2 kwietnia 2014

{5} nie zdążyłam

Odczekałam dłuższą chwilę, stojąc niczym ciele na chodniku i wgapiając się w oddalający się punkt chudej i wysokiej sylwety Anthony'ego. Jak zwykle szedł przed siebie pewnym krokiem, unosząc podbródek i prostując plecy, prezentując tym swoją wielką pewność siebie. Skurwysyn. Przecież to był jeden z wielu facetów, którzy chcą mieć dziewczynę tylko dla jednego. Musiałam jakoś ostrzec Lisę... Próbowałam wyprzedzić jego tok myślenia i zrobić wszystko, aby zniknął raz na zawsze z życia przyjaciółki. Problemem było tylko jedno- jak zacząć? Nie mogłam od razu powiedzieć rudowłosej, że Tony mi się nie podoba. Zapewne wpadłaby w histerię, po której nie odzywałaby się do mnie przez długie miesiące. Choć to było trudne, musiałam poczekać na jakiś wyraźny, intensywny sygnał, który mógłby mnie popchnąć do natychmiastowej interwencji. W głębi duszy pragnęłam, aby O'Neil przez przypadek "potknął" się na czymś, co zdecydowanie mogłoby wprowadzić Lissandrę w stan niepokoju. Na razie nie chciałam się do tego przyznać, ale... Moja podświadomość życzyła mu jak najgorzej.
Nawet nie wiem jakim cudem dotarłam do domu. Czułam się jeszcze gorzej, niż wcześniej i miałam wielką ochotę, aby ponownie spotkać Bradley'a i... Po prostu się do niego przytulić. Tęskniłam za zapachem jego ciała, za uroczymi, brązowymi loczkami, wijącymi się niesfornie na czole i tymi wielkimi, czekoladowymi oczętami, które patrzyły na mnie z wielkim uczuciem. Przynajmniej takie miałam wrażenie. I na tym trzeba było zakończyć moje beznadziejne przemyślenia.
Podjechałam pod drzwi i wyciągnęłam rękę w górę, aby nacisnąć na klamkę. Uderzyła we mnie fala gorąca, która była przepełniona zapachem rozgotowanej marchewki. Mama stała przy kuchence i pichciła obiad. Chociaż nie była dobrą kucharką, to o wiele bardziej pasowało mi jedzenie przygotowane przez nią, aniżeli przez mikrofalówkę, która tylko podgrzewała wypełnione konserwantami i chemikaliami "żywienie" z pudełka. Zatrzymałam na niej swoje rozszerzone źrenice, przepełnione jeszcze przerażeniem.
-Kogoś spotkałaś?- Zapytała cicho, uśmiechając się pod nosem. Dopiero teraz odwróciła się w moją stronę i zauważyła, że jednak coś jest nie tak. Ruszyła w moją stronę, rzucając krojenie warzyw. Po drodze wytarła mokre dłonie w fartuch, a następnie zatrzymała się dokładnie przed moim wózkiem. Wywróciłam oczami. Przez tą moją niepełnosprawność czułam się tak, jakby wszyscy mieli nade mną przewagę. Nie chodzi tutaj o aspekt fizyczny, bo on był oczywisty, ale bardziej... Psychiczny. Zwykle to ja uważałam się za silną, dojrzałą emocjonalnie kobietę, która już nieco wie o otaczającym ją świecie i mogła prawić długie kazania moralne innym przedstawicielom swojej rasy. Teraz to ja stałam się małą, bezbronną dziewczynką, którą każdy się musiał zajmować.
-Kiedy przyjdzie pani Trevor?- Zapytałam, mając nadzieję, że matka nie będzie mnie obsypywała pytaniami dotyczącymi mojego jakże nietypowego spaceru.
-Mówiłam ci, że o godzinie czternastej. Masz  jeszcze trochę czasu. -Uniosła brwi do góry, posyłając mi pytające spojrzenie. Odgarnęła czarne, sięgające do ramion włosy do tyłu i łypnęła ciekawsko na moje kolana, zauważając małą karteczkę, którą kurczowo trzymałam w palcach.
-Co tam masz?- Ożywiła się od razu, wyciągając długie palce w moją stronę. Przygryzłam dolną wargę, odsuwając się automatycznie i ściskając adres domowy babci Bradley'a w zamkniętej piąstce.
-Nic takiego, koleżanka poleciła mi taką starszą panią, która kiedyś zajmowała się rehabilitacją.- Skłamałam. Natychmiastowo poczułam, jak policzki zaczynają mi się czerwienić. Matka nadal wyciągała dłoń, przekręcając ją tym razem na wewnętrzną stronę, jakoby w oczekiwaniu na przekazanie tajemniczej karteczki.
Odetchnęłam głęboko, wysuwając adres ze "skrytki", aby rozwinąć go niemrawo, a następnie podać go mamie. Wstrzymałam oddech, gdy ta przyglądała się koślawym literom, uprzednio zapisanym na Bradley'owym kolanie.
-Dziecko, ta koleżanka chyba ci straszliwych głupot nagadała. Znam panią O'Neil mieszkającą pod tym adresem, ona się takimi sprawami nie zajmuje. -Prychnęła, oddając mi mój skarb i oddalając się w stronę kuchni.
-O'Neil?!- Niemalże wrzasnęłam. Cartwright zatrzymała się gwałtownie, odwracając bladą, zdziwioną twarz w moją stronę. Czując na sobie przerażone spojrzenie matki, zatkałam dłońmi otwarte usta.  -Czy ty jesteś pewna, że ona się nazywa... O'NEIL?- Zapytałam już nieco ciszej, nadal zaciskając wargi spoconymi rękami.
-Co się tak dziwisz? Mnóstwo jest ludzi o takim nazwisku. -Odparła z oburzeniem, kręcąc przy tym głową. Co jak co, ale właśnie to zdanie, które padło z jej ust, nieco mnie uspokoiło. Poczułam, jak krew powoli odpływa mi z głowy, powodując lekkie zawroty. Błagałam, żeby to była tylko zbieżność nazwisk. Bo jak nie to... Co może łączyć Anthony'ego i Brad'a?

