Bradley miał rację. Czas wyjątkowo szybko mi zleciał.
Może dlatego, że całkowicie skupiłam się na nauce? Zakuwałam przez bite trzy
tygodnie, nie zwracając już uwagi na nic. Głupie komentarze rówieśników powoli
wygasały, przez co w szkole poczęłam czuć się trochę pewniej. Nawet Felicia
dała sobie spokój, a Lisa... Lisa po prostu wpatrywała się we mnie z wyrzutem,
nie odzywając się ani słowem. Cały czas cierpiałam, ale to chyba było lepsze od
rzucania w swoją stronę parszywych, chamskich wyrażeń.
Przed samym wylotem Simpson zdjął z dłoni jedną
ze swoich ukochanych, sznurkowych bransoletek. Dał mi ją jako część siebie,
żebym mogła ją nosić zawsze przy sobie.
W dzień powrotu The Vamps do Londynu postanowiłam
zarezerwować pokój w hotelu, aby urządzić w nim małe przyjęcie powitalne oraz
mieć wygodniejszy dostęp do lotniska, na którym chłopaki mieli się znaleźć po
południu. Podekscytowana, chodziłam po pokoju w jedną i drugą stronę, obracając
na swoim nadgarstku Bradley'ową bransoletkę. Co chwilę odblokowywałam telefon,
aby zobaczyć, czy przypadkiem nie dostałam nowej wiadomości, ogłaszającej, iż
chłopaki pojawią się jednak nieco wcześniej. Nudząc się niemiłosiernie, włączyłam
telewizję. Przy okazji nalałam sobie trochę wody mineralnej do szklanki.
Musiałam ochłonąć. Zbyt dużo emocji jak na jeden raz.
Przeskakując kolejne kanały i wpatrując się w
szklany ekran, miałam nadzieję, że w wiadomościach usłyszę informacje o
popularnym brytyjskim zespole swojego chłopaka. Tak, chłopaka. Bo chyba mogłam
go już nazwać drugą połówką, prawda?
W końcu zostawiłam jakiś popularny kanał
informacyjny i ponownie spuściłam wzrok, aby sprawdzić godzinę i skrzynkę pocztową
na swojej komórce. Wyświetlacz nie dawał za wygraną- nie chciał mi pokazać
żadnych nowości. Z cichym westchnieniem położyłam telefon na stoliku i zaczęłam
wpatrywać się w swoje paznokcie, które nie były idealne i wręcz krzyczały, że
nie nadają się na taką uroczystość, jaka miała się dzisiaj odbyć.
-Z ostatniej chwili.- Uniosłam z
zaciekawienia głowę, biorąc jeden mały łyk wody.- Samolot
młodych muzyków z The Vamps rozbił się na terenie Francji.
Z
początku to do mnie nie dotarło. Odbiło się od mojego umysłu, jak każda
zwyczajna informacja. Minęły dwie sekundy zanim porządnie skupiłam się na
przekazanych przez prezenterkę faktach. Upuściłam szklankę, która zaraz roztrzaskała
się na hotelowej podłodze. Zakręciło mi się w głowie. Musiałam natychmiast
usiąść. Musiałam. Osunęłam się przy łóżku, spoczywając na miękkim dywanie.
Przyłożyłam dłoń do ust, aby powstrzymać stłumiony krzyk, desperacko
wydobywający się z gardła. Próbowałam podnieść się z ziemi, wdrapując się po
brzegu materaca. Nie udało się. Miałam za mało siły. Powietrza... Brakowało mi
również powietrza.
Siedziałam
przed telewizorem, wgapiając się bezmyślnie w ekran telewizora. Samolot...
Wypadek... Rozbity doszczętnie... Najgorsze myśli odbijały się od ścianek mego
umysłu, raniąc go coraz gorszym scenariuszem, który pisała sama śmierć.
