29 marca 2014

{4} boisz się mnie?

Nie wiedziałam, czy to kolejny żart, czy los się w końcu do mnie uśmiechnął. Czekałam na niego bite pięć miesięcy, gapiąc się przez okno, odnajdując na ulicy, wśród nieznajomych... Płakałam po wypadku, jakby ten samolot rzeczywiście się rozbił i miał już na zawsze oddzielić mnie od Simpson'a. Wpatrywałam się w znajomą twarz Bradley'a i nadal nie mogłam uwierzyć, że... Że widziałam go po raz pierwszy. Co się stanie, jeśli chłopak okaże się totalnym dziwadłem, którego nie będzie się dało zrozumieć? Albo co gorsza... Jeżeli on mnie nie polubi i będzie chciał zerwać kontakt zaraz po tym pierwszym spotkaniu? A jak już nigdy więcej go nie spotkam, choćbym szukała go przez kolejnych pięć miesięcy...? Musiałam natychmiast zebrać jak najwięcej informacji o jego personie, a zarazem nie wydać się mocno upierdliwą. Odetchnęłam ciężko, starając się opanować zawroty głowy, spowodowane nadmiernymi emocjami, gnieżdżącymi się w głębi mojego delikatnego organizmu.
-Często tu przychodzisz?- Zapytałam po dłuższej chwili milczenia. Chyba go speszyłam tym uprzednim, dość odważnym gestem, gdyż spuścił głowę i spiął wszystkie mięśnie, czując mój dotyk. Nie wiem czemu, ale zabolało mnie to. Przecież ja go tak mocno kochałam... Czy można było darzyć człowieka tak wielkim uczuciem, że aż nie dawało się rady z tym funkcjonować? On nie zdawał sobie sprawy z tego, że był całym moim światem i jedyną, pieprzoną rzeczą, dla którego chciało mi się żyć. Gdyby nie nadzieja, cały czas leżąca na samiutkim dnie mojego serca, już dawno wisiałabym na sznurówce przy żyrandolu.
-Czasami. Mieszkam w Birmingham, ale moja babcia ma tutaj niedaleko domek, także co weekend do niej wpadam. - Wyjaśnił, przechylając głowę na prawą stronę, aby zatrzymać czarne oczęta na wielkich kołach mojego wózka inwalidzkiego. Widziałam, że intrygowało go to, dlaczego jestem niepełnosprawna. Cóż...Ludzka ciekawość  nie znała granic. To było całkowicie normalne. Kolejne dreszcze przeszły moje ciało, gdy posłał mi przepraszający uśmieszek. Wydawał się być nieco bardziej zdystansowany, niż "wtedy". Racja- pewności siebie nabrał dzięki karierze, tak? A teraz był tylko zwykłym chłopakiem, który próbował spełniać swoje marzenia. Jakkolwiek banalnie by to zabrzmiało.
-Wybacz.- Szepnął po chwili, przyłapując się na dłuższym wgapianiu w wielkie koła wózka inwalidzkiego.
Pokręciłam tylko głową, zamykając na chwilę oczy. Nie byłam jeszcze tak do końca przyzwyczajona do tych charakterystycznych, krzywych spojrzeń, ale... Przy coraz częstszym wychodzeniu na ulicę musiałam się liczyć z tym, że będę zobowiązana do odpowiedzi (grzecznych tudzież mniej grzecznych) na znaczące zerkanie, albo smutne, pełne żałości w głosie, pytania starszych pań, mknących w swoich berecikach na przystanek.
-Nic się nie stało. -Zapewniłam go, uśmiechając się pewniej. -Pięć miesięcy temu miałam wypadek. To tylko przejściowe. Od następnego tygodnia zaczynam rehabilitację, nie poddam się tak łatwo. -Okłamywałam sama siebie. Lekarze tak naprawdę nie powiedzieli mi dokładnie, czy jest jakakolwiek szansa, abym znów mogła chodzić o własnych siłach. Wspominali tylko o regularnych ćwiczeniach i o tym, żebym z całej siły wierzyła, bo to jest najważniejsze.
Bradley wyraźnie się rozpromienił, słuchając w skupieniu moich kolejnych słów.
-Mogę się zapytać jak do tego doszło? -Poprawił urocze loczki, które pod wpływem wiatru delikatne opadły mu na czoło, zaczepiając końcówkami o gęste i długie rzęsy. Zacisnęłam wargi, zmieszana. Nie chodziło tutaj o pytanie, ale o sam gest, który napawał mnie chęcią obdarowania jego pełnych ust namiętnymi pocałunkami. To było takie trudne! Musiałam powstrzymywać swoje naturalne odruchy, by ten nie uznał mnie za jakąś skończoną wariatkę!
