraz kończynach, przygniecionych czymś...
Ciężkim. Spojrzałam w dół, starając się ograniczyć gwałtowne ruchy do minimum.
Miałam trzy nogi. A do tego coś twardego naciskało z całej siły na mój grzbiet.
To był definitywnie Bradley, który aktualnie spał jak dziecko. Nie wzruszyły go
nawet moje delikatne ruchy, gdy próbowałam przekręcić się w jego stronę. Pomińmy
fakt, iż musiałam się trochę namęczyć, aby osiągnąć cel- najpierw przesunęłam
jego rękę, nadal spoczywającą na moim brzuchu, a następnie delikatnie
przeniosłam "swoją" trzecią nogę, by móc spojrzeć na jego spokojną,
zaczarowaną snem, buźkę. Wyglądał jak niewinny aniołek. Uśmiechnęłam się pod
nosem, z trudnością powstrzymując śmiech, który chciał się wydostać na zewnątrz
z moich zaciśniętych ust. Położyłam głowę wygodnie na poduszce, znajdując się
bardzo blisko jego lica. Analizowałam każdy, najmniejszy milimetr twarzy
Simpsona, przez dłuższy czas zastanawiając się nad każdym, nawet
najdrobniejszym szczegółem. Zliczyłam mu piegi na nosie, małe pieprzyki i
delikatne zmarszczki wokół zamkniętych ocząt, świadczące, iż chłopak bardzo
często się uśmiechał. Westchnęłam bezgłośnie, unosząc tęczówki nieco w górę, by
ocenić niesforne loczki, opadające bezwładnie na białe czoło. Bezbronne, urocze
dziecię spało sobie w najlepsze i nawet nie miało pojęcia, że się w nie
wpatruję. Przynajmniej... Tak sądziłam. Do czasu.
Nim się
obejrzałam, sam otworzył oczy i cmoknął szybko w usta. Ze zdziwienia aż się
cofnęłam nieco do tyłu.
-Wiesz, że nie można spać, jak się ktoś w
ciebie tak intensywnie wpatruje?- Zapytał dość niskim, zachrypniętym
głosem. Był zaspany, a przy tym tak uroczy, że aż mi serce zadrżało. Pokazałam
mu język, poprawiając parę kosmyków, które wchodziły mu do oczu. Wziął głęboki
oddech i wyciągnął ręce w górę, przeciągając się i ziewając głośno.
-Wyglądasz jak panda.- Zarechotał, a
następnie dotknął długimi palcami mojego nosa, by później zjechać na policzki i
choć trochę wytrzeć zaschnięty tusz. -Skoro
teraz już możemy pomyśleć o tym wszystkim na spokojnie... Powiesz mi o co tak
naprawdę chodziło Lisie?- Nie chciałam usłyszeć tego pytania. Przejmujący
ból na nowo zagościł w moim sercu, a uśmiech powoli zmazywał się z twarzy. - Jestem facetem, wielu rzeczy nie potrafię
się sam domyśleć.- Wzruszył jeszcze ramionami, uśmiechając się niepewnie. Pogłaskał
mnie kciukiem po nosie, zauważając, że nieco zbladłam.
Co
miałam mu powiedzieć? Próbowałam zebrać myśli, ale jakoś nie mogłam ułożyć tego
wszystkiego w logiczną całość.
-Lisa.- Mruknęłam sama do siebie,
przekręcając się na plecy i wlepiając puste spojrzenie w sufit.-Cóż... Podobałeś jej się od początku.
Szalała za tobą odkąd tylko zobaczyła pierwszy teledysk The Vamps. Wybrała się
na wasz koncert tylko po to, by ciebie poznać.- Wyjaśniłam, a następnie
łypnęłam niepewnie na Brada. Był zdziwiony- również wpatrywał się w ścianę,
zaciskając wargi. -Myślała, że między
wami coś zaiskrzyło. No wiesz- wtedy na planie, podczas pocałunku.