Wbijałam palce w dywan, próbując powstrzymać potok łez oraz głośny szloch,
tłumiący drżącymi wargami. Cały czas powtarzałam imię Bradley'a, wpatrując się
w jego ulubioną bransoletkę, którą założył mi na rękę przed samym wylotem. Nie
wierzyłam w to. To nie mogła być prawda! Nie mogła! Żaden samolot nie miał
prawa się rozbić! Przynajmniej nie ten, w którym byli chłopcy z zespołu! Jeszcze
parę tygodni widziałam osiemnastolatka uśmiechniętego od ucha do ucha.
Pocałował mnie w czoło i powiedział, że niedługo wróci. Obiecał, że ponownie
zabierze mnie do Birmingham i przedstawi rodzicom. Nie zdążył. Nie zdąży.
-Fanki The Vamps są zrozpaczone. Wszystkie
zgromadziły się przed lotniskiem, aby powitać swoich ukochanych muzyków. Na
miejscu znajduje się Finnick Lefroy. Finn? Jakie są najnowsze informacje,
którymi możesz się z nami podzielić?
Siedziałam
na podłodze, czując, że zaraz odlecę. Dreszcz przeszył całe moje ciało, które
już i tak zostało opanowane przez intensywne wstrząsy, nie pozwalające się
podnieść. Nie panowałam nad sobą. Błądziłam matowymi tęczówkami po pokoju,
szukając jakiegoś sygnału- drobnej wiadomości, która utrzymałaby mnie w przekonaniu,
że moi przyjaciele nie odeszli. Uniosłam ciężkie niczym z żelaza dłonie i
rozerwałam bransoletkę, która przez tych parę ostatnich dni była dla mnie
talizmanem na szczęście. Ściskałam każdy, pojedynczy koralik, modląc się
gorliwie, by Bradley żył. By za chwilę pojawił się w drzwiach pokoju i
powiedział, że ten ich pierwszy koncert w Hiszpanii wypadł genialnie, że się za
mną stęsknił i... Żeby mnie przytulił i już nigdy nie puszczał. Obiecał mi to!
Przesunęłam
dłonie na swój brzuch. Brzuch, w którym po kolei padały kolorowe motyle,
uprzednio męczące mój żołądek. Chciałam wyszarpać sobie wszystkie wnętrzności.
Uniosłam bluzkę do góry, ciągnąc delikatnie skórę obok pępka. Wyłaźcie... Wyłaźcie,
nie chcę ich już. Nie poradzę sobie bez niego!
-Dziękuję, Danielle. Znajdujemy się właśnie
na lotnisku Heathrow. Zebrało się tutaj mnóstwo dziewcząt, które chciały
przywitać członków The Vamps, właśnie wracających z Hiszpanii. Młodzi muzycy
dali tam parę mniejszych koncertów. Za parę miesięcy mieli rozpocząć swoją pierwszą
trasę po Wielkiej Brytanii .
Uniosłam
kolorowy, rozerwany sznurek do twarzy, przycisnęłam do policzka i zamknęłam
oczy, opadając bezsilnie na puszystą strukturę dywaniku. Zwinęłam się w kłębek,
przyciągając nogi do brzucha. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Cały świat
zaczął mi wirować, rozmazywać się... Czułam, jak życie przecieka mi przez
palce- jak wszystko mija, jak tracę najważniejsze osoby, na których mi naprawdę
zależało. Telewizor nadal odbierał mimo małych zakłóceń. A ja? Ja słuchałam tych
wszystkich słów, tracąc grunt pod nogami. Tracąc ostatki nadziei... Umierałam
razem z nim. Umierałam, bo traciłam drugą połowę swego serca i część swej
duszy. Wtapiałam się w podłogę, ginąc gdzieś pomiędzy deskami, wlewając się w
najciemniejsze i najmniejsze kąciki. Rozpadłam się. Rozpadłam się na milion
kawałeczków, których już nie będzie się dało skleić ze sobą razem.
