Gdy
tylko Lissandra dowiedziała się, że zaczęłam rehabilitację, zaczęła bombardować
mnie esemesami z licznymi pytaniami na temat pierwszych godzin zajęć.
Przeżywała to chyba bardziej niż ja i twierdziła, że już niedługo znowu
będziemy mogły spacerować po parkach i wygłupiać się na wakacjach, zbliżających
się wielkimi krokami. Oczywiście zdawałam sobie sprawę z tego, że czeka mnie
jeszcze mnóstwo godzin spędzonych w białej sali i tysiące uśmiechów mojej
wielkiej pielęgniarki, Georgii. Dobrze, że miałam wsparcie. Inaczej bym sobie
nie poradziła.
Parę
minut po powrocie ze szpitala, mogłam się spodziewać wizyty rudowłosej. Nie
zdziwiłam się więc, gdy ujrzałam jej wiecznie rozczochraną czuprynę w progu.
Szczerzyła się do mnie szeroko i od razu opadła na niepościelone łóżko,
opierając dłonie na swoim podbródku i wypytując mnie o te same rzeczy, które
przesłała mi w wiadomościach tekstowych. Ja oczywiście cierpliwie na wszystko
odpowiadałam, choć modliłam się, by w końcu zamknęła swoją buzię i dała mi
poruszyć zupełnie inny temat.
-Lisa... Musimy pogadać. Sądziłam, że utrzymam
to wszystko w sekrecie, ale jakoś nie mogę sobie z tym sama poradzić. Mam tylko
nadzieję, że mnie zrozumiesz i nie będziesz się śmiała...?- Zaczęłam dość
niepewnie, spoglądając na nią zza delikatnie opadających kosmyków ciemnych
włosów, wychodzących z upiętego koczka.
Już
kiedyś pytała mnie o to, dlaczego nie chcę sobie pomóc. Wtedy o mało co nie
połamała mnie po raz drugi, próbując wyciągnąć na dwór i na nowo zaznajomić się
z otaczającym mnie światem. Później znowu odpuściła, nie zadawała pytań,
obserwując kolejne dni, podczas których mój humor diametralnie się zmieniał.
Mając pewność, że Bradley żyje i nie był tylko wytworem mojej chorej wyobraźni,
poczułam, jakby ktoś dał mi dar życia na nowo.
Rudowłosa
pokiwała z entuzjazmem głową, marszcząc brwi w głębokim zamyśleniu. Usiadła na
moim łóżku i położyła dłonie na kolanach, wpatrując się we mnie z wyraźnym
zainteresowaniem.
-Pamiętasz jak w szpitalu mówiłam ci o
Bradley'u i chłopakach?- Zapytałam cicho, a ona pokiwała łepetyną, błądząc
oczami po pokoju, żeby przypomnieć sobie zaistniałą sytuację.
-Później goniłyśmy jakiegoś typka przed twoim
domem. Oczywiście, że pamiętam. -Odparła, mrużąc oczy. Znów spojrzała na
mnie, oczekując dalszego wyjaśnienia sprawy.
Naprawdę
ciężko mi było dojść do sedna. Z jednej strony obiecywałam sobie, że nikomu nie
powiem o tamtym życiu. Że zachowam to dla siebie i jakoś będę z tą świadomością
żyła, nie zdradzając najważniejszego i najpiękniejszego sekretu. Z drugiej
jednak... Była Lissandra Finnigan. Moja najlepsza przyjaciółka, której do tej
pory mówiłam wszystko.