Klepnął
się w czoło, a następnie przejechał dłonią po twarzy, sycząc z niezadowolenia.
-Lissandra jest... BYŁA wspaniałą
przyjaciółką. Chyba nie będę sobie mogła wybaczyć do końca życia tego, co jej
zrobiłam.- Dodałam cicho, chwytając koniec prześcieradła, aby ścisnąć
delikatnie materiał.
-Nie lubię takich sytuacji.- Chyba tylko
na taki komentarz go było stać, bo nadal wpatrywał się głupio w sufit, z
szeroko otworzonymi, czarnymi oczętami. Milczeliśmy przez chwilę, zupełnie nie
wiedząc co odpowiedzieć. W końcu nasze spojrzenia się skrzyżowały i dodały
trochę odwagi, aby przerwać niezręczną ciszę.
-Serce
nie sługa.- Powiedział Brad, uśmiechając się zaczepnie. Mój żołądek
zacisnął się z całych sił, starając się opanować falę nowo narodzonych,
różnokolorowych motyli, nieprzyjemnie obijających się o ścianki brzucha. Znowu
uwodził mnie ciemnymi tęczówkami, świdrując moją duszę na wskroś.
Niebezpiecznie zbliżył swoją twarz do mojej, a następnie złączył nasze wargi w
delikatnym, pełnym uczucia, pocałunku.
-Lennon Cartwright!- Oczywiście wszystko,
co dobre, bardzo szybko się kończy. W drzwiach stanęła moja matka, która
trzymała zakupy. Szkoda, że z tego zdziwienia upuściła reklamówki na ziemię.
Usłyszałam szczęk tłuczonego szkła, który zadziałał na mnie niczym
najgłośniejszy budzik. Odsunęłam się od Bradleya niczym oparzona, unosząc swe
wątłe ciało na łokciach, a następnie siadając na kołdrze. On również
podskoczył, prostując się niczym struna i wstrzymując oddech.
-Dzień dobry, proszę pani.- Mruknął
najciszej, jak tylko potrafił. Jeszcze nigdy nie byłam tak zażenowana. Moja
matka skakała zdenerwowanymi ślepiami z sylwetki Simpsona na mnie, niemalże
zabijając nas przejmującym, wielce przerażonym i zdegustowanym wzrokiem.
-Łał, mamo... Wróciłaś...- Bąknęłam w
końcu, gdy przełknęłam wielką gulę, mieszczącą się w gardle. Tylko na tyle było
mnie stać. Nie zdążyłam wpaść na jakiś genialny pomysł, by wytłumaczyć jej
dlaczego ja i jakiś obcy chłopak znaleźliśmy sie razem w łóżku.
Na moich
policzkach pokazały się dorodne, czerwone rumieńce. Nadal byłam w ubraniu, w
którym wczoraj wybrałam się na zdjęcia do teledysku, ale wiadomym było, iż
Cartwright wymyśliła sobie swój własny scenariusz w głowie. Przygryzłam dolną
wargę z całej siły, przesuwając się powoli na brzeg materaca. Nie chciałam
robić żadnych gwałtownych ruchów, by tylko nie sprowokować swej rodzicielki do
dalszej kłótni. Nie chciałam, by Brad był jej świadkiem...
-Tak, wróciłam. I żałuję. Ostatnio w domu
czekają na mnie same niespodzianki!- Wydukała, opierając się o futrynę. Jej
twarz zrobiła się... Biała. Najpierw wyglądała tak, jakby właśnie zobaczyła
jakiegoś strasznego ducha. Obserwowałam uważnie jej buzię, starając się
wyprzedzać gesty oraz słowa. W zastraszająco szybkim tempie policzki mojej mamy
zrobiły się fioletowe. Czoło zabarwiło się na ten sam kolor, a dłonie poczęły
drżeć z nieokreślonego zdenerwowania i desperacji. -Wynoś się. Natychmiast. -Syknęła do Simpsona przez zaciśnięte zęby.
