20 marca 2014

{16} z ostatniej chwili

Bradley miał rację. Czas wyjątkowo szybko mi zleciał. Może dlatego, że całkowicie skupiłam się na nauce? Zakuwałam przez bite trzy tygodnie, nie zwracając już uwagi na nic. Głupie komentarze rówieśników powoli wygasały, przez co w szkole poczęłam czuć się trochę pewniej. Nawet Felicia dała sobie spokój, a Lisa... Lisa po prostu wpatrywała się we mnie z wyrzutem, nie odzywając się ani słowem. Cały czas cierpiałam, ale to chyba było lepsze od rzucania w swoją stronę parszywych, chamskich wyrażeń.
Przed samym wylotem Simpson zdjął z dłoni jedną ze swoich ukochanych, sznurkowych bransoletek. Dał mi ją jako część siebie, żebym mogła ją nosić zawsze przy sobie.
W dzień powrotu The Vamps do Londynu postanowiłam zarezerwować pokój w hotelu, aby urządzić w nim małe przyjęcie powitalne oraz mieć wygodniejszy dostęp do lotniska, na którym chłopaki mieli się znaleźć po południu. Podekscytowana, chodziłam po pokoju w jedną i drugą stronę, obracając na swoim nadgarstku Bradley'ową bransoletkę. Co chwilę odblokowywałam telefon, aby zobaczyć, czy przypadkiem nie dostałam nowej wiadomości, ogłaszającej, iż chłopaki pojawią się jednak nieco wcześniej. Nudząc się niemiłosiernie, włączyłam telewizję. Przy okazji nalałam sobie trochę wody mineralnej do szklanki. Musiałam ochłonąć. Zbyt dużo emocji jak na jeden raz.
Przeskakując kolejne kanały i wpatrując się w szklany ekran, miałam nadzieję, że w wiadomościach usłyszę informacje o popularnym brytyjskim zespole swojego chłopaka. Tak, chłopaka. Bo chyba mogłam go już nazwać drugą połówką, prawda?
W końcu zostawiłam jakiś popularny kanał informacyjny i ponownie spuściłam wzrok, aby sprawdzić godzinę i skrzynkę pocztową na swojej komórce. Wyświetlacz nie dawał za wygraną- nie chciał mi pokazać żadnych nowości. Z cichym westchnieniem położyłam telefon na stoliku i zaczęłam wpatrywać się w swoje paznokcie, które nie były idealne i wręcz krzyczały, że nie nadają się na taką uroczystość, jaka miała się dzisiaj odbyć.
-Z ostatniej chwili.- Uniosłam z zaciekawienia głowę, biorąc jeden mały łyk wody.-  Samolot młodych muzyków z The Vamps rozbił się na terenie Francji.
Z początku to do mnie nie dotarło. Odbiło się od mojego umysłu, jak każda zwyczajna informacja. Minęły dwie sekundy zanim porządnie skupiłam się na przekazanych przez prezenterkę faktach. Upuściłam szklankę, która zaraz roztrzaskała się na hotelowej podłodze. Zakręciło mi się w głowie. Musiałam natychmiast usiąść. Musiałam. Osunęłam się przy łóżku, spoczywając na miękkim dywanie. Przyłożyłam dłoń do ust, aby powstrzymać stłumiony krzyk, desperacko wydobywający się z gardła. Próbowałam podnieść się z ziemi, wdrapując się po brzegu materaca. Nie udało się. Miałam za mało siły. Powietrza... Brakowało mi również powietrza.
Siedziałam przed telewizorem, wgapiając się bezmyślnie w ekran telewizora. Samolot... Wypadek... Rozbity doszczętnie... Najgorsze myśli odbijały się od ścianek mego umysłu, raniąc go coraz gorszym scenariuszem, który pisała sama śmierć. Wbijałam palce w dywan, próbując powstrzymać potok łez oraz głośny szloch, tłumiący drżącymi wargami. Cały czas powtarzałam imię Bradley'a, wpatrując się w jego ulubioną bransoletkę, którą założył mi na rękę przed samym wylotem. Nie wierzyłam w to. To nie mogła być prawda! Nie mogła! Żaden samolot nie miał prawa się rozbić! Przynajmniej nie ten, w którym byli chłopcy z zespołu! Jeszcze parę tygodni widziałam osiemnastolatka uśmiechniętego od ucha do ucha. Pocałował mnie w czoło i powiedział, że niedługo wróci. Obiecał, że ponownie zabierze mnie do Birmingham i przedstawi rodzicom. Nie zdążył. Nie zdąży.
