Odczekałam
dłuższą chwilę, stojąc niczym ciele na chodniku i wgapiając się w oddalający
się punkt chudej i wysokiej sylwety Anthony'ego. Jak zwykle szedł przed siebie
pewnym krokiem, unosząc podbródek i prostując plecy, prezentując tym swoją
wielką pewność siebie. Skurwysyn. Przecież to był jeden z wielu facetów, którzy
chcą mieć dziewczynę tylko dla jednego. Musiałam jakoś ostrzec Lisę...
Próbowałam wyprzedzić jego tok myślenia i zrobić wszystko, aby zniknął raz na
zawsze z życia przyjaciółki. Problemem było tylko jedno- jak zacząć? Nie mogłam
od razu powiedzieć rudowłosej, że Tony mi się nie podoba. Zapewne wpadłaby w
histerię, po której nie odzywałaby się do mnie przez długie miesiące. Choć to
było trudne, musiałam poczekać na jakiś wyraźny, intensywny sygnał, który
mógłby mnie popchnąć do natychmiastowej interwencji. W głębi duszy pragnęłam,
aby O'Neil przez przypadek "potknął" się na czymś, co zdecydowanie
mogłoby wprowadzić Lissandrę w stan niepokoju. Na razie nie chciałam się do tego
przyznać, ale... Moja podświadomość życzyła mu jak najgorzej.
Nawet
nie wiem jakim cudem dotarłam do domu. Czułam się jeszcze gorzej, niż wcześniej
i miałam wielką ochotę, aby ponownie spotkać Bradley'a i... Po prostu się do
niego przytulić. Tęskniłam za zapachem jego ciała, za uroczymi, brązowymi
loczkami, wijącymi się niesfornie na czole i tymi wielkimi, czekoladowymi
oczętami, które patrzyły na mnie z wielkim uczuciem. Przynajmniej takie miałam
wrażenie. I na tym trzeba było zakończyć moje beznadziejne przemyślenia.
Podjechałam
pod drzwi i wyciągnęłam rękę w górę, aby nacisnąć na klamkę. Uderzyła we mnie
fala gorąca, która była przepełniona zapachem rozgotowanej marchewki. Mama stała
przy kuchence i pichciła obiad. Chociaż nie była dobrą kucharką, to o wiele
bardziej pasowało mi jedzenie przygotowane przez nią, aniżeli przez
mikrofalówkę, która tylko podgrzewała wypełnione konserwantami i chemikaliami
"żywienie" z pudełka. Zatrzymałam na niej swoje rozszerzone źrenice,
przepełnione jeszcze przerażeniem.
-Kogoś spotkałaś?- Zapytała cicho,
uśmiechając się pod nosem. Dopiero teraz odwróciła się w moją stronę i
zauważyła, że jednak coś jest nie tak. Ruszyła w moją stronę, rzucając krojenie
warzyw. Po drodze wytarła mokre dłonie w fartuch, a następnie zatrzymała się
dokładnie przed moim wózkiem. Wywróciłam oczami. Przez tą moją
niepełnosprawność czułam się tak, jakby wszyscy mieli nade mną przewagę. Nie
chodzi tutaj o aspekt fizyczny, bo on był oczywisty, ale bardziej... Psychiczny.
Zwykle to ja uważałam się za silną, dojrzałą emocjonalnie kobietę, która już
nieco wie o otaczającym ją świecie i mogła prawić długie kazania moralne innym
przedstawicielom swojej rasy. Teraz to ja stałam się małą, bezbronną
dziewczynką, którą każdy się musiał zajmować.
-Kiedy przyjdzie pani Trevor?- Zapytałam,
mając nadzieję, że matka nie będzie mnie obsypywała pytaniami dotyczącymi
mojego jakże nietypowego spaceru.
-Mówiłam ci, że o godzinie czternastej.
Masz jeszcze trochę czasu. -Uniosła
brwi do góry, posyłając mi pytające spojrzenie. Odgarnęła czarne, sięgające do
ramion włosy do tyłu i łypnęła ciekawsko na moje kolana, zauważając małą
karteczkę, którą kurczowo trzymałam w palcach.
-Co tam masz?- Ożywiła się od razu,
wyciągając długie palce w moją stronę. Przygryzłam dolną wargę, odsuwając się
automatycznie i ściskając adres domowy babci Bradley'a w zamkniętej piąstce.