-Wtedy, gdy leżałam w szpitalu w śpiączce,
miałam bardzo dziwny sen. To dlatego, gdy wstałam, myślałam, że to wszystko
dzieje się naprawdę. Wizje ciągnęły się przez trzy długie miesiące, tworząc
jeden wielki scenariusz, w którym ja grałam główną rolę. Wydarzenia układały
się chronologicznie i były zaplanowane z taką dokładnością, że nie można było stwierdzić,
czy to jawa, czy rzeczywistość... -Wyjaśniłam jej w wielkim skrócie, karząc
zapoznać się choć trochę ze sprawą, którą już za chwilę miałam jej ukazać. - Byłaś wielką fanką pewnego zespołu. Nazywali
się The Vamps. Choć w rzeczywistości również istnieją, to zapewne ich nie
kojarzysz, bo jeszcze nie są sławni. Nagrywają filmiki na youtube i starają się
zaistnieć. -Podjechałam wózkiem pod biurko, a następnie otworzyłam górną
szufladę, w której trzymałam notatnik. Zapisywałam w nim wszystko w razie gdybym
zapomniała. Kartki zawsze będą pamiętać.
Podałam
jej skoroszyt, a ona natychmiastowo go otworzyła, przeglądając fragmenty
opowiadań- nieco pokreślone i zagmatwane, ale... Prawdziwe. Oczywiście na swój
sposób.
-Wszystko zapisałam. Bałam się, że go zapomnę.
Cholernie bałam się, że zapomnę o kolorze jego oczu, o kręconych włosach,
delikatnie zaczesanych w tył. Nie chciałam tego wszystkiego tracić. Po raz
pierwszy myślałam, że naprawdę kogoś kocham. A co się później okazało? Że to
był tylko jakiś pieprzony sen, a rzeczywistość jest inna. -Zamknęłam na
chwilę oczy, starając się ułożyć słowa w jakieś najprostsze zdania. -Pogodziłam się z wypadkiem. Pogodziłam się
z tym, że mogę już nie wstać w wózka. Możesz to zrozumieć? Było mi obojętne,
czy zostanę bez kończyn, czy może bez jednego oka. Chciałam tylko jednego- jego obecności, bo wiedziałam, że ona może
być lekarstwem na wszystko.
Lisa
przekładała kolejne kartki, czytając je bardzo pobieżnie. Otworzyła delikatnie
usta, unosząc brwi w zadziwieniu i lekkim niezrozumieniu. Westchnęłam. Mogłam
się tego spodziewać.
-Wiesz... Parę dni temu wybrałam się na
spacer do parku. To była chyba najpiękniejsza chwila w moim życiu, gdy
zobaczyłam go znowu. Bradley Simpson naprawdę istnieje. I nie mam pojęcia
dlaczego przyśnił się właśnie mi, jako wielki muzyk, za którym szaleją miliony
fanek z całego świata. To zwyczajny chłopak, piszący piosenki. -Przyjaciółka
podniosła wzrok z zamazanego tekstu, aby przyjrzeć się uważnie mojej
zmartwionej twarzy. Kąciki jej ust już miały unieść się do góry, aby ukazać
nieco ironiczny uśmiech, jednak... W ostatniej chwili się powstrzymała.
Odchrząknęła tylko znacząco, kręcąc nosem. -Na
rehabilitacji spotkałam kolejnego członka zespołu, Tristan'a. Jedynie czekam na
dwóch ostatnich- James'a i Connor'a. Ciekawe czy również znajdują się w pobliżu.-
Żywo gestykulowałam.
-Sądzisz, że miałaś proroczy sen, który
aktualnie ma się spełnić?- Rzuciła całkowicie luźne pytanie, siląc się na
poważny ton.
-Niektóre wydarzenia się pokrywają, choć są
nieco zmodyfikowane. Zobacz... Zaczęło się od dwóch biletów na koncert. Ostatnio
również zatrzymałyśmy się na takiej imprezie. -Podjechałam pod brzeg swego
łóżka i przewinęłam kartki w notatniku na sam początek, wskazując palcem na
odpowiedni fragment. -Później spotkałam
Bradley'a w parku i jak wracałam... O mało co nie potrącił mnie samochód. A we
śnie zostałam uderzona przez autobus chłopaków z zespołu.
-Co proszę? Znowu wpadłabyś pod koła jakiegoś
szaleńca?- Podłapała wątek Lisa, prostując się niczym struna.
Wywróciłam
oczami.