-Na miejsce wypadku właśnie wybiera się nasza
ekipa. Z niecierpliwością czekamy na pierwsze zdjęcia z katastrofy. Świadkowie,
którzy zdążyli się z nami skontaktować, mówią, że kadłub samolotu jest
całkowicie zmiażdżony, a prawe skrzydło zostało oderwane, gdy maszyna uderzyła
z impetem o ziemię, zaczepiając o wysokie drzewa.
Chciałam,
żeby ktoś tu ze mną był. Boże, jak ja tego pragnęłam! Jak ja pragnęłam
obecności kogoś, kto mógłby mi powiedzieć, że wszystko będzie w porządku. Że
jakoś się ułoży i żebym już nie płakała.
-Lennon? - Odwróciłam się do tyłu, w
stronę drzwi, słysząc znajomy głos matki. Przesłyszało mi się? Przecież nikogo
poza mną w tym pokoju nie było...
-Poruszyła ręką! Ona się budzi!- Chyba
zwariowałam. Ponownie obił mi się o uszy roztrzęsiony, znajomy głos. Tym razem
była to... Lisa. Lisa tutaj? Przecież od paru dobrych miesięcy nie odzywałyśmy
się do siebie słowem. W ciągu kilku chwil stałyśmy się największymi wrogami.
Później poczułam, że ktoś mocno ściska mnie za
rękę. Niemożliwe. Przecież cały czas trzymałam w niej bransoletkę Simpsona. Z
całych sił zamknęłam oczy, starając się pozbyć tych wszystkich dziwacznych
dźwięków w mojej głowie.
-Błagam, lekarza! Wezwijcie lekarza!
Wyciągnijcie jej tą cholerną rurkę, ona się dusi! -Wzięłam ostatni, głęboki
oddech, jakbym chciała zachłystnąć się powietrzem. Brakowało mi tlenu.
Otworzyłam
powoli oczy, ale natychmiast je zamknęłam, bo poraziło mnie intensywne, białe
światło, padające z góry. Gdzie ja byłam? Czułam się tak, jakby ktoś walnął
mnie z całej siły w głowę. Chciałam unieść rękę, ale nie mogłam. Byłam
przykryta czymś ciężkim. Do tego wsadzono mi coś bardzo nieprzyjemnego w
gardło. Wydawało mi się, że zaraz wykaszlę płuca. Starałam się wziąć oddech,
ale przeszkadzało mi to cholerstwo, wsadzone aż do krtani.
-Córeczko! Moja kochana córeczko...-
Obiło mi się o uszy. Znałam ten głos. To był głos mojej mamy. Chciałam określić
jej położenie, ale nadal nie mogłam otworzyć ocząt. To cholerne światło... Tak
straszliwie raziło...
Jakiś
nieznajomy cień zatrzymał się przed moją twarzą- mogłam gdybać, iż była to
ręka, która zaraz wyciągnęła mi nieprzyjemnie kłującą rurkę z ust, a następnie
nasunęła na nos maseczkę z tlenem. Kaszlnęłam donośnie, skręcając się z bólu,
który paraliżował całe moje ciało. Czułam się tak, jakbym spała przez cały rok
i nie mogła się obudzić.
-B-Brad...- Wystękałam cichutko, gdy
przełknęłam parę razy ślinę. Żądałam wyjaśnień. Gdzie on był? Czy wiedzieli coś
więcej na temat rozbitego samolotu? A gdzie byłam ja? Trafiłam do szpitala, bo
zwariowałam? A może sufit zawalił mi się na głowę, gdy płakałam, skulona na
podłodze? Przynajmniej takie miałam wrażenie.
-O kim ona mówi?- Głos Lisy wydawał się
być stłumiony. Zupełnie tak, jakby znajdowała się w innym pomieszczeniu i
krzyczała do mnie z całych sił. Skrzywiłam się, ponownie próbując unieść górne
kończyny. Nie udało się. Nadal byłam przywalona czymś ciężkim.
Zamknęłam
z całej siły oczy, starając się wyostrzyć obraz, intensywnie jaskrawy oraz
niewyraźny. Przełykałam ślinę, która drażniła wrażliwe gardło, z którego
jeszcze przed chwilą wyjmowali mi bliżej niezidentyfikowany przedmiot.