Przez całą godzinę, podczas której czekałam na przybycie mojej pani psycholog, wgapiałam się bezczynnie w okno, zatrzymując puste wejrzenie na okiennicach domu mojej przyjaciółki. Dopiero teraz wyraźnie poczułam, że potrzebuję pomocy. Przestałam odróżniać sen od rzeczywistości i zaczęłam się intensywnie zastanawiać nad tym, czy Bradley nie był przypadkiem chorym wytworem mojej wyobraźni, która tak bardzo pragnęła jego towarzystwa. Skoro loczek mógł zostać określony jako duch, to może Anthony i te wszystkie sytuacje z Lisą również mi się przyśniły?... Nie. Wróć. Zaczęłam sama siebie pilnować i ograniczać, tworząc jakieś niewidzialne bariery dla swojego umysłu (a w zasadzie myśli w nim przebywających). Miałam jakieś złe przeczucie... Chciałam się nimi podzielić z panią Trevor, ale nie mogłam. Nie mogłam zdradzać jej swojego drugiego życia, które traktowałam jak przepis na szczęście. To był mój sekret. Największa tajemnica, którą siłą próbowali ze mnie wyciągnąć. Pragnęłam się otworzyć. Naprawdę tego potrzebowałam! Mimo tego dzisiejsze popołudniowe spotkanie z panią doktor minęło tak samo, jak każde inne. Siedziała nade mną, próbując jakoś przebić metalową skorupę i powtarzała słowa, że chce mi pomóc i nie da mnie nikomu skrzywdzić. Znowu wychodziła z mojego domu ze spuszczoną głową, a ja odprowadzałam ją wzrokiem, poszukując jakiegokolwiek wyjścia, aby ulżyć i sobie i jej.
Mój telefon niebezpiecznie zawibrował na stole, a charakterystyczna dla esemesa muzyczka rozprzestrzeniła się po kuchni. Wiadomość od... Lissandry. Mogłam się tego spodziewać. Zapewne pisała jaki wspaniały jest Anthony i cóż takiego genialnego robili przez popołudnie, gdy odwiedził ją w domu. Kliknęłam na kopertę, a następnie pospiesznie przeczytałam krótkie, ale jakże treściwe zdanie: "Możesz do mnie przyjść?". Zacisnęłam szczęki, modląc się w duchu, aby powodem do rozmowy był jakiś banalny temat. Potrzebowałam się na chwilę odciąć od tego wszystkiego i miałam cichą nadzieję, że Lisa znowu zagada mnie swoimi przemyśleniami na temat świata, śmiejąc się pod nosem. Wyjechałam na podwórko i przekroczyłam wąską uliczkę, uprzednio rozglądając się uważnie, czy przypadkiem jakiś kolejny wariat nie ma mnie ochoty potrącić. Chyba zacznę spisywać każdy samochód, który zatrzymywał się przede mną z piskiem opon.
Zapukałam do drzwi, przygryzając dolną wargę ze strachu i niepewności. Nie chciałam ponownie natknąć się na Anthony'ego. Miałam cichą nadzieję, że już dawno sobie poszedł.
Po chwili usłyszałam ciężki dźwięk otwieranego zamka. Ujrzałam znajomą twarz rudowłosej, która wyjrzała przez szparę na ulicę. Nieco się zdziwiłam, bo... Bo Lisa miała na nosie swoje przeciwsłoneczne okulary. Skrzywiłam się delikatnie, odchylając głowę w tył i marszcząc brwi. Rozumiem, że to był jej ulubione szkiełka, ale żeby chodzić w nich po domu? Już miałam rzucić jakiś złośliwy tekst, ale usłyszałam, że przyjaciółka pociąga nosem. Raptownie zrobiło mi się gorąco. Poczułam ten sam gniew, który narastał we mnie podczas spotkania Tony'ego na ulicy.
-Płakałaś?- Wypaliłam od razu, zauważając również zaczerwieniony nos. Moje ciemne oczęta zatrzymały się przez dłuższą chwilę na jej drżących wargach oraz mokrych policzkach. -Co się stało?- Zatrzymałam wózek dopiero w dużym pokoju, do którego Lissandra mnie zaprowadziła.  Skręciłam kołami w stronę kanapy i wpatrywałam się z narastającym smutkiem w roztrzęsioną sylwetkę rudowłosej. Dziewczyna odwróciła się do mnie tyłem, powstrzymując głośny szloch, który chciał się wydobyć z jej ust. Jedna ręka powędrowała do czoła i powoli zdjęła ciemne okulary. Panienka Finnigan spoczęła na skórzanym oparciu kanapy, cały czas prezentując jedynie swoje plecy. Uniosłam brwi do góry, oczekując jakiegokolwiek wyjaśnienia. Myślałam, że zaraz zwariuję. To było gorsze niż stres przed ważnym egzaminem.
Paroma zwinnymi ruchami wycofałam wózek z przestrzeni między stolikiem a pufą i podjechałam do Lisy tak, aby ujrzeć jej twarz. To, co zobaczyłam, zmroziło moją krew w żyłach. Uniosłam ręce do góry, zasłaniając otwarte ze zdziwienia usta.