-Daj spokój, Lisa! To nie jest teraz ważne...-
Przerwałam jej, machając na to ręką. -Jest
coś jeszcze.- W odpowiednim momencie przypomniałam sobie, że cały czas w
kieszeni od szerokiej koszuli, trzymam ze sobą adres, napisany przez Brad'a.
Traktowałam go niczym talizman na szczęście. -Dlaczego na odwrocie kartki, którą dał mi Simpson, jest napisany mój
adres? Do tego bez problemu rozpoznałam twój charakter pisma, Lisa...
Dziewczyna
chwyciła ode mnie papierowy świstek i przyjrzała się mu z wielką uwagą,
przekręcając na różne strony.
-Skąd to masz? Napisałam twój adres
Anthony'emu, w razie czego, gdyby mnie nie było w domu, albo stało się coś
poważnego...Z resztą sam mnie o niego pytał.
Czułam
się tak, jakbym była jakimś cholernym detektywem i właśnie rozwiązywała
największą i najbardziej pogmatwaną zagadkę. Przeklęłam w myślach. Czyżby
największy psychol, który pobił moją przyjaciółkę, znał Bradley'a Simpson'a?
Nie. Nie, nie, nie. To nie mogło być tak. A jak już, to skąd Brad miał właśnie
tą karteczkę i wręczył mi ją zupełnie przez przypadek, zapisując na niej swój
adres domowy? Chyba miałam zbyt bujną wyobraźnię, bo do głowy automatycznie
zaczynały napływać mi kolejne zagadnienia, które układałam (o dziwo!) w
logiczną całość.
-Bradley, Bradley Simpson... -Powiedziała
pod nosem, przykładając palce do ust. -Wiesz
co? Chyba znam to imię. Może Anthony mi o kimś takim wspominał...-
Myślałam, że dostanę zawału. Moje źrenice stały się wielkie niczym spodki.
Przełknęłam głośno ślinę, wstrzymując oddech. Cholera. Dlaczego ktoś, kto jest
dla mnie cholernie ważny (a przynajmniej kiedyś był) musi znać tego durnego
O'Neil'a?
-Skup się, Lisa. Błagam, skup się i
przypomnij sobie wszystko, co o nim wiesz. -Chwyciłam jej rękę i ścisnęłam tak
mocno, że dziewczyna skrzywiła się na twarzy.
-Nie wiem czy przypadkiem brat matki Tony'ego
się tak nie nazywa... -Stwierdziła, rozmasowując dłoń, którą przed chwilą o
mało co nie zmiażdżyłam. -Ale nie jestem
pewna! -Dodała szybko, bym tylko przez przypadek się nie zapowietrzyła.
Krew z
twarzy odpłynęła mi w ekspresowym tempie. Kropelki potu pojawiły się na czole,
a przez kark przeszedł nieprzyjemny, intensywny dreszcz. Zamknęłam buzię, bo
wgapiałam się w Lissandrę niczym głupie, nienormalne dziecko z porażeniem
mózgowym. Już miałam otwierać usta, by coś powiedzieć...
-Dziewczynki!- Usłyszałam z dołu krzyk
mamy. Aż się wzdrygnęłam. -Chcecie
zobaczyć co dostała Lennon od tajemniczego wielbiciela? -Przechyliłam głowę
nieco do tyłu, przekręcając wózek w stronę wyjścia.
-Tajemniczy wielbiciel? Łooł, zaraz wracam.-
Powiedziała Lisa, szczerząc się do mnie głupkowato. Czym prędzej zbiegła w dół po
schodach, pytając moją mamę kiedy owy prezent przyszedł. Po paru minutach usłyszałam
ciężkie kroki, świadczące o personie Lissandry, która powinna wrócić do mojego
pokoju z jakąś "paczuszką", przyniesioną przez listonosza. Myślałam,
że spadnę z wózka, gdy w drzwiach ujrzałam... Wielki bukiet czerwonych róż,
zamiast twarzy rudowłosej. Podarunek był tak wielki, że dziewczyna ledwo co
przeszła przez próg. Nie mogłam zliczyć, ile kwiatów dostałam. Dwadzieścia?
Trzydzieści?