-Nie ważne, kochanie. Może jej się coś
ubzdurało.- Znowu rozpoznałam głos matuli. -Najważniejsze jest to, że się obudziła. I że w końcu oddycha
samodzielnie.
Ubzdurało?
Czy to była jakaś pieprzona gra? Nic z
tego nie rozumiałam. Wsłuchiwałam się w brednie, pragnąc jak najszybciej wyjaśnić
tą całą chorą sytuację.
-Lennon, słyszysz mnie? Boże... Jak dobrze,
że znowu jesteś z nami. Już myślałam, że się nie obudzisz...- Lisa miała
zachrypnięty, roztrzęsiony głos. Płakała i chyba głaskała mnie po policzku,
zaczepiając opuszkami palców o moje spuchnięte powieki, które nadal ciążyły.
Miałam ochotę odepchnąć ją od siebie po tych wydarzeniach z jesieni. Lissandra
Finnigan- parszywa, wstrętna zdrajczyni!
Otworzyłam
usta, ale nie miałam siły nic powiedzieć. Z resztą zaraz usłyszałam, żebym się nie
przemęczała. Do tego ktoś cały czas gadał o jakimś cudzie. Cholera, cudzie
czego? Oni dalej brnęli w te głupie zagrywki, nie starając się mi nawet niczego
wyjaśnić?
W końcu
udało mi się rozchylić oczy i nie zostać oślepioną światłem. Ujrzałam znajome twarze
oraz jakąś osobę w białym ubraniu. To chyba była pielęgniarka. Mrugnęłam parę
razy.
Zaraz,
zaraz... Szpital? Czy ja znajdowałam się w szpitalu?
Oceniłam
miejsce, w którym aktualnie leżałam. Białe, przerażające ściany wydawały mi się
całkowicie obce- rozciągały się w górę, tworząc dziwaczną, wysoką bryłę.
Zerknęłam w dół- napotkałam białą, grubą kołdrę oraz jakiś dziwaczny gumowy
materac, który tak mi ciążył na klatce piersiowej. Z niezadowoleniem
stwierdziłam, iż byłam naga.
-Pani córka musi teraz dużo odpoczywać. Czeka
ją długa rehabilitacja, aby znowu mogła funkcjonować normalnie.
Wstrzymałam
oddech.
-Nic nie pamiętasz, Lenny? Miałaś okropny
wypadek. Wpadłaś pod samochód jakiegoś szaleńca, gdy wracałyśmy ze szkoły do
domu... Byłaś w śpiączce przez całe trzy miesiące! Myśleliśmy, że... Że już nie
uda się ciebie uratować. Boże, tak się cieszę!- Trajkotała Lisa, płacząc ze
szczęścia i nadal głaskając mój obolały, spuchnięty policzek.
Ściągnęłam
brwi, zupełnie nic nie rozumiejąc.
-Gdzie są chłopcy?- Zapytałam, starając
się, aby powiedzieć to w miarę wyraźnie. Nie za bardzo mi się to udawało, bo
gardło nadal mnie straszliwie piekło przez tą cholerną rurkę, która została
niedawno wyciągnięta. Lisa na szczęście mnie zrozumiała.
-Jacy chłopcy?- Ruda wyraźnie się
zdziwiła, słysząc moje pytanie. Aż się we mnie zagotowało. Miałam ochotę po
prostu wstać i wykrzyczeć jej prosto w twarz, żeby nie robiła sobie ze mnie
głupich żartów. I tak byłam w tragicznym stanie, a ona jeszcze się dopytywała o
jakich chłopaków mi chodzi!
-Zespół. Zespół The Vamps.- Wyjęczałam,
sycząc z bólu, gdyż pielęgniarka dopiero teraz odkryła moje ciało i zsunęła z
sylwetki gumowy materac, przykrywający górę. Chciałam jeszcze dodać, że mieli
wypadek, ale jakoś nie zebrałam wystarczająco dużo siły, by jej to wszystko
tłumaczyć. Wierzyłam, że ona sama o wszystkim wie. Byłam pewna, że gadali o wypadku przez cały boży dzień, na
wszystkich możliwych kanałach telewizyjnych.