-Fanki The Vamps są zrozpaczone. Wszystkie zgromadziły się przed lotniskiem, aby powitać swoich ukochanych muzyków. Na miejscu znajduje się Finnick Lefroy. Finn? Jakie są najnowsze informacje, którymi możesz się z nami podzielić?
Siedziałam na podłodze, czując, że zaraz odlecę. Dreszcz przeszył całe moje ciało, które już i tak zostało opanowane przez intensywne wstrząsy, nie pozwalające się podnieść. Nie panowałam nad sobą. Błądziłam matowymi tęczówkami po pokoju, szukając jakiegoś sygnału- drobnej wiadomości, która utrzymałaby mnie w przekonaniu, że moi przyjaciele nie odeszli. Uniosłam ciężkie niczym z żelaza dłonie i rozerwałam bransoletkę, która przez tych parę ostatnich dni była dla mnie talizmanem na szczęście. Ściskałam każdy, pojedynczy koralik, modląc się gorliwie, by Bradley żył. By za chwilę pojawił się w drzwiach pokoju i powiedział, że ten ich pierwszy koncert w Hiszpanii wypadł genialnie, że się za mną stęsknił i... Żeby mnie przytulił i już nigdy nie puszczał. Obiecał mi to!
Przesunęłam dłonie na swój brzuch. Brzuch, w którym po kolei padały kolorowe motyle, uprzednio męczące mój żołądek. Chciałam wyszarpać sobie wszystkie wnętrzności. Uniosłam bluzkę do góry, ciągnąc delikatnie skórę obok pępka. Wyłaźcie... Wyłaźcie, nie chcę ich już. Nie poradzę sobie bez niego!
-Dziękuję, Danielle. Znajdujemy się właśnie na lotnisku Heathrow. Zebrało się tutaj mnóstwo dziewcząt, które chciały przywitać członków The Vamps, właśnie wracających z Hiszpanii. Młodzi muzycy dali tam parę mniejszych koncertów. Za parę miesięcy mieli rozpocząć swoją pierwszą trasę po Wielkiej Brytanii .
Uniosłam kolorowy, rozerwany sznurek do twarzy, przycisnęłam do policzka i zamknęłam oczy, opadając bezsilnie na puszystą strukturę dywaniku. Zwinęłam się w kłębek, przyciągając nogi do brzucha. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Cały świat zaczął mi wirować, rozmazywać się... Czułam, jak życie przecieka mi przez palce- jak wszystko mija, jak tracę najważniejsze osoby, na których mi naprawdę zależało. Telewizor nadal odbierał mimo małych zakłóceń. A ja? Ja słuchałam tych wszystkich słów, tracąc grunt pod nogami. Tracąc ostatki nadziei... Umierałam razem z nim. Umierałam, bo traciłam drugą połowę swego serca i część swej duszy. Wtapiałam się w podłogę, ginąc gdzieś pomiędzy deskami, wlewając się w najciemniejsze i najmniejsze kąciki. Rozpadłam się. Rozpadłam się na milion kawałeczków, których już nie będzie się dało skleić ze sobą razem.
-Na miejsce wypadku właśnie wybiera się nasza ekipa. Z niecierpliwością czekamy na pierwsze zdjęcia z katastrofy. Świadkowie, którzy zdążyli się z nami skontaktować, mówią, że kadłub samolotu jest całkowicie zmiażdżony, a prawe skrzydło zostało oderwane, gdy maszyna uderzyła z impetem o ziemię, zaczepiając o wysokie drzewa.
Chciałam, żeby ktoś tu ze mną był. Boże, jak ja tego pragnęłam! Jak ja pragnęłam obecności kogoś, kto mógłby mi powiedzieć, że wszystko będzie w porządku. Że jakoś się ułoży i żebym już nie płakała.
-Lennon? - Odwróciłam się do tyłu, w stronę drzwi, słysząc znajomy głos matki. Przesłyszało mi się? Przecież nikogo poza mną w tym pokoju nie było...
-Poruszyła ręką! Ona się budzi!- Chyba zwariowałam. Ponownie obił mi się o uszy roztrzęsiony, znajomy głos. Tym razem była to... Lisa. Lisa tutaj? Przecież od paru dobrych miesięcy nie odzywałyśmy się do siebie słowem. W ciągu kilku chwil stałyśmy się największymi wrogami.
 Później poczułam, że ktoś mocno ściska mnie za rękę. Niemożliwe. Przecież cały czas trzymałam w niej bransoletkę Simpsona. Z całych sił zamknęłam oczy, starając się pozbyć tych wszystkich dziwacznych dźwięków w mojej głowie.
-Błagam, lekarza! Wezwijcie lekarza! Wyciągnijcie jej tą cholerną rurkę, ona się dusi! -Wzięłam ostatni, głęboki oddech, jakbym chciała zachłystnąć się powietrzem. Brakowało mi tlenu.