-Ale mamo...- Wstałam, robiąc jeden krok
w jej stronę.
-Wynoś się!- Podniosła głos, wyrzucając
rękę za siebie, by wskazać schody prowadzące w dół. Osiemnastolatkowi nie trzeba
było dwa razy powtarzać. Podniósł się czym prędzej, poprawiając nieco pomiętą
bluzkę oraz włosy, które żyły swoim własnym życiem.
-Zadzwonię do ciebie.- Mruknął
niezadowolony, spoglądając na mnie ostatni raz. Uśmiechnęłam się
niezauważalnie, odprowadzając wzrokiem jego sylwetkę. Wpatrywałam się w próg aż
do czasu, gdy nie usłyszałam szczęku zamykanych drzwi wejściowych. Podeszłam do
okna, ignorując obecność mojej matki, nadal znajdującej się w tym samym
miejscu, co na początku. Usiadłam na parapecie i w końcu ujrzałam to, o czym
tak bardzo marzyłam- sylwetkę Bradleya, zatrzymującą się na ulicy. Chłopak
uniósł głowę do góry i pomachał w stronę mojego okna, wysyłając mi również
całusa. Odwzajemniłam gest, opierając dłoń o zimną szybę.
-Kto to był?- Mama nie dała mi zobaczyć
jak Bradley wsiada do czarnego samochodu i odjeżdża. Musiałam na nią spojrzeć,
przechylając delikatnie głowę.
-Od kiedy to cię obchodzi? Do tej pory miałaś
w dupie wszystkie moje sprawy. Dopiero teraz, gdy wylądowałam z nim w łóżku, to
się obudziłaś?- Nie wiem dlaczego, ale denerwowanie jej sprawiało mi jakąś
chorą satysfakcję. Uśmiechnęłam się parszywie, przyglądając się jej zdziwionej
buźce.
-Weź prysznic i przygotuj się do szkoły.
Przypominam, że życie nadal się toczy i radziłabym nie bujać w obłokach, ani
nie latać za jakimiś chłopakami, tylko wziąć się za naukę.- Powiedziała,
całkowicie się poddając. I to właśnie było złe. Skoro chciała, bym ponownie ją
darzyła szacunkiem, powinna się zachowywać całkowicie inaczej.
Uniosłam
brodę wysoko do góry, spoglądając na jej zaokrągloną sylwetkę z pogardą. Tak,
przede mną stała mama. Urodziła mnie. Wychowała. I aktualnie starała się być
dobrą matulą, która próbuje zrozumieć problemy swojej dorastającej córki.
Jakież to było urocze! Mogła o tym pomyśleć wcześniej, kiedy jeszcze mogłam się
zmienić. Teraz już nie potrafiłam spojrzeć na nią inaczej. To było cholernie
trudne, ale... Nie miałam do niej szacunku. Straciłam go wraz z dniem, gdy
odszedł tata.
Rozpięłam
koszulę, a następnie rzuciłam ją na krzesło, gdzie przygotowałam sobie książki.
Oczywiście. Będę idealną córcią i pilną
uczennicą. W końcu nic się nie stało. Wielka pani Cartwright opuściła moje
królestwo po dłuższej chwili milczenia, a następnie udała się do swojego
pokoju, by jak zwykle spocząć tam na łóżku i płakać w poduszkę.
Bałam
się. Cholernie się bałam wstać na drugi dzień. Zanim otworzyłam oczy i
wyłączyłam budzik, przekręcałam się na łóżku we wszystkie możliwe strony,
powtarzając, iż jakoś dam radę. Nie chciałam widzieć twarzy Lissandry. Nie
miałam odwagi spojrzeć jej prosto w oczy, a co dopiero mówić o jakimś zwykłym
przywitaniu się. Zsunęłam wątłe ciało z łóżka, sprawdzając sytuację za oknem.