-Zespół? Nie słyszałam o żadnym zespole,
Lennon. -Pokręciła z powagą głową, przysuwając bliżej swój stołeczek i
chwytając moją wolną rękę, która już mogła swobodnie spoczywać na kołdrze,
zaraz przy biodrze. Uśmiechnęła się do mnie ciepło.
Miałam
zamiar ścisnąć jej dłoń jak najmocniej tylko potrafiłam, ale nie dałam rady. Byłam
taka słaba...
-Błagam, nie żartuj.- Zamknęłam oczy,
oblizując suche usta.
-Ćśś... Odpoczywaj. Nie myśl teraz o żadnym
zespole. Będzie dobrze.- Odparła, chwytając moją dłoń w dwie ręce i
rozprostowując moje długie, zimne palce. -Żyjesz,
Lenny. To jest najważniejsze.
-Nie, ty
nic nie rozumiesz!- Wychrypiałam, podnosząc nieco głos. Dopiero teraz
wsunęłam dłonie pod kołdrę, wykorzystując do tego ostatki mojej siły. Palcami
poczęłam błądzić po klatce piersiowej, aby w końcu zatrzymać się na brzuchu. -Co z Bradley'em?- Zapytałam głucho, nie
czując zupełnie nic. Pustka. Tam była jedna wielka pustka. Zupełnie tak, jakby
pozbawili mnie wszystkich organów. Zeszłam nieco niżej, na uda. Starałam się
uszczypnąć skórę, ale nawet na to nie zareagowałam.
-Dlaczego
ja nie czuję nóg?! Dlaczego nic nie czuję?!- Zaczęłam panikować, dławiąc
się łzami, napływającymi z zawrotną szybkością do kącików moich oczu.
Matka wpatrywała się we mnie przez dłuższą z
przerażeniem, zatykając dłonią usta, a następnie podniosła się z krzesła,
wybiegając z sali i krzycząc, żeby wezwać pielęgniarkę.
-Lennon,
miałaś bardzo ciężki wypadek, uspokój się.-Lisa również wstała, unosząc
ręce do góry i starając jakoś opanować sytuację.
-Jak mam
się opanować?! Gdzie są wszyscy? Gdzie jest Bradley? Dlaczego nie czuję nóg?!
-Chciałam wrzeszczeć z całych sił, jednakże struny głosowe odmówiły mi
posłuszeństwa. Chrypiałam przeraźliwie, miotając się na wszelkie możliwe
strony. Uniosłam ciało na łokciach, próbując zejść z łóżka, ale Lissandra
popchnęła mnie z powrotem na łóżko, trzymając swoje ręce na ramionach i
utrudniając mi ucieczkę.
Nawet nie zauważyłam, kiedy wbiegła pielęgniarka
z mamą. Wszystkie we trójkę rzuciły się na mnie, pilnując, abym nie wykonywała
kolejnych, gwałtownych ruchów. Mówiły, że sobie jeszcze bardziej zaszkodzę. Nie
chciałam ich słuchać. Nie chciałam ich słuchać do czasu, gdy ten wredny
babsztyl w białym kitlu nie podał mi silnych leków na uspokojenie. Opadłam ze
zrezygnowaniem na poduszki, walcząc sama ze sobą. Próbując po raz drugi złapać
kontakt z rzeczywistością. Nie udało się.
Muszę teraz poukładać swoje życie. Życie bez
Bradley'a. Stoczyłam się w otchłań rozpaczy. Czuję jakby część mnie została
wyrwana. Cały dzień płaczę. Wiem, że to głupie, ale... Tak cholernie za nim
tęsknię. Tęsknię za czymś, co było tylko wytworem mojej chorej wyobraźni.