-Ciekawe od kogo to może być, hm?-
Uśmiechnęła się moja przyjaciółka, a następnie postawiła bukiet na biurku, w
przygotowanym uprzednio przez mamę wazonie. Poprawiła czerwone kwiaty,
przechylając głowę w niemym oczarowaniu.
Wzruszyłam
ramionami, nie odrywając wzroku od prezentu. Jakoś nie mogłam nic powiedzieć.
Głos ugrzązł mi w gardle, a szczęki zacisnęły się na tyle mocno, że nawet
gdybym chciała, to rudowłosa by mnie nie zrozumiała.
-Popatrz, tu jest jakiś liścik. -Finnigan
wyciągnęła małą karteczkę ze środka bukietu, którą zaraz podała mi do ręki.
Ponownie usiadła na łóżku, zachęcając mnie do przeczytania treści.
Odchyliłam
jedną część, aby zajrzeć do środka. Ujrzałam idealne, wypisane czarnym
atramentem literki.
-"Jest jeszcze miłość zakazana, ta o
której się nie mówi. Pod osłoną nocy wychodzi na zwiady, klęka nad Twoim
łóżkiem i kusi do grzechu." -Przeczytałam na głos.
-Jakie to romantyczne!- Niemalże
rozpłynęła się przyjaciółka.
-Nie. To nie jest romantyczne. To jest
straszne.- Pokręciłam głową, odkładając karteczkę na biurko, gdzieś obok
wazonu.
-Wiesz, może to ten Colin z zajęć literatury!
Ciągle się o ciebie pyta czy się dobrze czujesz i kiedy znowu wrócisz do
szkoły. -Poruszyła zabawnie brwiami, gdy zobaczyła moje wyraźne obrzydzenie
na twarzy. Jeżeli mówiła o tym kujonie z pierwszej ławki, który codziennie
chodził w tej samej bluzie, to chyba podziękuję.
-Nie myśl o tym. Po prostu ciesz się z
przepięknych kwiatów. -Machnęła ręką i natychmiastowo zerwała się z łóżka,
unosząc palec wskazujący do góry. O czym to świadczyło? Panienka Lissandra
Finnigan wpadła na genialny pomysł. -A
teraz grzecznie się ubierzesz, a następnie pójdziemy po jabłka do sklepu.
-Jabłka?- Zapytałam. Tego się nie
spodziewałam.
-Upieczemy naszą popisową szarlotkę! Zapomniałaś
już o niej?- Sztucznie się oburzyła, opierając dłonie na biodrach.
Od
wypadku nie miałam tego cudownego ciasta w ustach. Szczerze powiedziawszy
trochę stęskniłam się za naszymi bitwami na mąkę w kuchni. Zwykle podczas
wesołego pichcenia puszczałyśmy radio na cały regulator i urządzałyśmy dziką
imprezę, całe uciapane w białym proszku. Uśmiechnęłam się delikatnie na samą
myśl o tym.
-Dobra, zawołaj moją mamę i możemy wyruszać.-Odparłam,
wyjeżdżając z pokoju na korytarz i zatrzymując wózek przed schodami.
Mały
sklep spożywczy znajdował się dwie ulice stąd. Choć dzisiejsza pogoda nie
dopisywała i niebo skutecznie zakryło się szarymi chmurkami, z których sączyły
się pojedyncze krople deszczu, to wyruszyłyśmy na wyprawę po jabłka. Lissandra
dzielnie pchała mój wózek, opowiadając mi po drodze o tym, jakie specyfiki
dodamy do naszego wypieku. Wspólnie stwierdziłyśmy, iż cynamon będzie idealnym
dodatkiem do szarlotki. Ponadto trzeba było kupić najlepszą bitą śmietanę oraz
lody śmietankowe, z którymi zwykle serwowałyśmy ciasto.