Pogoda iście angielska- padał deszcz, a chmury
nie miały zamiaru odsłonić słońca. Ubrałam jakąś cieplejszą bluzę,
zwyczajną koszulę i pierwsze lepsze jeansy, które nie wyglądały jakby zostały
psu z gardła wyjęte. Zrobiłam sobie szybkie śniadanie, popijając suchą kanapkę
herbatą i wybiegłam z domu, nie zwracając uwagi na zamknięte drzwi do pokoju
mojej mamy. Pewnie odsypiała wczorajszy dyżur.
Zarzuciłam
kaptur na głowę, włożyłam słuchawki w uszy i ruszyłam dziarskim krokiem na
przystanek. Z delikatnym uśmiechem na twarzy zauważyłam, iż na stacji puszczali
właśnie "Wild Heart" The Vamps. Lisa kiedyś mówiła, że uzależnię się
od ich muzyki. Chyba miała rację.
-Czy jesteś dziewczyną Bradleya Simpsona?-
Usłyszałam za plecami, gdy zdjęłam słuchawki, aby przeczytać o której godzinie
mogę się spodziewać autobusu.- Jak długo
się znacie? Kiedy się poznaliście po raz pierwszy? -Jakaś nieznajoma babka
celowała wielkim, czarnym mikrofonem prosto w moją twarz. Spojrzałam na jej
błyszczące się od podniecenia oczy i ledwo co powstrzymałam się od wydłubania
jej tych wspaniałych, wielkich ślepi.
-Zwariowaliście, ludzie? Dajcie mi spokój.-
Warknęłam w odpowiedzi, odwracając się do niej plecami. Skąd oni do cholery
wiedzieli gdzie ja mieszkam i gdzie oraz w jakich porach mnie można znaleźć? Pierwsza myśl, jaka mi do głowy przyszła to była... Lisa. Ona potrafiła zrobić
wszystko, byle tylko postawić na swoim. Czy rzeczywiście byłaby zdolna aż do
takich głupot?
-Patrzcie kto to przyszedł... Nasza nowa
celebrytka!- Właśnie tego najbardziej się bałam, gdy przekroczyłam próg klasy. Gadania i paplania niestworzonych rzeczy na mój temat. Spojrzałam
na Felicię, która znajdowała się w ławce pod oknem. Zazwyczaj siedziała tam sama, a
na krześle, zaraz obok niej, spoczywała niewiarygodnie droga torba z całą
kolekcją równie drogich kosmetyków. Tym razem było inaczej. Obok wstrętnej i
parszywej Felicii zauważyłam... Lissandrę! Śmiała się razem z nią,
przechylając głowę na różne strony i analizując zachowanie reszty grupy, która
miała ubaw razem z nimi.
-Co do cholery?- Wyszeptałam pod nosem,
zatrzymując się przed tablicą. Torba zsunęła mi się z ramienia, a oczy
przypominały kształtem wielkie spodki od filiżanek do kawy. Nie mogłam w to
uwierzyć. Felicia Griffin była naszym wspólnym wrogiem. Obiecywałyśmy sobie, że
nigdy się z nią nie pogodzimy. A teraz? Teraz Lisa postanowiła dołączyć do
elity szkoły i zadawać się z najgorszą szmatą w całej placówce! Z trudnością
zamknęłam buzię, bo szczęka opadła mi niemalże do samej ziemi. Stałam jak wryta
przez dłuższą chwilę, słysząc ciche śmiechy i zgryźliwe komentarze dotyczące
mojej osoby.