-Weź
głęboki oddech, Lennon. -Rozkazała mi pani psycholog, zwracając wózek
inwalidzki, na którym siedziałam, w swoją stronę. -Spróbujmy jeszcze raz. Może
teraz powiesz mi dlaczego nie chcesz sobie pomóc?
***
Nadszedł
KONIEC, moi drodzy! Nie oznacza to jednak, że żegnamy się już na zawsze. Wręcz
przeciwnie- ten "koniec" to dopiero początek. W sekrecie Wam zdradzę,
iż ów rozdział pisałam o wiele wcześniej, gdyż nie chciałam, aby pomysł na
zakończenie "Głębokiego oddechu" wypadł mi z głowy.
Chciałam wszystkim baardzo
serdecznie podziękować za to, że zostaliście ze mną do ostatniego słowa, aby
śledzić losy Lennon. A w zasadzie... Poznać jej umysł, w którym cała akcja
miała miejsce. Cóż. Zakończenie wyraźnie świadczy o tym, że szykuje się kolejna
część przygód panienki Cartwright. "Głęboki oddech: Przebudzenie"
pojawi się już niebawem, na tym blogu.
Gwarantuję Wam to z ręką na sercu, obiecując przy tym, że nie będziecie
się nudzić, gdy zostaniecie ze mną trochę dłużej. ;)
Jak myślicie, jak dalej potoczą
się losy głównej bohaterki? Podzielcie się ze mną swoimi przemyśleniami i
opiniami pod tym rozdziałem. Jestem bardzo ciekawa Waszych reakcji. :)
Jeszcze raz bardzo dziękuję!
Wszyscy jesteście kochani!
I... Widzimy się w następnej
części, prawda? ;>
Weronika.
O-MÓJ-BOŻE! Chciało mi się wyć, jak to czytałam! Nigdy w życiu nie spodziewałabym się takiego zwrotu akcji!!! Dziewczyno.......... mam ochotę Cię udusić i uściskać jednocześnie! Przez Ciebie nie będę mogła spać :D Nie masz pojęcia, jak bardzo teraz wyczekuję kolejnej części!!! Jest cudowna, zazdroszczę takiej pomysłowości! A.
OdpowiedzUsuńByło tak pięknie, a tu taka niespodzianka, raaaaany!! Powiem Ci że się nie nudzę czytając to opowiadanie, haha! :D A
Usuńcieszy mnie to bardzo! :D postaram się, aby następna część była równie zaskakująca, co ta pierwsza. ;)
UsuńCo do cholery? Poplakalam sie czytajac ten rozdzial. Nigdy w zyciu bym sie nie spodziewala, ze to nie dzialo sie naprawde! Co teraz bedzie z Lennon? Czy Brad w ogole istnieje? Nie moge sie doczekac Przebudzenia :) KOCHAM CIE DZIEWCZYNO ZA TO JAK SWIETNIE PISZESZ :*
OdpowiedzUsuńjesteście kochani <3 dziękuję bardzo!
UsuńDziękuję <3 masz talent :)) kiedy następna część??
OdpowiedzUsuńw następnym tygodniu. :)
Usuńpiękne ♥ jak dowiedziałam się że ona tylko "śniła" to prawie się popłakałam, z niecierpliwością czekam na PRZEBUDZENIE <3
OdpowiedzUsuńŚwietnee <3 nie mogę się doczekać kolejniej części .. Chyba nikt nie spodziewał sië takiego zakończenia .. cudo ;)
OdpowiedzUsuńKilka dni temu znalazłam ten blog. Wiem że późno, ale cieszę sie naprawdę że go w ogóle znalazłam! A co do rozdziału... O M G! Jak przeczytałam o tym samolocie to aż łza mi poleciała! Ale jak przeczytałam o tej śpiączce... zamarłam. Śmiałam się i jednocześnie poleciało mi parę łez z oczu! Nie spodziewałam się takiego czegoś. Na serio, świetnie piszesz!
OdpowiedzUsuńŚwietne , smutne zakończenie :(( . Ale to co , wspaniale mi się to czytało :3
OdpowiedzUsuń