-Niestety nie odpowiem ci na to pytanie, bo sama nie wiem. Z opowieści znajomych słyszałam, że potrącił mnie jakiś samochód koło szkoły. Nie pamiętam nawet samego wydarzenia, ani chwil zaraz przed potrąceniem na przejściu... Wszystko mi się miesza. -Odparłam, starając się po raz setny przypomnieć sobie, jak do tego doszło. Na szczęście Brad nie naciskał. Pokiwał tylko ze zrozumieniem głową i wyciągnął swój telefon z kieszeni, odkładając stos uprzednio walających się po trawie kartek. Podskoczył gwałtownie, łapiąc się za głowę.
-Cholera! Całkowicie o tym zapomniałem!- Powiedział sam do siebie, krzywiąc się na buźce. Czym prędzej zebrał swoje papiery i zmierzył mnie brązem swych tęczówek, przygryzając dolną wargę. -Miło się gadało, ale... Muszę już lecieć. Mam nadzieję, że się szybko spotkamy. -Pokazał rząd swoich równiutkich zębów, a następnie ruszył żwawym krokiem przed siebie, nie odwracając się już w moją stronę.
-Chwileczkę! -Chwyciłam za koła i podjechałam za nim trochę metrów, zwalniając dopiero wtedy, kiedy znalazłam się przy jego boku. -Możesz mi chociaż napisać adres domowy swojej babci? Będę wiedziała, gdzie cię następnym razem szukać.
Bradley przystanął na chwilę i zaczął energicznie przeszukiwać swoje kieszenie, mrucząc przy tym coś niezrozumiałego. W końcu odnalazł jakiś mały świstek, a następnie zapisał mi na kolanie ulicę. Uśmiechając się szeroko, podał mi karteczkę do dłoni i rzucił się biegiem przed siebie, machając jeszcze na pożegnanie.  
Co ja sobie do cholery myślałam? Że taki chłopak jak Bradley Simpson zechce przeciętną, zwyczajną dziewczynę z okolic Londynu, która jeździ na wózku inwalidzkim i sama nie wie, czy jeszcze kiedykolwiek wstanie z tyłka o własnych nogach? Nawet nie zainteresował się tym, jak mam na imię. Byłam tylko kaleką. Nieatrakcyjną kaleką, którą cały czas męczyły bóle krzyża, pulsujące od karku, po kość ogonową. Kaleką, która wymagała długich godzin rehabilitacji i cierpliwości ze strony najbliższych. Kaleką, która nie chciała mieć złamanego serca po raz drugi... Normalny, zdrowy i pełen wigoru chłopak nawet by nie spojrzał na takiego kogoś. Łzy ponownie napłynęły mi do oczu. Odprowadziłam jego sylwetkę wzrokiem, czując taką samą pustkę w swoim sercu, która oznaczała najzwyklejszą w świecie tęsknotę i bezradność. Drzewa nieco załamały się przez słoną wodę, formującą się w kącikach zaczerwienionych już gałek i delikatnie opadającą na blade policzki. Ścisnęłam skrawek papieru i przeczytałam raz jeszcze koślawe nieco litery, układające się w adres ulicy jego babci. Nawet nie myślałam o tym, że domek, do którego chłopak czasem przyjeżdża, znajduje się tylko dwie przecznice dalej od mojego.
 Coś mnie tknęło, żeby odwrócić fragment urwanej kartki na drugą stronę. Zmrużyłam oczy, zauważając znajome pismo mojej przyjaciółki. Granatowy długopis układał się w nieco drżące zawijasy, ale również idealnie postawione kropki, uformowane w urocze serduszka. Tak, to zdecydowanie było pismo Lissandry! Ponadto przedstawiało... Mój adres domowy? Skąd on to do cholery wziął? Przecież nie znał Lisy ani nie przyznał się do tego, że mnie kojarzy... Podniosłam wzrok, starając się odszukać sylwetki Simpson'a, ale było już za późno. Otworzyłam szeroko oczy, rozglądając się na wszystkie strony.  Chłopak już dawno zniknął w bocznej alejce, pozostawiając mnie samą na środku parku.