-Zamierza pani w końcu usiąść w ławce, Cartwright?-
Zapytał już nieco poirytowany nauczyciel, który musiał przerwać lekcję. Odwróciłam
się w jego stronę, a następnie pokiwałam ze zrezygnowaniem głową, zajmując
pierwsze lepsze miejsce, gdzie było jak najmniej osób. Cały czas czułam na
sobie wredne ślepia uczniów oraz słyszałam kolejne, parszywe słowa, które
wypływały z ich słów, aby tylko poniżyć moją osobę. Nawet pan profesor Whiteley
nie zamierzał zwracać im uwagi. Po prostu wpatrywał się we mnie zza
kwadratowych okularów, dumając z palcem przy zaciśniętych ustach. Czyli już
wszyscy wiedzieli? Nawet zacofany facet od biologii, który nie wiedział do
czego służy komputer?
Myślałam, że moje dotychczasowe życie już było
koszmarem. Myliłam się. Grubo się myliłam. Mój prawdziwy koszmar właśnie miał
się zacząć.
Gdy tylko zadzwonił dzwonek, wybiegłam z klasy,
chwytając przelotem rozrzucone na ławce książki, by następnie wcisnąć je w
torbę. Chciałam stąd jak najszybciej wyjść. Musiałam pójść w jakieś ustronne
miejsce, gdzie nikt mnie nie zauważy. Modliłam się, aby przejść niezauważona
przez długi korytarz pełen ludzi. Oczywiście mi się to nie udało. Co chwilę
mijałam uśmiechnięte dziewczyny, wytykające mnie palcami. Wszyscy spoglądali na
mnie z zażenowaniem, zasłaniając usta dłońmi i komentując moją osobę. Spuściłam
głowę, pozwalając długim włosom zakryć bladą, przerażoną twarz.
-Uważaj
gwiazdeczko!- Wrzasnął jakiś typek, na którego z impetem wpadłam.- Nie chcesz chyba od razu zdradzać swojego
kochasia?- Zacisnęłam szczęki, omijając chłopaka szerokim łukiem. Chciało
mi się płakać. Nie miałam już nikogo, kto by mógł mnie przytulić, pocieszyć.
Powstrzymując słone łzy, chwyciłam za klamkę do łazienki dziewcząt. Wszystkie
pomalowane twarze zwróciły się w moją stronę. Rozmowy ucichły, a ja czułam się
taka mała i bezbronna... Można było tylko podnieść nogę i rozdeptać na
posadzce. Przynajmniej byłby spokój.
Odwróciłam się w stronę lustra, opierając ręce na
zimnej umywalce. Spojrzałam w swoje odbicie- nie wyglądałam za dobrze. Miałam
podkrążone, nieco zaczerwienione oczy. Odetchnęłam głęboko, puszczając zimną
wodę, aby przemyć nią twarz. Nie zdążyłam, bo w ręce wpadł mi jakiś pomięty,
nieco zamoczony arkusz papieru. Z początku wydawało mi się, iż to były czyjeś
zagubione notatki. Dopiero po odwróceniu na drugą stronę przeczytałam wielki,
kolorowy napis "bal jesienny". Zamarłam, przełykając głośno ślinę.
-Po co to
czytasz? Przecież i tak nie przyjdziesz. Nikt cię tam nie będzie chciał. -Do
łazienki dostała się Felicia. -No, chyba,
że... Bradley cię zaprosi. Chociaż w to wątpię. - Zwróciła się do innych
dziewczyn w pomieszczeniu, a te zaśmiały się cicho, prychając pod
przypudrowanymi nosami. Uniosła brodę wysoko, podbudowana innymi osobnikami w
pomieszczeniu.- Kto by się chciał zadawać
z taką ofiarą...
Zmięłam kartkę papieru i wyrzuciłam ją do kosza.
Nawet nie próbowałam patrzeć na twarze rówieśniczek- po prostu ruszyłam w
stronę wyjścia, ale... Ktoś zastawił mi drzwi. Zetknęłam się twarzą twarz z...
Lisą.