-Nic takiego, koleżanka poleciła mi taką
starszą panią, która kiedyś zajmowała się rehabilitacją.- Skłamałam.
Natychmiastowo poczułam, jak policzki zaczynają mi się czerwienić. Matka nadal
wyciągała dłoń, przekręcając ją tym razem na wewnętrzną stronę, jakoby w
oczekiwaniu na przekazanie tajemniczej karteczki.
Odetchnęłam
głęboko, wysuwając adres ze "skrytki", aby rozwinąć go niemrawo, a
następnie podać go mamie. Wstrzymałam oddech, gdy ta przyglądała się koślawym
literom, uprzednio zapisanym na Bradley'owym kolanie.
-Dziecko, ta koleżanka chyba ci straszliwych
głupot nagadała. Znam panią O'Neil mieszkającą pod tym adresem, ona się takimi
sprawami nie zajmuje. -Prychnęła, oddając mi mój skarb i oddalając się w
stronę kuchni.
-O'Neil?!- Niemalże wrzasnęłam.
Cartwright zatrzymała się gwałtownie, odwracając bladą, zdziwioną twarz w moją
stronę. Czując na sobie przerażone spojrzenie matki, zatkałam dłońmi otwarte
usta. -Czy ty jesteś pewna, że ona się nazywa... O'NEIL?- Zapytałam już
nieco ciszej, nadal zaciskając wargi spoconymi rękami.
-Co się tak dziwisz? Mnóstwo jest ludzi o
takim nazwisku. -Odparła z oburzeniem, kręcąc przy tym głową. Co jak co,
ale właśnie to zdanie, które padło z jej ust, nieco mnie uspokoiło. Poczułam,
jak krew powoli odpływa mi z głowy, powodując lekkie zawroty. Błagałam, żeby to
była tylko zbieżność nazwisk. Bo jak nie to... Co może łączyć Anthony'ego i
Brad'a?
Przez
całą godzinę, podczas której czekałam na przybycie mojej pani psycholog,
wgapiałam się bezczynnie w okno, zatrzymując puste wejrzenie na okiennicach
domu mojej przyjaciółki. Dopiero teraz wyraźnie poczułam, że potrzebuję pomocy.
Przestałam odróżniać sen od rzeczywistości i zaczęłam się intensywnie
zastanawiać nad tym, czy Bradley nie był przypadkiem chorym wytworem mojej
wyobraźni, która tak bardzo pragnęła jego towarzystwa. Skoro loczek mógł zostać
określony jako duch, to może Anthony i te wszystkie sytuacje z Lisą również mi
się przyśniły?... Nie. Wróć. Zaczęłam sama siebie pilnować i ograniczać,
tworząc jakieś niewidzialne bariery dla swojego umysłu (a w zasadzie myśli w
nim przebywających). Miałam jakieś złe przeczucie... Chciałam się nimi
podzielić z panią Trevor, ale nie mogłam. Nie mogłam zdradzać jej swojego
drugiego życia, które traktowałam jak przepis na szczęście. To był mój sekret.
Największa tajemnica, którą siłą próbowali ze mnie wyciągnąć. Pragnęłam się
otworzyć. Naprawdę tego potrzebowałam! Mimo tego dzisiejsze popołudniowe
spotkanie z panią doktor minęło tak samo, jak każde inne. Siedziała nade mną,
próbując jakoś przebić metalową skorupę i powtarzała słowa, że chce mi pomóc i
nie da mnie nikomu skrzywdzić. Znowu wychodziła z mojego domu ze spuszczoną
głową, a ja odprowadzałam ją wzrokiem, poszukując jakiegokolwiek wyjścia, aby
ulżyć i sobie i jej.
Mój telefon
niebezpiecznie zawibrował na stole, a charakterystyczna dla esemesa muzyczka
rozprzestrzeniła się po kuchni. Wiadomość od... Lissandry. Mogłam się tego
spodziewać. Zapewne pisała jaki wspaniały jest Anthony i cóż takiego genialnego
robili przez popołudnie, gdy odwiedził ją w domu. Kliknęłam na kopertę, a
następnie pospiesznie przeczytałam krótkie, ale jakże treściwe zdanie:
"Możesz do mnie przyjść?". Zacisnęłam szczęki, modląc się w duchu,
aby powodem do rozmowy był jakiś banalny temat. Potrzebowałam się na chwilę
odciąć od tego wszystkiego i miałam cichą nadzieję, że Lisa znowu zagada mnie
swoimi przemyśleniami na temat świata, śmiejąc się pod nosem. Wyjechałam na
podwórko i przekroczyłam wąską uliczkę, uprzednio rozglądając się uważnie, czy
przypadkiem jakiś kolejny wariat nie ma mnie ochoty potrącić. Chyba zacznę
spisywać każdy samochód, który zatrzymywał się przede mną z piskiem opon.