Rudowłosa otworzyła mi drzwi wejściowe, a ja
niepewnie wjechałam do środka, skupiając na sobie uwagę paru osób, buszujących
po półkach. Przełknęłam głośno ślinę, a następnie wykierowałam swój pojazd pod
dział owoców. Przyjaciółka dreptała zaraz za mną, opierając chude dłonie na
uchwytach, przymocowanych do tylnego oparcia. Zatrzymała mnie zaraz przy
półkach i wybrała największe i najpiękniejsze jabłka, jakie znajdowały się w
skrzynkach. Wszystkie kładła mi na kolanach, a następnie kazała mi je
potrzymać. Jak zwykle wielce oszczędna Finnigan, której nie chce się podejść
pod rulonik z reklamówkami. Jedną dłonią trzymałam osiem dorodnych owoców, a
drugą właśnie wykręcałam wózek, aby wyjechać z wąskiej alejki. Nie zauważyłam
chłopaka, który znajdował się bardzo blisko mnie. W zasadzie... On również nie
zwrócił na mnie uwagi, bo szedł prosto przed siebie, z wysoko uniesioną głową.
Kto by pomyślał, że nie zauważy wózka inwalidzkiego?
-Cholera!- Pisnęła Lisa, w ostatniej
chwili łapiąc mój wózek, by nie zgniótł leżących na ziemi owoców. Ba! Co tam
owoce! Gdybym podjechała jeszcze parę metrów do przodu, zapewne wjechałabym na
jego nogi.
-O matko... Przepraszam. Nie chciałem.-
Odezwał się, a następnie kucnął i zaczął zbierać jabłka, które rozsypały się po
całej podłodze w sklepie.
Zmarszczyłam
brwi, wpatrując się w jego twarz. Była jakaś taka dziwnie znajoma...
-Zawsze jesteś taką gapą, Connor?- Głos
drugiego chłopaka dobiegł zza lodówki z nabiałem. Trzymał trzy jogurty i
wpatrywał się z wyraźnym rozbawieniem w swojego kolegę.
Ostatnie dni były chyba najbardziej
emocjonującymi w moim życiu. Czy ktoś może mi powiedzieć jakim cudem? Przez
trzy kolejne doby spotykałam głównych bohaterów mojego snu. Coraz bardziej
zaczynałam wierzyć w drugą, równoległą rzeczywistość, która znajdowała się w
naszym umyśle. Może warto by było poczytać o tych proroczych snach, gdy wrócę
do domu?
Gapa
okazała się być najmłodszym członkiem zespołu- Connor'em, a jego towarzysz od
jogurtów- James'em. Chłopak podał Lissandrze parę jabłek, posyłając jej jeden
ze swoich firmowych, aczkolwiek nieco niepewnych uśmiechów. Wydawał się być
spięty i zestresowany. Może dlatego nie zauważył mojej osoby, bo był
pochłonięty zupełnie czymś innym?
Myślałam,
że owoce ponownie uderzą z impetem o ziemię. Przyjaciółka była w zupełnie innym
świecie. Ktoś odłączył ją od zasilania. Wgapiała się w twarz Connor'a z
czerwonymi wypiekami na twarzy, jakby ujrzała szyld z przeceną na wystawie
swojego ulubionego sklepu. Albo darmowe pączki oblane czekoladą. Pokręciła
głową, próbując powrócić do świata żywych. Posłałam jej porozumiewawcze
spojrzenie, zaakcentowane chrząknięciem, ale chyba jeszcze nie załapała, że dwa
ostatnie obiekty moich badań właśnie zostały odnalezione. A może właśnie w tej
chwili żałowała, że na początku mi nie wierzyła?
-Coś ostatnio dużo muzyków spotykam...-
Zaśmiałam się serdecznie, układając jabłka na kolanach i zgarniając je do kupy.
Głos mi trochę zadrżał z przejęcia.
-To źle?- Zapytał James, cały czas
ukazując rząd prostych, białych zębów.
-Skądże. Nie powiem- nawet mi się to podoba. -Odparłam,
będąc już nieco bardziej pewna swoich słów.
Cały
czas wpatrywali się w nas błyszczącymi, żywymi oczętami.
-Gracie w zespole?- Zapytała migiem Lisa.