-Ofiarą
łamiącą serca.- Wysyczała przez zęby, niemalże opluwając moje lico. Nie
wytrzymałam. Z całej siły uderzyłam ją w klatkę piersiową, tym samym
odpychając. Rudowłosa poleciała na drzwi, które ktoś raptownie otworzył,
więc... Wylądowała tyłkiem na podłodze, tuż przy nogach jakiejś zdziwionej dziewuchy,
stojącej w progu.
Zapadła niezręczna cisza. Griffin odsunęła się
parę kroków, otwierając pomalowane na czerwono usta. Chyba się tego nie
spodziewała, bo stała tak przez dłuższą chwilę, wpatrując się tępo w moją
roztrzęsioną sylwetkę. Nie oczekując na idiotyczne komentarze, przecisnęłam się
przez tłum innych osób, gromadzących się przy wyjściu z toalety.
-Ze mną nie
wygrasz, Cartwright!- Pośród krzyków innych wyraźnie zahuczał złośliwy ton
Felicii. Nie zważając na nic, po prostu wydostałam się z tej cholernej szkoły,
nie za bardzo wiedząc, co teraz zrobić. Uciekałam. Cały czas przed czymś
uciekałam. Moje życie to było jedno wielkie nieporozumienie i natychmiastowo
chciałam z nim skończyć. Może skok z mostu to nie był taki zły pomysł? Przecież
byłam tylko ciężarem dla wszystkich. Dla swojej matki, dla Lissandry, dla
Bradleya...
Spojrzałam na zegarek. Była dokładnie jedenasta
dwadzieścia. Czyż to nie idealna pora aby popełnić samobójstwo?
***
Chciałam napisać jedno: DZIĘKUJĘ! Bardzo się cieszę, że moje opowiadanie
przypadło Wam do gustu. Choć mam bardzo mało czasu, to w wolnym czasie siadam
do laptopa i... Piszę kolejne części, uśmiechając się przy tym jak dziecko
słońca.
Jesteście kochani, moi
drodzy. Mordka mi się cieszy jak czytam tak miłe komentarze i widzę liczbę
wyświetleń, która na tę chwilę wynosi 3,
634. Przypomnę jeszcze tylko tyle, że pierwsza notka pojawiła się 20 lutego.
Jesteście już ze mną niecałe trzy tygodnie. ;)
W razie
jakichkolwiek pytań możecie zaglądać na ask'a (@beznosa) oraz twittera (również
@beznosa). Mój numer gg znajdziecie w profilu. A tymczasem... Zapraszam do
komentowania już trzynastego, trochę pechowego dla Lennon rozdziału. :) Widzimy się przy następnej notce, prawda?
Całusy!
Biedna Lennon :"( Rozdział świetny :)
OdpowiedzUsuńPS. Kiedy next? @fckirwiin
Pierwszy komentarz ^.^
OdpowiedzUsuńA więc mam nadzieję, że Lennon nie skoczy jednak z tego mostu, choć na jej miejscu chyba bym tak samo myślała... :/
ZNIENAWIDZIŁAM LISSE! Ona jest okropna, najpierw te głupoty przed kamerą, a teraz jeszcze zadaje sie z ich wspólnym wrogiem... Nie mogę tego przetrawić! Xd
Mimo to mam nadzieję, że Bradley naprawdę ją kocha i nie zostawi jej w tym stanie :/
Przyszła mi na myśl taka sytuacja: Lennon chce skoczyć z mostu, akurat mostem jedzie Brad i ją odwodzi od tego pomysłu <3333 (taki szczegól że jechał autem zauważył ją, i wybiegł z auta, i tym samym zrobił korek na całym moście XD)
No nic, czekam na dalszy ciąg ;*
nawet nie wiem, co napisać. naprawdę, twoje rozdziały są tak świetne, że nie mam pojęcia. zdecydowanie kocham to opowiadanie XD ♥♥
OdpowiedzUsuńw ogóle zachowanie Lissy... ona przesadza. tak, może Lennon nie była święta, ale jednak to wszystko nie stało się tylko z jej inicjatywy, w końcu Brad miał w tym trochę większy udział (no bo wszystko rozpoczął, flirtując z Cartwright :p) i teraz, ja rozumiem, że Lissa mogła się tak zachowywać pod wpływem emocji, ale po przemyśleniu wszystkiego? nadal to samo? zwłaszcza, że kochała Brada głównie jako członka The Vamps, tak mi się wydaje, chociaż może się mylę...