Dziwaczna sytuacja z moim adresem na zbędnym urywku kartki papieru skutecznie wypłoszyła straszliwą sylwetkę Anthony'ego z mojego umysłu. Wracałam do domu wyjątkowo powoli, popychając koła co chwilę i wpatrując się nieprzytomnie w mój adres domowy, bijący po oczach. Delikatnie zjechałam z chodnika, starając się przekroczyć kolejną przecznicę, prowadzącą prosto do domu. Wszystkie moje zmysły zostały uśpione intrygującą karteczką oraz wspomnieniami z fikcyjnego koncertu, po którym wylądowałam potłuczona w autobusie The Vamps.
Spięłam wszystkie swoje mięśnie, gdy zobaczyłam nadjeżdżający z oddali, czarny samochód. Niczego nie świadomy kierowca, rozpędził się na prostej drodze i nawet nie pomyślał o tym, że jakaś zamyślona poczwara na wózku inwalidzkim może mu wskoczyć pod koła. Zobaczyłam tylko błysk świateł i dźwięk klaksonu, który zabrzęczał mi w głowie. Otworzyłam szeroko oczy, starając się popchnąć wózek do przodu. Ręce mi się poślizgnęły przez ból, który przeszedł dokładnie po moim boku, na którym w tamtym świecie oglądałam wielkiego siniaka. Przez zupełny przypadek włożyłam dłonie w szprychy, blokując szansę na wydostanie się spod kół zbliżającego się auta.
-Lennon!- Krzyk mężczyzny odbił się od budynków, ledwo co zagłuszając pisk opon, zatrzymujących się kilkadziesiąt centymetrów od mojej sylwetki, znajdującej się na wózku. Ja nadal wpatrywałam się w maskę, otwierając szeroko usta i wstrzymując oddech. Złapałam się za klatkę piersiową, czując, jak żołądek podskakuje mi do krtani. Odetchnęłam dopiero wtedy, kiedy z pojazdu wyszła nieznajoma kobieta, która wyglądała na bardziej przerażoną ode mnie. Ból w udzie zanikł. Na wszelki wypadek dotknęłam swojej nogi, ale... Znów nie czułam nic. Jedynie strukturę delikatnego materiału pod opuszkami palców, opinającego się o moje chore kończyny.
-Dziecko drogie! Co ty sobie do cholery myślisz?! Mogłam cię zabić!- Wykrzyknęła, podchodząc do mnie na drżących od emocji nogach. Nawet nie zwróciłam uwagi na sylwetkę drugiej osoby, która podeszła do tyłu mojego wózka i odsunęła mnie na drugą stronę ulicy, zatrzymując bezpiecznie na chodniku. Wszystko działo się tak szybko, że ledwo co ogarniałam, gdzie się aktualnie znajduję. Cały czas kurczowo trzymałam karteczkę, którą dostałam od Bradley'a i tylko to było dla mnie ważne.
-Lennon?- Usłyszałam ponownie, tym razem głos dobiegał prosto do mojego prawego ucha.
Odwróciłam się w tamtą stronę i aż mnie zmroziło. Na swej drodze napotkałam jasne, niemalże białe tęczówki. Były nieco inne, niż wtedy, w filharmonii. Aktualnie trochę złagodniały i wpatrywały się we mnie z wyraźnym zmartwieniem. Otworzyłam usta, próbując coś powiedzieć, jednakże Anthony nie dał mi dojść do głosu.
-Mówiłem, że się spotkamy. Ale nie sądziłem, że w takiej sytuacji... -Zaczął, odwracając wózek w swoją stronę i kucając przede mną. -Lennon, co by powiedziała Lisa?
Nadal nie mogłam  uwierzyć, że wpadłam na niego podczas spaceru. Wgapiałam się w niego z dość głupkowatym wyrazem twarzy, nie mogąc wykrztusić z siebie nawet banalnego "eee". Panicz O'Neil uśmiechnął się cierpko i odwrócił idealną twarzyczkę w stronę samochodu, który aktualnie odjechał z miejsca wydarzenia. Znowu usłyszałam nieprzyjemny pisk opon, który świadczył o tym, iż nieznajoma kobieta zwyczajnie stchórzyła i chciała opuścić tą część miasta w ekspresowym tempie. Nawet nie zależało mi na tym, by zostawała dłużej. Musiałam w jakiś sposób spławić Tony'ego i wrócić do domu.
-Lennon, wszystko w porządku? -Zapytał, nieoczekiwanie chwytając z czułością moją brodę i zatrzymując kciuka na delikatnie otwartych ustach. Z początku nie zareagowałam. Dopiero po paru sekundach dotarło do mnie, co takiego robi... Chłopak mojej najlepszej przyjaciółki. Do jasnej cholery! Wzdrygnęłam się, strzepując jego dłoń ze swojej twarzy i poczęłam wpatrywać się w niego czarnymi, pełnymi wyrzutu i obrzydzenia oczętami.
-Co ty kurwa robisz?- Zapytałam dość głośno, powstrzymując drżenie w głosie. Już nie obchodziła mnie sytuacja sprzed kilku minut, podczas której mogło dojść do kolejnego wypadku. Miałam ochotę udusić Tony'ego własnymi rękami. Po prostu podnieść się z wózka i zabić gnoja!
Jasnowłosy podniósł się z ziemi, spuszczając wzrok na chodnik. Tym sposobem zasłonił szare oczęta, które zapewne wierciły dziurę w wylanym betonie.
-To jakaś pieprzona gra czy co? -Odezwałam się po raz kolejny, starając się usłyszeć jakąkolwiek odpowiedź. Nie reagował. Nadal nie mogłam zauważyć jego wyrazu twarzy, gdyż blond pukle wiły się niesfornie wokół jego czoła, szczelnie zasłaniając brwi i ślepia. Oceniłam jednie usta, formujące się w cienką linię. Zaraz później szczęki Anthony'ego zacisnęły się z całych sił, a dłonie zostały schowane w kieszeniach jeans'owych spodni.
-Uważaj gdzie chodzisz i z kim się zadajesz. Chyba nie chcemy, abyś znowu została potrącona przez jakiegoś wariata?- Dopiero po dłuższej chwili ciszy spojrzał na mnie tymi samymi, kurewsko wrednymi i zabójczymi oczami. Ostatnie słowo podkreślił dość wyraźnie, sycząc je przez zęby, które niemalże zgrzytały ze złości, gotującej się w jego wnętrzu. Nagle poczułam w sobie wystarczająco dużo energii, by powiedzieć, co właśnie w tej chwili myślę. Niestety stan był ulotny i zanikł zaraz z kolejnym nerwowym gestem chłopaka. Miałam wrażenie, że Tony zaraz mnie uderzy. Złapie za włosy i roztrzaska mi czaszkę o ulicę. Przestał nad sobą panować... Jeszcze nie widziałam takiej reakcji u jakiegokolwiek człowieka. Zachowywał się jak drapieżnik, który szykował się do skoku na swoją ofiarę.
-Boisz się mnie? -Starając się jakoś zatuszować swoje emocje, wybuchnął ironicznym śmiechem, który przez swą dźwięczność odwiedził chyba wszystkie domostwa w najbliższej okolicy. Oblizał prowokująco usta, zaczepiając końcem języka o zęby.
-Nie.- Wypaliłam niemalże od razu, podnosząc głowę i zaciskając dłonie w piąstki. Tak naprawdę wewnątrz drżałam niczym osika.
-A powinnaś.- Wzruszył beztrosko ramionami, odzyskując dawną równowagę i spokój.- Pogawędziłbym z tobą trochę dłużej, ale właśnie wybierałem się do swojej dziewczyny. Nie mogę się spóźnić, sama rozumiesz. -Swoją wypowiedź zakończył charakterystycznym, parszywym uśmieszkiem. Odwrócił się na pięcie i ruszył powolnym krokiem w stronę mojego osiedla. Nic się nie stało. Zupełnie nic się nie stało.
Mój mózg dopiero teraz zaczął normalnie funkcjonować. Czy on mi groził?...