Otworzyłam powoli oczy, ale natychmiast je zamknęłam, bo poraziło mnie intensywne, białe światło, padające z góry. Gdzie ja byłam? Czułam się tak, jakby ktoś walnął mnie z całej siły w głowę. Chciałam unieść rękę, ale nie mogłam. Byłam przykryta czymś ciężkim. Do tego wsadzono mi coś bardzo nieprzyjemnego w gardło. Wydawało mi się, że zaraz wykaszlę płuca. Starałam się wziąć oddech, ale przeszkadzało mi to cholerstwo, wsadzone aż do krtani.
-Córeczko! Moja kochana córeczko...- Obiło mi się o uszy. Znałam ten głos. To był głos mojej mamy. Chciałam określić jej położenie, ale nadal nie mogłam otworzyć ocząt. To cholerne światło... Tak straszliwie raziło...
Jakiś nieznajomy cień zatrzymał się przed moją twarzą- mogłam gdybać, iż była to ręka, która zaraz wyciągnęła mi nieprzyjemnie kłującą rurkę z ust, a następnie nasunęła na nos maseczkę z tlenem. Kaszlnęłam donośnie, skręcając się z bólu, który paraliżował całe moje ciało. Czułam się tak, jakbym spała przez cały rok i nie mogła się obudzić.
-B-Brad...- Wystękałam cichutko, gdy przełknęłam parę razy ślinę. Żądałam wyjaśnień. Gdzie on był? Czy wiedzieli coś więcej na temat rozbitego samolotu? A gdzie byłam ja? Trafiłam do szpitala, bo zwariowałam? A może sufit zawalił mi się na głowę, gdy płakałam, skulona na podłodze? Przynajmniej takie miałam wrażenie.
-O kim ona mówi?- Głos Lisy wydawał się być stłumiony. Zupełnie tak, jakby znajdowała się w innym pomieszczeniu i krzyczała do mnie z całych sił. Skrzywiłam się, ponownie próbując unieść górne kończyny. Nie udało się. Nadal byłam przywalona czymś ciężkim.
Zamknęłam z całej siły oczy, starając się wyostrzyć obraz, intensywnie jaskrawy oraz niewyraźny. Przełykałam ślinę, która drażniła wrażliwe gardło, z którego jeszcze przed chwilą wyjmowali mi bliżej niezidentyfikowany przedmiot.
-Nie ważne, kochanie. Może jej się coś ubzdurało.- Znowu rozpoznałam głos matuli. -Najważniejsze jest to, że się obudziła. I że w końcu oddycha samodzielnie.
Ubzdurało? Czy to była jakaś pieprzona gra?  Nic z tego nie rozumiałam. Wsłuchiwałam się w brednie, pragnąc jak najszybciej wyjaśnić tą całą chorą sytuację.
-Lennon, słyszysz mnie? Boże... Jak dobrze, że znowu jesteś z nami. Już myślałam, że się nie obudzisz...- Lisa miała zachrypnięty, roztrzęsiony głos. Płakała i chyba głaskała mnie po policzku, zaczepiając opuszkami palców o moje spuchnięte powieki, które nadal ciążyły. Miałam ochotę odepchnąć ją od siebie po tych wydarzeniach z jesieni. Lissandra Finnigan- parszywa, wstrętna zdrajczyni!