Kurwa. Nie zdążyłam.

9 komentarzy:

  1. Serio? Kończysz w takim momencie!!! cudowne ♥ *.* teraz będę się zastanawiać nad tą sytuacja, chyba się domyślam co tam zaszło... :) życzę weny!! ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. O.mój.boże czyżby anthony pobił lissandrę?
    Niestety wydaję mi się, że tak:(
    Ugh nienawidziłam go od samego początku. Biedna lissandra:(

    OdpowiedzUsuń
  3. świetne, świetne, świetne!!!!
    kiedy next?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziękuję! <3
      najpóźniej w sobotę albo niedzielę. :)

      Usuń
  4. DLACZEGO??? Dlaczego kończysz w tak ważnym i emocjonującym momencie?! No ja się pytam?! Ok, wyrzyłam się więc teraz mogę przejść do pochwał<3 rozdział cudowny jak zwykle. normalnie cud miód. Cieszę się ze piszesz te opowiadanie bo bez niego moje życie nie miał by sensu <3333333333333333
    przy okzji zapraszam
    theeternalkids.blogspot.com
    JULIET

    OdpowiedzUsuń
  5. AAAAAAAAAA!!! Jesteś cudowna ale mam ochotę cię zabić za przerwanie w takim momęcie :c

    OdpowiedzUsuń
  6. genialny rozdział ~ z resztą jak każdy ♥

    OdpowiedzUsuń
  7. Swietny rozdzial. Z niecierpliwoscia lece czytac nastepny :)
    Biedna Lisa...

    OdpowiedzUsuń