16 komentarzy:

  1. super! Ciekawe co się dalej wydarzy, już nie mogę doczekać się nexta! przy okazji zapraszam wszystkich chętnych
    theeternalkids.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Genialne, nie mogę się doczekać następnego gsfnffhdegh

    OdpowiedzUsuń
  3. super ♥ nie mogę się doczekać następnego rozdziału. Ciekawe o co chodzi z tą kartką i adresem Lennon :)

    OdpowiedzUsuń
  4. ♥ kocham ♥ ja już chce nexta !!!!! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Cudowny rozdział, masz świetne pomysły. Ciekawa jestem o co chodzi z tym pismem Lisy na karteczce od Brada i no z Tony'm... Nie mogę się doczekać co się dalej wydarzy, życzę weny :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Wow, genialne. Zaaintrygowała mnie ta karteczka z adresem Lennon. Nie mogę się doczekać dalszej części :)
    @imtooosexyforya

    OdpowiedzUsuń
  7. jeju ale jak pismo lisy na karteczce od brada ja juz nic nie wiem

    OdpowiedzUsuń
  8. Tony to ciota...

    Ciekawe o co chodzi z tą kartką *-*

    Czekam na NN :**

    OdpowiedzUsuń
  9. Cudo w czystej posraci! Ale o co ggcgfj chodzi??? Skad brad ma adres lennon? Kim jest ten caly Anthony? Czekam :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. posraci, hahahahhaa, przepraszam! :D

      Usuń
    2. Hahaha nie szkodzi :p Przez przypadek, nigdy bym nie porownala tego arcydziela z odchodami! ;)

      Usuń
  10. Błagamy!! Dodaj jak najszybciej następny rozdział <33 Kochamy ciebie i twój blog/twoją książkę? Szczerze to nie wiem jak mam twoją pracę twórczą nazwać :) Ale i tak jest cudowna i gdyby była drukowana to bym kupiła ją jako pierwsza! ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ojeju, dziękuję, kochana! <33
      (moim największym marzeniem jest wydanie własnej książki. :3)

      Usuń
  11. O matko ten Tony jest coraz gorszy! Ciekawe jakie ma zamiary... Biedna Lennon dobrze ze ta kobieta zdazyla zahamowac :')

    OdpowiedzUsuń