Najwyraźniej natychmiastowo oprzytomniała, podłapując temat James'a i Connor'a
w moim pokoju. Zagryzłam dolną wargę, analizując ich sylwetki i wpatrując się w
gitarę klasyczną, beztrosko przerzuconą przez ramię wyższego blondyna.
-Ummm... Powiedzmy. -Oparł Connor,
drapiąc się w tył głowy.
-Może chcecie wstąpić na próbę? Garaż mojego
kumpla stoi otworem. Potrzebujemy opinii innych ludzi, czy rzeczywiście się do
tego nadajemy. -Uśmiechnął się James, spoglądając na mnie. - I czy w nowym składzie nie brzmimy
nieco...Tandetnie.- Wypowiadając to, zerknął porozumiewawczo na swojego
towarzysza, który automatycznie spuścił wzrok.
-Jasne, z wielką chęcią! O której godzinie
zaczynacie próbę?- Lisa wyrzucała z siebie słowa z taką zawrotną
szybkością, że mogłam dać sobie spokój z próbą wydania jakiegokolwiek dźwięku.
Z reguły przeżywała wszystko bardziej ode mnie, ale... W tej sprawie? Nie spodziewałam
się.
Connor
wyciągnął komórkę z tylnej kieszeni i pokazał wyświetlacz James'owi. Starszy
jasnowłosy zamyślił się przez moment.
-Jakoś za godzinę. To co, możemy liczyć na
waszą obecność? Dom naszego kolegi znajduje się dwie ulice stąd. Jest dość
charakterystyczny, zbudowany z czerwonej cegły.- Dobrze, że nie dał nam
żadnej karteczki z adresem. Chyba by mnie szlag trafił. Z resztą... Znałam
miejsce, w którym mieszkała babcia Simpson'a.
-Tak, tak! Przyjdziemy!- Gdyby Lissandra
mogła, podskoczyłaby w górę, wybijając sufit w sklepie. Odprowadziła ich (a w
zasadzie jednego z nich) wygłodniałym wzrokiem, a następnie popchnęła mój wózek
w stronę kasy. Czym prędzej zapłaciła za jabłka i o mało co nie potknęła się na
prostej drodze, gdy już wychodziłyśmy ze spożywczaka.
-Przyznaj, kochanie, że Connor wpadł ci w
oko.- Gdybym mogła, zapewne popchnęłabym swoją przyjaciółkę, powodując, że
jabłka po raz drugi zaliczyłyby bliskie spotkanie z gruntem.
-Zwariowałaś?!- Oburzyła się,
niebezpiecznie przechylając reklamówkę z owocami. -Jakbyś nie wiedziała, to mam chłopaka! I przypominam, że jest nim
Anthony!
-Taa, jasne. Dalej okłamuj samą siebie. -Uniosłam
brwi, a później pokazałam jej język.
-Och, zamknij się!- Na jej reakcję wybuchłam
gromkim śmiechem, bo twarz Lisy przypominała aktualnie dorodnego buraka,
leżącego w sklepowych skrzynkach nieopodal jabłek.
Pamiętam jak jeszcze niedawno zaczynałam swoją przygodę z FF o The Vamps. Dzisiaj moje opowiadanie ma już ponad 11 tysięcy wyświetleń na blogu, ok. 4 tysiące na "Głębokim oddechu" i ponad 1 tysiąc na "Przebudzeniu" (wattpad), za co wszystkim serdecznie dziękuję! <3 Mam wielką ochotę uściskać każdego czytelnika z osobna!
Nie wiem kiedy dodam nowy rozdział. Myślę, że teraz możecie się spodziewać kolejnej części dopiero po 8 maja. Kończę wtedy pisemne matury, także będę miała już więcej luzu. :)
A tymczasem z okazji zbliżających się świąt Wielkanocnych... Życzę Wam wszystkim solidnego odpoczynku, smacznego jajka, szalonego i wyjątkowo mokrego Śmigusa Dyngusa oraz samych słonecznych, spokojnych i cudownych dni, które zapamiętacie na zawsze!
Weronika. xx