The Vamps- Last Night {po prawej stronie na animacji znajdują się największe szczęściary z Polski, które uczestniczyły w nagrywaniu tego teledysku- Angela i Marta! gratuluję, dziewczyny! Vampettes są z Was dumne!} |
-Zobaczymy
się w sądzie, idiotko! Zamkną wam ten cały zasrany biznes!- Wykrzyczała
Lisa, wyprowadzając mnie z toalety. Nie za bardzo wiedziałam, co się dookoła
mnie dzieje, ale przez chwilę popatrzyłam na zdziwioną twarz pani Griffin oraz
jej paskudnej córci. Felicia uśmiechała się parszywie, zatrzymując swe
kurewskie spojrzenie na mojej w pół zgiętej sylwetce, którą ledwo co
utrzymywała Lissandra. Choć teraz mój żołądek cierpiał, nie żałowałam tego, co
wcześniej powiedziałam tej okropnej dziewczynie. Powiedzmy, że przeboleję.
Poczułam, jak ktoś mnie bierze na ręce. A
przynajmniej ma zamiar mnie podnieść.
-Dam sobie
radę...- Bąknęła Lisa, szarpiąc mnie za rękaw i przyciskając do siebie.
Super. Nie dość, że nie mogłam zapanować nad swoim ciałem, to jeszcze wyrywali
mnie pomiędzy sobą? Czy ja byłam jakąś cholerną marionetką? Zerknęłam na nią
matowymi tęczówkami, a w zasadzie BŁAGAJĄCYMI matowymi tęczówkami, a następnie
już nie mogłam nic zrobić, bo moje nogi oderwały się od ziemi i przylgnęłam do
umięśnionej klatki piersiowej jednego z chłopaków. Zaraz, zaraz... Brad nie
wyglądał na takiego, który by chodził codziennie na siłownię i pakował, aby
wykształcić sobie idealną sylwetkę. Spojrzałam w górę, choć musiałam się
mocno wysilić, aby ocenić, któż to taki się mną zajął.
Jasnowłosa czupryna zamigotała mi przed oczyma. A
może miałam zwidy?
-Daj
spokój, zaniosę ją. Jest leciutka.- Od razu poznałam głos James'a.- Ty w ogóle coś jesz, dziewczyno?
Zmarszczyłam czoło, opierając swoją łepetynę o
jego umięśnioną klatkę piersiową. Chciałam zapytać, gdzie był w tej chwili
Bradley, ale język zupełnie odmówił mi posłuszeństwa, więc wydałam z siebie
tylko bliżej nieokreślony bełkot. Delikatne kołysanie o dziwo nie poruszyło
ponownie mojego żołądka, a sprawiło, że stałam się senna. Moje powieki opadały
niczym żelazne kurtyny, a świat powoli się rozmazywał. Mogłabym przysiąc, że na
samym końcu, gdy jeszcze walczyłam, aby nie znaleźć się w krainie snów,
zobaczyłam zatroskaną minę Brad'a, otwierającego drzwi do czarnego samochodu.
Cały czas czułam na sobie czyjś wzrok, który
natychmiastowo poruszał mój mózg do głębszego myślenia i dumania nad tym, kto
to taki mógł być. Mimo
wszystko nadal udawałam, że drzemię sobie w najlepsze, by nie doprowadzić
wnętrza ich samochodu do tragicznego stanu, o jakim wspominałam już wcześniej.
Gdy tak leżałam sobie na plecach, mój brzuch nieco się opanował. W sumie to
było niezwykłe, że w tak szybkim czasie przestałam czuć, iż wszystko mi się tam
w środku przelewa i krzyczało o pomstę do nieba.
-Śpisz?-
Nie, tym razem musiałam zareagować. Od razu otworzyłam oczy i... Utopiłam się w
tym przepięknym, ciemnym brązie już dobrze znanych mi tęczówek. Odruchowo
oblizałam suche wargi i pokręciłam w odpowiedzi głową. Podłoga delikatnie się
ruszała, więc stwierdziłam, że dalej znajdowaliśmy się w samochodzie.
-Ciężko
spać, gdy ktoś się na ciebie cały czas gapi.- Mruknęłam, pokazując
osiemnastolatkowi język. Chłopak nic nie odpowiedział, tylko czule pocałował
mnie w czoło. Zamarłam. Tak nie miało być.
-Czekaj...
Gdzie jest Lisa?- Zapytałam, podnosząc się na łokciach i rozglądając po
samochodzie. Nikogo w nim nie było. Obok mnie siedział jedynie Bradley...