Zapukałam
do drzwi, przygryzając dolną wargę ze strachu i niepewności. Nie chciałam
ponownie natknąć się na Anthony'ego. Miałam cichą nadzieję, że już dawno sobie
poszedł.
Po
chwili usłyszałam ciężki dźwięk otwieranego zamka. Ujrzałam znajomą twarz
rudowłosej, która wyjrzała przez szparę na ulicę. Nieco się zdziwiłam, bo... Bo
Lisa miała na nosie swoje przeciwsłoneczne okulary. Skrzywiłam się delikatnie,
odchylając głowę w tył i marszcząc brwi. Rozumiem, że to był jej ulubione
szkiełka, ale żeby chodzić w nich po domu? Już miałam rzucić jakiś złośliwy
tekst, ale usłyszałam, że przyjaciółka pociąga nosem. Raptownie zrobiło mi się
gorąco. Poczułam ten sam gniew, który narastał we mnie podczas spotkania
Tony'ego na ulicy.
-Płakałaś?- Wypaliłam od razu, zauważając
również zaczerwieniony nos. Moje ciemne oczęta zatrzymały się przez dłuższą
chwilę na jej drżących wargach oraz mokrych policzkach. -Co się stało?- Zatrzymałam wózek dopiero w dużym pokoju, do którego
Lissandra mnie zaprowadziła. Skręciłam
kołami w stronę kanapy i wpatrywałam się z narastającym smutkiem w roztrzęsioną
sylwetkę rudowłosej. Dziewczyna odwróciła się do mnie tyłem, powstrzymując
głośny szloch, który chciał się wydobyć z jej ust. Jedna ręka powędrowała do
czoła i powoli zdjęła ciemne okulary. Panienka Finnigan spoczęła na skórzanym
oparciu kanapy, cały czas prezentując jedynie swoje plecy. Uniosłam brwi do
góry, oczekując jakiegokolwiek wyjaśnienia. Myślałam, że zaraz zwariuję. To
było gorsze niż stres przed ważnym egzaminem.
Paroma
zwinnymi ruchami wycofałam wózek z przestrzeni między stolikiem a pufą i
podjechałam do Lisy tak, aby ujrzeć jej twarz. To, co zobaczyłam, zmroziło moją
krew w żyłach. Uniosłam ręce do góry, zasłaniając otwarte ze zdziwienia usta.
Kurwa. Nie zdążyłam.
Serio? Kończysz w takim momencie!!! cudowne ♥ *.* teraz będę się zastanawiać nad tą sytuacja, chyba się domyślam co tam zaszło... :) życzę weny!! ♥
OdpowiedzUsuńO.mój.boże czyżby anthony pobił lissandrę?
OdpowiedzUsuńNiestety wydaję mi się, że tak:(
Ugh nienawidziłam go od samego początku. Biedna lissandra:(
świetne, świetne, świetne!!!!
OdpowiedzUsuńkiedy next?
dziękuję! <3
Usuńnajpóźniej w sobotę albo niedzielę. :)
DLACZEGO??? Dlaczego kończysz w tak ważnym i emocjonującym momencie?! No ja się pytam?! Ok, wyrzyłam się więc teraz mogę przejść do pochwał<3 rozdział cudowny jak zwykle. normalnie cud miód. Cieszę się ze piszesz te opowiadanie bo bez niego moje życie nie miał by sensu <3333333333333333
OdpowiedzUsuńprzy okzji zapraszam
theeternalkids.blogspot.com
JULIET
jesteś najlepsza! <3
OdpowiedzUsuńAAAAAAAAAA!!! Jesteś cudowna ale mam ochotę cię zabić za przerwanie w takim momęcie :c
OdpowiedzUsuńgenialny rozdział ~ z resztą jak każdy ♥
OdpowiedzUsuńSwietny rozdzial. Z niecierpliwoscia lece czytac nastepny :)
OdpowiedzUsuńBiedna Lisa...