i mam nadzieję, że Bradley odwiedzie ją od pomysłu skoczenia z mostu.. serio :p
Genialny rozdział! ♥
Jesteś ŚWIETNA, a nawet WSPANIAŁA:) Naprawde zazdroszę Ci tego talentu:) Mam wielką nadzieje,że Lisa zrozumie to co zrobiła i postara się to naprawić... Jestem oczywiście za Lennon<333 I Bradem <33333 Z niecierpliwością czekam na nexta... I jeszcze jedno: BARDZO BARDZO DZIĘKUJE:***
OdpowiedzUsuńWOW!!!! Z tym samobojstwem to przesada... nie usmiercisz Lennon, prawda? Rozdzial swietny, caly czas cos sie dzieje, tylko strasznie mi jej szkoda. Zrobila zle, ale nie zasluzyla na takie traktowanie ze strony wszystkich, Lisy moze i tak :D
OdpowiedzUsuńDziś znalazłam i przeczytałam całe to opowiadanie i jest poprostu hvgvggtv f ddd vghhjjjjjkhbg ff ff *.*
OdpowiedzUsuńDodaj następny jak najszybciej ♥
tt : @idk_hug_me
Lisa hmm.. Rozumiem, ze moze byc wsciekla na Lennon, ale uwazam ze prawdziwa przyjaciolka nie powinna zadawac sie z najwiekszym wrogiem Len.
OdpowiedzUsuńSadze ze Lennon, albo nie skoczy bo ktos ja powstrzyma, albo szczesliwym trafem skonczy sie tylko w szpitalu :)
Nie moge sie doczekac *-*
super! Biedna lennon, lisa ją tak zgnoiła! to naprawdę nie fair w stosunku do niej. czekam na nexta
OdpowiedzUsuńzapraszam
theeternalkids.blogspot.com
boski *-* !! już nie mogę się doczekać następnego ! :)
OdpowiedzUsuńSuper ! Będę czytała dalej ....ale hmn...KIEDY BĘDZIE DALEJ ?!?!?
OdpowiedzUsuńwłaśnie kończę pisać kolejny rozdział, także może jeszcze dzisiaj się pojawi! :))
UsuńSwietny ; D
OdpowiedzUsuńPokazesz moze jak naprawde wyglada Lennon ? ;)
chodzi Ci o zdjęcie? cóż... tak szczerze powiedziawszy nie chcę wstawiać jakichś fotek znanych gwiazd, tudzież modelek. chciałabym, abyście sobie sami wyobrazili Lennon oraz Lisę, sądzę, że tak będzie lepiej, bo każdy z Was ma całkowicie inne wyobrażenie na temat moich postaci, nieprawdaż? :)
UsuńNo okej w sumie racja ;)
UsuńRozdział cudowny <3
OdpowiedzUsuńOd wczoraj przeczytałam wszystkie rozdziały i muszę przyznać ze blog jest ŚWIETNY !<3
OdpowiedzUsuńFabuła rozkręca się z każdym to nowym rozdziałem, na ostatnich rozdziałach chciało mi się płakać *-*
Lubi Liss ale jednak jestem za Lennon ;) bo od poczatku czułam ze po miedzy nią a Bradem coś bedzie sie dzialo (y)
Jak Lis może trzymac się z ivh wspolnym WROGIEM?O.o
powinny porozmawiać na spokojnie...
świetny!
Czekam na kolejny ;)
pozdrawiam ;*