-A w czym
potrzebna nam jest Lisa? Bezpiecznie dotarła do domu. Nie bój się o nią.-
Jego twarz znalazła się niebezpiecznie blisko mojej. Delikatnie rozchylił
wargi. Czułam ten sam, słodki oddech na swojej skórze. Zmrużyłam oczy i...
Obudziłam się. Leżałam w swoim pokoju z zimnym
okładem na czole. A więc to wszystko to był tylko sen? Cholerny sen? Westchnęłam
głośno, uderzając otwartymi dłońmi o białą pościel.
Podniosłam się z łóżka i stwierdziłam, że ktoś
mnie musiał przebrać. Miałam na sobie tylko bluzkę oraz majtki, więc wielki i
okropny siniak był jak najbardziej widoczny. Przejechałam po zranionej skórze
palcami, uśmiechając się pod nosem. Byłam masochistką? Nie. Ale nie chciałam,
by znikał, dopóki znowu nie spotkam swego marzenia sennego. Odblokowałam
komórkę i sprawdziłam godzinę. Była dziesiąta rano. Przespałam cały wczorajszy
dzień i noc? Jak to możliwe, że matka nie obudziła mnie dzisiaj do szkoły?
Miałam złe przeczucie, ale szybko je zignorowałam, odczytując esemesa od
Lissandry, która napisała, że wieczorem wyśle mi notatki z literatury i że mam
serdeczne pozdrowienia od chłopaków wraz ze szczerymi życzeniami do szybkiego powrotu do
zdrowia. Wspomniała również o tym, że plan do ich najnowszej piosenki stoi dla
nas otworem. Uśmiechnęłam się szeroko. A więc okazja do spotkania Brad'a
przydarzy się szybciej, niż bym się tego spodziewała?
Coś mnie tknęło, by od razu usiąść na parapecie i
wyjrzeć na ulicę. Ku mojemu zadziwieniu nikogo tam nie było. W zasadzie tak
dokładnie nie wiedziałam, kogo chciałam ujrzeć na chodniku przed swoim domem. A
może wiedziałam, tylko nie chciałam się sama przed sobą do tego przyznać?
Nigdy nie zastanawiałam się tak dokładnie nad
głębszym uczuciem. Nigdy nie sądziłam, że kiedyś zaczepię o jakikolwiek etap
"miłości" tudzież głupiego, infantylnego zauroczenia. Zawsze mogłam
sobie tylko pomarzyć o tych sprawach, pooglądać je w filmach, przeczytać
książki, przedstawiające idiotyczne ideały, które mąciły w głowach nastolatkom.
Ja taka nie byłam. Od początku wiedziałam, iż to wszystko to tylko bujda. Jedna
wielka bujda: dosłowne dno, błoto, zmieszane z nieprawdą i jakimś dziwacznym pragnieniem
wykrzyczenia wszystkim ludziom, że miłość tak naprawdę NIE ISTNIEJE. Czy
autorki zdawały sobie sprawę z tego, że kreują coś nieosiągalnego? Coś, co
nigdy nie będzie miało miejsca i nie zagości w naszych sercach? Przecież miłość
nie jest prosta. Nie dzieje się przypadkiem. Potrzeba długich godzin. Nie,
wróć! Tygodni, miesięcy, lat... By przyznać z ręką na sercu, że kogoś się
kocha. A na samym końcu westchnąć cicho i stwierdzić, że jednak to nie
było to, czego oczekiwaliśmy. Najgorsza w tym wszystkim jest chyba niepewność.
Jakaś cholerna niepewność, sprawiająca, że odechciewa nam się wszystkiego i
wtedy właśnie przestajemy wierzyć w siebie. Wyobraziłam sobie sylwetkę
Bradley'a, stojącą na ulicy i wpatrującą się w moje okno. Zaciskałam małe pięści
na swych kolanach. Walczyłam sama ze sobą, starając się powstrzymać idiotyczne
motylki w brzuchu. Zawładnął moim sercem... Wróć! Przecież dopiero co mówiłam,
iż prawdziwa miłość nie istnieje. Czy rzeczywiście mogłam mieć rację? A może
stawałam się tymi dziewczynami, czytającymi opowieści o wyidealizowanych
związkach i sama desperacko szukałam drugiej połówki? W Simpsonie nie widziałam
wielkiego muzyka. To był zwyczajny, sympatyczny chłopaczek o hipnotyzujących,
czarnych oczach. Gdy patrzyłam na jego wielkie, ciemne tęczówki miałam wrażenie,
jakbym go znała od zawsze. Z początku wydawał mi się być kolejną gwiazdką popu
z jakiegoś tam zespołu, za którym szaleje moja najlepsza przyjaciółka.