Otworzyłam usta, ale nie miałam siły nic powiedzieć. Z resztą zaraz usłyszałam, żebym się nie przemęczała. Do tego ktoś cały czas gadał o jakimś cudzie. Cholera, cudzie czego? Oni dalej brnęli w te głupie zagrywki, nie starając się mi nawet niczego wyjaśnić?
W końcu udało mi się rozchylić oczy i nie zostać oślepioną światłem. Ujrzałam znajome twarze oraz jakąś osobę w białym ubraniu. To chyba była pielęgniarka. Mrugnęłam parę razy.
Zaraz, zaraz... Szpital? Czy ja znajdowałam się w szpitalu?
Oceniłam miejsce, w którym aktualnie leżałam. Białe, przerażające ściany wydawały mi się całkowicie obce- rozciągały się w górę, tworząc dziwaczną, wysoką bryłę. Zerknęłam w dół- napotkałam białą, grubą kołdrę oraz jakiś dziwaczny gumowy materac, który tak mi ciążył na klatce piersiowej. Z niezadowoleniem stwierdziłam, iż byłam naga.
-Pani córka musi teraz dużo odpoczywać. Czeka ją długa rehabilitacja, aby znowu mogła funkcjonować normalnie.
Wstrzymałam oddech.
-Nic nie pamiętasz, Lenny? Miałaś okropny wypadek. Wpadłaś pod samochód jakiegoś szaleńca, gdy wracałyśmy ze szkoły do domu... Byłaś w śpiączce przez całe trzy miesiące! Myśleliśmy, że... Że już nie uda się ciebie uratować. Boże, tak się cieszę!- Trajkotała Lisa, płacząc ze szczęścia i nadal głaskając mój obolały, spuchnięty policzek.
Ściągnęłam brwi, zupełnie nic nie rozumiejąc.
-Gdzie są chłopcy?- Zapytałam, starając się, aby powiedzieć to w miarę wyraźnie. Nie za bardzo mi się to udawało, bo gardło nadal mnie straszliwie piekło przez tą cholerną rurkę, która została niedawno wyciągnięta. Lisa na szczęście mnie zrozumiała.
-Jacy chłopcy?- Ruda wyraźnie się zdziwiła, słysząc moje pytanie. Aż się we mnie zagotowało. Miałam ochotę po prostu wstać i wykrzyczeć jej prosto w twarz, żeby nie robiła sobie ze mnie głupich żartów. I tak byłam w tragicznym stanie, a ona jeszcze się dopytywała o jakich chłopaków mi chodzi!
-Zespół. Zespół The Vamps.- Wyjęczałam, sycząc z bólu, gdyż pielęgniarka dopiero teraz odkryła moje ciało i zsunęła z sylwetki gumowy materac, przykrywający górę. Chciałam jeszcze dodać, że mieli wypadek, ale jakoś nie zebrałam wystarczająco dużo siły, by jej to wszystko tłumaczyć. Wierzyłam, że ona sama o wszystkim wie. Byłam pewna, że  gadali o wypadku przez cały boży dzień, na wszystkich możliwych kanałach telewizyjnych.