-Może mi
wytłumaczysz co to wszystko znaczy?- Odwróciłam się do tyłu i zobaczyłam
swoją matkę w progu. Zeskoczyłam z parapetu, ale już było za późno. Nie
zdążyłam zakryć wielkiego siniaka, rozlewającego się na moim całym udzie.
-Ja... Ja
się przewróciłam. To nic takiego, mamo.- Zaczęłam się tłumaczyć, chwytając
pierwszą lepszą parę spodni i wsuwając je na moje pośladki.
-Moja
droga, nie chodzi mi tylko o tego siniaka.- Ton głosu mojej rodzicielki
stawał się coraz bardziej nieprzyjemny. Spoglądałam na jej ostro zarysowaną na
tle jasnego pokoju sylwetkę i coraz bardziej się obawiałam tego, co
miało za chwilę nastąpić. Nie chciałam kolejnej awantury.
-Daj
spokój.- Machnęłam ręką i odwróciłam się od niej, by podejść pod biurko i
wziąć książkę od biologii. Przynajmniej udam, że się uczę i żeby mi nie przeszkadzała.
-Dlaczego
mam ci dać spokój? Wczoraj miałaś bardzo wysoką temperaturę! Nie wiedziałaś co
się z tobą dzieje, paplałaś jakieś głupoty o nieznanym mi chłopaku i
twierdziłaś, że za tydzień wystąpisz w jego teledysku.- Powstrzymałam się,
by nie wybuchnąć śmiechem. Musiałam mieć naprawdę bardzo dużą gorączkę, aby
informować matkę o takich sprawach. Praktycznie w ogóle z nią nie gadałam o
swoim życiu prywatnym, by nie zachęcić jej do trzymania mnie pod kloszem. Gdyby
tylko się tego wszystkiego dowiedziała....-I
jak mi wytłumaczysz wczorajsze wagary? Z tego co wiedziałam, miałaś wczoraj
oddać bardzo ważne wypracowanie z literatury.- Noo, teraz to mnie
załatwiła.
-Byłam na
herbacie...
-Herbacie!-
Wykrzyknęła, unosząc ręce w górę. -Od
kiedy po herbacie dostaje się wysokiej gorączki?
-No nie
wiem, przecież jesteś taką mądrą pielęgniarką, powinnaś to wiedzieć lepiej ode
mnie.- Warknęłam, bo już nie wytrzymałam. Tym właśnie zdaniem wyprowadziłam
swoją matkę z równowagi.
-Co ty
sobie wyobrażasz...?- Zaczęła szeptem. Ot, cisza przed burzą. Spojrzałam na
nią z politowaniem, unosząc jedną brew ku górze. To ją sprowokowało. W zasadzie
miało sprowokować.- Sądzisz, że będziesz sobie latała gdzie tylko chcesz, aby
później Lisa wnosiła cię do domu ledwo co przytomną?!
-Znalazła
się idealna matula, która nagle przejmuje się życiem swojego dziecka!-
Również podniosłam głos, rzucając książkę od biologii na ziemię.
-Nie dajesz
mi się poznać, Lennon! Nie wiem jak mam do ciebie dotrzeć!
-Może
trzeba było zapytać ojca, co?!- Teraz to ja przestałam panować nad sobą. Sunęłam
dłonią po zagraconym biurku i zrzuciłam z niego wszystko na podłogę. Szklanka z
wodą roztrzaskała się na małe kawałeczki i zalała puszysty dywan, na którym
jeszcze przed paroma dniami skakała uradowana Lissandra. -A nie... Zapomniałam. Ciebie gówno obchodził jego los. Przecież to ty
go zabiłaś!- Pożałowałam. Matka obdarowała mnie siarczystym uderzeniem w
policzek.
-Spierdalaj.-
Odpowiedziałam odruchowo. Nie wiedziałam tak naprawdę, co mówię. Otrząsnęłam
się dopiero wtedy, kiedy ujrzałam rozczarowaną minę swojej matki. Wpatrywała się we
mnie smutnymi, wielkimi oczętami i otworzyła w niemym sprzeciwie usta. Nie
wydała z siebie już żadnego słowa. Nawet przestała oddychać. Po prostu stała,
nieco zgarbiona, bo ręce przed chwilą jej opadły, gdy usłyszała moją obelgę.
Odepchnęłam ją z całej siły i chwyciłam plecak,
leżący na podłodze. Po prostu wyszłam z pokoju i zeszłam ze schodów, omijając
co drugi stopień.
Może za mną krzyczała... Nie wiem jak naprawdę
było, bo już dawno znajdowałam się na ulicy i mijałam kolejne domki
jednorodzinne, biegnąc prosto przed siebie- w nieznane.