-Zespół? Nie słyszałam o żadnym zespole, Lennon. -Pokręciła z powagą głową, przysuwając bliżej swój stołeczek i chwytając moją wolną rękę, która już mogła swobodnie spoczywać na kołdrze, zaraz przy biodrze. Uśmiechnęła się do mnie ciepło.
Miałam zamiar ścisnąć jej dłoń jak najmocniej tylko potrafiłam, ale nie dałam rady. Byłam taka słaba...
-Błagam, nie żartuj.- Zamknęłam oczy, oblizując suche usta.
-Ćśś... Odpoczywaj. Nie myśl teraz o żadnym zespole. Będzie dobrze.- Odparła, chwytając moją dłoń w dwie ręce i rozprostowując moje długie, zimne palce. -Żyjesz, Lenny. To jest najważniejsze.
-Nie, ty nic nie rozumiesz!- Wychrypiałam, podnosząc nieco głos. Dopiero teraz wsunęłam dłonie pod kołdrę, wykorzystując do tego ostatki mojej siły. Palcami poczęłam błądzić po klatce piersiowej, aby w końcu zatrzymać się na brzuchu. -Co z Bradley'em?- Zapytałam głucho, nie czując zupełnie nic. Pustka. Tam była jedna wielka pustka. Zupełnie tak, jakby pozbawili mnie wszystkich organów. Zeszłam nieco niżej, na uda. Starałam się uszczypnąć skórę, ale nawet na to nie zareagowałam.
-Dlaczego ja nie czuję nóg?! Dlaczego nic nie czuję?!- Zaczęłam panikować, dławiąc się łzami, napływającymi z zawrotną szybkością do kącików moich oczu.
Matka wpatrywała się we mnie przez dłuższą z przerażeniem, zatykając dłonią usta, a następnie podniosła się z krzesła, wybiegając z sali i krzycząc, żeby wezwać pielęgniarkę.
-Lennon, miałaś bardzo ciężki wypadek, uspokój się.-Lisa również wstała, unosząc ręce do góry i starając jakoś opanować sytuację.
-Jak mam się opanować?! Gdzie są wszyscy? Gdzie jest Bradley? Dlaczego nie czuję nóg?! -Chciałam wrzeszczeć z całych sił, jednakże struny głosowe odmówiły mi posłuszeństwa. Chrypiałam przeraźliwie, miotając się na wszelkie możliwe strony. Uniosłam ciało na łokciach, próbując zejść z łóżka, ale Lissandra popchnęła mnie z powrotem na łóżko, trzymając swoje ręce na ramionach i utrudniając mi ucieczkę.
Nawet nie zauważyłam, kiedy wbiegła pielęgniarka z mamą. Wszystkie we trójkę rzuciły się na mnie, pilnując, abym nie wykonywała kolejnych, gwałtownych ruchów. Mówiły, że sobie jeszcze bardziej zaszkodzę. Nie chciałam ich słuchać. Nie chciałam ich słuchać do czasu, gdy ten wredny babsztyl w białym kitlu nie podał mi silnych leków na uspokojenie. Opadłam ze zrezygnowaniem na poduszki, walcząc sama ze sobą. Próbując po raz drugi złapać kontakt z rzeczywistością. Nie udało się.

Muszę teraz poukładać swoje życie. Życie bez Bradley'a. Stoczyłam się w otchłań rozpaczy. Czuję jakby część mnie została wyrwana. Cały dzień płaczę. Wiem, że to głupie, ale... Tak cholernie za nim tęsknię. Tęsknię za czymś, co było tylko wytworem mojej chorej wyobraźni.
-Weź głęboki oddech, Lennon. -Rozkazała mi pani psycholog, zwracając wózek inwalidzki, na którym siedziałam, w swoją stronę. -Spróbujmy jeszcze raz. Może teraz powiesz mi dlaczego nie chcesz sobie pomóc?

***

Nadszedł KONIEC, moi drodzy! Nie oznacza to jednak, że żegnamy się już na zawsze. Wręcz przeciwnie- ten "koniec" to dopiero początek. W sekrecie Wam zdradzę, iż ów rozdział pisałam o wiele wcześniej, gdyż nie chciałam, aby pomysł na zakończenie "Głębokiego oddechu" wypadł mi z głowy.
Chciałam wszystkim baardzo serdecznie podziękować za to, że zostaliście ze mną do ostatniego słowa, aby śledzić losy Lennon. A w zasadzie... Poznać jej umysł, w którym cała akcja miała miejsce. Cóż. Zakończenie wyraźnie świadczy o tym, że szykuje się kolejna część przygód panienki Cartwright. "Głęboki oddech: Przebudzenie" pojawi się już niebawem, na tym blogu.  Gwarantuję Wam to z ręką na sercu, obiecując przy tym, że nie będziecie się nudzić, gdy zostaniecie ze mną trochę dłużej. ;)

Jak myślicie, jak dalej potoczą się losy głównej bohaterki? Podzielcie się ze mną swoimi przemyśleniami i opiniami pod tym rozdziałem. Jestem bardzo ciekawa Waszych reakcji. :)

Jeszcze raz bardzo dziękuję! Wszyscy jesteście kochani!
I... Widzimy się w następnej części, prawda? ;>



Weronika. 

11 komentarzy:

  1. O-MÓJ-BOŻE! Chciało mi się wyć, jak to czytałam! Nigdy w życiu nie spodziewałabym się takiego zwrotu akcji!!! Dziewczyno.......... mam ochotę Cię udusić i uściskać jednocześnie! Przez Ciebie nie będę mogła spać :D Nie masz pojęcia, jak bardzo teraz wyczekuję kolejnej części!!! Jest cudowna, zazdroszczę takiej pomysłowości! A.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Było tak pięknie, a tu taka niespodzianka, raaaaany!! Powiem Ci że się nie nudzę czytając to opowiadanie, haha! :D A

      Usuń
    2. cieszy mnie to bardzo! :D postaram się, aby następna część była równie zaskakująca, co ta pierwsza. ;)

      Usuń
  2. Co do cholery? Poplakalam sie czytajac ten rozdzial. Nigdy w zyciu bym sie nie spodziewala, ze to nie dzialo sie naprawde! Co teraz bedzie z Lennon? Czy Brad w ogole istnieje? Nie moge sie doczekac Przebudzenia :) KOCHAM CIE DZIEWCZYNO ZA TO JAK SWIETNIE PISZESZ :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję <3 masz talent :)) kiedy następna część??

    OdpowiedzUsuń
  4. piękne ♥ jak dowiedziałam się że ona tylko "śniła" to prawie się popłakałam, z niecierpliwością czekam na PRZEBUDZENIE <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetnee <3 nie mogę się doczekać kolejniej części .. Chyba nikt nie spodziewał sië takiego zakończenia .. cudo ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Kilka dni temu znalazłam ten blog. Wiem że późno, ale cieszę sie naprawdę że go w ogóle znalazłam! A co do rozdziału... O M G! Jak przeczytałam o tym samolocie to aż łza mi poleciała! Ale jak przeczytałam o tej śpiączce... zamarłam. Śmiałam się i jednocześnie poleciało mi parę łez z oczu! Nie spodziewałam się takiego czegoś. Na serio, świetnie piszesz!

    OdpowiedzUsuń
  7. Świetne , smutne zakończenie :(( . Ale to co , wspaniale mi się to czytało :3

    OdpowiedzUsuń